Rozdział 24: Niespodziewana pomoc

Harry nie wiedział, gdzie może bezpiecznie pojawić się w Reykjavik, by nikt go niezauważył, więc wybrał mugolski sposób podróżowania, samolot. Przez internet zarezerwował lot z Londyńskiego Heathrow prosto do Reykjavik. Odlot miał o 8:20, więc na lotnisku zjawił się już o 6:00. Wolał nie ryzykować spóźnienia. Bez problemu przeszedł odprawę i usiadł w samolocie. Fałszywe dokumenty na nazwisko Williams, podrobionymi przez Bezimienną, były bez zarzutu. Wolał nie rzucać się w oczy i ryzykować.


Przez całą trzygodzinną drogę myślał o Amy, z którą pożegnał się poprzedniego dnia. Prawie cały czas miał zamiar spędzić w bibliotece, więc nie przewidywał możliwości spotkania się z przyjaciółmi. Z lotniska w stolicy Islandii wyszedł po dwunastej, więc od razu ruszył w poszukiwaniu biblioteki. Bezimienna narysowała mu mapę, która była zadziwiająco dokładna, więc już po piętnastu minutach dotarł na miejsce i stanął przed żelazną czarną bramą. Bezwahania przekroczył ją i ruszył w stronę niedużego, kwadratowego domku. Tuż obok drzwi wisiała czerwona tabliczka z napisem biblioteka. Harry zdziwił się lekko i jeszcze raz sprawdził mapę. Na odwrocie zauważył dopisek:


„Niech pozory cię nie mylą, pytaj o wypożyczalnię niebieskich pomidorów"


Teraz to już w ogóle nic nie rozumiał. Postanowił jednak zaryzykować. Śmiało wszedł do budynku i skierował się w stronę biurka, za którym siedziała kobieta w średnim wieku, pogrążona w czytaniu jakiegoś opasłego tomiska. Potter ruszył w jej stronę i chrząknął dając znać o swojej obecności.


- Witam, w czym mogę pomóc? - Zapytała po islandzku.


- Przepraszam, czy mówi pani po angielsku? - Zaczął rozmowę chłopak.


- Trochę. - Uśmiechnęła się i przemówiła w języku zrozumiałym dla chłopaka. - Więc w czym mogę pomóc?


- Nie wie pani gdzie znajdę wypożyczalnię niebieskich pomidorów? - Zapytał.


Od razu poczuł się dziwnie. Kobieta zmierzyła go wzrokiem i dała znak, żeby poszedł za nią. Przeszli między regałami, aż do małych, niebieskich drzwi bez klamki. Kobieta stuknęła w nie siedmiokrotnie i po chwili te otworzyły się bezszelestnie.


- Idź. - Powiedziała. - Tam się tobą zajmą.


Harry podziękował i ruszył we wskazanym kierunku. Przez chwilę szedł dość ciasnym tunelem, aż dotarł do ogromnej sali pełnej z milion książek. Potterowi szczęka opadła ze zdziwienia.


- Piękne, prawda? - Usłyszał głos w piekielnym języku i ujrzał około czterdziestoletniego mężczyznę z fajką w dłoni. - Bezimienna uprzedziła mnie, że się pan pojawi. - Skłonił się lekko. - Nazywam się Geir Grimsson.


- Harry Potter, miło mi. - Chłopak uściskał rękę mężczyzny.


- Mnie również. Bezimienna wspominała, że do swoich poszukiwań potrzebujesz spokoju i samotności, więc zostawiam pana samego. Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę zawołać. - Uśmiechnął się i wyszedł.


Harry ruszył, aby zagłębić się w lekturze.


***


Mimo że Harry'ego nie było już prawie trzy tygodnie, dziwny nastrój nie opuszczał murów Hogwartu. Jego przyjaciele nie mieli inspiracji dla kolejnych numerów, a poza tym byli strasznie zirytowani publikacjami regularnie pojawiającymi się w Proroku Codziennym. Przez ostatnie kilka tygodni Harry ze zwykłego nastolatka stał się najpierw bezwzględnym mordercą, później ofiarą jakiegoś nieudanego eksperymentu, następnie wampirem, a później potomkiem Merlina, żeby zakończyć jako niezrównoważony psychicznie bandyta. Większość ludzi w to nie wierzyła, dlatego dla nich Potter wciąż pozostał sojusznikiem w walce ze złem. Nie zmieniło to jednak faktu, że aurorzy stawali na rzęsach, żeby choćby wpaść na ślad Księcia Ciemności. Niestety nie udawało im się to.


