VII. Zaproszenie na bal cz. 1

Moje pierwsze usprawiedliwienie za opuszczenie okienek kalendarza...

Harry

Bal bożonarodzeniowy zbliżał się wielkimi krokami. Początkowo miałam iść z Liamem, ale w obecnej sytuacji zastanawiam się, czy po prostu nie wrócić do domu. Każda z moich przyjaciółek znalazła już parę a ja zwyczajnie nie mam ochoty bawić się sama. Harry na pewno zaprosi Cho Chang. Oczywiście może odmówić, ale widziałam jak na niego patrzy. Chociaż krążą plotki, że coś ją łączy z Diggorym. W takim wypadku niczego nie jestem pewna, bo nawet gdyby odmówiła to jaką mam gwarancję, iż Harry zdecyduje się poprosić mnie. Jest tym całym reprezentantem i powinien mieć partnerkę. Nie żeby mi jakoś szczególnie zależało. No dobra zależy mi. W końcu zaprzyjaźniliśmy się, bardzo lubię spędzać z nim czas.

Teraz siedzę w pokoju wspólnym, czytam książkę i czekam na jakiekolwiek wieści. Do balu zostało dosłownie parę dni, a ja wciąż nie wiem co zrobić. Sukienka leży w kufrze, koncepcji na makijaż, fryzurę oraz detale brak.

- Co czytasz? - usłyszałam głos Liama i zesztywniałam. No kogo jak kogo, ale jego to się akurat najmniej spodziewałam. Ostatnio pokłóciliśmy się przez jego wymysły, zaraz po tym trafiłam do skrzydła szpitalnego. Totalnie mnie ignorował, nie odzywał się aż do teraz, a nagle przychodzi, rozpoczynając rozmowę jak gdyby nigdy nic...

- Książkę? - zbyłam go i czytałam dalej.

- To widzę - odparł sucho.
- Przyszedłem tylko spytać jaki kolor ma twoja suknia na bal, ale jak widzę nie w porę.

- Co? - zatrzasnęłam książkę. - A mogę wiedzieć po co ci ta informacja?

- Bo za kilka dni bal i chcę dopasować się do ciebie? - wyjaśnił, patrząc na mnie głupio.

No ja nie wytrzymam. Czy on myśli, że wszystko jest tak, jakby wcale nie zaczął robić mi wyrzutów? O nie, nie. Znamy się tyle lat, powinien zdawać sobie sprawę, że nie ze mną takie numery.

- Słucham? Bal? - zacisnęłam usta.

- No widziałem jak ten cały Potter zapraszał Chang, więc uznałem, iż w końcu albo cię olał, albo ty przejrzałaś na oczy. Bo ta wasza znajomość i tak by ci na dobre nie wyszła - wyjaśnił, a ja z każdym jego słowem zaciskałam pięść jeszcze mocniej. Powie jeszcze jedno słowo i nie skończy się to dobrze, tym razem dla niego.

- Czyli uznałeś, że tak po prostu pójdę z tobą na bal po tym wszystkim co mi powiedziałeś?
- zaczęłam spokojnie, ale powoli czułam jak puszczają mi nerwy.
- To dla twojej wiadomości...Nie! Nie pójdę! A Harry mnie nie olał, ani ja jego! - wzięłam głęboki oddech. - A ty jesteś bezczelnym hipokrytą i radzę ci zniknąć mi z oczu zanim chęć spotkania mojej pięści z twoją twarzą przerodzi się w pragnienie użycia takiego zaklęcia, że piguła będzie próbowała je odkręcić przez kilka dni!

- No miałem rację. Robi z ciebie totalną idiotkę! - wykrzyczał, a ja w sekundę po wypowiedzeniu przez niego tych słów wyjęłam różdżkę i skierowałam ją prosto w jego czoło. - Wariatka.

Odszedł zostawiając po sobie ślad w postaci moich zszarganych nerwów. Opadłam ciężko na kanapę przy okazji starając się uspokoić oddech. Ledwo emocje ze mnie zeszły, a przed moimi oczami ukazał się Harry siadający na przeciwko. Wstrzymałam powietrze czekając, aż w końcu się odezwie. Lecz ten tylko siedział i gapił się w podłogę. Po kilku długich minutach ciszy w końcu nie wytrzymałam.

