Rozdział 31: Czasami trzeba poświęcić życie, żeby spotkać ukochaną*
- Wypuście mnie, do cholery! - Krzyknęła drobna dziewczyna siedząca na ziemi ze związanymi rękami. - Jak wpadnie tu...!
- Liczysz na pana Potter'a?
Usłyszała cichy, syczący głos, a kiedy odwróciła głowę od grupy zamaskowanych oprawców, ujrzała ich pana.
- Tak, ty zgniły gadzie! Wpadnie tu i wyrwie ci serce przez gardło!
W jej głosie słychać było złość, przede wszystkim na samą siebie. Poza kilkoma zadrapaniami nie miała większych obrażeń, jeśli nie liczyć poparzonej nogi.
- Ucisz się, z łaski swej! - Warknął Voldemort. - Twój kochaś może się pojawić. W gruncie rzeczy na to właśnie liczę. I wtedy historia tragicznego bohatera wreszcie się zakończy. - Zaśmiał się zimno i zwrócił do swoich poddanych.
- Smith, Ivanov, idziecie ze mną. Panna Won na pewno odpowiednio zajmie się naszym gościem.
- Oczywiście, panie. Obiecuję, że będę niezwykle uczynna. - Zakpiła i uśmiechnęła się wrednie.
Jej szata była w kilku miejscach podarta, a maskę straciła w walce, więc dokładnie widać było jej twarz.
- Spróbuj mnie tknąć suko, a pożałujesz!
Amy doskonale odgrywała swoją rolę. Podobnie jak Naomi, która podeszła do niej i uderzyła otwartą ręką w twarz.
- Zostawimy was same.
Uśmiechnął się zadowolony Voldemort i razem z dwoma Śmierciożercami wyszedł z celi. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Naomi rzuciła na cały pokój zaklęcie wyciszające i zablokowała drzwi. Widząc, że Amy już otwiera usta, powiedziała natychmiast:
- Nie mamy za dużo czasu.
Rozwiązała jej ręce i podała małą fiolkę.
- Przecież to jest... - Zaczęła Mroczna Elfka, ale Azjatka nie pozwoliła jej dokończyć.
- Tak, wiem. Wypij to, oszczędzi ci to wiele bólu.
- Ale...
- Żadnego „ale", nie mamy czasu, prędko!
***
- Harry! Nareszcie jesteś!
- Witaj, Helen. - Uśmiechnął się chłopak blado. - Uprzedzając twoje następne pytanie, tak, mam go.
Ściągnął skórzaną rękawicę, która osłaniała jego prawą dłoń i pokazał wszystkim zgromadzonym w pokoju słynny Amulet.
- Jest piękny - Przyznał Victis. - Ale dlaczego jesteś taki blady?
- Akcja uwolnienia Knota nie całkiem poszła po mojej myśli. Porwali Amy.
- Co?! No to co my tutaj jeszcze robimy?! - Daniel natychmiast zerwał się na równe nogi.
- Nie tak prędko, potrzeba nam ludzi.
Jak na człowieka w takiej sytuacji Harry'myślał nadzwyczaj jasno.
- Czterdziestu pięciu czeka w gotowości. - Powiedziała natychmiast Helen. - Przewidziałam taką ewentualność, więc będą gotowi za pięć minut.
- Jesteś niezastąpiona. - Powiedział Victis z podziwem. - Ale cóż w tym dziwnego, skoro sam cię szkoliłem.
- Skromny to ty nie jesteś. - Mruknęła Bezimienna. - Ja mogę dorzucić jeszcze swój tuzin.
- Dziękuję wam. - Powiedział Harry z wdzięcznością. - Spotkamy się więc na dole dokładnie za pięć minut.
Książę Ciemności udał się na najwyższe piętro, do swojego gabinetu, by również się przygotować. Zmienił szatę, wziął szybki prysznic i wyczyścił broń. Kiedy skończył pozostało mu jedynie odbyć krótką rozmowę.
- A więc go zdobyłeś. - Powiedział Lucyfer z nieukrywaną dumą. - Wiedziałem, że ci się uda.
- Zdobycie zdobyciem, ale jak ja mam go użyć? - Zapytał chłopak, przyglądając się pięknemu kamieniowi.