Na święta uczniowie rozjeżdżali się dopiero dzień przed wigilią, więc mieli jeszcze tydzień czasu. Przyjaciele Potter'a nie martwili się o niego, choć ten nie odzywał się od chwili wyruszenia do stolicy Islandii. Starali się również nie rzucać za bardzo w oczy, ale nie bardzo im się to udawało, bo bez Szatana było strasznie nudno. Dlatego też było tylko kilka wypadków, na przykład podpalenie szaty Malfoy'a podczas jednego z obiadów, zamiana stojących w kuchni beczek z cukrem na sól, zamiana soku porzeczkowego w wino wytrawne.


Właśnie siedzieli w Wielkiej Sali podczas obiadu i planowali kolejny numer, kiedy podleciał do nich biały gołąb. Zdziwili się, bo listy przynosiły przecież głównie sowy, ale kiedy zauważyli czarną kopertę od razu zorientowali się od kogo zwierzak przyleciał. Szybko otworzyli ją i zaczęli czytać list napisany czerwonym atramentem.


- No pięknie. - Mruknął David. - Musiał idiota napisać to w jakimś dziwnym języku!


- Nie dziwnym, tylko piekielnym. - Powiedziała Hermiona. - Ale użył jakiejś dziwnej formy. Chyba będziemy musieli wezwać posiłki.


Całą piątką, razem z gołębiem, ruszyli do pokoju, gdzie telepatycznie połączyli się z Isabel.


- No co tam? - Uśmiechnęła się blondynka wchodząc przez dziurę pod obrazem. - Czyżby Książę się odezwał?


- Jakbyś zgadła. - Powiedziała Hermiona i ledwie opanowała śmiech. - Ale najpierw trzeba to przetłumaczyć.


Teraz z trudnością powstrzymywała się przed niepohamowanym wybuchem śmiechu, a to za sprawą cielęcej miny Erik'a, której na szczęście córka Bezimiennej nie zauważyła.


- Nie ma sprawy. - Powiedziała dziewczyna i zaczęła czytać zawiła pismo. - Nic dziwnego, że nie mogłaś tego przeczytać. To jest pisane hieroglifami.


- No jasne. - Mruknęła Amy. - Siedzi od tygodnia wśród starodruków pisanych właśnie tak, więc pewnie już mu odbija!


- Nie tak źle. - Uśmiechnęła się Hermiona. - Rzeczywiście, Nina podczas nauki mówiła mi, że nasz język można zapisać hieroglifami, ale nie miałyśmy czasu, żeby to przerobić.


- Dobra, czytaj już. - Mruknął David.


- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się Isabel i zaczęła tłumaczyć. - Hej! Co tam u was? Mam nadzieję, że dajecie popalić Flitch'owi i reszcie. Ja wciąż szukam. Mam za sobą tony przeczytanych kartek i nic! Nie mogę w to uwierzyć, ale ten medalion jakby zapadł się pod ziemię. Mam nadzieję, że już niedługo coś znajdę. Ale nie po to do was piszę. Podejrzewam, że okropnie się nudzicie. Mam więc dla was propozycję. Obiecałem Knotowi, że go trochę pomęczę, a sam nie mogę więc może wy podejmiecie się tego haniebnego zadania? Co wy na to? Jeśli tak to mogę podsunąć wam kilka pomysłów. Na przykład...


Resztę również przeczytali, co chwila, uśmiechając się złośliwie. Wyobrażali sobie reakcję Knota i jego straży. Wybrali wariant, który najbardziej ich ośmieszał. Najpierw jednak wysłali mu piękny list.


I co Knot, cieszysz się życiem? I słusznie, bo niedużo ci go zostało. Wiesz, może jednak powiem ci jak zginiesz? Co byś powiedział na strzał z mugolskiej broni palnej? Albo wylecenie w powietrze? To byłoby niezłe, nie uważasz? Minister Magii pokonany zwykłymi mugolskimi środkami. Pięknie... No cóż, możesz się przygotować, więc grajmy fair.

Pozdrowienia

KC

PS: Pamiętaj, Knot, życie jest jak bieg z przeszkodami i łowy padlinożercy. Dla ciebie właśnie rozpoczął się ten drugi etap, ale to ty jesteś zwierzyną.


