Mistrz Eliksirów ratuje świat
Snape wszedł do klasy, a za nim podążały jego obiecane posiłki.
- Nie da się ich niczego nauczyć. Są za bardzo zajęci zachowywaniem się jak dzieci I urządzaniem przyjęć – wymamrotał Snape, zanim w pełni zobaczył swoich uczniów.
McGonagall rozejrzała się po klasie i z trudem utrzymywała poważny wyraz twarzy. Muzyka nadal grała, ale została ściszona do odpowiedniego poziomu. Pokój nadal wyglądał jak klub nocny organizujący przyjęcie urodzinowe, którego ślady ciągle było widać. Jednak uczniowie siedzieli w swoich ławkach, pilnie ucząc się ze swoich podręczników i rozstawiając swój sprzęt.
- Wyglądają na spokojnych – zauważyła, udając równie niewinnych, co piątoklasiści.
- Ale bawili się na przyjęciu. - Na potwierdzenie swoich słów, Snape wskazał na kolorowe transparenty.
- Wydaje mi się, że świętowali twoje urodziny.
- To tylko kolejny sposób, żeby sobie ze mnie zażartować. To wszystko to jeden, wielki żart.
- Na pewno nie jest tak źle, Severusie.
- Ja mam urodziny w styczniu i nie ma powodu, żebym obchodził je teraz. - Snape rzucił piorunujące spojrzenie w stronę Harry'ego zamiast McGonagall.
- Prawda. Panie Potter, może mi pan wytłumaczyć, dlaczego obchodzicie je teraz? - zapytała McGonagall wiedząc, że wybrała ucznia z najbardziej interesującą odpowiedzią. Był on w końcu mózgiem całej operacji.
- Dumbledore nam powiedział – odpowiedział Harry.
- Dumbledore? - McGonagall uniosła brew zastanawiając się, dokąd zmierza z tym wyjaśnieniem.
- To było jego ostatnie życzenie. Następnie wsiadł na grzbiet lamy i odjechał w stronę słońca, żeby nikt o nim więcej nie usłyszał. - Harry niewinnie zamrugał oczami w stronę nauczycieli.
- Profesor Dumbledore nie żyje? - zapytał Seamus. Wszyscy wpatrywali się w Harry'ego z szeroko otwartymi oczami.
- Nie, on nadal żyje. Po prostu robi sobie wakacje od Hogwartu, podróżując po całym kraju na grzbiecie lamy – odpowiedział Harry.
- Co za ulga – westchnął Draco I dramatycznie osunął się na krzesło.
- Dyrektor powiedział wam, żebyście zorganizowali przyjęcie dla Severusa, następnie odchodząc na lamie? - powtórzyła McGonagall.
- Technicznie ujmując, pani wypowiedź jest poprawna – zamyślił się Harry, nie odpowiadając na pytanie. - My nadal uważamy Dumbledore'a za pana naszych umysłów.
- Interesujące, panie Potter. - McGonagall oderwała wzrok od Harry'ego I powiodła nim po wszystkich uczniach. - Ufam, że zabawa już się skończyła i teraz wszyscy spokojnie skupią się na tym, żeby się czegoś nauczyć.
Hermiona, spokojna i opanowana, uniosła rękę.
- Tak naprawdę, pani profesor, powinniśmy powtarzać serię eliksirów „dużo bekania", które prawie na pewno pojawią się na SUMach.
- Dużo bekania? - McGonagall odwróciła się do Snape'a po odpowiedź.
- Powtarzamy zdrowotny eliksir z koniczyny, który rzeczywiście ma ten niefortunny efekt uboczny powodujący bekanie – wyjaśnił Snape, patrząc spode łba na Hermionę.
- Inaczej znany jako Zdrowotny Eliksir Numer Dziewięć – dodał radośnie Harry.
- Więc powtarzajcie dalej, ale nie chcę po raz kolejny mieć przerywanych zajęć. - Snape został dołączony do ostrego spojrzenia McGonagall, którym omiotła całą grupę.
