Rozdział 29: Spotkanie i wyprawa

Harry obudził się wraz ze słońcem. Ostrożnie wstał z łóżka tak, żeby nie obudzić Amy i wyszedł na pokład przeciągając się cicho. Zmienił piżamę na dres i zaczął swój codzienny rytuał. Przebiegł plażą wokół Death Island, przystając co chwila, by porozciągać mięśnie. Kiedy ponownie stanął przy statku, był lekko zmachany, ale jego serce biło równo. Szybko zamienił dres na kąpielówki i rzucił się w chłodne fale. Woda nie była zimna, ale przyjemnie chłodna. Pływał przez godzinę i kiedy wyszedł na brzeg, był porządnie zmęczony. Jednak to nie był koniec jego treningu. Przywołał katanę i zaczął walczyć z wyimaginowanym przeciwnikiem.


Po jakichś piętnastu minutach znikąd pojawiła się obok niego Amy, również z mieczem. Jej był jednak prosty, długi i cienki. Czarna klinga lśniła w porannym słońcu, a wyrzeźbione na rękojeści liście zniknęły pod delikatnymi dłońmi dziewczyny. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyprowadziła cios w lewy bok swojego chłopaka. W ostatniej chwili zdołał jednak odskoczyć i po zgrabnym piruecie, również zaatakował. Walczyli zacięcie, ale w końcu, po prawie godzinie, Harry wylądował na piasku z mieczem przy krtani. Uniósł ręce w obronnym geście i z ulgą wstał.


- To była dobra walka. - Powiedziała Amy i uśmiechnęła się szeroko.


- Miło mi. Zjemy teraz śniadanie? Jestem wykończony.


- Nie dziwie się. - Stwierdziła dziewczyna. - Idź pod prysznic, a ja zajmę się śniadaniem.


- Kochana jesteś. - Cmoknął ją w usta.


- A ty brudny. - Zaśmiała się i zniknęła.


Śniadanie upływało w miłej atmosferze. Rozmawiali, żartowali, ale ten sielankowy nastrój przerwało pojawienie się trzech sów z poranną pocztą.


- Mam nadzieję, że to nie kolejne kłopoty. - Powiedziała Amy i chwyciła pierwszą kopertę. - To chyba do ciebie, bo ja nie mogę nic odczytać.


- Tak, to raport od Naomi - Potwierdził chłopak. - Jest tak zabezpieczony, że tylko demony mogą go przeczytać.


- A co u niej? Jak ona się trzyma? - Zainteresowała się Brown.


- Nie jest źle, ale widać, że to odcisnęło na niej piętno. - Potter otworzył list i zaczął go czytać. - Mają Knota. Zebranie Śmierciożerców, czyli najprawdopodobniej egzekucja ma odbyć się w najbliższą środę... - Zamilkł na chwilę. - 15 kwietnia.


- Mamy go odbić? - Zapytała trzeźwo dziewczyna. Jako wyszkolona wojowniczka doskonale wiedziała, co należy zrobić. - Ty idziesz po Amulet, a my odbijamy Knota i odwracamy uwagę Voldemort'a.


- Nie jestem pewien. Nie chce...


Chciał zaprzeczyć, ale Amy stanowczo pokręciła głową.


- Nie chcesz nas narażać? Nie wysilaj się. Dopóki ta wojna się nie skończy nikt nie będzie mógł spać spokojnie. Dlatego zrobimy tak, jak to już ustaliłam. I nawet nie próbuj się ze mną kłócić!


Zrobiła groźną minę, więc Harry podniósł tylko ręce w obronnym geście.


- No dobrze. Jak chcesz, ale musisz mi obiecać, że będziecie na siebie uważać. - Postawił warunek patrząc na nią twardym wzrokiem.


- Dobrze, wujku. - Uśmiechnęła się szeroko. - No, a teraz otwórz następną kopertę, bo wygląda mi na coś dziwnego.


