Początek paranoi

Noc przeminęła spokojnie. Hogwart był niespodziewanie cichy, a profesor Marchbanks wypytywała wszystkich o Dumbledore'a i profesora Billa. Umbridge unikała odpowiedzi na te pytania, bo nie chciała rozmawiać o pierwszym i nie wiedziała, kim jest drugi. Udało jej się to poprzedniego wieczora, ale teraz profesor Marchbanks zasypywała ją pytaniami w drodze na śniadanie. Surowa Egzaminatorka rozejrzała się przed wejściem do Wielkiej Sali spodziewając się, że Dumbledore wyskoczy gdzieś z komórki na miotły.

- Naprawdę nie mogę uwierzyć, że go tu nie ma – mówiła, gdy Draco przypadkiem przechodził obok.

On miał swoje rozkazy, ale nie mógł pozwolić, żeby taka okazja przeszła mu koło nosa. Wyrównał krok razem z profesor Marchbanks, a Umbridge w tym czasie głośno mówiła o samej sobie.

- Słyszałem, że trzymają dyrektora zamkniętego w jego gabinecie. Widzi pani, odkąd ona się tu pojawiła, nie można się do niego dostać. Wydaje mi się, że trzyma go tam zamkniętego do czasu, gdy przejmie pełną kontrolę.

- Naprawdę, młody człowieku? - Profesor Marchbanks z powagą spojrzała na Draco, ale on nie pozwolił sobie na dyskomfort. Tylko szybko wysłał czujne spojrzenie w stronę Umbridge, po czym kontynuował realizację swojego na szybko wymyślonego planu.

- Znika w dziwnych momentach dnia i jestem pewien, że wtedy idzie i torturuje Dumbledore'a. Ona jest niebezpieczna, wszyscy to wiemy. - Draco wysłał kolejne, niespokojne spojrzenie w stronę Umbridge i powiedział wszystko, co mu kazali powiedzieć. - Nie słyszy pani, jak apatyczni są uczniowie? Wszyscy się jej boimy. Nawet nie powinienem z panią rozmawiać. Co jeśli mnie zobaczy?

Draco odszedł szybko zanim profesor Marchbanks mogła dać jakąkolwiek odpowiedź. Draco wiedział, że zrobił wrażenie, a następnie udał się do Harry'ego, żeby złożyć raport. Trochę zmienił oryginalny plan, ale, według jego opinii, a dobre. Parę chwil później fala plotek przeszła przez Wielką Salę, po czym studenci uspokoili się.

Gdy tylko Umbridge weszła do Sali, pojawiły się wzdrygnięcia i zgarbione plecy, odrywając egzaminatorów od tematu Dumbledore'a. Profesor Marchbanks zaczęła mówić o profesorze Billu, kimkolwiek on był, co nie przyniosło większych efektów. Spojrzenie Umbridge powędrowało po całej Sali, poszukując czegoś, co by rozproszyło Egzaminatorów. Sala była cichsza niż wczoraj, uczniowie nie próbowali nawet się uczyć, tylko patrzyli się w swoje talerze.

- Uczniowie, to są wasi egzaminatorzy, okażcie im szacunek na jaki zasługują. - Odczekała chwilę na falę szeptów, która nie nastąpiła. Uczniowie wysyłali jej spojrzenia pełne strachu, a ci siedzący bliżej schowali się pod stół. Jednym z nich był Harry Potter, który zrobił to jako pierwszy.

Gdyby się rozejrzała, mogłaby zobaczyć zamyślone spojrzenie Marchbanks, ale zamiast tego skupiła się na piorunowaniu wzrokiem Harry'ego i jego przyjaciół. Podczas śniadania panowała absolutna cisza. Tym razem nawet nauczyciele się nie odzywali. I zamiast ogólnego stresu, który zwykle panował w czasie egzaminów, dominowało uczucie strachu, zagęszczając atmosferę.

