Rozdział 23: Cisza po burzy

- ŻE CO??!! UJAWNIŁEŚ SIĘ??!! - Krzyczał Victis. - Jak mogłeś być tak lekkomyślny i nie zauważyć jakiejś cholernej baby?! Nie tego cię uczyłem... - Dodał na koniec.


Już nic nie powiedział. Daniel wolał się nie wypowiadać, a Helen patrzyła na niego ze zrozumieniem.


- Daj spokój. - Powiedziała. - Każdemu się mogło zdarzyć, ale mogłeś wszystkiemu zaprzeczyć, a nie od razu spektakularnie znikać. No, ale cóż, co cię nie zabije, to cię wzmocni.


- Dzięki. Teraz zamelinuję się na Death Island i będę szukał informacji o Amulecie. W końcu od czegoś trzeba zacząć. - Westchnął, ale zaraz się uśmiechnął. - A w przerwach będę uprzykrzał życie Knotowi. To lecę, pa!


Cmoknął przyjaciółkę w policzek i zniknął.


- Jak dziecko... - Mruknął Victis.


***


- Wreszcie jesteś! - Powiedziała Amy. - Gdzie tak długo byłeś?


- Przepraszam, zapomniałem, że w Mieście czas zamrażany jest tylko podczas szkoleń i w moim gabinecie. - Usprawiedliwił się chłopak. - Przesłuchiwali was?


- Tak, ale na szczęście Snape podrzucił im fałszywe veritaserum, a tym głąbom nawet nie przyszło do głowy to sprawdzić. - Potwierdził David.


- I jeszcze przeszukali nasz pokój, ale na wszystkie niezwykłe rzeczy mamy ponakładane zaklęcia. - Dodał Erik.


- Zboczenie zawodowe. - Uśmiechnęła się Hermiona. - I co postanowiłeś? Będziesz dalej tu mieszkał?


- Nie, przenoszę się na Jolly Roger. Muszę jeszcze tylko pogadać z dyrektorem i po części mu wyjaśnić tę sytuację. - Harry potarł zmęczone oczy. - I jeszcze skontaktować się z nowym szpiegiem, bo Snape jest spalony. Na szczęście przewidziałem możliwość wystąpienia takiej sytuacji, więc już na początku kazałem nowemu wkraść się w łaski Toma.


- To idź najpierw do Dumbledore'a. - Powiedziała Amy i cmoknęła go w usta. - Miałeś ciężki dzień, idź już.


- Wpadnę jeszcze po rzeczy. - Powiedział Potter.


Zmienił się w sokoła i wyleciał przez otwarte okno. Bez trudu odnalazł gabinet dyrektora i zastukał w szybę. Staruszek, myśląc, że to późna sowa otworzył okno i ze zdziwieniem spojrzał jak sokół zmienia się w jego byłego podopiecznego.


- Harry! Na litość boską, co ty tutaj robisz?


- Przyszedłem porozmawiać. - Powiedział po prostu chłopak i bez zaproszenia usiadł na czerwonym fotelu. - Pomyślałem, że przydadzą się panu wyjaśnienia.


- Oczywiście. Dziękuję, że przyszedłeś. - Powiedział dyrektor zajmując miejsce. - Cytrynowego dropsa?


- Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment. - Powiedział ostrożnie Harry, powstrzymując wybuch śmiechu.


- A więc może powiesz mi, jak to się stało?


- Nie mogę powiedzieć wszystkiego, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Powiem tylko, że przeszedłem dwa szkolenia, które zrobiły ze mnie...


-...zabójcę. - Wtrącił dyrektor bezbarwnym tonem ze smutkiem patrząc na byłego ucznia.


-...powiedzmy, że wojownika. - Uśmiechnął się chłopak. - Okazało się również, że jestem prawowitym władcą pewnego ludu i mam do wypełnienia misję, usunąć z tego świata jak największej ilości Śmierciożerców.


- Ale skąd wiedziałeś, kiedy miały odbyć się ataki i gdzie? - Zadał kolejne pytanie Dumbledore.


