Rozdział 28. Czyli biegnij albo dostań kijem
Wszyscy zapewne myśleliście, że teraz powinna być jakaś wielka akcja, super-niesamowite emocje, szarganie nerwami i ogółem coś co wbije was, czytelników, w siedzenia...
Prawdopodobnie też nie myliliście się.
Ale prawdopodobieństwa w tej jakże zabawnej książce są raczej znikome, a żywioł zwany harcerstwo jest trochę zbyt nieprzewidywalny...
Więc teraz was zaskoczę i powiem, że akcji nie będzie.
Chyba, że bieganie wkoło drzewa przez pół godziny i okładanie zeschniętymi gałęziami jest dla was zabawne i porywające.
Dobra.
Oczywiście, że to jest p o r y w a j ą c e.
Dlatego przejdźmy do treści właściwej tego rozdziału.
***
Ostatni raz dostałam gałęzią po udach, co było równoznaczne z tym, że w końcu (W końcu!) mogłam wbiec na trasę. Bieganie wkoło drzewa i czekanie na swoją kolej zaraz po przebudzenii chyba nie jest milusie... Co tam. To harcerskie. Harcerskie musi być fajne.
Nawet jeśli sfery wyższe okładają cię badylem.
Ruszyłam więc biegiem w wyznaczoną mi leśną ścieżkę. Z oddali dobiegały tylko stłumione krzyki innych, dzielących mój los, harcerskich pobratymców. Za zakrętem zobaczyłam swoje pierwsze zadanie. Mmm...
Zadanie + Alex NIGDY nie jesr dobrym połączeniem.
-Na ziemię! - krzyknął, bo co innego mógł właściwie zrobić... - Ale szybko!
Sekundę zawahania przypłaciłam uderzeniem z kijka.
Dlaczego on zawsze musi trafić?!
Rzuciłam się pędem w błoto, taktycznie ignorując to, że jest w cholerę zimne i obleśne.
Wszystko co zimne, mokre i zaraz po przebudzeniu jest obleśne...
Taktyczny Alex docisnął mnie stopą do błota. A żeby go!
Tak bardzo cieszę się, że włożyłam koszulkę do spodni. Jestem wręcz z siebie dumna, ta wielka inteligencja, zdolność przewidywania i paranormalne skłonności. I jeszcze...
Ał.
-Szybciej.
(autorka zdaje sobie sprawę jak totalnie głupie jest to co tutaj wypisuje... Pomocy, niech ktoś zabierze mi telefon)
Ignorując (znaczy do pewnego ogramiczomego stopnia) Alexa-hitlerowca, przeczołgałam się przez całe pasmo błota. Rawr już wiem co będę robić przez następne pięć godzin.
Będę prała. Oh yes, po prostu tylko tego mi do szczęścia brakuje.
-Wiesz w sumie miałaś to zrobić do tamtego miejsca - Alex wskazał palcem jakieś miejsce cztery metry za mną - Ale skoro tak wolisz.
Posłałam mu minę małego mordercy.
-Nienawidzę cię. I zabiję cię kiedyś.
No to by było na tyle z mojej powagi, która miała być w tych słowach, ale jej nie będzie. Dawno się nie posliznęłam prawda?
No to właśnie ten moment. Idealnie, co?
Kiedy starasz się być poważną, ale jesteś cała w błocie.
Ech...
-Biegnij dalej, a nie próbujesz swoich sił nienawiści na starszych.
Dobra. To teraz tylko zignorować Alexa i...
Zaraz, zaraz, co zrobić?
No chyba nie.
...
Dobra, ten jeden, jedyny raz.
To się na mnie zemści ja to czuję w głębi duszy.
Tak więc chwalebnie stanęłam na nogach i zignorowała Alexa. Możecie być dumni.
Wbiegłam za kolejny zakręt spodziewając się ataku lub czegoś podobnego... Nikogo.
Kolejny zakręt.
Pusto.
Gdzieś w oddali słychać kolejny krzyk.
Kilka krzyków.
Patrzę w tamtą stronę.
Nie mogłam popełnić większego błędu. Wyskakuje na mnie Asia z Werką. Obie krzyczą coś po niemiecku.
Padło pytanie.
-Kto ty jesteś?!
I zgadnijcie co mój intelekt walnął z automatu.
Tak właśnie odkrzyknęłam hitlerowcom: Polak mały!
Zabijcie mnie.
Asia zaczęła się śmiać, prawdopodobnie z mojej miny kiedy dotarło do mnie co właściwie powiedziałam.
To był kolejny moment nieuwagi, który przypłaciłam punktem w rankingu.
