I. Pierwsze Spotkanie

Chciałabym zaznaczyć na wstępie, że wszystkie odchylenia od informacji zawartych w kanonie zrobione są celowo na potrzeby scenariuszy. Powiązania z innymi książkami (jeśli takowe, by wystąpiły) nie są umyślne.
Nie przedłużając...

                                                                   Harry

Za chwilę miałam wsiadać do pociągu wyruszającego w stronę Hogwartu, już po raz piąty.
Ten rok będzie jednym z ważniejszych mojej kadencji w Szkole Magii. Będę pisać SUM'y.

Odwróciłam się w stronę pociągu i zaczęłam błądzić wzrokiem po tłumie szukając swoich przyjaciół. Nie znalazłam ich na peronie, więc pomyślałam, że pewnie weszli już do środka. Spojrzałam na drzwi, odetchnęłam głęboko, po czym udałam się na poszukiwania "swojego" miejsca.
Przemierzyłam już kilkanaście metrów, niosąc dość ciężką torbę podręczną, a po nich nie było śladu. Czy ja pomyliłam pociągi? Nagle, w dość dużej odległości od siebie dostrzegłam swoją przyjaciółkę stojącą przy wózku ze słodyczami.
W ciągu sekundy rzuciłam się w jej kierunku. Biegłam ile sił w nogach, dalej taszcząc ze sobą ciężką torbę dopóki, nie zostałam gwałtownie odrzucona w stronę ściany i upadłam, przedtem obijając się o nią. Poczułam ból w nadgarstku.

- Ałć. - syknęłam cicho. - Możesz uważać? - skierowałam pytanie
w stronę mojego "napastnika" nawet na niego nie patrząc,
gdyż byłam zbyt zajęta swoją obolałą ręką.

- Przepraszam, jestem lekko zdenerwowany. - odpowiedział podając mi rękę, lecz zirytowana tym, że straciłam z zasięgu wzroku [I.T.P] nie przyjęłam pomocy,
sama podnosząc się z podłogi. Wypuściłam powietrze z ust i westchnęłam.

- Nic się nie stało, po prostu od jakiegoś czasu szukam swoich przyjaciół, a gdy już miałam jedną z nich w zasięgu wzroku zaserwowano mi randkę w ciemno ze ścianą. - odrzekłam na jednym tchu. - Nie chcę żebyś myślał, że jestem nie miła. - dodałam w końcu podnosząc wzrok na chłopaka przede mną. Starałam się ukryć zaskoczenie faktem, iż jest to słynny na całą szkołę Harry Potter.

- To ja nie uważałem, nie przepraszaj. Musi być ciężka. - odparł.

- Słucham? - zapytałam.
Nie do końca jeszcze przyswajam co się właściwie dzieje.

Wskazał palcem miejsce przy mojej nodze.

- Torba. - skwitował.

Spojrzałam w dół.

- A tak. Faktycznie jest trochę ciężka. Zawsze pakuję za dużo. - wyjaśniłam podnosząc ją z ziemi.

- To może odłożysz ją do naszego przedziału i pójdziemy razem szukać twoich przyjaciół. Tak czy owak chciałem się przejść. - zaproponował.

- W sumie...zgoda

W jego przedziale zdążyłam jeszcze poznać Hermionę i Rona. Ich także kojarzyłam. Również dopiero w tamtym momencie Harry przypomniał sobie, że nie poznał mojego imienia. Jego zakłopotana twarz - bezcenna.

Po kilkunastu minutach robienia "wejścia smoka" do każdego przedziału po kolei i przepraszania za najście, w końcu trafiliśmy na odpowiedni przedział. Dobrze dla nas obojga, bo powoli znudziło nam się przyłapywanie innych uczniów na...różnych sytuacjach...

Ron

Przechadzałam się po bibliotece w poszukiwaniu książek przydatnych do nauki transmutacji. Uczyłam się dobrze, ale tylko dzięki ciężkiej pracy.