- Miałem świetnie wyszkolonego szpiega. - Odparł po prostu chłopak.


- Miałeś? - Złapał go za słowo dyrektor. - Czyli już nie masz?


- Chwilowo nie, ale jeszcze dzisiaj skontaktuję się z zastępcą, który... Hm, to może pozostawię dla siebie.


- Nie ufasz mi? - Spytał ze smutkiem staruszek.


- Nie, i chyba mi się pan nie dziwi. - Powiedział Harry chłodnym tonem. - Stracił pan moje zaufanie nie mówiąc mi o przepowiedni, ale i tak wyszło mi to na dobre. Było minęło. Proponuję, byśmy żyli w zgodzie.


- Czyli? - Zapytał ostrożnie Dumbledore.


- Czyli ja nie przeszkadzam panu, a pan nie przeszkadza mi. I prosiłbym jeszcze, by nie nagabywał pan moich przyjaciół. Oni o niczym nie wiedzieli. - Skłamał gładko Harry. - No, ale cóż. Na mnie już czas.


- Zaczekaj chwilę. - Poprosił dyrektor. - Potrzebujesz może pomocy? Masz gdzie się schronić?


Na te słowa Potter uśmiechnął się ironicznie.


- Czy pan naprawdę myśli, że ukrywałbym się przed panem przez wakacje i teraz w jakiejś chatce nad jeziorem? Nie sądzę. Nie potrzebuję niczyjej pomocy i jeśli dowiem się, że próbuje pan ustalić mój adres, to gorzko pan tego pożałuje. - Spojrzał chłodno.* - Do widzenia.


Pożegnał się i zniknął w obłoku czarnego dymu, pozostawiając dyrektora z wieloma sprawami do przemyślenia.


***


W kuchni panowała nienaturalna cisza. Zwykle przed zebraniem panował okropny gwar. Wszyscy dyskutowali ze sobą i wymieniali się spostrzeżeniami. Tym razem jednak było inaczej. Prawie nikt się nie odzywał. Tylko nieliczni rozmawiali ze sobą szeptem, jakby nie chcąc zmącić tej grobowej ciszy. Pani Weasley, zwykle wesoła, dziś siedziała obok swojego męża z chusteczką w ręce i opuchniętymi oczami. Pobieżny obserwator mógłby pomyśleć, że ktoś umarł, ale nie miałby racji.


- Dzień dobry. - Do pomieszczenia wszedł Dumbledore i w ciszy zajął swoje miejsce. - Zapewne wiecie, co będzie tematem naszych dzisiejszych rozmów.


- Ale jak to się stało? - Zapytała cicho pani Weasley zachrypniętym głosem. - Przecież on... - Znów łzy popłynęły jej po policzkach. - To jeszcze dziecko! Jak mogliśmy go zostawić? Dlaczego?


Ostatnie pytanie zawisło w powietrzu.


- Naprawdę nie wiem, co ci odpowiedzieć, Molly. - Odezwał się w końcu dyrektor. - Rozmawiałem z nim...


- Co? - Ożywiła się Tonks. - Nic mu nie jest? Co mówił?


- Spokojnie. Zjawił się w moim gabinecie niecałe dwie godziny temu. Dość dobitnie wyjaśnił mi, że nie potrzebuje mojej pomocy.


Snape w duchu uśmiechnął się ironicznie. Już wyobrażał sobie, co w wykonaniu Potter'a znaczyło „dość dobitnie".


- Dlatego też dostosujemy się i nie będziemy go szukać. Jego przyjaciele podobno nic nie wiedzieli, więc ich też zostawiamy...


- Ależ Dumbledore! - Wtrącił Kingsley buntowniczym tonem. - Mamy tak po prostu odpuścić, bo jakiś szczeniak tak sobie życzy? Przecież znajdziemy go i będziemy obserwować, a on nawet tego nie zauważy!


- Nie radzę. - Wtrącił Snape i wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. - Czy ty naprawdę myślisz, Shacklebolt, że ten chłopak, który bez żadnych problemów zabił trzydziestu ludzi, nie jest wyszkolony w sztuce szpiegostwa?


