Rozdział 19: Niby po co mam żyć?
Do gabinetu dyrektora weszła Aurelia. Staruszek przechadzał się nerwowo od ściany do ściany.
- Mogę?
- Nie za bardzo. Czekam na Severus'a. - Odparł dyrektor- A to coś pilnego?
- No raczej. Harry wrócił.
- Co?! I dopiero teraz mi to pani mówi!? I co z nimi? Jak się czują? Jak wrócili? - Dyrektor zasypał ją gradem pytań.
- Po kolei. - Przyhamowała go kobieta. - Przyniósł go jakiś mężczyzna, ale powiedział, że niestety Lupin nie żyje...
- Nie... - Szepnął staruszek i ukrył twarz w dłoniach. - A co z Harry'm? - Zapytał po chwili.
- Nic mu nie jest. Miał wiele ran, ale zajęłam się nimi. Teraz śpi. Wydaje mi się, że jest w szoku. Dlatego sądzę, że nie powinien chodzić na razie na zajęcia. - Wysunęła swoje wnioski Aurelia.
- No cóż, panno Fight... - Zamyślił się dyrektor. - Myślę, że powinien poleżeć w Skrzydle Szpitalnym.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Powiedziała ostrożnie kobieta.
Staruszek był nieugięty. Przenieśli śpiącego Harry'ego pod opiekę pani Pomfrey. Kiedy ułożyli chłopaka na łóżku, Erik zasłonił okna, Amy wyrzuciła kwiaty zostawiając jedynie mały bukiecik konwalii, a David oddzielił łóżko od reszty sali parawanem.
- Muszę powiadomić przyjaciół, państwo wybaczą.
Dumbledore pożegnał się i wyszedł, zostawiając w sali Erik'a, Hermionę, David'a, Amy i Aurelię.
- Co wy tu wyprawiacie?! - Oburzyła się pielęgniarka, wchodząc do zaciemnionego pomieszczenia.
- On nie lubi światła i nie sądzę, żeby był zadowolony, budząc się w białej sali. - Powiedziała Amy.
Patrzyła na kobietę takim wzrokiem, że ta wycofała się bez zbędnych komentarzy. W skrzydle zapadła niczym niezmącona cisza.
***
- Dumbledore! Wreszcie cię znalazłem! - Krzyknął Snape zmierzając w stronę szybko idącego dyrektora.
- Wszystko wiem, Severusie, panna Fight powiedziała mi o Harry'm i...Remusie. - Dodał smutnym głosem. - Właśnie idę do Kwatery Głównej powiedzieć reszcie.
- Przykro mi. - Powiedział Snape, choć bardziej poruszyła go wiadomość, kto jest jego panem. - Ciało jest w twoim gabinecie.
- W porządku. Chodźmy.
W milczeniu przeszli poza bramy Hogwartu, skąd deportowali się na Grimmauld Place 12. Swoje kroki skierowali prosto do kuchni, gdzie spodziewali się spotkać większą część Zakonu.
- Dumbledore! - Na ich widok pani Weasley zerwała się z krzesła. - Wiesz coś? Co z nimi?
- Usiądźcie. - Poprosił ich dyrektor. - Obaj wrócili do szkoły...
- Dzięki Bogu! - Wtrąciła Hestia Jones.
- Niestety, Remus...nie żyje. - Wykrztusił w końcu Dumbledore.
- Nie...to niemożliwe... - Szeptała Tonks, a łzy pociekły jej po twarzy.
- To prawda. - Potwierdził Snape.
Dziewczyna zerwała się z krzesła i złapała go za przód szaty, potrząsając.
- To nieprawda! On nie mógł zginąć! Nie on! Powiedz, że to nie on...proszę...
Mówiła coraz ciszej, aż w końcu dała się uspokoić. W kuchni zapadła martwa cisza...
***
- Długo już tak siedzi? - Zapytała Aurelia, wychodząc ze skrzydła szpitalnego.
- Od rana. - Powiedziała Amy smutno.- Nie chce jeść, a jest już wieczór. Nie wiem, co się z nim dzieje.