- To akurat jest stosunkowo proste - Uśmiechnął się Szatan. - Nasz przyjaciel, Set, był łaskaw mnie poinstruować. Musisz po prostu rzucić najsilniejsze zaklęcie uśmiercające ręką, która jest naznaczona przez Amulet.
- Przypuszczałem, że to może być coś podobnego. Muszę jeszcze odbić Amy.
- Tak, wiem. - Mężczyzna spojrzał na potomka współczująco. - Ale nie martw się, wszystko pójdzie dobrze, masz chody na dole. - Uśmiechnął się jeszcze raz i zniknął.
Harry poderwał się ze swojego miejsca i poszedł w kierunku windy. Czarny płaszcz, zasłaniający miecz, powiewał za nim jak za szata za Snape'em. Pięknie rzeźbiony łuk trzymał w ręce, a kołczan, pełen zatrutych strzał, miał na plecach.
W holu panowało poruszenie, ale kiedy tylko wyszedł z windy zapadła niczym niezmącona cisza. Większość wojowników ubrana była w krwistoczerwone szaty ze znakiem Demonów na plecach. Tylko odział Bezimiennej przywdział czarne kombinezony podobne do tych, którymi posługiwali się niegdyś ninja. Nikt nie miał na twarzach maski, ponieważ nie przypuszczali, żeby którykolwiek z ich przeciwników wyszedł żywy z planowanej potyczki, więc woleli nie ograniczać sobie pola widzenia.
Harry dostrzegł Snape'a, który skinął mu głową, co miało wyrażać szacunek i gotowość do bezwzględnej walki.
- Wszystko gotowe, możemy ruszać. - Oznajmiła Helen.
W jednej chwili pomieszczenie zapełniło się czarnymi wirami, by po chwili zapadła tam martwa cisza. A więc kości zostały rzucone.
***
- Długo musimy jeszcze czekać, panno Brown? - Zapytał Voldemort.
Coraz bardziej się niecierpliwił. Dziewczyna miała ręce związane nad głową i przytwierdzone do kamiennego słupa, który stał tuż obok kamiennego tronu.
- Nie będzie się spieszył na spotkanie z taką szują. - Wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Zaraz jednak jej go zabrakło, gdy znów oberwała zaklęciem torturującym. Gdyby nie kaptur, który miała zarzucony na twarz Naomi, na pewno dołączyłaby do przyjaciółki, jako zdemaskowany szpieg.
Na otoczonej ze wszystkich stron polanie znajdowało się prawie pięćdziesiąt osób. Wszyscy Śmierciożercy, którzy przeżyli starcie z Mrocznymi Elfami, stali w kręgu, który przerwany był w miejscu, gdzie znajdował się tron Voldemort'a i najważniejszy więzień.
Nagle stało się coś, czego większość, oprócz Voldemort'a i kilku bardziej doświadczonych wojowników, się nie spodziewała. Na zewnątrz kręgu ze Śmierciożerców pojawił się krąg czarnych wirów, z których wyskoczyło sześćdziesiąt postaci w czarnych i czerwonych szatach. Każdy z nich zgrabnie obezwładnił jednego Śmierciożercę, przykładając mu do gardła nóż, miecz bądź inne zgubne narzędzie. Kilkoro odciągnęło swoich więźniów, robiąc przejście naprzeciw tronu Voldemort'a. Tam stało kilkoro najbardziej zaufanych półludzi, Helen, Daniel, Victis, Bezimienna, Snape oraz na ich czele...
- Harry Potter. - Wysyczał Czarny Pan. - A może powinienem powiedzieć Książę Ciemności?
- Jak wolisz, obślizgły gadzie. - Warknął chłopak, rzucając szybkie spojrzenie na swoją ukochaną. - Wiesz, że to twoje ostatnie chwile na ziemskim padole? Niedługo spotkasz się z moim przodkiem. Bardzo niecierpliwie cię oczekuje.
- Myślisz, że jesteś w stanie mnie zabić! - Bardziej stwierdził niż zapytał czarodziej powoli podnosząc się z miejsca.
- Tak, jestem tego pewien. Dlatego wyzywam cię na pojedynek.