- No i co? Zgodziła się? - zapytałam.

- Nie zapytałem.

- Słucham? Ale jak to? Liam mówił, że was widział i...nic nie rozumiem - zgłupiałam.

- Liam? A ten czego od ciebie chciał? - podniósł na mnie wzrok. Widziałam jak zaciska szczękę.

- Długo by opowiadać, ale w skrócie ubzdurał sobie, że masz mnie gdzieś, bo widział jak rzekomo zapraszasz Cho na bal - westchnęłam. - I jak gdyby nigdy nic przyszedł obgadać szczegóły, ponieważ myślał, że z nim pójdę.

- Szczegóły? To...Wybaczyłaś mu? Idziesz z nim? - spytał cicho.

- Chyba chęć użycia na nim zaklęcia niewybaczalnego nie jest dowodem wybaczenia - zaśmiałam się.
Wciąż oczekuję, aż łaskawie mi wyjaśni co z tą Chang.

On uśmiechnął się, by zaraz jego mimika znów stała się poważna. Naprawdę w tym momencie chciałabym umieć czytać w myślach.

- Nie zaprosiłem jej. Chciałem, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Uznałem, że będzie mnie tylko krępować całą imprezę, a ja i tak jestem dostatecznie zestresowany - wytłumaczył.

Ja spojrzałam na niego zdziwiona, choć w duchu skakałam ze szczęścia. Chociaż...nie mam pewności, czy mnie zaprosi. Może przecież iść z Hermioną.

- Ale Harry... - zaczęłam cicho. - Musisz mieć partnerkę, jesteś w końcu reprezentantem. Jak to będzie wyglądało, jeśli pójdziesz tam sam?

- Wiem - skwitował. - I dlatego...no...wiesz, to znaczy wiem, to znaczy nie wiem. Ah!

Zaśmiałam się cicho. To jego zakłopotanie jest takie urocze. Tylko wciąż nie mam pojęcia o co mu chodzi, co on teraz zamierza.

- A Hermiona?

- Mówiła, że z kimś idzie - mruknął.

- Co? Z kim? - zapytałam zdziwiona.

- Nie wiem! Nie mam pojęcia! Czy możesz nie zadawać mi tyle pytań?!

- Ja rozumiem, że jesteś zestresowany, ale proszę cię chociaż ty na mnie nie krzycz. Jak mamy tak rozmawiać to ja już lepiej pójdę - wstałam i po prostu odeszłam. Mam zwyczajnie dość. Obaj zaczynają mnie traktować jak jakiś worek treningowy.

- Czekaj!

Nie wiem jak w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, ale jego ręka złapała moją. Zesztywniałam. Dosłownie zesztywniałam.

- T.I, bo ja...przepraszam. To nie przez ciebie. To znaczy trochę tak, to znaczy nie w złym sensie...Prze-przepraszam.

- Nie rozumiem cię - podsumowałam jego wywód. - Weź głęboki wdech i spróbuj złożyć zdanie.

Nie wiem jak wysiliłam się na spokój, skoro sama wewnątrz byłam trzęsącą się galaretą. Nawet nie wiem skąd mi się to wzięło i czemu się tak czułam.

- Pójdziesz ze mną na bal?

No teraz to się nogi pode mną ugięły.

- J-Jeśli nie masz ochoty to...rozumiem.

- Żartujesz? Jasne, że pójdę! - pociągnęłam go w swoją stronę i przytuliłam z całej siły.

Tylko nie pomyślałam, że ja stałam już na schodach prowadzących do dziewczęcych dormitoriów...

...a on jest chłopcem.

Ron

Wyszłam ze Skrzydła jakiś czas temu. Czułam się już o niebo lepiej. Całe szczęście, bo pojutrze bal. Nie to, żebym się wybierała. Ale moje koleżanki tak. Będę miała cały pokój dla siebie. Ta cisza, ten spokój. Już to czuję. Cały wieczór z tymi przyjemniejszymi lekturami niż podręczniki szkolne. Teraz wracam z biblioteki. Weszłam do pokoju i zobaczyłam moje współlokatorki szykujące swoje stroje, dodatki, buty, kosmetyki do twarzy oraz Merlin wie czego jeszcze. Narobiły przy tym okropnego bałaganu, ale nie mam im tego za złe. Dobrze wiem, jak bardzo ekscytują się balem. Jeszcze jakiś czas temu sama się ekscytowałam. Szczerze mówiąc liczyłam po cichu, że Ron mnie zaprosi. Sukienkę niby mam, ale partnera brak, bo niestety do tej pory nic takiego się nie stało. Do imprezy został w zasadzie jeden pełny dzień, więc porzuciłam wszelką nadzieję.

