VI. Kiedy trafisz do Skrzydła Szpitalnego

                     Harry

Otworzyłam delikatnie oczy, a gdy poczułam silny ból w nadgarstku wszystkie wspomnienia z wczorajszego wieczoru wróciły. Wszystkie słowa Liama dźwięczały mi w głowie, a do oczu znowu zbierały się łzy. Jak on mógł mnie tak potraktować. Nic mu przecież nie zrobiłam. Ocenia Harrego z góry nie znając go i jeszcze mnie obraża. Co mu się stało?

Leżałam na plecach i nawet nie byłam w stanie się ruszyć. Chciałam zawołać panią Pomfrey, ale z moich ust wydobył się tylko dziwny skrzeczący dźwięk. Poczułam suchość w gardle. Zebrałam w sobie siły i delikatnie uniosłam głowę, a wtedy zaskoczenie wymalowało się na mojej twarzy. Harry siedział oparty głową o materac mojego łóżka, trzymając dłoń na kołdrze w miejscu, gdzie leżała moja. Opadłam spowrotem ciężko na łóżko, co najwidoczniej wystarczyło, by go zbudzić. Gdy zobaczył, że nie śpię, natychmiast podniósł się i zasypał mnie pytaniami.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Zawołać panią Pomfrey?

- W...wody - wydusiłam z trudem i powoli zdrową ręką wskazałam na szklankę stojącą na stoliku obok łóżka.

- Już, już - chwycił ją i na chwilę się zawahał. - Pomóc ci, czy dasz radę?

Wyciągnęłam rękę, by odebrać od niego ciecz. Zaczęłam łapczywie pić. Gdy skończyłam oddałam mu szklankę.

- Od razu lepiej, dziękuję - uśmiechnęłam delikatnie.

- Już wszystko w porządku? Bardzo boli cię ręka? - zapytał, a w jego oczach dostrzegłam troskę.

- Do wytrzymania. Jestem trochę osłabiona. - wyjaśniłam.

- Rozumiem. Zaraz zaczynają się lekcje, ale wpadnę do ciebie później...znaczy jeśli chcesz. Bo wiesz...słyszałem wszystko.

- Harry wiem o czym myślisz i przestań. To nie twoja wina. On cię nawet nie zna, a od sytuacji w pociągu twoje imię działa na niego jak płachta na byka - mruknęłam. - Niczym się nie przejmuj, jego wybór.

- Nie chodzi mi o to. Znaczy...

- Zmykaj na lekcję chłopcze, a skoro panna T.N się obudziła to muszę ją obejrzeć - znikąd pojawiła się Madam Pomfrey, przerywając nam rozmowę.

- Dokończymy rozmowę później. Narazie Harry.

Okazało się, że już pod wieczór mogłam wrócić do siebie. Oczywiście musiałam uważać na rękę i oszczędzać siły, ponieważ podobno mam przeciążony organizm. W pokoju wspólnym zauważyłam Pottera siedzącego przy kominku razem z Hermioną i Ronem.

- Hej wszystkim. - powiedziałam uśmiechając się.

- T.I.

- Dobrze, że już jesteś. Proszę wybij mu z głowy jego durne pomysły - odezwała się Hermiona.

- Jakie durne pomysły? - zmarszczyłam brwi.

- Chciał się się odegrać na tym przyjemniaczku, który cię obrażał - wyjaśnił Ron.

- Harry... Dziękuję za wsparcie, ale naprawdę nie trzeba. To nic nie da. W ogóle bardzo jestem ci wdzięczna, że zaniosłeś mnie do skrzydła szpitalnego - położyłam mu rękę na ramieniu  - To nie lada wyczyn, jestem dość ciężka.

- Nie jesteś i nie mogłem cię zostawić, jesteś dla mnie ważna - spojrzał mi w oczy ale zaraz sie zmieszał. - To znaczy, wiesz, bo przyjaciółki są ważne. Hermiona też jest ważna.

Parsknęłam śmiechem razem z Hermioną, a chłopcy popatrzyli na nas pytająco.

- Uroczy jesteś.

