11. Smoczy wojownicy

Proszę o komentarze!

Wstałam przed ósmą. Ubrałam się i próbowałam zapanować nad włosami. Wreszcie udało się i poszłam do jadalni na śniadanie. Usiadłam obok Nicole.
- Hej, słyszałam, że idziesz na randkę z nekromantą. Oni są najseksowniejsi- poruszyła śmiesznie brwiami.
- To mój przyjaciel ze szkoły i to nie będzie randka tylko zwykły spacer- zaoponowałam.
- Tłumacz się. Jak on ma na imię?
- Harry Potter.
- Co? Ten Potter, zbawca świata, jest nekromantą?- wytrzeszczyła oczy.
- Tak przyjechał razem ze mną z Hogwartu.
- Muszę go poznać- postanowiła.
- Chodź mam sie z nim spotkać przy wejściu- zaproponowałam. Po posiłku poszłysmy w umówione miejsce. Chłopak już czekał.
- Cześć Harry, to jest Nicole. Uczy sie ze mną uzdrawiania. Nicole to Harry Potter, mój przyjaciel- przedstawiłam ich sobie. Potem nie wiadomo po co przyszła reszta grupy. Po wymienionych uprzejmościach odeszłam z Harry'm w kierunku jeziora. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Wspominaliśmy dawne czasy oraz o planach na przyszłość. Harry pochwalił się kilkoma zaklęciami czarnomagicznymi, a ja powiedziałam, że jestem na nauce magii bezróżdżkowej i niewerbalnej. Spacerowaliśmy przez dwie godziny. Nagle zmaterializował się przed nami skrzat domowy.
- Pan Srange woła panicza i panienkę do sali tronowej- złapał nas za ręce i przeniósł do zamku. W sali tronowej znajdował się Sinc Srange czyli przywódca bractwa oraz Ferregon z Christopherem.
- Harry, Hermiono musimy wam powiedzieć o czymś ważnym. Pewnie słyszeliście o smoczych wojownikach. Właśnie znaleźliśmy potomków. Wy jesteście dwójką z nich. Harry to potomek Merlina, a Hermiony przodkiem jest Rowena Rawenclaw. Jutro poznacie resztę wojowników.
- Jak to my jesteśmy wojownikami? Czy Dumbledore wiedział?- zapytał roztrzęsionym głosem wybraniec.
- Tak Dumbledore wiedział, ale nie powiedział, ponieważ nie chciał stracić najważniejszego pionka w grze czyli ciebie. Wiadomo również, że Hermiona jest twoją przyjaciółką więc domyślał się, że powiedziałaby ci. Jak wrócicie do szkoły macie poprosić o ponowny przydział domów, ponieważ jestem pewien, że po złożeniu przysięgi nie będziecie pasować do obecnych domów, a najbardziej ty Hermiono- wyjaśnił wszystko Srange. Zaniemówiliśmy. Ferregon pozwolił nam odejść. Zaprosiłam przyjaciela do pokoju. Usiadłam na miękkiej kanapie, a Harry obok mnie. Siedzieliśmy w ciszy zajęci własnymi myślami. Pierwszy odezwał się zielonooki.