W pewnym momencie usłyszałam krzyk, który rozchodził się po całym pomieszczeniu. Wychyliłam głowę zza regałów, by zobaczyć kto zaraz dostanie kazanie życia za zakłócanie spokoju. Ku mojemu zdziwieniu była to ta cicha, spokojna gryfonka...Hermiona?

Po chwili zrozumiałam co ją tak wyprowadziło z równowagi.
Stała ona nad rudym chłopcem otoczonym książkami.
Widocznie próbowała go uczyć.

- Hermiona, obiecałaś pomóc, a ty tylko krzyczysz! -
w końcu usłyszałam przyciszony krzyk rudego.

Nie minęła nawet minuta a pojawiła się bibliotekarka, która wyprosiła Hermione. Opuściła, więc ona lekko zdenerwowanego chłopaka, który widocznie nie wiedząc co ma teraz zrobić zakrył twarz dłońmi.

Ten widok w pewien sposób poruszył moje serce.
Byłoby szkoda, żeby motywacja do nauki wyparowała od tak, prawda?

- Może potrzebujesz spokojniejszesz głowy? - zapytałam lekko się uśmiechając.

Chłopak podniósł zrezygnowany głowę.

- Wszystko, aby nie ona. - z nadąsaną miną odpowiedział i uniósł delikatnie kąciki ust.

- Too...transmutacja? - oznajmiłam.

- Tak, ale skąd ty...

- Mamy razem zajęcia. - uśmiechnęłam się promiennie. - Masz szczęście, bo wylądowałam tu w takim samym celu, a ty masz akurat książki, których szukałam.

- Pewnie jesteś krukonką. - oznajmił, a ja spojrzałam na niego pytająco.

- Nie uwierzyłbym, że jakaś ślizgonka chcę z własnej woli pomóc gryfonowi, a zwłaszcza Weasley'owi. - zaśmiał się.

- Masz rację, należę do Ravenclaw. Ale są jeszcze puchoni, prawda? Jestem T.I.

- Ron, a moje nazwisko już znasz. - odparł z uśmiechem.

Oliver

Obserwowałam z ukrycia wychodzącą z szatni drużynę gryfonów. Lubiłam oglądać treningi każdego z domów. Zamiłowanie do tego sportu mam po tacie. Był on zawodowym graczem.
Choć jestem gryfonką brak mi odwagi, by dołączyć do drużyny. Parę lat temu, po meczu tata został zamordowany. Teraz już wiem, że przez sprzymierzeńców sami wiecie kogo. Z upływem czasu powoli dowiedziałam się i zrozumiałam, dlaczego okazał się być ich celem.

Na 3 roku próbowałam sił podczas naboru na ściągającą.
Byłam tak zestresowana,
że straciłam kontrolę nad miotłą i wylądowałam w skrzydle szpitalnym.

Zobaczyłam jak ostatnia osoba opuszcza szatnie. Kapitan drużyny zawsze wychodził po wszystkich. Upewniając się, że nikt napewno nie został, wzięłam kafla,
który zresztą należał do taty i ruszyłam na boisko. Zmęczona i zdenerwowana faktem, iż nie wszystko szło jak chciałam, upadłam plecami na boisko. Poleżałam tak może z minutę, aż poczułam jak promienie słońca przestały rozkoszować ciepłem moją twarz. Otworzyłam leniwie oczy.

To kogo zobaczyłam o mało nie przyprawiło mnie o zawał serca.

- Co to było? - usłyszałam i od razu wiedziałam, że mój spokój zostanie poważnie naruszony.

- Ale o czym dokładnie mówisz? - próbowałam udawać głupią,
c

hoć wiedziałam, że to nic nie da.

- Ty, to wszystko, to co próbowałaś zrobić. Jesteś z którejś z drużyn? Nie kojarzę cię. - zapytał.

- Nie, nie jestem. Po prostu sobie latałam. Coś ci się przywidziało Wood. - próbowałam się bronić i od razu tego pożałowałam.