Bez zastanowienia wysłali go przez gołębia i próbowali się skontaktować z Harry'm telepatycznie, ale nic to nie dało, więc zaniechali dalszych prób.


- To idziemy poobserwować naszą ofiarę? - Uśmiechnął się Erik.


Reszta tylko przytaknęła i ruszyli się przygotować. Isabel, która na zewnątrz wyglądała jak spokojna stateczna dziewczyna myśląca tylko o kosmetykach i kolejnych podbojach miłosnych, okazała się mieć duszę diablęcia i nie chciała przepuścić takiej okazji. Poza tym tylko ona jako tako znała się na metodach terrorystów, których mieli zamiar naśladować.


Ponieważ zaczynało się już ściemniać ubrali czarne kombinezony podobne do tych używanych przez wojowników ninja i zniknęli w czarnych obłoczkach, Isabel razem z Erik'iem, a Hermiona z David'em. Pojawili się w ciemnym lasku niedaleko posiadłości Ministra. Lokalizację znali już wcześniej, bo podejrzewali, że może się przydać. Dostrzegli światło w kilku oknach i sylwetki strażników poruszających się po domu. Zauważyli również psy, biegające swobodnie po terenie posiadłości. Stąd wywnioskowali, że nie ma tam czujników ruchu. Przygotowali cały sprzęt i ruszyli w stronę muru.


Pierwsza wspięła się Amy i położyła się płasko na jego szczycie. Zaraz pojawiły się tam psy z niezbyt pokojowymi minami. Dziewczyna zdziwiła się, że nie szczekają, ale dostała telepatyczną wiadomość od Erik'a:


- Nie będą szczekać. Mają za zadanie zabić, nie ostrzec. Przecięto im struny głosowe.


Amy skrzywiła się w duchu. Nie rozumiała, jak można do takich celów wykorzystywać niewinne zwierzęta. Szybko rzuciła w ich kierunku kawałek mięsa. Głodne bestie rzuciły się na niego i już po chwili leżały na ziemi nieprzytomne. W tym kawałku pełno było eliksiru słodkiego snu. Nie mogli użyć magii, bo zapewne na terenie posiadłości były rozmieszczone czujniki. Poza tym nagły błysk mógł przykuć uwagę strażników. Zgrabnie opuściła się na drugą stronę i tuż przy murze zaczęła iść w stronę domu.


Kiedy dołączył do niej David zajęli pozycję i dali znak reszcie, że są gotowi. Po chwili po drugiej stronie domu usłyszeli ogłuszający huk, jakby zawalił się jakiś budynek. Naprawdę był to odgłos wybuchu czterdziestu łajno bomb. Tak jak przypuszczali, większość strażników pobiegła sprawdzić co się dzieje i zostawili Knota samego, siedzącego w gabinecie. Widać było, że się denerwuje, bo chodził od ściany do ściany.


***


- Boże, co to mogło być? - Denerwował się Minister. - I dlaczego oni tak długo nie wracają?!


Był kłębkiem nerwów.


- Proszę się uspokoić. - Mruknął Paul Simpson.


Osobiście uważał, że ten cały Książę nie ma z nimi szans. Obaj mężczyźni podskoczyli, kiedy do gabinetu wpadła dymiąca na czerwono puszka, rozbijając szybę w drobny mak. Knot zaczął panikować, zupełnie nie wiedząc, co robić.


- Aaaa!!! To bomba! Zginiemy!


Auror również się zdenerwował, ale po chwili puszka wybuchła z cichym „pyk" zmieniając się w kartkę.


- Spokojnie! - Krzyknął Simpson do rozhisteryzowanego przełożonego. - To tylko list.


Podniósł go z podłogi i podał wciąż trzęsącemu się Ministrowi. Ten ostrożnie otworzył kartkę i ze środka wyskoczył deszcz serpentyn i konfetti, a ten zemdlał.


- Jeszcze tego mi brakowało. - Mruknął Auror podchodząc do Knota.


Kartka z mieniącym się napisem „Buu!" zgrabnie opadła na podłogę po drodze zamieniając się w kupkę popiołu.


- Przeklęty bachor. - Mruknął Paul i zaczął ocucać Ministra.


***


Widzieli całe zajście, bo ulokowani byli na drzewie rosnącym naprzeciw gabinetu. Mieli niezły ubaw z zachowania niby poważnego polityka.


- Ale jak zemdlał to myślałem, że spadnę z gałęzi! - Pięknie! - Uśmiechnął się Erik, kiedy wrócili do pokoju.