- Postaramy się słuchać profesora Gaduły – obiecał Harry.
Przed wyjściem McGonagall wysłała ostatnie ostrzegawcze spojrzenie. Snape z trudem powstrzymywał dreszcze, gdy wzrok wszystkich spoczął na nim. W zamian Snape skrzywił się i poszedł na przód klasy.
- Powinniście mieć otwarte książki na 326 stronie, a składniki na eliksir zdrowotny z koniczyny przygotowane. - Snape przerwał na chwilę, zachowując się, jakby przeprowadzał normalna lekcję. - Na co czekacie? Zacznijcie warzyć.
Harry uniósł rękę i zaczął nią dziko wymachiwać mimo że Snape się w niego wpatrywał. Snape bardzo starał się zignorować nastolatka nawet, gdy ten zaczął wymachiwać drugą ręką w ten sam sposób. Zadziwiającą łatwością był w stanie zignorować Harry'ego podskakującego na swoim miejscu. Nie mógł jednak zignorować pisków, które zaczęły wydobywać się z chłopaka. Z każdym podskokiem Harry piszczał z zapału. To był cud, że jeszcze nie spadł z krzesła.
- Tak, Potter? - Snape zdecydował, że jeśli Harry spadnie z krzesła, będzie to bardziej przeszkadzało, niż udzielenie mu głosu. Poza tym, te piski zaczynały grać mu na nerwach.
- Co powinniśmy warzyć? - zapytał Harry, jego jedynym ruchem pozostało podskakiwanie na miejscu.
- Myślałem, że miałeś przestać przeszkadzać na zajęciach? - Snape ledwo powstrzymał się przed krzykiem z frustracji.
- Nie próbuję przeszkadzać, panie profesorze. Nie moja wina, że mam ADHD. - Harry skrzyżował ramiona.
- Zaledwie przed chwilą mówiłeś o tym eliksirze – krzyknął Snape.
- Kiedy? - Brwi Harry'ego uniosły się.
- Nazwałeś go Zdrowotnym Eliksirem Numer Dziewięć – warknął Snape.
- To pamiętam, ale nie mogłem znaleźć numeru strony w spisie treści. - Twarz Harry'ego rozjaśniła się, a on sam zaczął ponownie podskakiwać.
- Niech zgadnę, próbowałeś wyszukać Zdrowotny Eliksir Numer Dziewięć? - zapytał Nott.
- Skąd wiedziałeś? - Harry obrócił się w stronę Ślizgona z takim rozmachem, że prawie spadł z krzesła. Na szczęście Neville go w porę złapał.
- A próbowałeś może znaleźć Zdrowotny Eliksir z koniczyny, albo po prostu otworzyć na 326 stronie? - wycedził Zabini.
- Moja książka nie ma trzystu stron, nie ma nawet dwudziestu. - Harry pokazał swoją książkę o tytule „Mistrz Eliksirów ratuje dzień".
- To jest obrazkowa książka dla dzieci, panie Potter. To jasne, że nie ma trzystu stron. - Snape wpatrywał się w Harry'ego z niedowierzaniem.
- Zawsze mnie zastanawiało dlaczego uczymy się z książki dla dzieci, ale bardzo podobają mi się te obrazki – dumał Harry.
- To nie jest podręcznik dla piątego roku. Wyjmij odpowiednią książkę, albo wylądujesz u McGonagall – zagroził Snape.
- O nie, tylko nie profesor McGonagall – wyjęczał Harry. - Zrobię wszystko, tylko niech mnie pan do niej nie wysyła.
- Ona zjada dzieci na śniadanie – wyszeptał głośno Ron, udając przerażonego.
- Teraz to raczej byłby brunch – poprawiła Hermiona przerażonym szeptem.
- Przed ich zjedzeniem każe ludziom pisać długie eseje – dodał Neville.
- Pokrywa ich też gwiezdnym pyłem – wtrąciła Luna.
- Strasznie swędzi – wesoło wyszeptał Draco.
- Już po mnie – jęknął Harry. - Po mnie, po mnie, po mnie.