- A skąd wiesz, że był szkolony skoro ja tego nie powiedziałem? - Zapytał podejrzliwie Dumbledore.


- Daj spokój, Albus. Przecież nie można nauczyć się zabijać z książek. - Mruknął Severus, karcąc się w duchu za to, że dał dyrektorowi powód do podejrzeń.


- Masz rację, przepraszam. - Powiedział staruszek, pocierając oczy. - Sądzę, że nic już nie wymyślimy. Idźcie do domów. I błagam was, na miłość boską, nie dajcie mu powodów do podejrzeń. On jest bardzo nieufny i podejrzliwy.


Wszyscy skinęli głowami i wyszli, zostawiając w pomieszczeniu tylko panią Weasley i głęboko zamyśloną Tonks.


***


Po przetransportowaniu rzeczy na Jolly Roger, Harry udał się do Miasta Mroku, gdzie był umówiony z Nami Won, która miała zastąpić Snape'a. Zastał ją przed swoim gabinecie. Miała dwadzieściatrzy lata, ale wyglądała jak piętnastolatka. Jej niski wzrost i dziecięca niepozorność robiły z niej groźnego przeciwnika. Miała brązowe oczy i włosy, które sięgały ramion. Ubrana w przylegającą do ciała czarną bluzkę ze stójką oraz obcisłe jasne jeansy. Na nogach tenisówki.


- Witam. - Przywitał się Potter i wpuścił ją do środka. - Po pierwsze ustalmy sobie pewne sprawy... - Mówił piekielnym językiem, ponieważ nie był pewny, czy dziewczyna zna angielski. - Mów mi po imieniu. Nie znoszę formy „panie". Po drugie, zjawiaj się tutaj co trzy dni ziemskie, chyba że wyniknie jakaś nieprzewidziana sytuacja, albo ja się z tobą skontaktuję. Wtedy wzywasz mnie telepatyczni, ok?


- Jasne. - Uśmiechnęła się pięknie dziewczyna.


W tym momencie chłopakowi zapaliła się czerwona lampka.


- Liczę na twój profesjonalizm. - Powiedział Harry.


Miał nadzieję, że dziewczyna zorientuje się, o co mu chodzi. Wolał nie ryzykować jakiś nieodpowiednich sytuacji. Dziewczyna zaśmiała się.


- Nie ma sprawy. Ja mam męża. - Pokazała mu obrączkę i wróciła do spraw bardziej poważnych. - Udało mi się zaskarbić przychylność Voldemort'a i już jutro mam przystąpić do Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców.


- Znakomicie. Zabezpiecz zaklęciem lewe ramię, żebyś mogła usuwać później ten okropny tatuaż. Jakieś pytania?


- Nie. - Powiedziała dziewczyna. - Cześć.


Pożegnała się i wyszła. Harry opadł na fotel i potarł zmęczone oczy. Zaczął lekko przysypiać, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwił się, bo było już grubo po północy.


- Proszę.


Do gabinetu weszła Hermiona.


- Co ty tutaj robisz?


- Przyszłam cię odwiedzić. - Uśmiechnęła się.


- A tak poważnie? Widzieliśmy się kilka godzin temu. - Powiedział Potter. - Coś się stało?


- Właściwie to nie... To znaczy odwiedziła nas Tonks.


- Tonks? A czego ona mogła chcieć? - Zdziwił się chłopak.


- Prosiła, żeby ci to przekazać.


Hermiona podała przyjacielowi zapieczętowaną kopertę. Ziewnęła potężnie.


- Zmywam się. Pa. - Cmoknęła go w policzek i zniknęła w czarnym wirze.


Harry był bardzo zaintrygowany listem, ale zmęczenie dawało mu się we znaki. Zdecydował, że przeczyta go jutro, więc przeniósł się na Death Island i od razu zasnął w swojej kajucie.