- Wciąż uważam, że pomysł z konfetti był boski! - Uśmiechnęła się Amy. - To, co robimy?


- Ja bym zrobił jakąś imprezę. - Powiedział David.


- Ty tylko o jednym. - Uśmiechnęła się Hermiona. - Co nie zmienia faktu, że jestem za.


- To zwołujemy ekipę! - Zarządziła Isabel.


Wszyscy się rozeszli. Zapowiadała się długa noc...


***


Pobyt w bibliotece minął Harry'emu niestety bardzo szybko. Przewertował praktycznie wszystkie książki dotyczące Set'a, magicznych przedmiotów, legend i w żadnej z nich nie znalazł jakichkolwiek wskazówek jak dotrzeć do Amuletu. Dowiedział się tylko, że użyty był tylko dwa razy w historii, raz przez Meb, królową białej magii oraz raz przez Thora, według wierzeń nordyckich bóg z dynastii Asów. Co nie zmieniało faktu, że nikt nie wiedział, gdzie się znajduje od co najmniej siedmiuset lat.


Dzień przed opuszczeniem biblioteki ubłagał pana Grimssona, by móc zostać trochę dłużej. Normalnie przychodził wcześnie rano i wychodził tuż przed zamknięciem. Teraz siedział przy stole zawalonym zwojami pergaminów zapisanymi niezrozumiałym dla większości, piekielnym językiem. Był strasznie zmęczony. W pewnym momencie ziewnął potężnie i dojrzał coś niezmiernie dziwnego. Obok jednego z regałów zauważył niekształtny obłok niebieskiej mgiełki. Przetarł oczy sądząc, że to tylko złudzenie, ale tajemniczy obiekt wcale nie miał zamiaru zniknąć. Co więcej, zaczął nabierać kształtów i kolorów.


Po kilku minutach wyglądał jak sylwetka jakiegoś brodatego mężczyzny. Ubrany był w poplamiony krwią Kożuch wykończony białym futrem. Przy pasie topór, a jego szyję dzieliło wielkie rozcięcie, które wyglądało, jakby ktoś kiedyś poderżnął mu gardło. Harry był lekko zdenerwowany, więc spytał podnosząc się z miejsca:


- Kim jesteś?


Nie uzyskał odpowiedzi.


- Kim jesteś? - Powtórzył chłopak.


Zjawa tylko się uśmiechnęła i wolno ruszyła przed siebie. Potter, niewiele myśląc ruszył za nią. Po chwili dotarli w najbardziej oddalony od drzwi wejściowych zakątek biblioteki. Tam zjawa podniosła zakrwawioną rękę, na której również widniały spore rany i wskazała na jedną z pozycji. Harry niepewnie podszedł bliżej i zauważył tytuł „Mitologia nordycka a egipska". Już chciał sięgnąć po nią, ale duch mężczyzny po raz kolejny wyciągnął rękę. Tym razem dotknął chłopaka, na co ten odskoczył, czując zimno promieniujące w stronę serca.


- Idź tam, gdzie wszystko się zaczyna i wszystko się kończy. Szukaj wskazówek na kartach historii i nie zrażaj się prędko, bo długa droga przed tobą. - Odezwał się zachrypniętym głosem i zniknął.


Harry ocknął się gwałtownie. Wciąż siedział przy stoliku, a po zjawie nie było śladu.


- To był tylko sen. - Mruknął.


Wcale nie był co do tego przekonany, więc na wszelki wypadek postanowił sprawdzić pozycję, którą wskazał mu duch. Ostrożnie udał się w tamtym kierunku. Kiedy dotarł do odpowiedniej półki, o dziwo zauważył oprawioną w czarną skórę księgę z jego snu. Wyciągnął ją ostrożnie i otworzył pośrodku. Zaczął ją przeglądać, ale nie znalazł nic ciekawego, więc miał ją już schować, ale zauważył małą paczuszkę, która leżała za księgą. Rozglądnął się wokół i chwycił pakunek. Szybko się pożegnał i wrócił do wynajętego pokoju. Niecierpliwie otworzył zawiniątko i nie mógł ukryć zdziwienia. Na kawałku pergaminu  zapisana była wskazówka.*






★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Oryginalnie, autorka dała na końcu urwane zdanie „Na kawałku pergaminu zapisana była...", ale uznałam, że to nie potrzebny zabieg, więc wstawiłam pełne zdanie, które jest również początkiem nowego rozdziału. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top