- Weź swoją książkę i do pracy – rozkazał Snape, nie zwracając uwagi na mamrotanie chłopca.
- Po mnie, po mnie, po mnie, po mnie – kontynuował dalej Harry, wyciągając swój podręcznik i otwierając go na odpowiedniej stronie.
Poza ciągłym narzekaniem Harry'ego na zbliżającą się zagładę i odgłosami warzenia eliksirów, w klasie panowała cisza. Snape ustawił się za swoim biurkiem, które nadal wyglądało jak bar i obserwował uważnie całą klasę.
Harry pracował nad eliksirem, mamrocząc pod nosem „po mnie". Przestał dopiero, gdy doszedł do pewnego momentu warzenia eliksiru, gdzie musiał dodać jeszcze kilka składników.
- A teraz dodajemy kubek łez feniksa, żeby zagoiły wszystkie rany. Następnie, kubek krwi jednorożca, oddany z wolnej woli, żeby wzmocnić zdrowie. Trochę pokruszonego bezoaru, gdyby ktoś został otruty, a my byśmy o tym nie wiedzieli. I trochę pokrojonej bazylii dla smaku – powiedział Harry głosem na tyle głośnym, że Snape go usłyszał bez przeszkadzania innym studentom.
- Czy pofatygowałeś się, żeby sprawdzić przepis w książce? - zapytał Snape, nie zawracając sobie głowy wstawaniem z krzesła.
- A czy pofatygował się pan, żeby zobaczyć, że nic nie dodałem do mojego kociołka. Moje dłonie nie są wystarczająco lepkie – powiedział Harry.
- Wracaj do pracy. - Snape wiedział, że komentowanie teorii o lepkich dłoniach w niczym mu nie pomoże, więc tym razem mu odpuścił.
Uczniowie przez resztę zajęć nie odzywali się, skupiając się na powtarzaniu do SUMów. Nawet Buntownicy dali odpocząć Snape'owi, a Hermiona wysyłała groźne spojrzenia Harry'emu. Zbliżały się SUMy i Harry powinien poświęcić czas im, a nie swojej bzdurnej misji. Jedyną dziwną rzeczą, która się wydarzyła podczas tych zajęć był wyścig zorganizowany a koniec lekcji przez Harry'ego, Draco i Rona. Rzucili zaklęcie nietłukące na fiolki z eliksirem i pozwolili im się toczyć do biurka. Wygrał Draco, którego fiolka jako pierwsza dotknęła stopy profesora.
Snape odetchnął z ulgą, gdy jego klasa opustoszała. Nie był mu dany odpoczynek, ponieważ do jego klasy weszła kolejna grupa uczniów – czwartoklasiści z Gryffindoru i Ravenclaw.
- Wszystkiego najlepszego, panie profesorze – wesoło powiedziała Luna, wchodząc do „klubu" po raz drugi.
- Co ty tu robisz? - zażądał odpowiedzi Snape myśląc, że miał ich już z głowy.
- To są zajęcia dla czwartego roku Gryfonów i Krukonów. A ja jestem Krukonką od czterech lat. - Luna obdarzyła go szerokim uśmiechem i jabłkiem.
Tego samego dnia Ron i Draco odprowadzili Harry'ego do lochów na lekcje Oklumencji. Ron miał plan do wdrożenia, ale Draco nie poszedł z nimi, żeby im pomóc. Był tam tylko dlatego, że mu się to podobało. A poza tym, ludzie nadal świrowali, gdy nie widzieli wylewu krwi zwykle towarzyszącemu spotkaniom księcia Slytherinu z księciem Gryffindoru. Draco odkrył coś, co również odkryła Hermiona: świrować ludzi było fajną zabawą. Nawet fajniejszą niż dręczenie ludzi.
- Co tym razem będzie tematem? - zapytał Ron, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu rzeczy potrzebnych do żartu.
- Tematem? - zapytał Draco, zanim Harry mógł odpowiedzieć.
- Wiesz o moich spotkaniach ze Snapem, tak? - zapytał Harry.