Harry wiedział, że Hermiona swój stres przed egzaminami dodawała do panującej atmosfery strachu. Na szczęście znajdowała się pod stołem, gdy zaczęła mamrotać zaklęcia i formułki. Harry'ego zadziwiało to, jak łatwo za pomocą kilku wzdrygnięć można zmienić perspektywę egzaminatorów. Ich plan był bardzo prosty, ale nadal bał się, że coś pójdzie nie tak. Miał tylko dwa tygodnie na wykurzenie Umbridge z zamku, inaczej ta wbije swoje pazury zbyt głęboko i nigdy ni będą w stanie się jej pozbyć. A sądząc po wyrazie twarzy profesor Marchbanks, improwizacja Draco zdawała się pomagać.

Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, pół godziny przed końcem śniadania Hermiona wyciągnęła Harry'ego i Rona z Wielkiej Sali. Większość kolegów z ich roku podążyła ich śladem, zamartwiając zbliżającymi się egzaminami. Siódmy rok wyszedł razem z nimi, ale nikt nie musiał długo czekać na korytarzu, żeby Wielka Sala została przygotowana. Harry skupił się na liście zaklęć, które prawdopodobnie wystąpią na egzaminie. Były to te same zaklęcia, które powtarzał niezliczoną ilość razy na zajęciach i nie tylko, więc nie powinien mieć z nimi problemu. Ej, co by się stało, gdyby połączyć urok rozweselający z zaklęciem na wodę? Czy ta woda by kogoś rozweseliła? Jeśli tak, to mógłby dodać ją do napoju Snape'a. Na pewno byłoby zabawnie.

Te myśli odwracały jego uwagę, do czasu gdy jego klasa została wezwana do odmienionej Wielkiej Sali, gdzie McGonagall rozdawała arkusze egzaminacyjne. Harry zdecydował się chociaż raz skupić na szkole i zaczął zaznaczać swoje odpowiedzi. To nie był czas, żeby myśleć o żartach, nawet jeśli pomysł połączenia zaklęcia smrodu i zaklęcia kwiatowego dałoby ciekawe rezultaty. Hermiona by go zabiła gdyby oblał Sumy przez swoje dziecięce zachowanie. Jednak jedynym powodem, dla którego nie próbował niczego wywinąć był fakt, że nie było tu Umbridge. Była za to McGonagall, która momentami była gorsza niż Hermiona.

Pisemna część zaklęć minęła szybciej niż Harry by tego chciał. Następnie zostali wypuszczeni na obiad, na którym Harry spisał wszystkie swoje pomysły. Wielka Sala była prawie opuszczona, bo większość studentów wolała poświęcić ten czas na ostatnie powtórki. I było to dobrym posunięciem, ponieważ w Wielkiej Sali zaczęło padać. Umbridge wpadła w szał, ale profesor Marchbanks była pewna, że tylko ona zobaczyła uformowaną z kropel deszczu prośbę o pomoc.

Gdy tak czekali na ponowne rozpoczęcie egzaminów, Harry zauważył, że profesor Marchbanks wyszła z wielkiej sali. Wcześniej widział, jak uważnie przyglądała się Umbridge i jak blisko jej towarzyszyła. Następnie przeprosił Rona, przeszedł koło Hermiony i podążył za starszą egzaminatorką, która dotarła przed gabinet dyrektora. Harry schował się i słuchał jak ta wymienia nazwy słodyczy. Gdy to nie zadziałało przeszła do powiedzonek z Ministerstwa. Żadne z prawdopodobnych haseł nie otworzyło drzwi, więc profesor Marchbanks odeszła w swoją stronę.

Harry wrócił w czas, żeby usłyszeć jak pierwszy uczeń zostaje wezwany do sali i z westchnieniem oparł się o ścianę. W końcu Harry został wezwany i oddelegowany do jednego z najstarszych egzaminatorów, profesora Tofty'ego. Ten zdawał się kojarzyć imię Harry'ego, ale na szczęście nic, co byłoby z nim związane. Na egzaminie, Harry korzystał ze swojej obszernej wiedzy na temat żartów, żeby przypomnieć sobie formułki zaklęć. W ten sposób kieliszek na jajka przeleciał przez całą salę i gdy profesor Marchbanks nie patrzyła „przypadkiem" prawie wpadł na Umbridge,. A jego szczur miał pomarańczową sierść w fioletowe plamy. Następnie dyskretnie posłał tego szczura w kierunku Umbridge, która zaskoczona krzyknęła. Ha, a Hermiona mówiła, że jego żarty na nic się nie przydadzą.