                        Ron

Okazało się, że pogoda tego dnia, którego pomagałam Ronowi przy wypracowaniu była dość zdradliwa. Nic dziwnego, że byłam tam sama. Dosłownie dwa dni później ciągnęłam nosem, a oczy łzawiły mi od każdego, pojedynczego kichnęcia. Ale nie mogłam opuścić zajęć. Podążałam sobie właśnie na transmutację, którą mamy z Gryfonami, także przy okazji spotkam się z Ronem.
Gdy weszłam do sali zobaczyłam, że chłopak siedzi już w ławce razem z Harrym. Przed nimi siedziała Hermiona, a miejsce obok niej było puste, więc pomyślałam, że skorzystam z okazji.

- Hej Hermiona, czy to miejsce jest wolne? - zapytałam.

- Hej, siadaj - odpowiedziała.

- Hej Ron - uśmiechnęłam się ciepło. - Hej, jestem T.I. T.N - wyciągnęłam rękę w kierunku wybrańca. W końcu jeszcze nie mieliśmy okazji poznać się osobiście.

- Cześć, a ja Harry Potter - uścisnął lekko moją dłoń.

- Nie wyglądasz najlepiej T.I - zauważyła Hermiona.

- Jestem tylko troszkę przeziębiona - wyjaśniłam.

- Napewno? - dopytywał Ron.

- Tak, raczej ta...

- Dzień dobry, zaczynamy lekcję - do sali weszła profesor McGonagall. Wszyscy ucichli, a ja z Hermioną odwróciłyśmy się w kierunku tablicy.

Słuchałam wykładu pani profesor w skupieniu. Czasem zakręciło mi się w głowie, ale poza tym było w porządku. Na szczęście była to nasza przedostatnia lekcja, więc jeszcze zielarstwo i będę mogła pójść do łóżka odpocząć. Chwała mi, że zawsze odrabiam prace domowe długo przed czasem.
W pewnym momencie poczułam chłód na ciele, ale zignorowałam to. Nawet nie wiem kiedy obraz zaczął mi się rozmazywać. Poczułam się bardzo niestabilnie. Zamknęłam oczy, łapiąc się za głowę. Od razu poczułam na sobie czyjeś ręce podtrzymujące mnie i stłumione głosy.

- Pani Profesor! T.I bardzo źle się czuje!

- Zaprowadź ją do pielęgniarki, szybko!

Nie wiem kiedy straciłam władzę w ciele oraz świadomość tego, co się dzieje dookoła. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętałam to to, że byłam w sali od transmutacji. Teraz próbowałam otworzyć oczy. Wykonałam tę czynność z trudem. Przekręciłam delikatnie głowę, by zorientować się gdzie jestem. Rozpoznałam skrzydło szpitalne oraz Rona, który siedzi na krześle obok mojego łóżka i przygląda mi się uważnie.

- Mogłem od razu zaprowadzić cię tutaj.

- Daj spokój. Skoro cię okłamałam to i tak bym nie poszła. Myślałam, że dam radę - wyjaśniłam.

- Jesteś zbyt...samodzielna.

- To znaczy?

- To, że możesz na mnie polegać, a wciąż zamykasz się na siebie samą.

- Przepraszam. Zazwyczaj byłam prawie sama, nie moge się jeszcze przyzwyczaić, że mam ciebie - położyłam swoją dłoń na tę jego i wyszczerzyłam zęby. On spojrzał najpierw na nasze ręce, następnie niby na mnie ale unikał mojego wzroku widocznie speszony. Jednak delikatnie się uśmiechnął. Nie chciałam go denerwować, najwidoczniej nie lubi takich gestów, więc zabrałam dłoń. Za moment na jego twarz znowu wrócił grymas.

- Jest chyba jeszcze coś co cię gryzie, a mi o tym nie mówisz - spojrzałam mu w oczy.

- Noo...bo mam wrażenie, że przeze mnie tutaj jesteś.

- Co? Skąd ci do głowy przyszedł taki durny pomysł? - zapytałam.

- No bo chciałaś odpocząć, a ja zawróciłem ci głowę swoim wypracowaniem - wyjaśnił.

- Daj spokój, to ja wyszłam ubrana nieodpowiednio do pogody. Poza tym raczej szybko stąd wyjdę. Już czuję się lepiej. Tymbardziej, że siedzisz ze mną - uśmiechnęłam się szeroko. - Poza tym możesz mi zawracać głowę czym tylko chcesz. Przyjaźnimy się w końcu.

