Rozdział 14: Pierwsze pojawienie się Anioła (Życia i) Śmierci.

- Wreszcie koniec. - Mruknęła Amy, opadając na fotel. Właśnie wrócili z obiadu i mieli wolne. - Już myślałam, że te lekcje nigdy się nie skończą.


- No dobra, mamy tylko godzinę na przygotowanie. My zajmujemy łazienkę. - Powiedziała Hermiona i wciągnęła dziewczynę Harry'ego do wyżej wymienionego pomieszczenia.


- A my? W czym idziemy? - Zapytał Potter.


- Nie mam pojęcia. - Mruknął Erik. - W czymkolwiek.


- Człowieku! Chyba żartujesz! Aaa...faktycznie, zapomniałem ci powiedzieć, że córka Bezimiennej chodzi do naszej szkoły i jest na siódmym roku. - Powiedział Harry. - Piękna blondynka, długie nogi i niebieskie oczy, co ty na to?


- Trzeba było tak od razu! - Rozbudził się chłopak i podbiegł do szafy.


Wyciągnął białą koszulę i takiego samego koloru spodnie. Szybko się przebrał i stanął przed chłopakami.


- Może być?


- Ja bym dodał... - Harry podszedł do niego i wyszył mu na plecach koszuli czarnego smoka. - ...smoczka.


- Super! Teraz ja!


David przyszedł po chwili w ciemnych jeansach malowniczo wytartych tu i ówdzie i czarnej koszulce z krótkim rękawem z czerwonym napisem na piersi „I'm intelligent youth".


- Jak dla mnie może być. - Uśmiechnął się Erik. - Teraz nasz Książę.


- Zamknij się. - Mruknął chłopak i rzucił w przyjaciela poduszką.


Po chwili namysłu wybrał czarne bojówki i koszulkę z czaszką na plecach. Na szyję założył kilka rzemyków (m.in. ten Mrocznych Elfów), a na ręce skórzane rękawiczki bez palców i z otworami na kostkach. Podwinął rękawy do łokci i zamaskował dwie części tatuażu od Szatana.


- Fajnie. - Stwierdził David, kiedy wyszedł z sypialni. - Tylko te buciki...


- Co? - Zdziwił się Harry, patrząc na swoje ciemne adidasy.


- Załóż glany. - Poradził mu Erik.


Po tej zmianie było o niebo lepiej.


- Mamy godzinę 14:20. - David spojrzał na zegarek - Pozostaje nam tylko czekać na nasze piękne...


W tym momencie z łazienki wyszły oczekiwane dziewczyny. Chłopcom kopary opadły do ziemi.


- Wow! - Wykrztusił Harry.


Obie wyglądały niesamowicie. Hermiona miała na sobie czarne biodrówki ze złotym cienkim paskiem, fioletową jedwabną tunikę i długi sznur zabawnych koralików. Do tego czarne adidasy i rozpuszczone włosy. I zniewalające oczy podkreślone ciemnym cieniem. Amy nie była jej dłużna. Beżowe bojówki podwinięte do kolan i biała opięta bluzeczka ze złotym napisem „Pepper? No, thanks, I'm spicy enough!", niesamowicie podkreślały jej figurę. Ponadto miała proste wycieniowane, ciemnobrązowe włosy do ramion z grzywką zawadiacko opadającą na oczy podkreślone czarną kredką.


- I jak? - Zapytała niepewnie Hermiona.


- Jak? Bosko! - Odparł David, który jeszcze nie do końca oprzytomniał.


- No dobra, zbieramy się. My z Amy jedziemy po jedzonko, a wy na wyspę.


Wszyscy jednocześnie zniknęli. Chłopaki pojawili się na pokładzie Jolly Roger. Po pięciu minutach przybyły dziewczyny z jedzeniem, które ułożyły na przygotowanym stole.


- To czekamy na... - Zaczął Potter, ale przerwało mu pojawienie się Ludwiga i Aurelii.


- Cześć. - Przywitali się. - Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy.


Po kilku sekundach przybyła „delegacja" z Miasta Mroku.


- Witajcie. - Uśmiechnęła się Bezimienna.


- Cześć. - Przywitała się nieśmiało Isabel.


Erik był w stanie lekkiego szoku.


- Zamknij usta, bo wyglądasz jak ryba wyciągnięta z wody. - Szturchnął go ojciec, brutalnie sprowadzając na ziemię.


- Cicho. - Mruknął chłopak i poszedł zagadać do blondynki.