Harry zdawał się mizernieć za każdym razem, gdy Umbridge przechodziła koło niego. Profesor Marchbanks egzaminowała Draco i zauważała to za każdym razem. Harry z trudem powstrzymał uśmiech, rzucając na egzaminatora zaklęcie rozweselające. Egzamin minął szybciej niż przypuszczał, a wszystkie plany szły po jego myśli. Był pewien, że popełnił kilka błędów na obu częściach, ale nie pamiętał szczegółów. I mimo że test był bardzo ciekawy, cieszył się, że ma go z głowy. Resztę popołudnia mieli wolne. Podczas kolacji Hermiona wyciągnęła notatki do transfiguracji i zaczęła ją powtarzać razem zresztą roku.

Gdy kolacja się skończyła Remus przyparł Harry'ego do muru i zaciągnął go do gabinetu, gdzie czekał na nich Syriusz. Następnie posadził go na fotelu i zaoferował herbaty.

- Co ty robisz? - zapytał Remus.

- Piję herbatę – odpowiedział Harry, biorąc oczywisty łyk napoju.

- Nie to mam na myśli, czemu wszyscy studenci zachowują się tak dziwnie? - doprecyzował pytanie Remus.

- Trwają egzaminy, Remusie. Na pewno pamiętasz jak bardzo są stresujące? - zapytał spokojnie Harry.

- To nie przez stres. Uczniowie za dnia chowają się po kątach przed Umbridge. - Remus zaczął wymachiwać rękami, a Syriusz tylko szeroko się uśmiechnął.

- Co ma z tym wspólnego pora dnia? - zapytał Harry.

- Cisza nocna, a teraz wystarczy tych popisów – wtrącił się Syriusz.

- Dlaczego uczniowie unikają Umbridge? - zapytał stanowczo Remus.

- Gramy w grę zwaną berkiem i Umbridge nas goni. - Harry wziął kolejny łyk herbaty. - Dobra ta herbata.

- Berek? Podczas egzaminów gracie w grę? - Remus zmarszczył brwi i zignorował komentarz o jego herbacie.

- Wymyśliliśmy to, żeby za bardzo się nie stresować. Ludzie mają ubaw i nie zamartwiają się ocenami. Nadal się uczymy, ale też trzymamy się z dala od Umbridge. - Harry uśmiechnął się do swoich wujków.

- Czy ktokolwiek poinformował o tym nauczycieli? - Remus westchnął widząc zagubiony wzrok Harry'ego. - Podejrzewam, że to dlatego egzaminatorzy tak bardzo szaleją na punkcie waszego zachowania. Czy możecie zatrzymać tę grę?

- I żeby wszystkim ze stresu włosy powypadały? Jeśli musisz, zapytaj panią Pomfrey. Ta gra dobrze nam robi. A teraz, powinienem wracać do nauki i gier. - Harry mrugnął do swoich wujków i wyszedł.

- Gier? - powtórzył po paru sekundach Remus. - Co miał na myśli mówiąc „gier"?

- Wydaje mi się, że ten berek nie jest jedyną grą, która się tu rozgrywa. - Syriusz wzdrygnął się, przez moment wyglądając jak prawdziwy pies. - Pójdę za nim.

Remus wymamrotał zgodę i Syriusz wyślizgnął się z pokoju. Dopiero po minucie Remus zdał sobie sprawę, że wysłał swojego lubującego się w żartach przyjaciela do swojego lubującego się w żartach chrześniaka a to nie wróżyło nic dobrego. Po chwili gabinet opustoszał, a Remus udał się na poszukiwanie rozrabiaków.