- Tak. Snape powiedział, że to są korepetycje z eliksirów, ale wiem, że powiedziałeś Tracey Davis, że gracie w jakąś grę o księżniczkach – odpowiedział Draco.
- Udziela mi lekcji dzięki Dumbledore'owi, ale to jest czas, w którym rozgrywa się Bunt. Nie uwierzysz, z czym uchodzi mi na sucho. - Harry westchnął.
- Więc co tym razem będzie tematem? - powtórzył Ron.
- Oda do prezentów. Myślisz, że Snape ucieszy się, gdy usłyszy historię o kieszonkowym fałszoskopie , który mi dałeś na trzynaste urodziny? - zapytał Harry.
- Kieszonkowe fałszoskopy nigdy nie działają jak należy – zauważył Draco.
- Dokładnie.- Harry pokiwał głową.
- Jesteś zły, kumplu. Gorsza jest tylko Hermiona – skomplementował Ron.
- Czego cię uczy Snape? - zapytał Draco.
- Świętej Nauki Cierpliwości i Kontroli nad Gniewem – zaintonował Harry.
- Cierpliwości i Kontroli nad Gniewem? - Draco uniósł brew. - Ty i Snape w ogóle się nie dogadujecie.
- No. - Harry spokojnie pokiwał głową.
- I ty go cały czas męczysz – kontynuował Draco.
- Wszystko w dobrej wierze – bronił się Harry.
- Dlaczego więc Snape uczy cię cierpliwości i kontroli nad gniewem? - Draco pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Dumbledore podświadomie chciał, żebyśmy zorganizowali Bunt. I tak naprawdę wyraził zgodę na dręczenie Snape'a. - Razem z tą deklaracją Harry uniósł swoją pięść w powietrze.
- A Voldemort padnie na zawał zanim zabije kogokolwiek innego – skwitował jego wypowiedź Draco.
- Można pomarzyć – zgodził się Ron, nie zauważając, że właśnie zgodził się z kimś, z kim zwykle by się nie zgodził.
- Mów co chcesz, Draco – Harry uśmiechnął się.
Trójca dotarła do drzwi Snape'a, ale Harry został, żeby dokończyć rozmowę.
- Pamiętaj, Harry. Hasło brzmi „supergwiazda" - poinstruował Ron.
- I nie stawaj na dywan po jego aktywacji albo podpaleniu – kontynuował Harry.
- Chyba, że chcesz odwiedzić Lockhartów – dokończył Ron.
- Ciągle mnie oni zdumiewają. Jakim cudem cały czas się pojawiają w klasie, nawet gdy profesor Snape spala je na popiół – powiedział Draco.
- Nie uwierzysz, ile kopii autoportretów zostawił Lockhart – odparł Harry.
- Były w całym Hogwarcie i zebraliśmy je wszystkie w lochach – dodał Ron.
- Cały czas odkrywamy nowe. Albo on używał samo-mnożących się zaklęć, albo my gdzieś tutaj mamy szalonego skrzata domowego – Harry z uśmiechem pokręcił głową.
- Szalony skrzat domowy? - powiedział z niedowierzaniem Draco.
- Nigdy nie lekceważ potęgi szalonego domowego skrzata – zaintonował Harry.
Drzwi do gabinetu gwałtownie się otworzyły, a w nich stał wkurzony Mistrz Eliksirów.
- Będziecie tu stali i gadali całą noc?
- Myśleliśmy o tym - Harry zamrugał – ale nie chcieliśmy, żeby spędził pan swoje urodziny samotnie.
- To nie są moje urodziny – powiedział Snape po raz setny.
- Wie pan, profesorze, podejrzanie się pan przed tym broni – dumał Draco.
- Potwierdza to tylko, że dzisiaj są pana urodziny i cały czas pan to ukrywał – poinformował nauczyciela Ron.
- Potter: do środka, Malfoy i Weasley: idźcie stąd – powiedział Snape.