- Jak myślisz, czy reszta potomków też chodzi do Hogwartu i to może być ktoś, kogo znamy?
- Trudne pytanie. Możliwe, ale i tak się nie domyślimy- odparłam.
- Masz rację. Pójdę już, do jutra Hermiono- zanim wyszedł, podszedł do mnie i pocałował w policzek. Zrumieniłam się, ale chłopak już tego nie zauważył.
- To tylko przyjacielski całus, nic nie znaczył- biłam się z myślami. Czy on coś do mnie czuje? Na pewno nie, a czy ja mogę do niego coś czuć? Nigdy w ten sposób nie myślałam o Harry'm. Zawsze był dla mnie przyjacielem. Przez wakacje wyprzystojniał i dzięki treningowi zmężniał. Nie był już chłopcem którego poznałam na pierwszym roku. Nie mogąc wysiedzieć w komnacie wzięłam książkę o eliksirach i wyszłam na dwór. Nie zwracając uwagi na leżący śnieg usiadłam pod dębem. Gdy miałam czas zawsze tu przychodziłam. Zaczytana nie zauważyłam Nicole, stojącej nade mną. Zreflektowałam się, że nie jestem sama dopiero jak ktoś mi wyjął tom z dłoni.
- Nicole, co ty tu robisz?
- Szukałam cię. Opowiadaj jak randka?- usiadła obok mnie.
- To nie była randka tylko zwykły spacer- zaprotestowałam.
- Nie ważne- machnęła ręką. - Co robiliście?
- Spacerowaliśmy wokół jeziora i rozmawialiśmy o różnych rzeczach.
- Tylko tyle? - zapytała z zawodem w głosie
- Czego jeszcze oczekiwałaś? Romantycznego pocałunku, po którym zostalibyśmy parą i ucieklibyśmy hen daleko od tej niesprawiedliwości na świecie i Voldemorta?
- Zabrzmiało to jak scena z jakiegoś romantycznego filmu. Czyli nic się miedzy wami nie wydarzyło? - naciskała dalej.
- Nie... To znaczy po spacerze zaprosiłam go do pokoju i rozmawialiśmy chwilę, a gdy wychodził to pocałował mnie w policzek i tyle.
- Ha, czyli jednak- dziewczyna uniosła ręce w geście zwycięstwa- zrobiło się zimno więc postanowiłyśmy wracać. Powoli szłyśmy w stronę zamku. W sali wejściowej pożegnałam sie z przyjaciółką i wróciłam do komnaty. Przywołalam skrzata domowego i poprosiłam o coś ciepłego do picia. Stworzenie chętnie się zgodziło i zniknęło w trzaskiem by po chwili wrócić z kubkiem gorącej czekolady. Podziękowałam i usiadłam na fotelu. Wzięłam łyk ciepłego napoju i poczułam jak rozgrzewa mnie od środka. Po wypiciu czułam błogość i zmęczenie. Powoli wzięłam prysznic i ułożyłam się wygodnie w łóżku. Po chwili zasnęłam.