Wieczór przed balem był dla mnie bardzo dramatyczny. Ekscytacja współlokatorek osiągnęła szczyt i moja cierpliwość się skończyła. Mojej głowy również. Nie mogłam spokojnie wypocząć. Lubię je, rozumiem ich emocje. Wiem, że to ogromne wydarzenie. Historyczne wręcz. W zasadzie też, dzięki temu chciałabym być jego uczestniczką.

W pewnym momencie pomyślałam, że Ron może po prostu idzie z Hermioną. Wstydziłam się jednak go o to zapytać. To by było zrozumiałe w końcu przyjaźnią się dłużej niż my.

Od tego wszystkiego porządnie rozbolała mnie głowa. Nie chciałam iść do skrzydła, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że zostanę nafaszerowana jakimś ohydnym eliksirem. Postanowiłam udać się do kuchni w celu zrobienia herbaty. Mam znajomą Puchonkę, która kiedyś pokazała mi wejście i dzięki niej poznałam kilka skrzatów. Wezmę sobie tam kocyk, książkę. Spróbuję trochę się wyciszyć.

Weszłam do kuchni. Usiadłam przy stole. Książkę położyłam na nim, a koc na nogach. Poprosiłam zaprzyjaźnionego skrzata o herbatę. Kochany przyniósł mi do niej dodatkowo ciasteczka. Zatraciłam się w lekturze.

- Coś ciekawego?

Podskoczyłam na krześle. Nie słyszałam, jak wchodził.

- Coś ciekawego - uśmiechnęłam się do stojącego przede mną rudzielca. - Zgłodniałeś?

- Jak ty mnie znasz - zaśmiał się. - A ty co tutaj robisz?

- Szukałam chwili spokoju.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

- W kuchni?

- W pokoju jest za dużo balowych emocji - mruknęłam, nie patrząc mu w oczy. Próbowałam udawać, że wróciłam do lektury.

Chłopak przez dłuższą chwilę siedział cicho. Po chwili zamknął moją książkę, a ja spojrzałam na niego pytająco.

- Jutro jest bal - powiedział bardziej twierdząco niż pytająco.

- No nie da się ukryć - zaśmiałam się.

- I ty...idziesz z kimś? - zapytał niezręcznie.

- Czy gdybym szła, siedziałabym tu teraz? - zapytałam sarkastycznie.

Popatrzyłam na Rona ostrym wzrokiem. Chłopak również na mnie patrzył. Toczyliśmy cichą walkę na spojrzenia. Nie mam pojęcia czemu to ma służyć. Po chwili Weasley spuścił głowę w dół. Ha, wygrałam. Nie wytrzymał. Zaśmiałam się cicho pod nosem.

- No już, żartowałam. Popatrz na mnie - powiedziałam rozbawionym głosem.

- Zapomniałem o balu... - mruknął, wciąż ze spuszczoną głową.

- Zdarza się - powiedziałam cicho. - Popatrzysz na mnie? Podłoga jest ciekawsza ode mnie? - zapytałam wesoło.

- Nie.

- Co nie?

- Nie popatrzę.

- Dlaczego? - zaśmiałam się.

Ron milczał.
Nie rozumiem jego zachowania.
Wyciągnęłam ręce, pochyliłam się do niego nad stolikiem i złapałam go dłońmi za policzki, podnosząc głowę chłopaka do góry tak, by na mnie spojrzał. Nasz wzrok się spotkał, a mnie zamroziło. Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnymi spojrzeniami. Nie zdjęłam rąk z twarzy Rona. Nie wiem, ile trwaliśmy w takiej pozycji, straciłam kompletnie poczucie czasu.

- Chcesz... - zaczął cicho chłopak - Pójść ze mną na bal?