Rzeczywiście, koperta była nieskazitelnie biała. Jedynym akcentem był wykaligrafowane pełne imię i nazwisko Harry'ego oraz niezwykła pieczęć, odciśnięta w bordowym laku. Przedstawiała ona cyrkiel i węgielnicę* wokół litery G. Potter był bardzo ciekawy, co znajduje się w kopercie, toteż pospiesznie złamał pieczęć i zaczął czytać na głos.


- „Szanowny Panie Potter. Na początku chciałbym wyrazić olbrzymią radość z faktu, że udało nam się w końcu natrafić na Pana ślad. Wiele czasu poświęciliśmy na poszukiwania, które wreszcie okazały się owocne. - Uniósł brew. - Chciałbym prosić Pana o niezwłoczne spotkanie. Jest to rzecz niezwykłej wagi, dlatego mam nadzieję, że się Pan zgodzi. Będę czekał dziś przy Speaker's Corner dokładnie o 22:00. Z wyrazami szacunku, Charles Warren.


- Charles Warren? A to niby kto? - Zapytała Amy. - Znasz go?


- Szczerze mówiąc pierwszy raz o nim słyszę. - Harry pokręcił głową.


Zamyślił się głęboko. Po kilkudziesięciu sekundach ciszę przerwała dziewczyna.


- Pójdziesz? - Zapytała.


- Nie. - Zaprzeczył chłopak, ale zaraz się uśmiechnął. - Pójdziemy. Chyba nie sądziłaś, że wyjdę bez ciebie.


- No tak, w końcu ktoś cię musi obronić.


Zaśmiała się i szybko zniknęła, by Harry nie mógł jej złapać. Zaczęli ganiać się po plaży jak para dziesięciolatków. W końcu dziewczyna się poddała i Harry powalił ją na piasek.


- Odwołaj to! - Wykrztusił trzymając swoją dziewczynę za ręce.


- O, co to, to nie! - Krzyknęła z udawanym oburzeniem.


Harry przewidział to i zaczął ją łaskotać.


- Aaa! Przestań, hahahaha, natychmiast!


Była bardzo wrażliwa na ten rodzaj „tortur", więc już po chwili, ze łzami w oczach i uśmiechem na twarzy odwołała wszystko.


- No, i tak ma być.


Potter pomógł jej wstać i oboje udali się na pokład, by przygotować cały plan.


Po obiedzie byli gotowi do wyjścia. Amy włożyła czarne bojówki i takiego samego koloru obcisły golf, a na łydce miała długi sztylet. Włosy spięła w wygodny kucyk. Harry założył ciemne jeansy i czarną koszulę. Oboje narzucili na to długie czarne płaszcze i zniknęli w tym samym momencie.


Pojawili się w ciemnym zaułku, dwie przecznice od wejścia do Hyde Park. Rozdzielili się i ruszyli, każdy w swoją stronę. Pięć minut przed dziesiątą Harry ukrył się w koronie rozłożystego dębu rosnącego tuż obok umówionego miejsca spotkania. Amy również zajęła pozycję, ale w gąszczu jakichś krzaków.


O umówionej porze na Speaker's Corner pojawił się mężczyzna średniego wzrostu. Garbił się lekko, a w lewej ręce trzymał czarny parasol ze srebrną główką. Ubrany był w czarną pelerynę, która sięgała mu do kostek i szczelnie okrywała całe ciało. Stanął w miejscu i zaczął się rozglądać. Harry doszedł do wniosku, że nie powinien on stanowić zagrożenia, więc zgrabnie zeskoczył z drzewa i bezszelestnie podszedł do mężczyzny.


- Pan Charles Warren? - Zapytał cicho, a tamten podskoczył nerwowo.


- Tak. A pan to pewnie Harry Potter. Jest mi niezmiernie miło pana poznać.


Jego starą, pomarszczoną twarz rozjaśnił błogi uśmiech.


- Mi również. Co jest tą pilną sprawą?


Chłopak przeszedł od razu do rzeczy. Amy przekazała mu wiadomość, że nikt nawet nie zbliżył się do parku.


- To chyba nie jest najlepsze miejsce. Moglibyśmy przenieść się do naszej kwatery... - Zaproponował Warren, ale Potter mu przerwał.


- Naszej? Co pan ma na myśli mówiąc „naszej"?