- Z miłą chęcią. - Zgodził się Voldemort. Powoli podszedł do swego przeciwnika i stanął naprzeciw niego. - Mam deja vu. Czyżbyś ponownie chciał skłonić się śmierci?
- Tym razem to chyba ty powinieneś to zrobić. - Uśmiechnął się Harry. - No, Tom, czyżbyś nie był taki chętny?
Voldemort machnął różdżką i Harry poczuł, jakby niewidzialna ręka chciała zgiąć jego kręgosłup. Jednak tym razem to on był silniejszy i szybko zneutralizował zaklęcie.
- Powtarzasz się. - Mruknął i zaatakował.
Walka rozpoczęła się na dobre. Po pewnym czasie walczyli nie tylko Harry z Voldemort'em, ale również reszta, ponieważ Śmierciożercy zaatakowali Demony.
Amy, widząc całe zamieszanie zaczęła dążyć do uwolnienia się. Wszędzie słychać było szczęk stali, świst mieczy i strzał przecinających powietrze oraz krzyki walczących. Dopiero po prawie godzinie Śmierciożercy zostali ujarzmieni i pośród leżących ciał, znów walczyli tylko przywódcy.
- Nie myśl, Potter, że wyjdziesz stąd bez szwanku! - Warknął Voldemort.
Wysłał w stronę chłopaka serię zaklęć, ale to był jedynie podstęp, ponieważ kiedy Harry starał się wyjść z tego bez szwanku Czarny Pan odwrócił się i z mściwym uśmiechem wysłał zaklęcie uśmiercające w stronę niczego niespodziewającej się Amy. Ta była już wolna, więc spróbowała się usunąć, ale była zbyt wolna. Zaklęcie trafiło ją w rękę, lecz było tak silne, że dziewczyna nie miała szans. Osunęła się na ziemię. Harry podniósł głowę akurat, by spojrzeć w gasnące oczy swojej ukochanej.
- Nie!
Naomi krzyknęła demaskując się jako szpieg, ale to nie było w tym momencie najważniejsze.
W pierwszej chwili Potter poczuł łzy napływające mu do oczu. Nogi się pod nim ugięły, ale zdołał ustać na ziemi. Wszystkie wspomnienia, te dobre i te złe, związane z piękną dziewczyną przypomniały mu się i wypełniły szczelnie jego umysł, ale trwało to tylko chwilę, ułamek sekundy. W kolejnej już kipiał z wściekłości, że zostało mu odebrane to, co kochał nad życie. Wszystko straciło swój sens, gdy ona odeszła.
Teraz nadszedł czas, aby wyrównać rachunki. Za mamę, za tatę, Cedric'a, Syriusza, Lupin'a i Amy. Za wszystkich, których kochał. To miłość całkowicie nim zawładnęła.
- Czyżby nasz kogucik stracił swoją kurkę? - Zakpił Voldemort.
Zaraz tego pożałował, gdy uderzyła go niewidzialna kula energii. Mimo że wytworzył w odpowiednim momencie tarczę, przewrócił się i uderzył głową w swój własny tron.
- Zapłacisz mi za to. - Szepnął Harry i zrzucił rękawicę.
Czarny Pan wyglądał na całkowicie zaskoczonego.
- Amulet...
Próbował wstać, ale uderzenie w głowę nieco go zamroczyło i musiał przytrzymać się tronu. Po kilku sekundach zerwał się lodowaty wiatr i uniósł Voldemort'a kilka metrów nad ziemią.
- Za to wszystko, co mi zrobiłeś! - Warknął Potter.
Stał z płonącymi oczami i prawą ręką wycelowaną w przestraszonego wroga. Czarny Pan zdał sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli, naprawdę trafi w „przytulne" otchłanie piekieł. Nie mógł rzucić żadnego zaklęcia, gdyż jego mięśnie nie reagowały na sygnały wysyłane przez mózg. Był jakby sparaliżowany od szyi w dół.
- Pomyśl Potter. Jesteś silny, prawie równy mi. - Szybko obrał linię obrony. - Moglibyśmy stworzyć wspaniały duet. Czy nie chciałbyś sprzeciwić się Dropsowi i rządzić światem?
- Jesteś żałosny. - Powiedział chłopak.