Harry rzucił się na Snape'a i przytulił go w pasie z całych sił. Wszyscy wpatrywali się w Harry'ego z niedowierzaniem, ale Harry zignorował ich.
- Potter, złaź ze mnie – jęknął Snape odpychając chłopaka.
- Też pana kocham, profesorze Snape. - Harry uśmiechnął się w stronę warczącego profesora.
- Szaleństwo – wydyszał Draco.
- Do środka. - Snape rzucił ostatnie spojrzenie Draco i Ronowi, wpychając znienawidzonego chłopaka do gabinetu. Po zamknięciu drzwi, Harry uszczypnął profesora w ramię i szybko odskoczył. - Za co to? - Snape z trudem powstrzymał swój odruch sięgnięcia po różdżkę.
- Zrobiłem to, żeby mógł pan urosnąć duży i wysoki. Nie, żeby pan tego potrzebował, ale liczy się myśl, prawda? - powiedział Harry na jednym wydechu.
- Może po prostu skończmy naszą lekcję na dzisiaj, co? Tylko ten jeden raz – powiedział Snape po wzięciu kilku głębokich oddechów.
- Ale nic nie zrobiliśmy – jęknął Harry.
- Uszczypnąłeś mnie – zauważył Snape.
- Ale to mi nie pomoże w ochronie umysłu. Nie mogę przecież powiedzieć do Voldemopa „Nie możesz wejść do mojego umysłu, bo dzisiaj uszczypnąłem profesora Snape'a". - Harry przeprowadzać wyimaginowaną rozmowę z Czarnym Panem. - Chyba, że si ę boi twojego dotyku.
- Dlaczego Czarny Pan miałby się bać mojego dotyku? - zapytał z westchnieniem Snape.
- Może ma pan moc, żeby go pokonać i on o tym wie. I dlatego trzyma się od pana z daleka. I może, żeby pokonać najstraszniejszego i najpotężniejszego Czarnego Pana, który raz został już pokonany przez dziecięce czoło wystarczy, żeby pan go po prostu przytulił – paplał Harry, kiwając gwałtownie głową.
- Co ty brałeś? - Snape wpatrywał się w Chłopca-Który-Przeżył.
- Jabłka i Banany – odparł Harry.
- Owoce są twoim narkotykiem? - Snape sceptycznie uniósł swoją brew.
- Lubię jeść, jeść, jeść jabłka i banany. Lubię mieć, mieć, mieć mabłka i manany. Lubię kraść, kraść, kraść krabłka i kranany. Lubię jeść, jeść, jeść jabłka i banany – zaśpiewał Harry.
- Zacznijmy, żebyśmy mogli szybciej skończyć. - Snape cieszył się sekundami ciszy, podczas gdy Harry skupiał się na obronie umysłu... zamykając oczy i wytykając przy okazji język. - Legilimens – rzucił Snape, gdy Harry już otworzył oczy i zrobił zeza.
Harry skupił część swojej uwagi na wspomnieniu z jedenastych urodzin Dudley'a pokazując Snape'owi wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Włącznie z napadem furii, który nastąpił później. Postarał się też skupić na ochronie umysłu, nie tylko przed Snapem, ale i przed wszystkimi. Podział uwagi pomiędzy tymi dwiema rzeczami nie był trudny. Obrazy, które regularnie podsyłał profesorowi grały gdzieś w tle jego umysłu. I tak naprawdę, zabawa ze Snapem pomagała mu w poprawnym okludowaniu umysłu do tego stopnia, że Harry miał problem z rozpoznaniem, kiedy Snape wyszedł z jego głowy.
Harry pozwolił zostać uczuciu, które zwykle pojawiało się po tym jak Snape opuszczał jego głowę. W ten sposób nie musiał słyszeć sarkastycznych uwag nauczyciela na temat pokazu.
- Chcę tylko, żeby miał pan najlepsze urodziny, profesorze Severusie Elżbieto Snape – powiedział Harry, jednocześnie wysyłając leniwy uśmiech.
- Elżbieto? - krzyknął przerażony obrotem spraw Snape.