- Naszej, czyli Wolnomularzy. A raczej ich tajnego odłamu. Nie rozpoznał pan pieczęci? - Zdziwił się mężczyzna, ale zaraz machnął ręką. - Mniejsza o to. Ważne jest to, co udało nam się dowiedzieć. To idziemy?


- Dobrze. - Zgodził się Potter. - Idź za nami. Kiedy przekażę ci, że wszystko jest w porządku dołączysz do nas. - Przekazał Amy i ruszył razem z mężczyzną.


Po kilkunastu minutach marszu dotarli do starej, ale bardzo dobrze zachowanej kamienicy. Weszli do holu, gdzie skłonił im się jakiś młodzieniec. Naprzeciwko drzwi znajdowały się szerokie schody prowadzące na wyższe piętra. Ruszyli nimi na kolejny poziom, który okazał się być jednym pomieszczeniem. W gustownie urządzonym salonie siedziało około trzydziestu mężczyzn. Najmłodszy z nich miał około dwudziestu pięciu lat, a najstarszy osiemdziesiąt.


Natychmiast podszedł do nich albinos w średnim wieku. Miał czerwone oczy i nienaturalnie białe włosy.


- Nareszcie jesteście! A więc to on.


Warren skinął głową i usiadł na wolnym fotelu, Harry'emu wskazując stojący naprzeciwko.


- Dziękuję, postoję, a więc czy teraz możecie mi wytłumaczyć, co ja tu właściwie robię?


Nie chciał siedzieć tam w nieskończoność, więc od razu przeszedł do konkretów.


- A więc, o ile nasze odkrycia są prawdziwe, jesteś następcą tronu czarodziejskiej Anglii. - Powiedział Charles i czekał na jego reakcję.


- Dobra, wchodź. Chcą chyba ze mnie zrobić króla Anglii. - Przekazał szybko wiadomość Amy i uśmiechnął się z nutką ironii. - Wiem, i co z tego wynika?


- Jak to wiesz!?


Mężczyźni wyglądali na wstrząśniętych.


- I żyjesz tak sobie spokojnie? Przecież to najważniejsza funkcja w czarodziejskiej Anglii! Powinieneś objąć...!


Potok słów, wypływający z ust albinosa, przerwały krzyki dochodzące z dołu. Stopniowo się one przybliżały.


- Mogę robić, co zechcę! A to, że nie było tu kobiety od ponad stu lat dzisiaj się zmieni!


Harry parsknął cicho i zaraz uśmiechnął się, kiedy obok niego stanęła Amy, a za nią wbiegł chłopak pilnujący holu.


- Dobry wieczór panom. - Przywitała się grzecznie i złapała Harry'ego za rękę.


- Chyba nie myśleliście, że przyjdę sam. - Zauważył Potter w odpowiedzi na ich pytające spojrzenia.


- Wyjdź James. - Zwrócił się Warren do chłopaka i złączył koniuszki palców. - A więc wiedziałeś, kim była twoja rodzina. - Bardziej stwierdził niż zapytał.


- Tak, ale to nie znaczy, że mam zamiar objąć władzę. - Powiedział Potter spokojnie. - Wielu jest przeciwników rodziny królewskiej. Wie pan, co by się stało, gdybym próbował zająć tron?


- Najprawdopodobniej wybuchłaby rewolucja. - Zauważył albinos. - Ale to tradycja!


- O której większość czarodziejów już zapomniała. - Zauważyła Amy.


- Może jednak to przemyślisz? - Zapytał jakiś czarnoskóry dryblas o głębokim głosie. - Jeśli ludzie dowiedzą się, kim jest następca tronu, na pewno zmienią zdanie!


- Nie sądzę. - Odparł Harry powątpiewającym tonem. - Myślę, że teraz jest dobrze.


- Jesteś pewien, że nie zmienisz zdania? - Zapytał Warren. - W tej chwili nie ma ministra, więc sytuacja jest wymarzona.


- Jak pan śmie? - Zapytał cicho Potter, przeszywając go wzrokiem. - Najprawdopodobniej jest on teraz torturowany w jednej z kryjówek Voldemort'a i nie wiadomo ile jeszcze wytrzyma, a pan mówi o wymarzonej sytuacji?