- Znasz moje nazwisko?

- Jestem gryfonką, więc to logiczne, chodzimy razem
na lekcje. - wyjaśniłam. - Poza tym jesteś kapitanem naszej drużyny, a dziwi cię, że ktoś cię zna?

- Przepraszam. Chwila czy ty...znaczy znamy się? Kogoś mi przypominasz.

- Nie. - odparłam stanowczo. - Teraz przepraszam...muszę iść.

Szybkim krokiem udałam się w stronę Hogwartu.
Zdołałam usłyszeć jeszcze krzyk chłopaka.

- Jak masz na imię?! - nawet nie miałam zamiaru odpowiadać. - A zresztą, wystarczy to, że chodzimy razem na lekcje!

Cholera...

Fred

Trwała już cisza nocna. Za parę dni miałam egzamin z eliksirów. Mimo, iż jestem krukonką to nauka przedmiotu Snape'a nie przychodzi mi łatwo, więc muszę starać się bardziej niż zwykle. Według mnie, jak na osobę należącą do Ravenclaw jestem za bardzo nadpobudliwa.
Ale raczej Tiara Przydziału wiedziała co robi przydzielając mnie tu.

Przemykałam przez korytarze Hogwartu. Zmierzałam w stronę spiżarni Snape'a ze składnikami do eliksirów. Wiem, że to duże łamanie zasad, ale uznałam,
iż nie mam wyboru.
Ten przedmiot akurat idzie mi najgorzej, a czasu na przygotowania było naprawdę bardzo mało.
Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Brałam potrzebne składniki cały czas zerkając na listę. Zaniosłam je do sali pilnując, aby zachować ciszę.

Warzyłam eliksir spoglądając
na przepis. W połowie pracy, rozejrzałam się po słoikach. Strzeliłam ręką w czoło, gdy zdałam sobie sprawę, że zapomniałam zabrać tego kluczowego. Prawie przy samych drzwiach do spiżarni usłyszałam cichy dźwięk, jakby ktoś coś przesuwał. Zamarłam w miejscu na parę chwil zastanawiając się
co teraz zrobić. Nie dam rady zniknąć niezauważona. Jeśli to jakiś nauczyciel albo prefekt to po mnie. Sprzątnąć wszystko zajęło by zbyt dużo czasu i hałasu.

Wychyliłam delikatnie głowę zza drzwi. Odetchnęłam z ulgą,
widząc w środku jednego z bliźniaków Weasley.
Nigdy nie rozmawialiśmy, ale o ich słynnych żartach mówi cała szkoła.
A gdyby go tak nastraszyć w odwecie, że o mało co nie dostałam zawału przez niego? Zapewne mnie nie kojarzy.

- A co ty tu robisz? - przeszłam przez próg i zaczęłam zabawę. - Jest już cisza nocna. Poza tym nie wolno ci tutaj być.

- O to samo mogę zapytać ciebie? - odbił pytanie pytaniem.

- Jestem prefektem. - próbuję zachować powagę, gdy widzę jak jego twarz pobladła. Przełknął głośno ślinę, chwilę milczał, ale za chwilę na jego usta wkradł się zadziorny uśmiech.

- To może tym razem odpuścisz gryfonowi, który chce utrzeć nosa bratu, kotku?

- Żartuję Weasley. Ja też się tu wkradłam. Próbuje przygotować się na egzamin z eliksirów. - zaśmiałam się.

- No nieźle, prawie bym się nabrał.
Czyli jesteś tu tak samo nielegalnie jak ja. - na jego twarzy znów zagościł ten sam uśmiech.

- Tak. To o co poszło z bratem? - zapytałam jakbyśmy się co najmniej trochę znali.

- Może zanim zacznę ci się zwierzać, dowiem się chociaż skąd mnie znasz i jak masz na imię? - tym razem to on się zasmiał.

- Wasze żarty to po pierwsze. Po drugie-jestem T.I. - podałam mu rękę.