Impreza rozwijała się nadzwyczaj kulturalnie i alkohol jakoś bardziej wszystkich zmiękczał. Było mnóstwo śmiechu z anegdot opowiadanych przez Aurelię, Ludwiga, Victis'a i Bezimienną, która okazała się duszą towarzystwa. Ok 22:00 w ruch poszła muzyka i zabawa rozkręciła się na dobre. Wszyscy bawili się świetnie, więc zasnęli dopiero około 4:00. Pierwszy doszedł do siebie Harry. Przeciągnął się delikatnie i pocałował Amy, która spała oparta o niego.


- Hm...jakie miłe powitanie. Możesz mnie tak budzić codziennie. - Otworzyła oczy, mrucząc jak zadowolona kotka.


- Nie ma sprawy. - Uśmiechnął się czarnowłosy. - Która godzina?


- Dochodzi 15:00. - Odparła dziewczyna, patrząc na zegarek. - Trzeba obudzić resztę. Idź po eliksir dla demonów, a ja spróbuję ocucić elfy.


Harry zasalutował i zniknął pod pokładem. Po chwili wrócił, a Amy zdążyła obudzić już Erika, David'a i Ludwig'a.


- Ciekawie to wygląda. - Stwierdził, stając obok przyjaciół i przyglądając się dość niezwykłemu „krajobrazowi".


Bezimienna, Isabel i Hermiona spały oparte o siebie i burtę, oplecione tysiącami serpentyn w sprayu (efekt „małej" bitwy), Daniel trzymał na kolanach Aurelię, a Victis leżał przytulony do Helen.


- Doprawdy, rozkoszny widok. - Potwierdził Ludwig. - No, trzeba ich ocucić.


Już po 10 minutach wszyscy, całkowicie rozbudzeni zasiedli do stołu.


- To jakie mamy plany? - Spytał Victis po skończonym posiłku.


- A co powiecie na kąpiel w ciepłym morzu? - Zaproponował gospodarz.


- A skąd wiesz, że jest ciepłe? W końcu mamy początek października. - Chciała zagiąć go Aurelia, ale tan tylko uśmiechnął się przebiegle.


- Ale mamy również pewien złożony urok, dzięki któremu można kontrolować pogodę na pewnych obszarach.


- Aaa... To taki myk. W takim razie...kto ostatni w wodzie, ten szczur lądowy! - Krzyknęła.


Szybko zmieniła ubranie na strój kąpielowy (nie ma jak czary) i pobiegła w stronę burty. W ślad za nią ruszyła reszta.


- Jak dzieci. - Mruknął Victis i przyłączył się do zabawy.


***


Lord Voldemort przechadzał się niespokojnie po ciemnej komnacie, a echo jego kroków odbijało się od kamiennych ścian. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź od Harry'ego. W końcu usłyszał ciche pukanie.


- Wejść! - Krzyknął.


Do pomieszczenia weszła Bellatrix z czarną kopertą w dłoni. Uklękła przed nim na jedno kolano.


- Panie, przyszła poczta. - Podając mu przesyłkę.


- Nareszcie. - Mruknął mężczyzna i czym prędzej złamał pieczęć.


W tym momencie jego ciało przeszył niewyobrażalny ból, jakby ktoś wrzucił go w ogień. Nie spodziewał się tego, więc krzyknął i upuścił kopertę, z której wypadł czarny pergamin, zapisany czerwonym jak krew atramentem.


- Cholerny dzieciak. - Warknął podnosząc list.


W miarę jak czytał, jego oczy tliły się coraz większym gniewem.


- Bella! - Krzyknął, ogarnięty furią.


- Tak, panie? - Przestraszyła się Lestrange.


- Jak śmiesz przynosić mi złe wiadomości!? Crucio!


Mury zamku zatrzęsły się od rozpaczliwego krzyku kobiety, który ucichł po pięciu minutach, kiedy ta straciła przytomność. Wtedy Voldemort podszedł do jej bezwładnego ciała i dotkną Mrocznego Znaku na jej przedramieniu.


- Zapłacisz za to, Potter. - Mruknął, wracając na tron.


***


- Hm...uwielbiam słońce. - Stwierdziła Amy, kiedy całą gromadą wylegiwali się na plaży.


Nagle Harry poczuł, że jego znak na rękach staje się ciepły.


- Snape coś zwęszył. - Powiedział i szybko zmienił swój wygląd.


- Na pewno nie chcesz, żebyśmy poszli z tobą? - Upewniła się Aurelia.