Rzeczywiście, Voldemort wyglądał raczej bezbronnie zwisając pod sufitem uwięziony siłą, która nie pozwalała na użycie żadnej magii.
- Myślę, że twój czas na tym świecie dobiegł końca. - Podsumował Potter.
Zebrał wszystkie siły, które mu pozostały. Nawet nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia, gdy poczuł ciepło rozchodzące mu się po ciele. Jego prawa dłoń zaczęła płonąć żywym ogniem, który miał jednak niezwykły, zielony kolor. Wszyscy zgromadzeni w komnacie przyglądali się temu ze zdziwieniem. Nawet Śmierciożercy przestali próbować się uwolnić.
Nagle rozbłysło oślepiające światło, rozległ się ogłuszający huk i mocna fala energii powaliła na ziemię wszystkich znajdujących się w promieniu kilku metrów.
Harry'emu udało się zauważyć, że płomień wystrzelił z jego ręki i uderzył prosto w serce Czarnego Pana.
Czas jakby zwolnił, wszystko działo się w zwolnionym tempie.
Szczelina w podłodze i trzy obrzydliwe potwory, zabierające Voldemort'a tam, gdzie jego miejsce.
Później była już tylko ciemność...
***
- Myślisz, że długo to jeszcze potrwa? - Zapytała szeptem Aurelia.
Na długim, białym korytarzu stała spora grupka, Erik, Daniel, Hermiona, David, Helen iVictis. Czekali oni już od kilku godzin, aż ich przyjaciel się obudzi. Po kilku minutach na końcu korytarza pojawiła się ciemna plamka, którą okazał się Mistrz Eliksirów, który zajmował się Harry'm.
- Zajrzę do niego, ale obawiam się, że nawet jeśli się obudził nie będzie chciał nikogo widzieć. - Powiedział, uprzedzając falę pytań.
Wszyscy zgodnie skinęli głowami i znów zapadła cisza.
- Po... To znaczy, Książę? - Poprawił się szybko mężczyzna, podchodząc do jedynego łóżka na sali.
Harry już nie spał, ale nie miał ochoty na rozmowy. Pragnął jedynie zasnąć i obudzić się, by przytulić Amy i śmiać się z tego idiotycznego snu. Niestety wiedział, że to niemożliwe. Wielka, samotna łza spłynęła po jego bladym policzku.
- Wiem, że pan nie śpi. Jest ktoś, kto chce cię zobaczyć. - Powiedział Snape cicho i wyszedł na chwilę.
- Harry...
Chłopak usłyszał miły, aksamitny głos, którego nie był w stanie pomylić z żadnym innym. Jednak zacisnął tylko powieki, by odpędzić to marzenie senne.
- Kochanie, otwórz oczy.
Delikatna dłoń otarła mokry od łez policzek. Nie, teraz to nie mógł być sen. Ostrożnie podniósł powieki i ujrzał zatroskaną twarz, która tak pokochał.
- Amy... Ale... Jak to możliwe? Przecież ty... - Szepnął, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Bał się poruszyć, ale nie mógł się powstrzymać. Wtulił twarz w jej miękkie włosy i płakał, płakał jak dziecko.
Nie mieli pojęcia ile tak siedzieli, płacząc i przytulając się do siebie. Gdy Potter zdołał już opanować emocje, zapytał ponownie:
- Jak?
- W lochu przed twoim przybyciem, Naomi podała mi eliksir wieloskokowy i zamieniłyśmy się miejscami. - Uśmiechnęła się smutno Amy ocierając łzy. - Poświęciła dla mnie życie. Nie chciałam się zgodzić, ale powiedziała, że bez męża i tak nie znajdzie szczęścia.
- Czasami trzeba poświęcić życie, żeby spotkać się z ukochaną osobą... - Stwierdził Potter. - Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że znów mogę cię dotknąć.
- Bezprzesady, przecież mógłbyś mnie regularnie odwiedzać. Chyba nie sądzisz, że mogłabym trafić nieco wyżej. - Zażartowała dziewczyna. - No, ale my tu gadu, gadu, a tam Aurelia chyba jajka znosi.
- Przydadzą się, chętnie bym coś zjadł. - Uśmiechnął się Potter.