- To przez Lupin'a. - Odpowiedziała Hermiona. - Oni musieli wcześniej rozmawiać...nie wiem, co tamten mu powiedział, ale musiało nim wstrząsnąć.
- Nie wiem... - Powiedział Erik, obejmując Amy. - Nie płacz, siostrzyczko. - Pocieszał ją, ale nie zatamowało to łez.
- A jeśli on... - Zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
- Wyjdzie z tego. - Powiedziała Aurelia. - Mam nadzieję... - Dodała w myślach.
***
„Chcę ci powiedzieć, że zawsze będziesz dla mnie jak syn...
- Dla mnie...jak syn...syn...On mnie naprawdę kochał...a teraz nie żyje...i to przeze mnie.
Od wielu już godzin w umyśle Harry'ego nie pojawiła się żadna szczęśliwa lub choćby optymistyczna myś. Od rana siedział na parapecie i wpatrywał się w chmury.
- I co ja teraz ze sobą zrobię? Nigdy tego niezapomnę...co mi pozostaje? Zemsta? To nie jest rozwiązanie, będę wciąż chciał więcej, aż w końcu stanę się taki jak On...cholerny Wężojad!
- Harry... - Jakby z oddali dobiegł go głos David'a. - Zjedz kolację...na pewno jesteś głodny.
- Nie jestem. - Mruknął chłopak, zwracając się przygasłymi oczami w stronę przyjaciela. - Naprawdę.
- Jak chcesz... - David wzruszył ramionami. -Pogrzeb ma być jutro o 14:00 na cmentarzu dla czarodziei w Hogsmeade...pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć.
- Dzięki... - Odparł Harry.
Odwrócił się z powrotem w stronę okna. Usłyszał odgłos zamykanych drzwi i całkiem się rozluźnił. Nie płakał...on nie umiał płakać...nie miał już łez. Widział wiele krwi i cierpienia...był świadomy, że do wielu on sam się przyczynił.
Spędził na parapecie całą noc rozmyślając o życiu. Na początku nie bardzo mógł odnaleźć plusy swego istnienia, ale około północy zaczął myśleć o przyjaciołach i Amy...o swojej misji. Doszedł do wniosku, że musi żyć. Nie dla siebie...dla świata.
Umył się pospieszni i ubrał czarną szatę. Miał lekko utrudnione ruch, ponieważ oba nadgarstki i plecy były ciasno owinięte bandażami. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i ujrzał zmęczonego życiem człowieka. Miał ciemne cienie pod oczami, bladą skórę i mętny wzrok. Przywdział na twarz maskę obojętności i, nie mówiąc nic pielęgniarce, wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Udał się najpierw do pokoju, ale tam nie zastał nikogo.
- Vivian? Gdzie jesteś? - Syknął, a z sypialni wypełzł wąż koralowy.
- Wreszcie jesteś! Coś słyszałam, ale nie wszystko zrozumiałam. - Odpowiedziała, owijając się wokół jego nadgarstka. - Co to za bandaże? To efekt twojej nieobecności?
- Niestety. - Odparł Harry. - Kiedy indziej ci opowiem...to przykra historia.
- Ja z chęcią posłucham. - Nalegała wężyca.
Chłopak wyrzucił z siebie wszystkie żale. Kiedy skończył, było mu o wiele lżej.
- Przykro mi, ale nie możesz się zadręczać! Gdyby nie ty, on zginąłby dopiero po wielogodzinnych torturach. Ująłeś mu tylko cierpień.
- Masz rację...chodźmy na śniadanie. - Chłopak uśmiechnął się blado.
Ruszył ku Wielkiej Sali. Kiedy wszedł do środka zapadła cisza, że można było usłyszeć przelatującą muchę. Potter szybko przeszedł do swojego stolika.
- Wreszcie jesteś! - Powiedziała Amy i przytuliła go mocno, na co ten syknął. - Och, przepraszam, zapomniałam o twoich ranach.