- Czyli nie pochodzi pan z długiej linii angielskich Królowych? - Harry wpatrywał się w czerwonego profesora zastanawiając się, czy to ze wściekłości czy zażenowania. - Dlaczego więc dygaliśmy przed panem?
Snape próbował sobie przypomnieć, kiedy ktoś przed nim dygał, ale szybko otrząsnął się z tych myśli i wysłał piorunujące spojrzenie Harry'emu. I mimo że ostatnio zachowywali się dziwnie, nikt nie okazywał mu tak dużego szacunku.
- Legilimens – rzucił Snape, próbując wystraszyć wszystkie myśli z głowy Harry'ego.
Niestety, Harry nadal się okludował i tylko nieliczne myśli błąkały mu się po głowie. Co oznaczało, że Snape miał prywatny pokaz „Spring time for Hitler"*. Harry nucił melodię na głos, gdy Snape wyszedł z umysłu Harry'ego.
Snape warknął pod nosem i powstrzymał się przed potarciem czoła.
- Po lekcji. - Machnął różdżką i drzwi otworzyły się z hukiem.
- Ale minęło tylko pięć sekund – zaprotestował Harry.
- Minęło dwadzieścia pięć minut – poprawił Snape.
- Czas wydaje się nie płynąć, gdy jesteśmy razem. - Harry z uwielbieniem wpatrywał się w Snape'a.
- Koniec na dzisiaj, Potter – powtórzył Snape, ignorując przerażający stan Harry'ego.
- Widzimy się jutro, profesorze. - Harry pomachał mu na odchodne. - Wszystkiego najlepszego.
Harry przeskoczył przez czerwony tobołek leżący pod drzwiami i udał, że kicha.
- Supergwiazda.
Teraz jedyne, co dywan musiał zrobić, t czekać na swoją ofiarę.
- Nie trwało to długo – skomentował Draco, odpychając się od ściany i dopasowując się krokiem do Harry'ego.
- Snape już ma mnie dość. - Harry wzruszył ramionami.
- Wiesz, nie powiedziałeś mi jeszcze po co tak naprawdę są te lekcje – powiedział Draco.
- Ma to coś wspólnego z straszliwym Voldemopem, specjalny morderczy rodzaj czkawki. Te zajęcia są po to, żeby nie pogrywał sobie ze mną następnym razem jak zaprosi mnie na herbatkę – wyjaśnił Harry.
- Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś? - Draco przewrócił oczami.
- Bo łatwiej jest rozsiewać błędne informacje niż prawdę. - Harry przeskoczył kilka pierwszych stopni schodów prowadzących do wyjścia z lochów.
- Mieć szaleńca na ogonie naprawdę zmienia człowieka – zauważył Draco.
- Dokładnie – zgodził się uroczystym tonem Harry.
- Pamiętaj o mnie, gdy zaczniesz walkę o władzę nad światem – poprosił Draco.
- Będziesz pierwszym, którego zaszantażuję – odparł Harry.
Harry i Draco dotarli do końca schodów, a następnie ruszyli w kierunku Wielkiej Sali. Zatrzymali się jednak, gdy drzwi wejściowe otworzyły się. Czarna plama ruszyła w ich stronę, zderzając się z nastolatkami. Mężczyzna, niezauważony przez kupkę ludzi na ziemi, wszedł zaraz potem, po czym roześmiał się, rozpoznając uczniów.
- Co to jest, Potter? - zażądał odpowiedzi Draco, zrzucając z siebie istotę.
- Dlaczego zwalasz winę na mnie? - jęknął Harry.
- Bo to zawsze jest twoja wina. - Draco wzruszył ramionami.
- No cóż, to jest coś, czego się nie spodziewałem – powiedział mężczyzna, przerywając zbliżającą się kłótnię.
- Remus – krzyknął Harry. Zepchnął z siebie wielkiego, czarnego psa i w końcu dostrzegł kim ów pies był – Syriusz!
>>>>>.<<<<<
* Spring time for Hitler" - musical. Tak, istnieje musical o Hitlerze
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top