Chłopak chwile milczał, a minę miał jakby walczył w myślach sam ze sobą. Jednak po chwili odpowiedział.

- A ja też mogę ci zawrócić w głowie?

                       Oliver

Posiedziałam z Oliverem w jego dormitorium jeszcze przez jakiś czas. Spać kładłam się w wyśmienitym humorze. Gdy wychodziłam widać było, że chłopakowi się polepszyło i zaczynał czuć się dobrze. Tego samego nie można było powiedzieć o mnie następnego dnia rano. W nocy obudziłam się cała zmarznięta. Siegnęłam po koc i zasnęłam ponownie. Gdy już musiałam wstać, na początku nie byłam nawet w stanie otworzyć oczu. Odzyskiwałam swiadomość a następnie ponownie zasypiałam. W końcu zebrałam się mentalnie, by się rozbudzić. Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej.

- Hej T.I wszystko gra? - zapytała jedna ze współlokatorek, ale słyszałam ją dość dziwnie. Jakby mówiła do mnie przez jakąś ścianę - Jesteś cała spocona.

- Pewnie to przez ten koc i chyba się trochę nie wyspałam - wyjaśniłam.

Zaraz po tym wygrzebałam się szybko z pościeli i wstałam na równe nogi, co było dużym błędem, ponieważ zachwiałam się i ponownie opadłam na łóżko. Wciąż było mi także niewyobrażalnie zimno. Gdy tylko moje ciało znowu poczuło ciepło momentalnie mnie znużyło. "Chyba zaraziłam się od Olivera."
To była ostatnia myśl, którą pamiętam przed straceniem przytomności.

Ponownie otworzyłam oczy, jak się domyślam w Skrzydle Szpitalnym, ale złe samopoczucie nie minęło. Teraz już nie chciało mi się tylko tak bardzo spać, ale wciąż było bardzo zimno.

- O, obudziłaś się dziecko. Mam nadzieję, że trochę wypoczęłaś.

- Taak, czuję się lepiej - odpowiedziałam.

- Dobrze, w takim majpierw wypij to. I jeśli czujesz się na siłach na rozmowy, to ktoś czeka na ciebie za drzwiami.

Pokiwałam głową i jednym łykiem opróżniłam zawartość buteleczki, od pani Pomfrey. I chyba pierwszy raz lekarstwo nie miało obrzydliwego smaku, jakiego się spodziewałam.

- Teraz dziewczyny mogą już wejść - stwierdziłam.

- Oh, ale tam czeka twój chłopak - uśmiechnęła się, a ja popatrzyłam na nią zdziwiona. Najpierw trzeba go mieć. - Byle szybko, obawiam się, że gorączką może jeszcze wrócić. Twój organizm walczy z chorobą, a dość solidnie cię dopadła.

Pokiwałam głową twierdząco, mimo, że słowa pielęgniarki nieco pogorszyły mój humor. Zawołała ona osobę, która czekała za drzwiami i zdziwiłam się jeszcze bardziej widząc Olivera wchodzącego do Skrzydła.

- Cześć T.I, tak bardzo cię przepraszam. Nie chciałem cię zarazić...

- Dzień dobry KOCHANIE - odpowiedziałam rozbawiona, akcentując bardziej ostatnie słowo.

- Wybacz. Musiałem jej coś powiedzieć, żeby w ogóle pozwoliła mi tu wejść - wyjaśnił, wskazując ukradkiem kciukiem na pielęgniarkę.

- Ja się nie gniewam, ale następnym razem wolałabym być uprzedzona, że jesteśmy razem. Wiesz tak dla wiarygodności wersji - puściłam mu oczko.

- Następnym razem hmm?

- Tak mi się powiedziało. Pewnie mi gorączka wraca. A tak poza tym to nie twoja wina. Nie masz za co przepraszać. Sama się chciałam tobą zająć.

Oliver spojrzał na mnie z widoczną troską, ale za chwilę na jego twarzy zawitał tajemniczy uśmiech.

- No co? Wiem, że wyglądam fatalnie, ale jestem chora. Czemu tak patrzysz?

- Może jako twój - tu zrobił cudzysłowie z palców - chłopak, pownieniem też się dobrze tobą zająć - zaśmiał się.