Harry trzymał się z dala od wielkiej sali. Dobrze wiedział, że ucząca się transfiguracji Hermiona zaciągnęłaby go do nauki. Niestety to nie był czas na naukę. Syriusz szybko dogonił Harry'ego, ale Harry tylko się do niego uśmiechnął i poprowadził psa do lochów. Cichutko doszedł do gabinetu Snape'a, swoimi ruchami przypominając Mistrza eliksirów. Harry uciszył Syriusza i schował się w cieniu.

Po kilku skomplikowanych zaklęciach postać z powietrza zapukała d o drzwi. Samo wyszukanie zaklęcia, które stworzyłoby istotę złożoną z czystego powietrza było zadziwiająco łatwym zadaniem. Gorzej z jego rzuceniem. Jednakże ta postać miała kształt i zachowania ludzkiego ciała, a Harry miał nad nią pełną kontrolę, co pozwoliło mu na stworzenie postaci Envis E. Billa. Harry'ego nadal śmieszyło, że Snape nie załapał ukrytego znaczenia w tym idiotycznym imieniu.

Snape otworzył drzwi i skrzywił się na tego, kto odważył się zapukać do drzwi. Niestety, nie widział nikogo, więc skrzywił się jeszcze bardzie i zatrzasnął drzwi,. Sekundę później ponownie rozległo się pukanie. Snape ponownie podszedł i otworzył drzwi, ale nadal nie widział nikogo.

- Potter, czy to ty?

Usłyszał szepty, ale nikt się nie pojawił. Snape rzucił zaklęcie ujawniające, które niczego nie wykazało. Ominęło to na szczęście zakątek, w którym gnieździli się Harry i Syriusz. Snape już miał się wycofać, ale usłyszał dźwięk.

- Accio peleryna-niewidka.

Nadal nic. Nie pojawiła się żadna peleryna, nie było też słychać szurania stóp. Nic, tylko odległe odgłosy stóp, które zmierzały w jego stronę. Snape skrzywił się i czekał na zbliżającą się osobę. Jego pochmurny wyraz zniknął na widok profesor Marchbanks. Była na tyle wpływowa, że nie mógł na nią krzywo spojrzeć.

- Czy mogę w czymś pani pomóc?

- Nie widział pan ostatnio Dumbledore'a, prawda? - zażądała odpowiedzi profesor Marchbanks.

- Nie widziałem profesora Dumbledore'a odkąd opuścił szkołę kilka miesięcy temu – odpowiedział ostrożnie Snape. Czy ona podejrzewała go o bycie członkiem zakonu? Dlaczego szukała Dumbledore'a, przecież Umbridge na pewno powiedziała jej, że dyrektor jest w ukryciu?

- Więc nie widział pan go nigdzie w szkole? - Profesor Marchbanks wymamrotała coś pod nosem, rozglądając się wokół. Jej oczy zabłysły widząc Harry'ego ściśniętego w kącie. - Co pan tu robi, panie Potter?

Harry potulnie wyszedł z kąta, a Snape rzucił mu straszne spojrzenie.

- Wiedziałem, że tu byłeś, Potter. To pukanie to twoja sprawka, co?

- Pomagałem tylko profesorowi Billowi znaleźć pański gabinet. Bałem się, że będzie pan na niego zły, bo musiał zapytać się mnie o drogę. I otwierając drzwi musiał pan nie zauważyć profesora Billa.

- Profesor Bill nie istnieje, Potter. I nawet jeśli by istniał, to byłby niewidzialny. Jak mam zobaczyć coś, co jest niewidzialne? - zażądał odpowiedzi Snape.

- Zawsze może pan uwolnić profesora Dumbledore'a z niecnych pazurów Umbridge. Nie mogę spać, myśląc o tym, jak bardzo może go jeszcze skrzywdzić. - Harry chwycił się za pierś. Dlatego też przyszedłem prosić o eliksir usypiający.

- Myślałem, że powiedziałeś, że pomagałeś profesorowi Billowi znaleźć mój gabinet? - Snape uniósł swoją brew.

- I on powiedział, że w zamian da mi pan eliksir usypiający. - Harry spojrzał się z wzrokiem szczeniaka na dwójkę dorosłych.

