15. Atak na wioskę
Zebraliśmy się w sali. Z niecierpliwością czekaliśmy na Ferregona. Wreszcie przyszedł, otoczyliśmy go w okręgu.
- Jak już wiecie śmierciożercy wykonali ruch. Musicie tam wyruszyć i pokonać ich. Weźcie wszystko co Wam potrzebne i ruszajcie. Otworzę Wam przejście, dzięki któremu dostaniecie się na miejsce walki. Nałóżcie szaty i maski, ponieważ Dumbledore wysłał tam już zakon. Nie możemy doprowadzić do odkrycia waszej tożsamości. Ruszajcie i pamiętajcie o wszystkim czego Was nauczyłem - chwyciłam sztylet, wiszący na ścianie. Mimo nauki walki mieczem długim wolałam używać sztyletu. Był bardziej zręczny, a broni białej używałam jedynie w ostateczności. Wolałam polegać na magii. Posługiwałam się mieczem przez rok, wciąż nie czułam się pewnie. Umocowałam sztylet przy lewym boku i nałożyłam niebieską maskę na oczy oraz kaptur. Teraz miałam pewność, ze nikt z członków zakonu nie rozpozna mojej twarzy. W tym czasie Ferregon otworzył nam przejście. Przeszłam przez niego zaraz po Harrym i Lindzie. Wylądowałam w samym centrum wioski zamieszkanej przez mugoli. Domy zajęły się ogniem, mieszkańcy w panice uciekali. Pogubione dzieci stały i płakały. Śmierciożercy wywołali chaos i rzucali zaklęciami w członków zakonu, których było o wiele mniej niż wrogów.
- Znajdźcie z Lindą tyle dzieci ile się da i zaprowadźcie w bezpieczne miejsce - krzyknął w moją stronę Harry. Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę małej, zapłakanej dziewczynki. Klęczała na ziemi przytulając do siebie szmacianą lalkę. W jej stronę zmierzał śmierciożerca. Biegłam jak najszybciej rzucając zaklęcia oszałamiające w każdą stronę. Czarnoksiężnik zobaczył mnie i rzucił w moją stronę zaklęcie tnące. Zrobiłam unik, ale niestety dostałam lekko w prawy bok. Złapałam odruchowo za ranę, pomiędzy palcami przeciekała krew. Jednak nie zwolniłam tempa i oszołomiłam wroga. Kucnęłam przy wystraszonym dziecku - jak masz na imię? - Spytałam z uśmiechem.
- Sophie - wyjąkała - gdzie moja mama?
Otarłam jej łzy i podniosłam z kolan - chodź ze mną, zaprowadzę Cię w bezpieczne miejsce - złapałam Sophie za malutką dłoń i odeszłam daleko od miejsca walki. Osłaniałam nas zaklęciem ochraniającym i oszłamiałam lub ciężko raniłam śmierciożerców. Z daleka widziałam jak chłopcy dawali sobie radę. Wrogowie padali jak muchy, a resztka członków zakonu stała zdezorientowana niewiedząc co robić. Wspięłam się na zalesiony pagórek i gdy uznałam, że jesteśmy bezpieczne, wyczarowałam wokół Sophie kopulę chroniącą przed zaklęciami. - Poczekaj tu na mnie. Pójdę przyprowadzić inne dzieci - zbiegłam szybko z górki krzywiąc się przy każdym gwałtowniejszym ruchu, gdyż rana dawała o sobie znać. Zobaczyłam jak Linda prowadzi za sobą dwójkę dzieci i trzecie trzyma na rękach. Widziałam, że było zranione w nogę.
- Linda! Idź na ten zalesiony pagórek i zostaw ich pod kopułą, którą wyczarowałam. Tam będą bezpieczni - krzyknęłam w jej stronę i poszłam szukać innych. Udało mi się znaleźć czwórkę dzieci. Jeden chłopiec był w krytycznym stanie i dzięki szybkiej reakcji z mojej strony udało mi się go utrzymać przy życiu. Jednak potrzebował jak najszybszej opieki medycznej. Poszukując kolejnych dzieciaków udało mi się pokonać kilku śmierciożerców. Na szczęście bliźniaki razem z Harrym powstrzymywali ostatnią dziesiatkę czarodziejów. Wróg widząc zbliżający się koniec bitwy zaczął się teleportować. W ułamku sekundy mignęła mi przed oczami wysoka postać śmierciożercy. Skierował w moją stronę różdżkę i posłał zaklęcie torturujące. Odbiłam je mocną tarczą i chciałam kontraatakować, ale przeciwnik już zniknął. Rozejrzałam się po miejscu bitwy. Wygraliśmy, udało się. Mimo obrażenia w boku pobiegłam w stronę wojowników. Wszyscy potrubowani, ale szczęśliwi. James miał mocno podbite oko i trochę rozcięte udo. Rich stał podpierając się na ramieniu Jamesa, z jego nogi ciekła krew. Łuk brwiowy Harry'ego był rozcięty i ciekła mu krew, ale samemu wybrańcowi to nie przeszkadzało. Najmniej obrażeń odniosła Linda. Większość czasu była przy dzieciakach i starała się je uspokoić.
- Musimy się stąd teleportować jak najszybciej. Nie mam pojęcia tylko jakim sposobem - po wypowiedzeniu tych słów przez Harry'ego pojawił się Ferregon wraz z Christopherem.
- Dobra robota dzieciaki. Teraz zmykajcie, my się zajmiemy resztą - Ferregon znowu wyczarował przejście i cała nasza piątka znalazła się w sali treningowej, w Złotym Mieście. Poczułam narastający ból w prawym boku. Przypomniałam sobie o mojej ranie. Złapałam się za zakrwawione miejsce i skrzywiłam z boleści. Brunet zobaczył moje cierpienie wypisane na twarzy, bo przytrzymał mnie w momencie, gdy miałam upaść na podłogę. Pociemniało mi przed oczami.