Ja spojrzałam na niego w szoku. Na pewno nie mógł mieć na myśli tego, o czym ja pomyślałam.
Sio brudne myśli sio. Przecież to mój przyjaciel. Jednak zabrzmiało to tak dwuznacznie. Na Merlina czemu ja sobie to wyobraziłam. Czułam jak zaczynają piec mnie policzki i tym razem to nie przez gorączkę. Z transu wybudziło mnie machnięcie dłoni przed moją twarzą.

- Halo? Wszystko okej? Jesteś tu jeszcze?

- Tak. Ale...Znaczy...To...Wiesz...Tak jakby wraca mi chyba gorączka, więc chyba będziemy musieli się pożegnać. Zresztą ty też dopiero byłeś chory - zaśmiałam się nerwowo. - Lepiej żeby ci nie wróciło. A ja ten, no, chyba pójdę spać.

Co to za myśli w ogóle. To napewno przez tą gorączkę. I od kiedy ja się jąkam. Choroba zmienia człowieka.

Oliver wstał z miejsca lekko zaskoczony, prawdopodobnie moim zachowaniem. Nie dziwię mu się.

- No dobra, odpoczywaj. Do zobaczenia - odprowadzałam go wzrokiem, postawił parę kroków w kierunku wyjścia po czym stanął i odwrócił głowę w moim kierunku.

- W takim stanie wciąż wyglądasz ładnie. A zawstydzona uroczo.

                      Fred

Po wczorajszej nauce udałam się prosto do dormitorium. Byłam okropnie zmęczona. Gdy tylko moja głowa zetknęła się z poduszką od razu odpłynęłam. Następnego dnia trochę zaspałam. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, ale było tak późno, że się wręcz z niego zerwałam. Szybko się ogarnęłam za pomocą zaklęć i pobiegłam na śniadanie, złapać jaką kolwiek bułkę, żeby nie być na lekcjach głodna. Jeszcze brakowałoby mi tego, że mój burczący brzuch rozpraszał by mnie i reszte klasy. I dodatkowo zawstydzał. W wielkiej sali nie było zbyt wielu uczniów. Zapewne również zaspali albo zaczynają później. Zauważyłam jednak, iż nie spieszy im się zabardzo z jedzeniem. Co innego mi. Ja nie mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek spóźnienie. I tak mam dużo na głowie. Kolejnego szlabanu, czy dodatkowej karnej pracy nie zamierzam zarobić.
Złapałam rogala i pobiegłam w stronę klasy, jedząc go w trakcie.
Po drodze przypomniało mi się, że miałam pogadać z Fredem na śniadaniu, żeby obgadać sprawę związaną z jego bliźniakiem. Może się nie obrazi. Mam z nim dopiero drugą lekcje, także wszystko mu wyjaśnię. Dobiegłam do sali jakimś cudownym przypadkiem na czas, lecz i tak nie mogłam się w pełni skupić. Myślałam o tym, że rudzielec mógł pomyśleć, że go olałam. Słabo by było gdyby się obraził. Wbrew pozorom jest dobrym przyjacielem. Z drugiej strony prócz myśli, męczył mnie brzuch. Chyba nie powinnam jeść śniadania w biegu, chociaż już lekka suchość tego rogala również mogła mieć jakieś znaczenie.
Między lekcjami postanowiłam napić się wody, co skutkowało tym, że przed lekcją także nie spotkałam Freda. Gdy dotarłam pod klase na korytarzu nie było nikogo. Już chwytałam za klamkę, gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie.

Ocknęłam się w łóżku, obstawiam - w skrzydle szpitalnym. Lekkie zawroty głowy męczą mój wzrok, ale wciąż byłam w stanie dostrzec rudą czuprynę siedzącą tuż przy mnie i wpatrującą się we mnie intensywnie.

- O, obudziłaś się.

- Hej. Co się właściwie stało? - zapytałam.

- Miałaś bliskie spotkanie z drzwiami - zaśmiał się nerwowo. - Tak właściwie to moja wina. Sorki bardzo.

- Chciałabym powiedzieć, że nic się nie stało, ale leżę w skrzydle szpitalnym - parsknęłam.

- Wow, masz jednak jakieś poczucie humoru - spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Przestań, mówisz tak jakbyś mnie nie znał - zdziwiłam się - A poza tym to ja też przepraszam. Nie pojawiłam się na śniadaniu, a mieliśmy przecież pogadać. Wybacz, po prostu zaspałam.