- Niech mu pan da ten eliksir usypiający. Musi przecież być wyspany na jutrzejsze sumy. - Profesor Marchbanks wpatrywała się w Snape'a dopóki ten nie sięgnął do kieszeni i nie wyjął fiolki.

- Jeden łyk, inaczej prześpisz egzamin – poradził Snape próbując wzrokiem wywiercić dziurę w głowie Harry'ego.

- Zaopiekuje się pan profesorem Billem, prawda? - Harry pomachał ręką na pożegnanie. Syriusz został z tyłu, ponieważ wiedział, że to nie wszystko, co Harry miał do zaoferowania.

- Powinnam już pójść zanim ta przeklęta kobieta zauważy, że mnie nie ma. - Profesor Marchbanks odeszła, mamrocząc coś pod nosem.

Snape wpatrywał się w tę dwójkę, nie zauważając Syriusza czającego się w cieniu. Zauważył natomiast klepnięcie w ramię. Odwrócił się szybko z wyciągniętą różdżką i z zaklęciem na ustach, ale nikogo tam nie było. Coś ukłuło go w plecy i odwracając się wypowiedział szeptem zaklęcie, które rozprysło się na ścianie. Nikogo tam nie było.

Snape poszedł do swojego gabinetu, ale zanim do niego wszedł rzucił ujawniające zaklęcie, które mu powiedziało, że nikogo w nim nie ma. Nie bardzo wierzył temu, co powiedziało mu zaklęcie, ale wiedział, że Potter nie będzie mógł mu przeszkadzać, jeśli będzie siedział zamknięty w gabinecie. Rzucił kolejne zaklęcie tego samego typu, ale nie zauważyło ono kreatury z powietrza za jego plecami.

Usiadł przy swoim biurku i zaczął sprawdzać prace egzaminacyjne przekonany, że nikogo w jego biurze nie ma. W tym czasie Syriusz wykradł się cicho z biura zawiedziony, że jego przedstawienie dobiegło końca. Snape przeczytał pierwszy akapit w kompletnej ciszy i napisał czerwonym tuszem kilka komentarzy. Nagle coś go dźgnęło w ramię. Snape odwrócił się i warknął kiedy zobaczył, że nikogo tam nie było. Czując kolejne dźgnięcie spróbował innego zaklęcia ujawniającego, które również nie odnotowało obecności ducha.

Nikogo nie było w jego biurze, ale coś cały czas go dźgało. W tym czasie Harry uczył się do egzaminu z transfiguracji, który miał nastąpić następnego dnia. Po jego powrocie Hermiona wysłała mu wściekłe spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami i otworzył książkę. Nie mogąc zrobić żadnego widzialnego żartu, Harry był bliski szaleństwa. Na szczęście ta ironia, że dopiero co zostawił Snape'owi niewidzialny żart poprawiała mu humor. Ale nadal nie mógł się doczekać, aż będzie mógł ponownie zrobić żart Umbridge..

Nastał czwartek, a czwarto i piątoklasiści wstali wcześniej niż zwykle, z niecierpliwością czekając na zakończenie śniadania. Wszyscy nadal unikali Umbridge, ale teraz siedzieli na swoich miejscach i swobodnie, ale cicho rozmawiali i przygotowywali się na zajęcia. Nie, żeby to uspokoiło Umbridge i jej paranoję.

Transfiguracja była pilnowana przez innego egzaminatora, więc Harry zachowywał się poprawnie w czasie tych dwóch egzaminów. Prawie zapomniał definicji zamieniającego zaklęcia, ale używał go wiele razy podczas krucjaty przeciwko Umbridge, więc był w stanie sklecić jakąś definicję. Pewnie odejmą mu za to kilka punktów, ale wiedział, że nadrobi to częścią praktyczną. Najlepszym elementem dnia było wyczarowane z fretki stado flamingów. Czyn ten był dziełem Hanny Abott. To zatrzymało egzaminy na dziesięć minut podczas gdy McGonagall i Snape wyprowadzali ptaki z Wielkiej Sali. A sądząc po ich uśmieszkach, Harry dobrze wiedział, gdzie te ptaki wylądują. I można się było założyć, że nie u Hagrida. Koniec końców to był dobry dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top