- Nic nie szkodzi. - Mruknął chłopak i, mimo bólu przytulił dziewczynę. - Kocham cię... - Szepnął.
- Ja ciebie też.
Stali tak jeszcze chwilę, ale w końcu postanowili usiąść.
- Macie gazetę? - Zapytał Harry, kiedy skończyli jeść.
- Jesteś pewny, że chcesz to przeczytać? - Upewniła się Hermiona.
- Oczywiście. - Potwierdził chłopak.
Chwycił Proroka Codziennego. W miarę jak czytał, ręce trzęsły mu się coraz bardziej, wtórując talerzom leżącym na stoliku.
PORWANIE ZŁOTEGO CHŁOPCA
Nasz specjalny korespondent w Hogwarcie, który pragnie zachować anonimowość donosi, że trwają poszukiwania Harry'ego Potter'a i Remus'a Lupin'a. Zniknęli oni przedwczoraj po południu. Wszyscy podejrzewali, że zostali oni porwani przez Sami-Wiecie-Kogo i nie mylili się. Na szczęście wiemy już, jakie są ich losy.
Harry Potter jest już w szkole i czuje się dobrze. Niestety przyjaciel jego ojca, Remus Lupin, został zabity przez jednego ze Śmierciożerców. Szczegółów uwolnienia nie znamy, ale wiemy, że nie zrobił tego Anioł Śmierci. Dlaczego się nie pojawił?
„Moim zdaniem to on po prostu nie wiedział, gdzie ich szukać" - Mówi jeden z aurorów. - „Możemy przypuszczać, że on jest po stronie Sami-Wiecie-Kogo, a to przedstawienie było zaaranżowane, żeby społeczność czarodziei poczuła się pewniej. Myślę, że on już się nie pojawi.
Czy to prawda? Więcej opinii na ten temat na str. 7.
- Uspokój się, bo zaraz zamek rozwalisz! - Warknął w jego stronę Erik, łapiąc w locie spadający kubek.
- Mam się uspokoić?! Po tym co napisali? - Wycedził przez zaciśnięte zęby.
Podpalił gazetę i wyszedł z sali. Przyjaciele woleli go nie denerwować, więc pozostali na miejscach.
***
- Hej, Potter! Gdzie się tak spieszysz? - Zawołał Malfoy, opierając się o wrota zamku w pozie wyrażającej pewność siebie.
- Nie twoja sprawa, fretko! - Warknął Harry.
- Słyszałem od ojca, że bardzo boleśnie przeżyłeś śmierć tego mieszańca. - Zakpił blondyn, wyciągając różdżkę.
Chciał iść dalej, ale pomyślał sobie, że to doskonała okazja na pozbycie się zbytecznej energii.
- A ojciec mówił ci również, jak zakończył swój występ? - Odparł Harry. - Nie? Otóż przyjmij do wiadomości, że twój ojczulek wylądował na ścianie tylko dlatego, że nie miałem ochoty robić mu większej krzywdy.
- Łżesz! - Warknął młody Malfoy.
- Jak śmiesz? - Odpowiedział mu Potter.
Złapał Ślizgona za przód szaty. Walnął nim o wrota, aż zadudniło. Ten odgłos przyciągnął resztę szkoły.
- Nigdy...nie...posądzaj...mnie...o...kłamstwo. - Wycedził Potter.
Wytrącił Malfoy'owi różdżkę i wyciągając mały sztylet. Vivian wysunęła łebek spod szaty i owinęła się wokół pięści swojego pana. Draco głośno przełknął ślinę patrząc ze strachem na ostrze zbliżające się do jego szyi i węża syczącego wściekle. Wokół chłopaków zebrał się już spory tłum.
- Mógłbym cię teraz zabić, ale jest za dużo świadków. - Szepnął Potter tak, żeby tylko jego przeciwnik mógł go usłyszeć. - Lepiej unikaj ciemnych zaułków...
Ku uldze gapiów schował sztylet i ruszył w stronę jeziora, pozostawiając oniemiałych uczniów pod zamkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top