Stałam obok Harry'ego w sali tronowej i czekałam na przybycie Ferregona oraz smoczych wojowników. Po chwili Ferregon przyszedł, a za nim trzy postacie- dziewczyna i dwóch chłopaków. Dziewczyna miała zielone włosy i szare oczy. Jej wyraz twarzy mówił "i tak jestem lepsza od was". Chłopaki byli bliźniakami. Oboje czarni i ponurzy. Trzymali się z boku i szeptali między sobą.
- Harry, Hermiono to są smoczy wojownicy. Linda - wskazał na dziewczynę- i Rich oraz James- chłopacy dali znać, który jest który. - Wszyscy pójdą do Hogwartu i będą się z wami uczyć. Od jutra trenujecie razem, ponieważ musicie się poznać i zaprzyjaźnić. Jednak dalej będziecie ćwiczyć z waszą grupą. Czeka was więcej pracy niż teraz, bo oprócz tamtego treningu macie kolejny. Wierzę, że sie wam uda. Możecie odejść- wyszliśmy z sali. Zapadła niezręczna cisza.
- Miło mi was poznać. Jak już wiecie jestem Linda Snake i moim potomkiem jest Salazar Slytherin- odezwała się pierwsza.
- Jestem Rich Hitachin i jestem potomkiem Helgi Hufflepuff.
- James Hitachin i potomek Godryka Gryfindora.
- Hermiona Granger. Mój przodek to Rovena Ravenclaw.
- Harry Potter i jestem potomkiem Merlina.
Wywiązała się miedzy nami rozmowa. Okazało się, że bliźniacy są podobni z chrakteru trochę do Freda i George'a Weasley'ów. Linda natomiast wydaje się typową ślizgonką, ale nie jest taka wkurzająca jak oni. Korzystając z wolnego dnia wybraliśmy się do wioski. Spacerowaliśmy bardzo długo i zdążyliśmy się nieco poznać. Postanowiliśmy zajść do pobliskiej karczmy. Nad drzwiami wisiał szyld "Pod złotą podkową". Weszliśmy do środka. Karczma była prawie pełna. Nic dziwnego, w popołudniowych godzinach zawsze jest tłum. Zamówiliśmy pięć piw kremowych. Rozmawialiśmy o różnych sprawach. O szkole, naszym treningu i Voldemorcie. Za oknem zrobiło się ciemno. Wyszliśmy na zewnątrz. Zawiał zimny wiatr. Wzdrygnęłam się. Powoli kierwaliśmy sie do zamku. Wszędzie w wiosce paliły się latarnie. Ulice opustoszały, a światła w domach były pogaszone. Nie zwracałam na to większej uwagi. Minęliśmy ostatnie domostwa. Nagle przed nami wyskoczyło siedem stworów. Budową ciała przypominały wilki jednak nie były to one. Oczy jarzyły się czerwonym światłem. Wielkie rogi wyrastały z głowy. Porośnięte był czarną sierścią, w niektórych miejscach dostrzegłam białe plamy. Przypomniałam sobie, że gdzieś o tych stowrzeniach czytałam. Nazywały sie dormiry. To groźne bestie żywiące się ludzką padliną. Przyważnie wychodziły o zmroku i atakowały grupki ludzi. Wyciągnęłam przed siebię dłoń i otoczyłam nas tarczą. Reszta grupy również przygotowała się do ataku. Skupiłam sie i wypowiedziałam w myślach zaklęcie flaremos truador enterador*. Jeden z nich zaczął płonąć. Zawył przeraźliwie. Kątem oka widziałam jak bliźniacy powalili kolejne dwa. Skierowałam dłoń na kolejnego i powtórzyłam formułkę. Padł. Lindzie oraz Harry'emu udało się zlikwidować dwóch następnych. Został już tylko jeden. Niestety nigdzie nie mogłam go dostrzec. Nagle poczułam coś ciężkiego na swoich plecach. Upadłam na ziemię. Na szczęście śnieg złagodził upadek. Leżałam nie mogąc wykonać ruchu. Poczułam oddech na karku. Czułam, że pysk się coraz bardziej przybliża. Usłyszałam krzyk Harry'ego i skowyt dormira. Ogromne cielsko upadło na mnie. Bezskutecznie próbowałam się wydostać. Nareszcie ktoś pomógł mi podnieść się ze śniegu. Ujrzałam przed sobą bliźniaków.
- Hermiono nic ci nie jest?- spytała przestraszona Linda.
- Nie jestem ranna- zapewniłam. Innym też nic się nie stało. Nie zwracając uwagi na śnieg usiedliśmy chwilę by odpocząć. Poczułam się wyczerpana tą walką. Zaklęcie, którego użyłam zużywa dużo energii, a ja wymówiłam je aż dwa razy. Dźwignęłam się na nogi. Spojrzałam na innych. Wtem przede mną zmaterializował się Ferregon. Spojrzał na ciała dormirów.
- Widzę, że poradziliście sobie świetnie- pochwalił.
- Czyli to było specjalnie- oburzyła się Linda.
- Tak. Chcieliśmy sprawdzić czy umiecie współpracować. Po treningu będziecie niepokonani- po tych słowach zniknął. Trzeba było wracać. Zmęczeni powoli dotarliśmy na miejsce. Każdy poszedł do swojego pokoju, żeby przygotować się na jutrzejszy dzień.

Witam w kolejnym rozdziale. Przepraszam, że nic nie dodawałam od świąt, ale brak czasu i brak weny. Nie spodziewajcie się w najbliższym czasie następnego, bo nie mam żadnego pomysłu. Chyba, że wena zdecyduje się powrócić z urlopu. Mam nadzieję, że rozdział udany. Jak zobaczycie błąd to napiszcie w komentarzu, poprawię go. 😊
* Zaklęcie wymyślone przeze mnie. Szczerze nie wiem co oznacza, ale efektem jest spalenie ciała wroga

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top