- Chciałbym wiedzieć o czym mówisz - zaśmiał się w głos. - Wiem tylko, że chyba nie rozróżniasz mnie z moim braciszkiem - wyjaśnił, gdy spojrzałam na niego w szoku.

- O...kurcze.

Dosłownie mnie zatkało. Jak mogłam ich pomylić i nie dostrzec, który to bliźniak. Trwałabym w szoku o wiele dłużej, gdyby nie rewolucja tocząca się wewnątrz mnie.

- George?

- Hm?

- Niedobrze mi.

I nim on zdążył zareagować, ja nie powstrzymałam naturalnego odruchu organizmu.
Zwymiotowałam centralnie obok jego nóg. Całe szczęście, że nie na niego, bo paliłabym się ze wstydu do końca życia. Nie to, że teraz nie czuję się niezręcznie i nie mam ochoty zapaść się pod ziemię.

- Ejejej, wszystko okej? - podniósł się gwałtownie, aby być jak najdalej... no ode mnie.

- A czy widzisz, żeby było w porządku głupku? Nie dość, że rano zaspałam, to jeszcze oberwałam drzwiami, co i tak wyłączyło mnie z reszty zajęć - odpowiedziałam zirytowana po czym zaraz złagodniałam. - Przepraszam cię, to nie jest mój najlepszy dzień w życiu.

- Zawołam pielęgniarke.

Skąd te wymioty, czy ja dostałam jakiegoś wstrząsu mózgu podczas tego uderzenia?

- Już jestem kochaniutka. Nie przejmuj się tym, zaraz to sprzątniemy. Z twoją głową wszystko w porządku, zostanie lekki siniak, ale dam ci maść. A teraz powiedz mi, czy zjadłaś dzisiaj coś czym mogłaś się zatruć? Wygląda mi to na zwykłe zatrucie pokarmowe.

- Zaspałam i być może rogal, którego zjadłam na szybko nie był pierwszej świeżości - wyjaśniłam.

- Wszystko już jasne. Zaraz zaparzę i przyniosę ci zioła do wypicia oraz maść, a ty masz odpoczywać.

Jednym ruchem różdżki sprzątnęła to co ze mnie 'uciekło', a drugim przywołała miskę pod moje łóżko. Nie minęła minuta a drzwi do skrzydła otworzyły się. Przeszedł, chociaż właściwie to przebiegł przez nie Fred.

- T.I! Co się stało?! - krzyknął.

- Cicho Fred, bo wylecisz stąd szybciej niż wbiegłeś - uciszyłam go z grymasem bólu na twarzy.

- Przepraszam ale...

- Twój brat dokończył to, co tobie się nie udało - wyjaśniłam.

- Co? - zapytał skołowany.

- Eh...walnąłem ją drzwiami - westchnął George.

- Powaliło cię?

- No przecież nie specjalnie. Ale mógłbym, bo ostatnio spędzasz z nią więcej czasu niż z własnym bliźniakiem - parsknął.

- Dzięki. Miło z twojej strony - odparłam. - Poza tym lepiej przejrzyj się w lustrze.

- Widzę w nim codziennie tego samego przystojniaka - przeczesał ręką włosy z dumnym uśmieszkiem.

- To ty zapomniałeś o naszym spotkaniu, bo siedziałeś z jakąś laską! - oburzył się Fred.

- Przecież ju...

- Dobra zamknijcie się obaj. Moja głowa tego nie wytrzyma dzisiaj - przerwałam im stanowczo.

Ja rozumiem, że mają swoje problemy. W jeden z nich nawet miałam być po części wciągnięta. Ale dostałam w głowę drzwiami od jednego, a odkąd pojawił się drugi nie mam spokoju.

George wstał, spojrzał na mnie przelotnie i przeniósł wzrok na swojego bliźniaka.

- Idę. Będziesz mógł się z nią miziać ile chcesz. Chociaż wiesz, teraz to, że boli ją głowa nie będzie fałszywą wymówką tym razem - uśmiechnął się szelmowsko i ruszył w kierunku wyjścia.

- Nie jesteśmy razem! - rzuciliśmy jednocześnie.

- A poza tym co? - dodałam, nie rozumiejąc w pierwszej chwili drugiego zdania.

