Rozdział 33. Pożegnanie z lasem

(Równolegle wychodzi rozdział z porzegnaniami - w tamtą stronę)

|
v

Pamięta ktoś, który to już dzień obozu? Jak dawno tu przyjechałam? Jak dawno my tu przyjechaliśmy? Nikt nie pamięta i nikt pamiętać nie chce!

Aż przychodzi ten dzień, dzień w którym dowiadujemy się, że trzeba się spakować, pozbierać swoje małe skarby w postaci kasztanów, liści i długopisów, które przez cały czas uciekały od was i wracały, niby do nikogo później nie należąc. Jednak zawsze każdy wiedział czyje tak naprawdę są... I porównywanie obozu harcerskiego do długopisu raczej nie wyjdzie mi w tym momencie na dobre, ale... Ale to już nie moja wina, że taki klimat nadałam temu opowiadaniu...

Zaraz stop!

To jeszcze nie koniec, przecież cały rozdział czeka na napisanie, a ty, idiotko, już próbujesz się żegnać! Nostalgię odkładamy na potem.

Jednak nawet mimo to ostatni dzień - to ostatni dzień. Kto lubi pożegnania ręka w górę w tym momencie.

Ja ich n i e n a w i d z ę.

Po prostu nie.

Zawsze wiem, że jeszcze mogłabym tyle z nimi zrobić, tyle się pośmiać, pośpiewać, nauczyć...

Ech...

No ale wiecie, że tutaj to tak nie działa, że smętne wypowiedzi trwają dłużej niż kilka sekund, bo gwizdek nadal istnieje, a gwizdek twój bóg - jego nie przegadasz.

Tak więc zrywam się na dźwięk gwizdka, wstaję z kanadyjki jakby sam szatan ciągnął mnie za włosy i biegnę na bosaka w miejsce zbiórki, gdzie wszyscy stoimy równie zaspani co smutni, że więcej tego giwzdka nie usłyszmy.

-Dzisiaj nie będzie rozgrzewki. - (W normalnych warunkach byłoby "hurrrraaa", ale nie. Nie dzisiaj) - za to macie czas na spakowanie plecaków i przebranie się w mundury... Po śniadaniu wychodzimy...

I co myślicie, że ktoś z nas jest tym faktem zadowolony?! Opuszczamy właśnie nasz pierwotny dom, środowisko naturalne, pierwsze szczęście, azyl! I to bynajmniej nie z własnej woli!

Ale nic to! Biegniemy, żeby spakować plecaki, zaatakować pozostawione rzeczy i jak nie poskładać to upchnąć je tak, żeby kadra przynajmniej nie zauważyła... Wytargać kolce ze starej pary dżinsów, otrzepać z błota koszulkę, skonfrontować się z dziurami w ulubionych skarpetkach... To wszystko zawsze jest takie "nasze"...

Tylko nasze.

Za chwilę jednak ktoś krzyknie:

-Pomocy! Śpiwór mnie atakuje!

A ty się nie zastanawiasz kto krzyczy, czy młodszy, starszy, czy może to nawet ktoś z kadry. Idziesz mu pomóc uporać się ze śpiworem, bo to ostatni raz kiedy to zrobisz...
Śmiejecie się razem z tego, że śpiwory tak naprawdę to żywe stworzenia, które gryzą i drapią i atakują nic niespodziewających się obozowiczów. I nie obchodzi was, że jakiś czas mija,

Jaki czas?

To ostatnie momenty w których jesteście razem i liczy się tylko to...

Nikogo nie obchodzą stare kłótnie.
Nikogo nie obchodzą skradzione podstępem długopisy i spodnie uwalane błotem podczas bitwy.

Potem nadchodzi ostatnie śniadanie, plecaki ustawiacie w rzędzie gdzieś obok... Jest kulturalniej niż zwykle, jakoś tak ciszej spokojniej, nikt się nie poznaje... I smutno wam, że zobaczcie się dopiero za jakiś czas...

Jednak wojna o masło nigdy nie zostanie zakończona, punkty w rankingach zamarzają aż do kolejnego obozu, zimowiska, rajdu...

I kij z tym, że aktualnie przegrywasz 6:4, czy jakoś tak, wiesz, że musisz to kiedyś nadrobić, przecież jeszcze się zobaczycie...

Tak?

Smętne myśli jednak nadal nie powinny towarzyszyć ci przy śniadaniu, bo ktoś może ukraść twoją ostatnią kromkę z masłem i dżemem.

-Nieszka hultaju! Oddawaj!

I twój przyjaciel się śmieje. Zagryza twoją kromkę z masłem i dżemikiem i ani śni mu się oddanie jej.

-A gryza dasz? - robię smutną minę, pełną rozpaczy i nieszczęścia i siedmiu boleści i...

-Nie.

O nie. Nie nie nie nie nie.

To moja kromka. I mój ostatni gryz rozpaczy!

Tak więc atakuję Ag moimi pokładami energii i ostatnim tchem wgryzam się w MOJĄ, co prawda teraz byłą, kanapkę z masełkiem.

Mogę czuć się wygrana.

Nieszka tylko kiwa z dezaprobatą głową, jednak zjadając w tym samym czasie resztę naszego skarbu...

Naszego...

Teraz to już naprawdę pora się zbierać...

Zarzucamy plecaki na plecy. Uśmiechamy się do siebie i w ciszy, zaraz po komendzie, wyruszamy w dwuszeregu, żeby opuścić nasz domek...

Jakoś tak wszędzie jest pusto, smutno, nikt nie pracuje, nie biega, nie słychać śmiechu i piosenek... Sprzeczek...

Gdzie są harcerze?!

A my idziemy w dal, ślizgamy się na błocie, przewracamy się, turlamy z górek, śpiewamy...

Ale już nie tutaj...

Harcerska pieśń cichnie pośród gałęzi drzew. Ostatnie kroki zostają zapomniane, grunt powolutku rozmaka pod naporem deszczu...

Ostatnia osobą w szeregu odwraca się i spogląda na ciemny las. Skoro nikt nie widzi może uronić samotną łzę i krzyknąć w myślach:

Kocham was!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top