Dłonie zsunęły mi się z twarzy Weasleya, opadadłam ciężko na krzesło będąc w kompletnym szoku. Już pogodziłam się, że nie pójdę na ten bal. A teraz uderzył mnie tym pytaniem, jak grom z jasnego nieba.

- Wiem, że jest jutro i może nie jesteś przygotowana...jeśli nie to-

- Czekałam na to - przerwałam mu, a ten spojrzał na mnie w szoku. - Także oczywiście, że się zgadzam!

Wstałam z ławki, podchodząc do chłopaka z zamiarem przytulenia go. Objęłam go z całej siły. Ron przez moment nic nie robił, ale zaraz odwzajemnił delikatnie uścisk. 

Po chwili usłyszałam głośne burczenie w brzuchu. Odsunęłam się od Weasleya rozbawiona, by spojrzeć mu w oczy.

- Masz ochotę na ciastka?

Oliver

Trenowałam, jak szalona. Nabory do drużyny odbędą się pod koniec przyszłego tygodnia. Chociaż mam wrażenie, że wiele z moich konkurentów jest teraz zajętych czym innym - a konkretnie balem. Szczerze? Nie rozumiem ich ekscytacji. To tylko zwykła potańcówka, tyle że w święta i nazwana balem, więc obowiązuje określony dresscode, bardziej...uroczysty. W zasadzie pamiętam o nim tylko dlatego, ponieważ moje współlokatorki trąbią o tym od dwóch tygodni. Moja przyjaciółka przez dłuższy czas martwiła się, że nikt jej nie zaprosi. Uspokajałam ją, mówiłam, że to nic takiego i jeśli nie będzie miała partnera to mogę pójść z nią. Koniec końców go ma, a ja nie wiem, czy się tam wybieram. W tym momencie nie mam najmniejszej ochoty się tam pojawiać. Nie jestem przygotowana.

W ogóle jestem zmartwiona. Od tygodnia nie widziałam Olivera. Wcześniej spotykaliśmy się dość często, czy to przypadkiem, czy umówieni. Pytałam nawet jego kolegów, ale tylko podśmiechiwali się pod nosem i koniec końców niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Może znowu złapał jakieś choróbsko? Może jakieś, którego się wstydzi, a ziomki mają z niego ubaw. Tylko, dlaczego by miał mi nie powiedzieć? Przecież też się kumplujemy. Poza tym, nie chodzi już tylko o przyjacielskie spotkania. Dał mi słowo, że będzie ze mną trenował, które właśnie złamał.

Czekam na niego, jak zawsze na boisku już przebrana. Minęło dobre trzydzieści minut, a on wciąż się nie pojawił. Zrezygnowana ruszyłam od razu w stronę Hogwartu. Przebiorę się w dormitorium. Szłam korytarzem prowadzącym do Pokoju Wspólnego Gryfonów ze spuszczoną głową, z kapturem na głowie. Miałam właśnie podać hasło, gdy nagle wejście się otworzyło i ku mojemu zdziwieniu stał w nim Woods.

- Przepraszam - wymamrotał niemrawo, chcąc mnie wyminąć.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - warknęłam zdenerwowana, gwałtownie zdejmując kaptur z rozczochranej głowy. W tym momencie jednak w nosie miałam to, jaką mam fryzurę.

Chłopak zesztywniał i powoli przekręcał się w moim kierunku, unikając przy tym mojego spojrzenia. Starałam się podążać za jego wzrokiem, ale z racji tego, że Oliver jest ode mnie wyższy na nic mi się to zdało.

- Czemu mnie unikasz?

- Nie unikam cię - w końcu na mnie spojrzał.

- To, że unikasz zdążyłam zauważyć. Pytam dlaczego?

- Tak wyszło, nie robię tego specjalnie - westchnął.

Zmierzyłam go wzrokiem zirytowana nie na żarty. Nie wygląda na chorego, ani jakby dopiero przeszedł chorobę.

- Mieliśmy dziś trening. Nie przyszedłeś - wyrzuciłam mu. - Złamałeś obietnicę.

- Zapomniałem.

- Zapomniałeś? - prychnęłam. - Jestem w stanie uwierzyć we wszystko, ale nie w to, że zapomniałeś o treningu quidditcha.

Nie odezwał się.