A ten tylko machnął ręką i wyszedł. Eh, może wyglądowo jeszcze ich nie rozróżniam, ale raczej jestem w stanie dostrzec drobne różnice w charakterach. Całe szczęście, że w tym się choć trochę różnią.

- Chyba myśli, że chciałem z tobą mieć... bliższy kontakt - wzruszył ramionami.

- Ale... co? - zmrużyłam oczy, zastanawiając się o co chodzi. Po czym po chwili zdałam sobie sprawę, że to uderzenie chyba uszkodziło mi mózg - Aaa. Głupek.

- Zdziwiłem się, że nie ma cię na lekcjach, a później usłyszałem, że jesteś w skrzydle. Poza tym na śniadaniu też cię nie widziałem - zmienił temat.

- Zaspałam, a co później to już wiesz. Można powiedzieć, że całkiem przypadkiem się prawie zemściłam - zaśmiałam się nerwowo, a Fred spojrzał na mnie pytająco. - Zwymiotowałam obok jego nóg. Teraz chyba żałuję, że nie na niego.

Rudzielec roześmiał się szczerze, a mi przyszedł do głowy pewien głupi jak na krukonke pomysł.

- To teraz chyba już napewno nie będziesz chciał mieć ze mną bliższego kontaktu - uśmiechnęłam się cwanie trochę zbliżając się do niego.

- Nie musiałbym mieć kontaktu z twoją twarzą. Wystarczyłaby mi... reszta ciała - zlustrował mnie od góry w dół.

- Dobra koniec żartów. Bo jeszcze pomyślę, że chcesz mnie za przyjaciółkę z korzyściami - zaśmiałam się.

Na moje słowa Fred zbliżył się bardzo blisko mojej twarzy, a następnie szepnął mi do ucha:

- Skąd wiesz, że nie chcę? - następnie lekko przejechał palcem po kąciku moich ust i szepnął do drugiego - Bo jak tak na ciebie teraz patrzę, to zastanawiam się czemu dopiero teraz o tym myślę.

Przez całe moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Zamurowało mnie totalnie, miałam wrażenie, że jestem całkowicie unieruchomiona na dobre. Tym bardziej nie byłam w stanie nawet nic wykrztusić. Gdy ten odchylił głowę, by patrzeć mi prosto w oczy odcięło mnie już całkowicie. Nie wiem o czym myślałam, po prostu patrzyliśmy na siebie, nic nie mówiąc.

- Chłopcze musisz wyjść. Panna T.I musi wypić swoje lekarstwo i odpocząć.

Zastanawiam się, czy pojawienie się w tym momencie pielęgniarki było błogosławieństwem czy najgorszą rzeczą, która mogła się teraz wydarzyć. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę sprawdzić co wydarzy się dalej. Niestety ta sytuacja skończyła się nagłym odskoczeniem od siebie.
Fred wstał, szykując się do wyjścia.

- Będę na ciebie czekał - rzucił i wyszedł.

A w mojej głowie zaczęło kłębić się tysiące myśli na raz...

                   Cedrik

Najpierw szczuroszczet, później ta wpadka na miotle, o ile można to tak nazwać. To mój drugi pobyt w skrzydle w krótkim czasie. Od kiedy ja jestem taką niezdarą? Dawniej zaglądałam tu może z dwa razy do roku. Zazwyczaj jestem twarda i w miarę rozsądna, a przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz przez tą moją lekkomyślność leżę na łóżku w skrzydle szpitalnym, gapiąc się na sufit i zastanawiając, kiedy zawieszony na nim żyrandol przestanie się kręcić. Pielęgniarka powiedziała mi, że to lekki wstrząs mózgu, nieszkodliwy, wywołujący tylko zawroty głowy, a omdlenie spowodowane było przez szok i nagły wzrost adrenaliny. Gdy się obudziłam Cedrika nie było. Trochę przykre, w końcu mnie tu przyniósł, spodziewałam się go zobaczyć. Mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie. Pani Pomfrey obiecała wypuścić mnie stąd najszybciej jutro po południu. Zanudzę się tutaj, a dodatkowo narobię zaległości w materiale. Dobrym pomysłem byłoby pójść spać, ale czy ja teraz zasnę? W końcu można powiedzieć, że spałam te dwie godziny, podczas których byłam nieprzytomna.