- Na pewno. Poradzę sobie. - Uśmiechnął się ponuro Potter i pożegnał się.


- Bądź ostrożny. - Upomniała go Amy.


- Będę. - Obiecał i zniknął.


Szybko przeszedł do Mei Tou. Pod drzwiami gabinetu zastał Snape.


- Witam, proszę wejść. - Powiedział chłopak, otwierając drzwi. Przeszedł od razu do rzeczy. - Czego się pan dowiedział?


- Czarny Pan wpadł na „cudowny" pomysł, aby przeciągnąć Potter'a na swoją stronę. Jak można się było tego spodziewać, otrzymał odpowiedź odmowną. - Zaczął sprawozdanie Snape. - Strasznie się wściekł i wyżył się na tej fanatyczce, Bellatrix Lestrange. Później zwołał zebranie wewnętrznego kręgu i...


- No dobrze, do sedna proszę. - Zniecierpliwił się Harry.


- W odwecie na Potter'ze zorganizował atak na rodzinę jego przyjaciela, Weasley'ów. Nie wie, że chłopcy są od niedawna w dość napiętych stosunkach, co jednak nie zmienia faktu, że dla Potter'a ta rodzina dużo znaczy.


- Kiedy? - Zapytał od razu chłopak.


- Dziś wieczorem, około 22:00. Dziesięciu nowicjuszy na czele z Avery'm.


- Dobrze się pan spisał, dziękuję. - Powiedział Harry, opadając na fotel. - Czy to wszystko?


- Tak. Kiedy mam powiadomić Dumbledore'a? - Zapytał Mistrz Eliksirów.


- Sam go powiadomię po akcji. Może pan już iść.


Severus skinął głową i wyszedł, a Harry ściągnął maskę i ukrył twarz w dłoniach. Nie był gotowy, by zabić. Owszem, był znakomicie przeszkolony i potrafił utrzymać emocje na wodzy. Nie był tylko pewny, czy wytrzyma wyrzuty sumienia. Pogrążony w swoich myślach, ocknął się dopiero o 20:00.


- Trzeba wziąć się w garść. - Zdecydował.


Ubrał czarne spodnie, białą koszulę i czarną pelerynę z kapturem. Na plecach miał kołczan pełen zatrutych strzał i łuk. Katanę przypiął do pasa. Założył białe jedwabne rękawiczki, włożył maskę, zarzucił na głowę kaptur i skierował się ku bramie miasta. Teleportował się do ogródka Weasley'ów i zapukał do drzwi. Po chwili w małej szparze pojawiła się część twarzy Bill'a.


- Kim jesteś i czego chcesz? - Zapytał chłopak.


- Jestem waszym przyjacielem i przyszedłem was ostrzec. - Odparł po prostu Harry.


- A skąd mam wiedzieć, że nie jesteś Śmierciożercą? - Zapytał tamten podejrzliwie.


Potter pokazał mu swoje przedramiona z zamaskowanymi znakami przynależności do demonów.


- Nie mam Mrocznego Znaku i nie służę Voldemort'owi.


To, że użył jego imienia ostatecznie przekonało Bill'a, który po chwili namysłu wpuścił go do kuchni. Z salonu dobiegały radosne głosy.


- Wszyscy są w salonie? - Upewnił się Harry, a mężczyzna skinął tylko głową.


Ich wejście wywołało niezwykłą reakcję. Pani i pan Weasley wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami, Lupin, Moody i Tonks poderwali się na nogi z wyciągniętymi różdżkami, a Snape patrzył na niego z lekkim zainteresowaniem.


- Kim jesteś? - Warknął Moody.


Harry błogosławił fakt, że pomyślał, by zabezpieczyć maskę przed jego magicznym okiem.


- Jestem przyjacielem. Opuśćcie różdżki, przyszedłem was ostrzec. - Powiedział chłopak spokojnie i telepatycznie połączył się z Mistrzem Eliksirów. - A co pan tu robi?


- Zostałem zaproszony na herbatkę. - Odparł mężczyzna.


Popatrzył na swojego władcę jak największe niewiniątko. Tak naprawdę, to chciał na własne oczy zobaczyć, na co go stać.


- Przed czym ostrzec? - Zapytał pan Weasley.


- Dzisiaj o 22:00 nastąpi atak skierowany na was. Zostaniecie w tym pomieszczeniu.


Potter zabezpieczył go kilkoma zaklęciami, żeby nikt nie mógł się z niego wydostać ani do niego wejść.