Psychicznie przygotował na uderzenie, które miało za chwilę nadejść i nie mylił się, gdyż po chwili wylądowały na nim trzy roztrzęsione niewiasty.
- No, dziewczęta, zostawcie chorego w spokoju! - Jęknął chłopak, próbując złapać powietrze.
***
Przez kolejne dni Harry wracał do siebie. Na Mroczne Miasto nałożona została kopuła czasu, więc kiedy chłopak był już w pełni sił, mieli powrócić do normalnego świata ułamki sekundy po zakończonej bitwie. Wszystko zastali tak, jak pozostawili. Demony czekały na rozkazy swego pana, wciąż trzymając na muszce pozostałych Śmierciożerców.
- Żywych zwiążcie i odbierzcie im różdżki. - Powiedział Potter mocnym głosem, który był jednak całkowicie spokojny.
Po pięciu minutach na polu walki zrobiło się prawie pusto. Poza garstką Śmierciożerców pozostali tam tylko Harry i Aurelia oraz sterta ciał.
- Musimy wezwać władze. - Zauważył Potter po chwili milczenia. - Poczekaj na mnie, wezwę Dumbledorea.
***
- Nie ma go, sir. - Zapiszczał skrzat domowy i zniknął.
- To dziwne, Albus'ie. - Zauważyła McGonagall. - Kiedy wybierał się gdzieś zawsze zostawiał nam wiadomość.
- Tak, to rzeczywiście do niego niepodobne. - Zaniepokoił się dyrektor. - Ale w końcu Severus jest dorosły, ma prawo wyjść bez naszej wiedzy. No cóż, zaczniemy zebranie bez niego. Leć już na Grimmauld Place, zaraz do ciebie dołączę.
Kobieta tylko skinęła głową zostawiając dyrektora z niemiłym uczuciem, że właśnie omija go coś bardzo ważnego. Po chwili usłyszał pukanie do drzwi i do gabinetu weszła całkowicie nieoczekiwana osoba.
- Harry? A co ty tutaj robisz? Stało się coś? - Przeczucie jeszcze się wzmogło.
- To pan ma obecnie władzę nad ministerstwem? - Zapytał Potter, całkowicie ignorując zadane mu pytania.
- Tak, ale czy coś się stało? - Ponowił swoje pytanie dyrektor.
- Można tak powiedzieć. Proszę zebrać aurorów i skorzystać z tego świstoklika. - Chłopak stuknął w leżący na biurku pergamin, który zajarzył się błękitnym światłem. - Uaktywni się dokładnie za dwadzieścia minut. Do zobaczenia na miejscu.
Zanim dyrektor zdążył cokolwiek zrobić Harry zniknął. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko wykonać polecenie chłopaka.
***
- Minęło już dwadzieścia pięć minut. Gdzie oni są?
Na kamiennym tronie siedziała znudzona Aurelia. Czerwone włosy powiewały jej na wietrze. Harry również się niecierpliwił, ale starał się tego nie okazywać. Stał oparty o kamienny słup. Zdążyli już uprzątnąć ciała demonów i teraz czekali tylko na przybycie grupy ministerstwa. Wreszcie na polanie pojawiło się około dwudziestu osób z Dumbledore'm na czele. Większość z nich należała do Zakony Feniksa. Ich reakcja była do przewidzenia. Ci, którzy stanęli na jakimś ciele, odskakiwali w bok, wpadając na siebie. Kilkoro z nich nie wytrzymało i zwymiotowało. Jednak większość tylko z przerażeniem wpatrywała się w krajobraz po bitwie.
- Może wreszcie powicie mi, co tutaj na brodę Merlina zaszło?! - Powiedział Dumbledore na wstępie.
Czegoś takiego się nie spodziewał.
- Otóż próbowaliśmy odbić Korneliusza Knota, lecz Śmierciożerców było za dużo, więc byliśmy zmuszeni się wycofać. - Zaczęła opowieść Aurelia. - Minister zginął, a jeden z naszych ludzi został uwięziony. To jest właśnie efekt akcji ratunkowej.
- A gdzie jest Voldemort?
Dyrektor chciał to wiedzieć i w głębi duszy miał nadzieję usłyszeć jedno.