Nie zważając na protesty starca odwrócił się na pięcie i razem z Amy zniknął w mroku klatki schodowej.


W masońskim salonie zapadła martwa cisza, którą zakłócał jedynie ogień trzaskający w kominku.


***


Piętnasty kwietnia miał być dniem wyjątkowym i na taki zapowiadał się od początku. Na Jolly Roger już po śniadaniu pojawili się David, Erik i Hermiona. Wszyscy byli milczący i poważni, a najbardziej Harry. W końcu dzisiaj miał rozstrzygnąć losy czarodziejskiej Anglii, jeśli nie całego świata. Na stole w salonie leżała broń, która mogłaby być wyposażeniem małej armii. Miecze, sztylety, łuki, strzały. Wszystko wykonane z najlepszej jakości materiałów.


Każdy ubrany był w czarny kombinezon ściśle przylegający do ciała.


- Uważajcie na siebie. - Przypomniał Potter, po zjedzonym w milczeniu obiedzie.


- Ty też - Odparł Erik. - Jakbyś miał jakieś problemy, Aurelia czeka w gotowości. Powodzenia.


Uściskali się jak przyjaciele, po czym Harry zniknął.


- A my czekamy na coś? - Zapytał David.


- Tak. Naomi ma się tu zjawić i zabrać nas do miejsca, gdzie Voldemort zwoła Śmierciożerców. - Wyjaśniała Hermiona i założyła na plecy miecz.


David wziął łuk i strzały, a reszta miecze. Różdżki zostawili na statku, bo magię bezróżdżkową trudniej jest wyczuć. Usiedli i z niecierpliwością czekali na pojawienie się szpiega. W końcu na schodach prowadzących na pokład pojawiła się postać w czarnej szacie.


- Nareszcie jesteś, już nie mogliśmy się doczekać! - Powiedział Erik i wstał.


- Złapcie się mnie. Nie mogę wyjawić wam miejsca, gdzie się udajemy. - Odparła cicho.


Kiedy wszyscy złapali się jej, zniknęli z cichym trzaskiem.


***


Harry pojawił się na pustym polu w pobliżu Stonehenge. Zmienił się w ponuraka i popędził w stronę kamiennego kręgu. Według jego obliczeń za jakieś dziesięć minut powinna wybić północ. Niebo było czyste, ale wiał silny wiatr. Powoli wszedł w krąg i zaczął się rozglądać. Niestety nie zauważył nic niezwykłego, więc usiadł na ziemi i czekał.


Nagle na jednym z głazów pojawił się świetlisty znak. Później na kolejnym, i kolejnym. Harry poderwał się na cztery łapy i wskoczył na głaz stojący na środku, by lepiej widzieć. W miejscach, gdzie stykał się z zimnym kamieniem, pojawiły się cztery jego odciski, które zaczęły świecić tak, jak pozostałe znaki.


Nagle kamień zapadł się po ziemię, a Harry razem z nim. Spadał wąską, gładką rurą wyrzeźbioną w granicie. Próbował krzyczeć, ale z jego gardła wydobywały się jedynie przenikliwe piski. Starał się trochę przyhamować, ale wciąż pędził z dużą szybkością. Jednak rura zaczęła stopniowo podnosić się, tym samym zmniejszając nachylenie. Bez ostrzeżenia ślizgawka skończyła się i Potter wpadł do jakiejś jaskini. Na szczęście wylądował na czterech łapach i natychmiast zmienił się w człowieka. Kręciło mu się w głowie, ale zignorował to. Szybko wyciągnął miecz i podniósł wzrok. Dech zaparło mu w piersiach.




★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Węgielnica - inaczej ekier przyrząd używany w geodezji i w murarstwie; służy do wytyczania kątów prostych, pełnych i półpełnych, czasem też połowy kąta prostego.


Chyba najkrótszy rozdział ze wszystkich. Dodam, że nie zmieniłam nic w tekście, to aż dziwne, patrząc na poprzednie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top