- Hermiono! Prawy bok jest cały w krwi. Szybko!
- Vulnera Sanentur, Vulnera Sanentur, Vulnera Sanentur - słyszałam głosy coraz niewyraźniej, oczy zaszły mi mgłą. Straciłam przytomność.
- Albusie, nie mam pojęcia kim byli. Pojawili się znikąd i nagle zaczęli walczyć ze śmierciożercami - Remus Lupin syknął z bólu, gdy Pani Pomfrey opatrywała jego rany. Spacerowałem po gabinecie i próbowałem zebrać myśli. Kim była piątka wojowników? Jak udało im się pokonać przeciwników? Potem jeszcze ci ze Złotego Miasta. Co oni mają z tym wspólnego? Zdenerwowany usiadłem w fotelu i poczułem się staro. Wojna, ciągłe ofiary i teraz jeszcze to. Powoli wszystko mnie przerastało. Nagle w moim umyśle pojawiła się pewna myśl. Wrzuciłem do kominka proszek fiuu i przeniosłem się do gabinetu mistrza eliksirów. Z małym zdziwieniem Severus przywitał się.
- Severusie widziałeś dziś Harry'ego i pannę Granger? - Z kamienną twarzą odparł - niezbyt mnie interesuje co porabiają ci dwoje, ale jeśli cię to ciekawi Albusie, to będą mieć u mnie trzygodzinny szlaban i zaraz powinni się zjawić. - drzwi się otworzyły i do gabinetu weszła dwójka gryfonów. Przywitali się ze mną,usatysfakcjonowany tym widokiem bez słowa wróciłem do gabinetu. Hermiona odezwała się głosem Matta - wuju dlaczego kazałeś nam się zmienić w Hermionę i Harry'ego?
- Dzięki temu zapewniliście, że tego dnia byli u mnie na szlabanie cali i zdrowi - nic więcej nie chciał wyjaśnić. Podał im antidotum i zamiast gryfonów, w gabinecie Snape'a stali młodzi Malfoyowie. Nadal nic nie rozumieli. Skoro nie było ich w zamku to gdzie byli?
Zbudziło mnie światło oświecające twarz. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy by rozprószyć resztki snu. Leżałam w swoim łóżku przebrana w czystą piżamę. Zrzuciłam z siebie pościel i odkryłam brzuch, który był ciasno owinięty bandażem. Przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia. Atak na wioskę i rana po zaklęciu tnącym. Musiałam stracić przytomność po powrocie do zamku. Jednak przeżyłam więc żadne organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone. Delikatnie uniosłam się na łokciach. Nie poczułam bólu więc śmielej już usiadłam i spuściłam nogi na podłogę. Podniosłam się i poczułam lekkie mrowienie. Wzięłam nową szatę i wyszłam z pokoju. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że cała drużyna wojowników spała u mnie w salonie. James chrapał na kanapie, Linda i Harry spali na fotelach. Rich natomiast wiercił się na dywanie. Nie chcąc ich budzić cicho przemierzyłam salon i bezgłośnie zamknęłam za sobą drzwi łazienki. Napuściłam wody do wielkiej wanny i w oczekiwaniu umyłam dokładnie zęby. Przed wejściem do wanny odwinęłam bandaż i ujrzałam długą bliznę ciagnącą się przez cały prawy bok. Gdybym wcześniej się tym zajęła nie byłoby śladu, ale niestety nie miałam w tamtym momencie czasu. Dokładnie namydliłam każdą część ciała łącznie z włosami. Po czasie spłukałam pianę i wyszłam z wody. Po zakończeniu kąpieli, ubrana wyszłam z łazienki, a przyjaciele nadal spali. Pierwszy przebudził się Harry. Gdy spojrzał w moją stronę, rzucił się na mnie i wyściskał szepcząc -nareszcie się obudziłaś. Nawet nie masz pojęcia jak się martwiliśmy. - Złożył na moich ustach pocałunek, odwzajemniłam go. Przerwaliśmy w momencie, gdy odezwał się głos Lindy. - Ej gołąbeczki nie przy ludziach - również podeszła i przytuliła mnie. Chałas wybudził bliźniaków i prawie udusili mnie ściskając z całej siły.
- Dlaczego tak gwałtownie zareagowaliście na mój widok? - popatrzyli na mnie uśmiechając się tajemniczo.
- Spałaś trzy dni - wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Trzy dni? Myślałam, że kilka godzin. Potrząsnęłam głową.
- Nie wierzę. Czyli czuwaliście nade mną przez ten cały czas? - potaknęli głowami.
- Twoja grupa uzdrowicieli też tu była, ale im Christopher nie dał wolnego, żeby nad tobą siedzieć. Nam udzielono zgody. Twój nauczyciel oświadczył, że po przebudzeniu możesz zrobić sobie dzień wolnego by wrócić do pełni sił.
- Ale ja się czuję świetnie - i na potwierdzenie tych słów próbowałam udowodnić im moją sprawność fizyczną. Niestety zachwiałam się i już bym upadła gdyby nie silne ręce Harry'ego. Przyznałam reszcie rację i zgodziłam zrobić sobie dzień wolny.
Tadam! Sama siebie zaskoczyłam i napisałam rozdział w jeden dzień 😮. Widać odcięcie się od Facebooka działa na mnie pozytywnie 😁. Jeśli nadal będę miała taki power do pisania kto wie może napiszę jeszcze jeden w czasie przerwy świątecznej hihi. Ten rozdział wyszedł trochę krótszy od poprzedniego, ale mam nadzieję, że również spotka się z pozytywnym odbiorem 😏. Do kolejnego 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top