Rozdział 19. Noc
Rozejrzałam się po pustym i cichym lesie otaczającym nasz szałas. Znajdowałyśmy się aktualnie około czterdziestu metrów od ogniska, więc niby nie daleko, wszystko ok, powinniśmy być spokojne... Ciche jak woda... Z tym, że tu właśnie kończą się kontemplacje, bo woda do cholery wcale nie jest spokojna, a my jesteśmy zbyt rozentuzjazmowane, żeby to zignorować. Zespół naginania frazeologizmów znowu w akcji. Czyli w skrócie ZNF.
W głowie zaświtała mi wizja NFZ-u posądzającego nas o swego rodzaju plagiat. Musimy chyba to przeboleć, bo nazwa za bardzo mi się podoba, żebym była w stanie jakkolwiek ją zmienić.
-Wchodzimy? - szepnęła cicho Zośka.
Popatrzyłyśmy po sobie. Mimo, że każda z nas aż paliła się do spania razem w szałasie (albo to tylko ja...) to dokładnie w przeciwną stronę działało samotne wejście do czarnego bunkru...
-To wchodź - Niszka zachichotała - Możesz wybrać miejsce...
Popatrzyłam na nią lekko zdziwiona. NIESZKA (Czyt. Najbardziej Lubiaca Spać Osoba Na Ziemi) oddała właśnie swoje miejsce do spania na rzecz wejścia do szałasu.
-No nie wiem... - Zaczęła Zośka, ale to już nie było potrzebne. Ja dobrze wiem co należy zrobić kiedy ktoś proponuje ci wygodne spanie. Mianowicie należy zamknąć buzię i iść dumnie spać. Spaćspaćspaćspać... W sumie to nawet jestem trochę zmęczona.
-Juz nieważne. - Rzucam szybko przez ramię i wbiegam do środka. Zaraz... Powinnambyła poświecić latarką, czy coś albo popatrzeć gdzie biegnę...
Wow. Chyba po raz pierwszy w życiu gdy zignorowałam jakiś w miarę ważny aspekt życia udało mi się uniknąć konsekwencji. Jestem dumna. Na nic nie wpadłam.
I o dziwo faktycznie nie ma tutaj żadnego dramatycznego zwrotu akcji, poza tym, że Aga zachacza głową o jeden z wystających patyków przy naszym misternym zadaszeniu. Kro kazał mieć metr osiemdziesiąt?! Phi. I to właściwie wcale nie jest aż tak duża przesada jak się wydaje, bo Ag ma dokładnie metr siedemdziesiąt osiem. Czuję się mała...
-Suń tyłek! - Słyszę za sobą jej zirytowany głos.
Miejsca jest mało. Bardzo mało. Mniej niż myślałyśmy, że będzie. A dawaliśmy naprawdę małe szanse naszym możliwościom zmiennoksztaltnym...
-Nie ma opcji, żebyśmy spały tu wygodnie.
-No nie ma... - Zgadzam się cicho. - Za to jest opcja, że ktoś śpi poza szałasem, ktoś ma może ochotę?
I tak właśnie ja ląduje przy wejściu, skulona z nogami wywalonymu na Ag. Ag jak zwykle wygodna, rozwaliwszy się na środku zgarnęła zaspaną Zośkę i obie leżały mniej więcej przytulone do siebie. Nazwałbym to wężem oplatajacym swoją zdobycz, ale nikt by tego tak raczej nie nazwał... Jesteśmy po prostu plątaniną rąk i nóg.
-Śpimy? - Pytam i tak wiedząc, że jeśli Niesz nie zaśnie ja nawet nie mam takiej opcji.
-No chyba.
-Chyba śnię? - Upewniam się.
Uśmiecha się do mnie tym szczególnym uśmiechem, który zazwyczaj rezerwuje dla wyjątkowo trudnych przypadków...
(a spróbowałabym zaprzeczyć, że dk nich nie należę)
Wszyscy tak naprawdę należymy. Ale mniejsza o to.
-Idź spać. - Mruczę i wtulam policzek w rękaw swojej bluzy. Śpiwór przyjemnie grzeje mi stopy, a ciepło bijące od Zośki tylko uściśla mnie w przekonaniu, że mam jeszcze szansę się usmarzyć.
***
Budzę się w gdzieś w nocy. Jest w cholerę zimno, a ziąb przenika mnie do szpiku kości. Po miłym ciepełku nie zostało ani śladu...
Naciągam pośpiesznie śpiwór na głowę, a zmarznięte dłonie rozcieram o wsadzam między uda. Agh... Zimno.
Po chwili jednak dochodzę do wniosku, że to nie tylko chłód był przyczyną mojej pobudki, a szelest rozchodzący się wkoło naszego szałasu.
Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Nie powinnam sié bać to głupie... Pewnie Alex albo Asia robią sobie z nas żarty to nic więcej... Materiał przykrywajacy zafalował gdy wiatr lekko zawiał. Wzdrygnęłam się. Pal to licho. Chce mi się spać.
Licho?...
Ech..
W tym momencie wiem, że już nie zasnę. Za bardzo podniecają mnie straszne szelesty, żeby udało mi się choć zmrużyć oczy. Nahh...
-Ag.. Pssst!
Przez parę minut próbuję bezskuteczne obudzić przyjaciółkę, po czym jednak daję sobie z tym spokój. Najchętniej wybiegłabym z szałasu i pewnie przytuliła się do Asi, która marznie przy ognisku... Właśnie... Oni cały czas zmieniają się na warcie.
Robi mi się smutno na myśl o tym, że ja jednak tutaj siedzę i płaczę w duchu, że trochę mi odmarzły palce, a oni mają tylko siebie i ogień... W myślach policzkuję się i nakazuje iść spać. To w niczym nie pomoże, że będziesz jak głupia siedzieć z nimi przy ognisku.
Postanowienie o śnie nir idzie mi najlepiej, a natrętne szuranie ponownie powtarza się w okolicach szałasu. Szczerze to jestem przerażona. Wizja teog ciemnego zzwierzęcia w nocy koło wiaty ciągle nawiedza moje myśli. Agh to upiorne. Nienawidzę was myśli!
Znów bezlitośnie policzkuję się (oczywiście w myślach, bo nir chce mi się psuć bariery cieplnej). Głupia, głupia, głupia!
Czerń otacza mnie z każdej strony i zdaje się naciskać na moje płuca. Powoli nuży mnie nuda, a jednak adrenalina wciąż buzuje. Tak bardzo nienawidzę się za to!
A jednak.kiedy myślę, że nic mnie już nie uratuje budzę się widzącże nastał wczesny ranek. Jest jeszcze z lekką ciemno, ale dokładnie potrafię rozpoznać kolory i sylwetki śpiących harcerzów.
Przeszywamnie nagle dreszcz, gdy słyszę ciche skomlenie niedaleko mojej głowy. Znaczy to pewnie dobre dziesięć metrów, ale i tak... Rozpinam powoli śpiwór i staję na nogach. Adidasy, które porzuciłam w ogonie posłania, żeby nie zamokły z trudem wyciągam na wierzch. Aaaa mam tak skostniałe palce, że nawet nie czuję, czy porządnie je zawiązałam... Wychylam głowę zza patykowej ściany.
Dwoje małych, przestraszonych oczu spogląda prosto w moje. Skowyt znowu się wydobywa, a pierwszą rzeczą jaką zauważam jest krew na zlepionej sierści...
-O cholera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top