- Nie żyje. - Odezwał się Potter. - Trafił tam, gdzie powinien. Nie chcę rozgłosu, wiec kto go zabił, ma pozostać między nami. Teraz to pan będzie się martwił, jak odbudować czarodziejski świat. Ja i moi przyjaciele możemy się już wycofać.
- Mroczne Elfy powinny znów trafić w poczet legend i mitów. - Dodała Aurelia.
- Ale, Harry... Chcesz tak po prostu odejść? - Zdziwił się Dumbledore.
- Tak. Spokój to coś, co jest mi teraz potrzebne najbardziej. Jeśli sytuacja będzie tego wymagać, znów się pojawię, ale jak na razie, najgorsze za nami. Życzę panu wszystkiego najlepszego.
Po tych słowach on i Aurelia zniknęli.
- I tobie też, chłopcze. I tobie też... - Uśmiechnął się lekko.
***
- I co? Piszą coś? - Zapytała Amy, próbując zaglądnąć swojemu chłopakowi przez ramię.
- Tak... Tak jak mówiłem, Dumbledore zachował dyskrecję. - Chłopak uśmiechnął się smutno.
- To chyba dobrze, prawda? - Zdziwił się Erik.
- Nic nie rozumiesz. Im bardziej starasz się coś ukryć, tym więcej wokół tego szumu. - Powiedziała Hermiona tonem znawcy.
- A ty jak zwykle masz rację. - Zaśmiał się Potter.
Wszyscy przyjaciele siedzieli przy stole na pokładzie Jolly Roger. Niespełna tydzień po wydarzeniach na leśnej polanie Harry wciąż utrzymywał się na pierwszych stronach gazet.
- Myślicie, że kiedykolwiek ludzie zapomną o Księciu Ciemności? - Zapytał David.
- Może za 100 lat - Uśmiechnęła się Amy. - Ale my wtedy będziemy już mieli gromadkę dzieci i co innego w głowie.
- Więc co zamierzacie robić? - Zainteresował się Eric.
- Hermiona ma zamiar zostać uzdrowicielką, a ja znalazłem pracę w Ministerstwie. Tam jestem anonimowy. - Uśmiechnął się David.
- A my z moją niezastąpioną żoną wybieramy się w podróż przedślubną. - Uśmiechnął się Potter.
Amy pokazała im piękny pierścionek z brylantem przytwierdzonym do obrączki z białego złota.
- Dlaczego nam nie powiedzieliście! - Krzyknął David, żeby przekrzyczeć piszczące i ściskające się dziewczyny.
- Jakoś nie było okazji. - Uśmiechnął się Potter.
- No to zdrowie młodej pary! - Wzniósł toast Erik.
***
Historia tragicznego bohatera, który po wielu trudach zdołał wreszcie odzyskać spokój i szczęście, była przekazywana z ust do ust przez wiele pokoleń. Z czasem obrosła ona w prawdziwą legendą, a po ponad sto latach była tak zniekształcona i niezwykła, że wielu traktowało ją jedynie jako baśń.
A co stało się z głównym jej bohaterem? Ożenił się ze swoją ukochaną i razem z nią wychował troje wspaniałych elfiątek, ale życie Jacka, Sophie i Roda to już zupełnie inna historia.
THE END
★♡★♡★♡★♡★
Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:
*Oryginalny tytuł nie zmieścił się i musiałam go niestety skrócić, ale sens zachował. Oryginalnie brzmiał następująco:
Rozdział 31: Czasami trzeba poświęcić życie, żeby spotkać się z ukochaną osobą...
Jestem niezmiernie zaszczycona, że mogłam być dla was nieoficjalną betą i pośrednikiem w przekazaniu tego opowiadania starym jak i nowym czytelnikom.
Mam nadzieje, że powieść naszej wspaniałej Enigmy jeszcze wiele kolejnych pokoleń czytelniów ff zachwyci, pomimo nieco topornej stylistyki.
Dziękuję wam za poświęcony czas i do zobaczenia już wkrótce w drugim opowiadaniu, również autostwa Enigmy pt. Harry Potter i Necronomicon i tak jak tutaj, również mam zamiar go bardzo minimalnie skorygować dla lepszego czytania.
Kocham was Kociaki~!
Ave!
- TobiMilobi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top