- Zapomnij. Jestem zmęczona. Jeśli już masz mnie dosyć mogłeś po prostu powiedzieć, a nie odstawiać cyrki - wyjaśniłam ostro, choć w środku czułam się potwornie. Płaczę wewnętrznie i jak zaraz stąd nie ucieknę łzy wydostaną się na zewnątrz. - Idę spać - szturchnęłam go, przechodząc obok.

- Poczekaj - złapał mnie za nadgarstek.

Spojrzałam na niego szklistymi oczami.

- Mało ci? Chcesz się jeszcze pobawić?

Wyszarpałam się i pobiegłam do dormitorium.

W nocy nie mogłam zasnąć. Płakałam w poduszkę, prosząc Merlina, aby tylko współlokatorki się nie obudziły. Nie zniosłabym natłoku pytań, którymi zapewne by mnie obsypały. Spałam dość krótko, ale byłam wypoczęta. Po lekcjach zamierzałam wrócić szybko do dormitorium, zgarnąć rzeczy na trening i iść na obiad, a po obiedzie na boisko. Mam je zarezerwowane zaraz po treningu Gryfonów, ale chcę ukryć się gdzieś za rogiem, żeby ich trochę po podglądać.

Obiad zjadłam dość sprawnie. Udałam się na boisko. Stanęłam w ustronnym miejscu, gdzie nikt nie powinien mnie zobaczyć.

Dobrze im poszło.

Widziałam Olivera, choć starałam się na niego nie patrzeć. Nie wyglądał na szczęśliwego. Mimo mojej urazy zrobiło mi się go strasznie szkoda...
Kiedy upewniłam się, że na pewno każdy zawodnik opuścił stadion wsiadłam na swoją miotłę i ruszyłam ku górze.
Nie mogłam się skupić na treningu. Wciąż myślałam o nim.

Wisiałam w bezruchu nie wiem, ile minut, gdy nagle straciłam równowagę i zsunęłam się z miotły.

Zamknęłam oczy gotowa na upadek, ale on nie nastąpił. Poczułam ciepło na ciele.

- Żyjesz. Możesz już otworzyć oczy - usłyszałam znajomy głos.

Spojrzałam w szoku na Olivera.
To on mnie ściągnął z miotły!

- Zwariowałeś?! - zaczęłam go okładać, przez co znowu straciłam równowagę. Złapałam się go kurczowo.

- Miałem wszystko pod kontrolą - wyszczerzył się. - Jak będziesz się tak wiercić to oboje zaraz spadniemy.

- Nie wiem jakim cudem udało ci się posadzić mnie w ten sposób. Wow, godne podziwu, ale odstaw mnie na ziemię - rozkazałam.

- Nie.

- Najpierw nie chciałeś ze mną rozmawiać, a teraz nagle chcesz? - burknęłam.

- Ja...Bo ja chciałem cię o coś zapytać, ale nie wiedziałem jak i...chciałem nabrać odwagi, ale przy tobie ciągle mi uciekała - wyznał, patrząc wszędzie tylko nie na mnie.

- Taki z ciebie Gryfon - zaśmiałam się.

- Już się nie złościsz?

- Nie - powoli zbliżyłam się do jego ucha. - Mogłeś po prostu zapytać "Hej, pójdziesz ze mną na bal?" - wyszeptałam.

Zaczęliśmy spadać raptownie w dół. W ostatniej chwili zatrzymaliśmy się trochę nad ziemią.

- Oliver! - uderzyłam go w ramię.

- To twoja wina - zaśmiał się.

Wylądowaliśmy.

- Pójdę z tobą - uśmiechnęłam się do niego szczerze. - Tylko muszę teraz na szybko skołować jakąś suknie.

- Serio?

- No tak, nie mam w czym iść.

- Nie, ale... Naprawdę ze mną pójdziesz?

- No...tak. Czemu nie? Chyba, że zmieniłeś zdanie - popatrzyłam na niego rozbawiona.

- Nie, nie. Cieszę się - spojrzał na mnie z iskierkami radości w oczach.

- Oliver.

- Tak?

- Wylądowaliśmy.

- No wiem.

- Mogę stać sama.

- No wiem.

- To odstaw mnie na ziemię.

- No wiem - uśmiechnął się szeroko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top