I rozbitym na czole jajkiem.
I mąką wysypaną mi na głowę...
Aaaaaa!
Tak bardzo dać się zrobić!
4:2
Co za sromotna klęska.
Tak więc ja, cała w błocie, mące i jajku pobiegłam dalej kontemplując nad sensem swojego jestestwa i bytem świata.
Albo raczej rankingiem i tym jak go wyrównać.
Kto to wie.
Tym razem nikt już na mnie nie wyskoczył...
Na ich szczęście, bo teraz byłam stuprocentowo gotowa.
Przy drodze stała sobie Lilka z garkiem, a zaraz za nią Baiter z jakąś obrzydliwie wyglądającą butlą z wodą.
Zatrzymałam się.
-Co to za potwór?... - zapytałam wskazując na sztańską zawartość miski.
Coś różowego wystawało z kremowo-czerwono-białego gluta o zapachu kurkumy i rosołu. Lilka nic nie powiedziała, za to wcisnęła mi do ust olbrzymią łyżkę tego paskudztwa.
Ohyda.
Sól i pieprz i cukier i mięso i rosół i jakieś płatki i jogurt i...
Ueeeeeee
-Możesz wypluć. - uśmiechnęła się do mnie tym uśmiechem pełnym satysfakcji, jednak na swój sposób miłym.
I tak wszyscy jesteście dla mnie martwi. :)
-Chodź, mam wodę.
Podeszła z wahaniem do jego obleśnej butelki, a on zza pleców wyjął drugą, czystą.
Dał mi tę czystą.
Odkreciłam i pociągnęłam łyk.
Niechcięszlaktraficholerajasnawezmieuciekajgdziepieprzrosniealbozginieszzmojejrekitylotworzeszataniezakaloluszkoscizabijecięniechybniezginieszwmęceibóluspłoń...
Przełknęłam T O.
Woda była słona.
Dał mi słoną wodę.
Oplułam nią Baitera.
Dobra więc powiedzmy, że tutaj jest remis.
Już nie zastanawiając się więcej minęłam go z lewej i pobiegłam dalej...
***
Ktoś stoi na górze. Z tego co wiem to biegłam jakoś przedostatnia. Cholerna góra. Pewnie wszyscy już skończyli bieg. Dlaczego to dziadostwo jest tak wysokie?! Ach...
A na górze stała sobie jakby nigdy nic Alka z Ag.
Ag była mokra. To źle wróży. Też miała na czole jajko, a na włosach mąkę. I bardzo dobrze.
-Cześć frajerze. To prawie koniec, jeszcze turlasz się z górki.
Ag, zabiję cię., pomyślałam wprawiając myśli w ruch i skacząc na nieczego niespodziewającą się Nieszkę. Oczywiście z górki musiałyśmy polecieć razem, bo czemu nie. Ona brudna, ja brudna, hehe...
-Debilu...
-Wchodziłam...
-Tu...
-Piętnaście minut
-Ał
Best Fuckins Friends Foreva Ag
Taki lajf, przykro mi.
Górka (i łokcie), co prawda odcisnęły na mnie swoje piętno, ale...
było warto.
Jest jedna rzecz, którą jest warta zobaczenia za każdym razem. I jest to wkurzona mina waszego przyjaciela. Oboje wiecie wtedy, że żadnej stronie nie ujdzie to na sucho, i że nadejdzie zemsta. A potem zemsta zemsty... I tak dalej, i tak dalej...
Wiecie, że to nigdy się nie skończy, bo nigdy nie przestaniecie być dla siebie na tyle ważni, żeby móc się już więcej nie spotkać.
Przyjaciele po prostu są.
I nabijają wam punkty w rankingu.
***
Tym czasem...
Na samym dole zebrani byli już praktycznie wszyscy, którzy przebiegli trasę, a także osoby z pierwszych punktów. Czekaliśmy jeszcze na Lilkę z Maćkiem, Alkę, która właśnie instruowała ostatnią osobę jak turlać się z górki i Alexa, który majdrował coś z kadrą w kszakach.
Zdążyło się nawet okazać, że Ag i ja dobrze wykonałyśmy zadanie z turlaniem.
***
Kadra nas otoczyła.
Wszyscy trzymali po ogromnym wiadrze z zimną wodą.
To nasz koniec.
Zostaliśmy pokonani.
Asia krzyknęła "trzy-czte-ry".
Wodospad śmiechu zalał harcerzy, którzy od teraz byli ochrzczonymi harcerzami.
A przy okazji mój ranking znowu jest niebezpieczni nierówny...
5:3
Już wiecie co się będzie dalej działo.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top