- Fred. - uścisnął ją szybko.

Dowiedziałam się, że bracia Weasley założyli się o to kto wymyśa lepsze żarty, więc zrobili małą wojnę przeciwko sobie samym.

Wydaje mi się, że zapomniałam
o czymś istotnym...

- O nie! Mój wywar! - krzyknęłam i pobiegłam pędem w stronę sali.

Cedrik

Przemierzałam spacerkiem drogę na Błonia. Bardzo lubię spędzać tam czas. To chyba najcichsze miejsce w Hogwarcie.
No może prócz biblioteki,
ale nie lubię spędzać wolnego czasu wśród książek.

Będąc już na Błoniach, poszukałam miejsca w półcieniu.
Przymknęłam oczy rozkoszując się ciszą. Nareszcie mogłam się trochę zrelaksować. Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Najpierw usłyszałam przyciszone piski. Otworzyłam oczy i spojrzałam w stronę dziewczyn, które wydawały te dziwne dźwięki, przypominające jakieś zdeformowane pieśni godowe.
Za chwilę usłyszałam szepty typu: "Idzie", "Podchodzimy?", "Jeny, jaki on jest przystojny!". Patrząc po szatach były to puchonki.

Wiem chyba kto je tak rozbudził, ale rozejrzałam się po otoczeniu, by utwierdzić moje podejrzenia. Nie myliłam się. W naszym kierunku szedł Cedrik Diggory. Wzdychała do niego chyba prawie cała szkoła. Przewróciłam oczami, gdy został otoczony tymi samymi dziewczynami, które zaburzyły mój spokój, a za chwilę kilkoma innymi. Nim się obejrzałam wokół niego zgromadziła się duża grupa płci pięknej.

Po pięciu minutach prób powrotu w stan harmonii zrezygnowałam z odpoczynku. Wianuszek dziewcząt dalej się nie rozszedł, wywołując coraz to większy hałas. Podniosłam się z ziemi i otrzepałam. Żeby dostać się do budynku musiałam przejść obok nich...a raczej przez nich, ponieważ zgromadził się już duży tłum, kompletnie zagradzający przejście.

- Przepraszam! - krzyknęłam. - Tędy chodzą ludzie!

Parę dziewczyn zrobiło mi miejsce, lecz niektóre dalej stały nieruszone. Kompletnie mnie zignorowały. Postanowiłam się przepchnąć i już miałam to uczynić, gdy poczułam silne szarpnięcie za rękę, by następnie znaleźć się w czyichś objęciach.

- Wybacz kochanie. Nie idź,
nie gniewaj się. Już do ciebie szedłem.- uśmiechnął się delikatnie.

Chwila? Co? Chwyta i próbuje wykorzystać pierwszą lepszą dziewczynę. Niech sam pije piwo, które naważył. Nie zamierzałam grać w jego żałosną grę.

- Że co proszę? - próbowałam się wyrwać. Z marnym skutkiem.

- Proszę cię. - zaśmiał się i przyciągnął mnie jeszcze bliżej po czym szepnął mi na ucho. - Współpracuj, bo już nie wiem co zrobić, żeby dały mi chwilę spokoju.

Spojrzałam na jego twarz, na oczy, które wręcz błagały mnie o pomoc. Chyba nie mam wyjścia. Westchnęłam głęboko.

- Masz rację, to było nie na miejcu kochanie. - zaakcentowałam ostatnie słowo. - Puścicie nas? - usłyszawszy moje słowa dziewczyny z cichymi jękami, westchnieniami i czym tam jeszcze rozeszły się, a my skierowaliśmy kroki w stronę Hogwartu.

- Dziękuję...eee - zaciął się. - odwdzięcze się.

- T.I

- Co? - zapytał. - A tak. Cedrik.

- Wiem kim jesteś. Możesz mnie już puścić? Ja chciałam tylko chwili spokoju. Narazie. - odparłam i powędrowałam w stronę Piwnicy.

- Ja też...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top