Postanowiłam jednak spróbować, jednak kręciłam się tylko na łóżku nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji. Zakryłam twarz dłońmi z irytacji.

- Cześć - usłyszałam cichy męski głos.

Odsłoniłam twarz i spojrzałam na stojącego obok Cedrika. Miał niezbyt wesołą minę. W zasadzie wyglądała gorzej niż obojętna, chłodna mimika Snape'a.

- Widzieliśmy się już dziś - odparłam oczywistym tonem. - A tobie co się stało? Bo wydaje mi się, że to ja tu ucierpiałam.

- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz, ale to chyba nie był najlepszy pomysł - pokręcił głową i odwrócił się z zamiarem wyjścia.

- Czekaj! - złapałam go za tył koszulki - O co ci chodzi?

- Miałem ci pomóc. Pilnować cię, a wylądowałaś tutaj - powiedział cicho.

- Jestem już duża - zaśmiałam się. - To tylko i wyłącznie moja wina.

- Ale...

- Nie ma ale. Chociaż ja mam jakieś coś. Unikałbyś mnie przez taki mały wypadek? - zapytałam.

- Nie umiałbym sobie poradzić z myślą, że coś ci się stało - spojrzał mi prosto w oczy.

Ja zrobiłam to samo i ujrzałam w jego spojrzeniu jakąś taką czułość. Co było trochę dziwne skoro przez tyle czasu byłam dla niego nie za miła, a on wciąż się o mnie martwi. Niby jesteśmy teraz tymi przyjaciółmi, ale nie dokońca jestem...przyzwyczajona? Raczej dużo osób w szkole za mną nie przepada. Powoli zaczynam myśleć, że to przez mój charakter, a nie coś co mogłam zrobić.

- Nie umiałbyś to ty sobie poradzić z natrętnymi fankami - zaśmiałam się. - Bez mojej osoby oczywiście.

- To też, ale bardziej chodzi mi o to, że...jesteś dla mnie aktualnie chyba najbliższą osobą. W tej szkole rzecz jasna - wyjaśnił.

- Ooo, czyżbyś miał inną pomocną przyjaciółkę w innej szkole? - założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego z uniesionymi brwami.

Poczułam jakieś nieprzyjemne uczucie w sercu, gdy to usłyszałam. Coś jakby zazdrość. Nie powinnam tego poczuć, przecież wiem, że przyjaźnimy się od niedawna. Cedrik jest bardzo popularny, tego nie da się ukryć. Napewno i poza hogwartem. Mogłam się spodziewać, że nie jestem jedyna. A jednak nie jestem w stanie pozbyć się tej męczacej szpilki atakującej moje serce.

- W zasadzie chodziło mi o rodziców - uśmiechnął się. - Ale wydaje mi się, że ktoś tu się poczuł zazdrosny.

Zmarszczyłam brwi i zmrużyłam oczy, by przybrać jak najgroźniejszą minę. Tylko chyba coś mi nie wyszło, ponieważ Cedrik zamiast spoważnieć zaśmiał się w głos.

- Coś za dużo masz tych 'ale' dzisiaj - prychnęłam.

- Gdy pojawi się coś ważniejszego od naszej przyjaźni, dowiesz się pierwsza - usiadł na łóżku obok moich nóg.

W końcu usiadł. Myślałam, że będzie tak stał nade mną jak nad umierającą cały wieczór.

- Liczę, że i ty raczysz mnie poinformować o takich okolicznościach - powiedział, a ja parsknęłam tylko po usłyszeniu tych słów.

- Raczej mnie to nie czeka. W zasadzie nie jestem obiektem zainteresowania facetów - wyjaśniłam.

- Oj, mylisz się. Nawet nie wiesz ilu facetów od ciebie przegoni...znaczy chciało się uganiać - przełknął ślinę. - Ilu facetów za tobą chciało się uganiać - poprawił się.

- Co? Odganiałeś moje potencjalne randki? - zaśmiałam się - Ale ja cię o to nie prosiłam, w porównaniu do ciebie.

- I kto tu ma jakieś "ale".

- No, bo to trochę nie fair.

W tym momencie Cedrik patrzył wszędzie tylko nie na mnie.
Następnie wziął głeboki oddech, złapał mnie za rekę:

- Po prostu narazie chcę cię tylko dla siebie T.I.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top