- Jest za pięć dziesiąta, więc ja się na razie pożegnam.


Zniknął w obłoku czarnej mgiełki, by pojawić się w ogródku. Nie zauważył, że w oknie salonu stoją wszyscy zgromadzeni w Norze. Rozłożył skrzydła, które miały być elementem zaskoczenia i chwycił w rękę łuk. Dokładnie o 22:00 nocną ciszę przerwała seria trzasków i przed Harry aportowało się szesnastu zamaskowanych Śmierciożerców. Na samym przodzie stał Avery, który niezwykle zdziwił się na widok skrzydlatej postaci z łukiem w ręku.


- Kim ty do cholery jesteś? - Zapytał wyjmując różdżkę.


- Księciem Ciemności. - Odparł po prostu Harry, sięgając po strzałę. - I waszą zgubą. - Dodał, posyłając w błyskawicznym tempie pierwszą strzałę prosto w serce jakiegoś mężczyzny.


Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiedy padło pierwszych pięciu nowicjuszy, założył łuk na plecy i chwycił za katanę. W jego stronę leciały różne zaklęcia, ale on albo je odbijał (po to miecz był wzmocniony) albo po prostu ich unikał, w czym niezwykle pomocne były wyostrzone zmysły i kocia zwinność. Unik, cios, tępy odgłos upadającej głowy, strumień krwi. Kolejny atak, jakiś mężczyzna opada na ziemię, a jego wnętrzności obok niego. Śmierciożercy byli tak porażeni brutalnością Księcia, że stali się dużo prostszymi przeciwnikami.


Kiedy na polu walki pozostało już tylko pięciu przeciwników, Harry wbił miecz w jakieś nieruchome ciało i walczył wręcz.


Cios w żebra, krwawa piana wyciekająca z ust i nosa jakiejś kobiety.


Nasada dłoni łamiąca krtań.


Mały sztylet wbity w oko Avery'ego, przebijający jego mózg.


Szybki obrót, odgłos łamanej kości podudzia i krótki krzyk kobiety.


- Kimkolwiek...czymkolwiek jesteś, nie zabijaj mnie! - Krzyknęła rozpaczliwie, kuląc się na zimnej ziemi.


- Nie mam takiego zamiaru. - Odparł spokojnie Potter bezbarwnym głosem, nachylając się nad kobietą. - Przekaż to swojemu panu z pozdrowieniami od Księcia Ciemności. -


Podał jej zapieczętowaną białą kopertę. Ta tylko skinęła głową i deportowała się z cichym trzaskiem. Potter wziął miecz i wrócił do Nory, uprzednio ściągając z niej zabezpieczenia. Kiedy wszedł do salonu, nikt się nie odzywał. Pani Weasley kurczowo ściskała dłoń męża, siedząc obok niego na kanapie, Bill obejmował Tonks, niesamowicie blady Lupin siedział na fotelu, Moody stał pod zasłoniętym oknem, a Snape przyglądał mu się z lekkim strachem i dużą dozą szacunku.


- Panie Snape, proszę powiadomić Dumbledore'a. - Powiedział Harry, machinalnie usuwając krew z ubrania.


Mistrz Eliksirów skinął głową i czym prędzej wyszedł. Tuż przed domem zniknął, by pojawić się przed bramą Hogwartu. Szybko przebiegł przez pusty zamek i wpadł bez pukania do gabinetu dyrektora.


- Severusie! Co to za pora na odwiedziny? - Zdziwił się starzec.


W fotelu przed biurkiem siedziała profesor McGonagall.


- Był atak! - Wydyszał Snape, a oni poderwali się z fotela.


- Gdzie? - Zapytał szybko Dumbledore.


- Dom Weasley'ów!


Minerwa zakryła sobie usta dłonią, a dyrektor przygotował świstoklik, którym cała trójka przeniosła się na miejsce bitwy. Kiedy zobaczyli stertę zmasakrowanych ciał, zebrało im się na wymioty. Do tego ten okropny metaliczny zapach.


- O mój Boże... - Szepnęła McGonagall.


- Kto to zrobił? - Zapytał dyrektor.


- Czeka w salonie. - Powiedział Snape.


Poprowadził ich do pomieszczenia. Harry stał na jego środku i jakby nigdy nic czyścił miecz czarną, jedwabną chusteczką.


- Witam dyrektorze. - Przywitał się.


- Kim pan jest? - Zapytał ostro starzec.


- To nie jest ważne. - Powiedział chłopak ukrywając skrzydła.