Z samego rana wybrał się na wyspę, żeby trochę pobiegać. Dopiero po śniadaniu przypomniał sobie o liście od Tonks. Zaintrygowany rozerwał pieczęć i zaczął czytać.


Londyn, 28 listopada

Drogi Harry

Może jesteś zdziwiony, że do Ciebie piszę, ale nie mogłam się inaczej z tobą skontaktować, a muszę ci to powiedzieć. Sądzisz pewnie, że chcę cię skarcić za to, co zrobiłeś. Otóż nie. Chciałam ci podziękować.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam skutki twojego działania pomyślałam, że to jakiś niewyżyty psychopata. Byłam w szoku. Jak można było zrobić coś takiego? Ci wszyscy ludzie...

To było silniejsze ode mnie. Nienawidziłam cię za to, co robiłeś. Za to, jak to robiłeś, ale po tym, jak zginął Remus zaczęłam znowu nad tym myśleć i w końcu chyba cię zrozumiałam.

Twoje uczucia, motywy...

W pewnym momencie sama chciałam zacząć działać. Chciałam się zemścić. Tylko ta jedna myśl kołatała mi się w głowie. Zemsta.

Gdy pojawiłeś się po raz drugi i wysłali mnie do uprzątnięcia ciał robiłam to z przyjemnością. Może to zabrzmi dziwnie, ale byłam szczęśliwa. Szczęśliwa, że ci zwyrodnialcy ponieśli zasłużoną karę. Za swoje czyny. Za tych wszystkich niewinnych ludzi. Za Remusa...

Nikt tego nie wiedział, ale ja i Remus nie byliśmy tylko przyjaciółmi. To on pokochał mnie pierwszy. Na początku nie chciałam go...byłam taka głupia, ale dwa dni przed tym, jak zostaliście porwani zdecydowałam się dać mu szansę.

Po raz pierwszy poczułam, co to znaczy naprawdę kochać i być kochanym, ale i to zostało mi zabrane. Może za dużo napisałam, ale czuję, że mogę ci zaufać. Czuję, że ty umiesz słuchać.

To chyba tyle, co chciałam ci powiedzieć.

Nie oczekuję odpowiedzi. Czytając ten list pewnie uznasz mnie za sfrustrowaną wariatkę, ale ja chciałam, żebyś po prostu wiedział. Ulżyło mi.

Tonks


PS: Myślę, że w tych czasach nadawałbyś się na Ministra znacznie bardziej, niż Knot czy Dumbledore.


Harry siedział oniemiały przy stole. W żadnym wypadku nie spodziewał się takiego wyznania. Był zszokowany. Zdziwiły go dwie rzeczy, że ta wesoła, młoda kobieta potrafiła napisać tak szczery i wzruszający list, oraz że w ogóle go napisała. Chłopak nie wiedział, co o tym sądzić.


Myślał o tym przez kilka dni, aż w końcu postanowił, że porozmawia z nią przy najbliższej okazji. Codziennie spotykał się z przyjaciółmi i przeszukiwał prywatną bibliotekę po swoim ojcu, szukając wzmianek o Amulecie Śmierci. Tylko w dwóch czy trzech książkach był on wymieniony, jednak nigdzie nie było napisane więcej ponad to, co Harry już wiedział.

Po tygodniu żmudnych poszukiwań zdecydował się poprosić o pomoc Bezimienną. Przeczytał bowiem, że największa magiczna biblioteka dotycząca starożytnego Egiptu znajduje się w Reykjavik, stolicy Islandii. Nikt przypadkowy nie wiedział, gdzie się znajduje, dlatego odwiedzać ją mogli tylko nieliczni. I tu właśnie przydatna okazała się Bezimienna. Bez większych problemów załatwiła chłopakowi wstęp do niej aż do wigilii. Nie zastanawiając się pożegnał się z przyjaciółmi i wyruszył na podbój Reykjavik.





★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Oryginalnie autorka napisała „Posłał mu jedno ze swoich spojrzeń typu »dostosuj się, albo zginiesz' ", ale uznałam, że to przegięcie, więc zmieniłam nieznacznie formę, ale sens zachowany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top