- Ja jednak nalegam, by ściągnął pan maskę! - Nie ustępował Dumbledore.


- Nie. - Powiedział po prostu Potter.


- W takim razie, gdzie są pańscy towarzysze? - Zmienił taktykę dyrektor.


- Jacy towarzysze? - Zdziwił się Książę.


Takiego pytania się nie spodziewał, ale szybko zorientował się, do jakiego wniosku doszedł jego rozmówca.


- Ci, którzy pomogli panu...odeprzeć Śmierciożerców. - Wyjaśnił Dumbledore.


Na to Harry wybuchnął cichym, zimnym, a jednak smutnym śmiechem.


- Jest pan w błędzie, panie Dumbledore. Nie było żadnych towarzyszy, chyba że ma pan namyśli jego. - Wysunął lekko miecz z pochwy. - Ma pan jeszcze jakieś pytania, czy kończymy przesłuchanie? - Spoważniał nagle.


Wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną lęku i podziwu.


- Jeszcze tylko chwila. - Zapewnił go dyrektor. - Skąd pan wiedział o ataku?


- Mam bardzo dobrego szpiega. - Odparł Harry. - Muszę już iść.


Zrobił krok w kierunku Dumbledore'a, uśmiechnął się złośliwie i zapytał cichym głosem:


- Posprzątacie, czy sam mam się tym zająć?


- Dziękujemy, damy sobie radę. - Powiedział Dumbledore. - A może się pan jednak przedstawi?


- Uparty pan jest, ale dobrze, jeśli tak panu zależy. Nazywają mnie Księciem Ciemności. Do widzenia.


Nie zważając na nic, zniknął w obłoku czarnej mgiełki.


- Boże...kto to był? - Zapytała McGonagall.


- Właśnie, Alastorze, udało ci się dostrzec jego twarz? - Zapytał dyrektor.


Snape mimowolnie wstrzymał oddech.


- Nie. Zablokował moje oko. Cwana bestia. - Odparł były Auror zawiedzionym głosem. - To co robimy?


- Trzeba zawiadomić Ministerstwo. Severusie?


Snape skinął głową i wyszedł.


- Mówimy prawdę.


Po kilku minutach do salonu weszło trzech bladych aurorów. Rozpoczęła się żmudna procedura.


***


- Panie...


Do komnaty wszedł nieśmiało Glizdogon, pochylony w pozie całkowitej uległości.


- Wróciła jedna z kobiet, wysłanych do akcji przeciwko Weasley'om. Ma złamaną nogę. Dopiero ją wyleczyliśmy, ale krzyczy, że musi się z Panem widzieć.


- Dobrze, przyprowadź ją. - Mruknął Voldemort.


Już od pewnego czasu denerwował się, że jego oddział jeszcze nie wrócił. Do komnaty weszła niska brunetka z brązowymi oczami.


- Witaj panie.


- Witaj. Dlaczego wróciłaś? Gdzie jest reszta? Co z zadaniem? - Zapytał od razu Lord.


- Panie...wszyscy nie żyją... - Wydukała kobieta, a łzy pociekły jej po policzkach.


- Co?! - Krzyknął Voldemort. - A dlaczego ty przeżyłaś? Uciekłaś?


- Nie...On mnie przysłał...


- Jaki On?


- Ten, który zabił resztę. Książę Ciemności. Wyglądał jak Anioł. Miał czarne skrzydła, ciemne włosy, srebrną maskę, szybki łuk i ostry miecz. - Wyliczyła nieprzytomnym głosem. -Anioł... - Powtórzyła. - Anioł Śmierci. Próbowaliśmy go zabić, ale unikał albo odbijał wszystkie nasze zaklęcia.


- Chcesz powiedzieć... - Zaczął spokojnie Lord. - ...że jeden mężczyzna zabił w pojedynkę piętnastu wyszkolonych Śmierciożerców i uszedł z życiem? - Upewnił się, a jego oczy zalśniły groźnie.


- Tak... i kazał mi przekazać to Waszej Wysokości.


Podała mu białą przesyłkę. Voldemort złamał pieczęć, a z koperty wypadło jedno, czarne pióro.


- Wynoś się! - Warknął w stronę kobiety, podnosząc pióro.


Ta szybko wybiegła z sali, bojąc się, że jej pan zmieni zdanie.


- Dopadnę cię, Książę. - Szepnął Voldemort i jednym ruchem ręki podpalił pióro. - Jeszcze się policzymy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top