Rozdział 1. Szósta rano

Płonące drwa są najpiękniejszą rzeczą jaką można zobaczyć w ciepły letni wieczór. Bardzo lubiłam patrzeć jak te małe istotki ognia latają w te i we wte, a resztki płomienia trawią pozostawione mu drewno. To serio, naprawdę piękne.

Wszyscy niedawno rozeszli się do swoich namiotów. Jeśli szybko uda mi się uwinąć z ugaszaniem tego przeklętego ognia może jeszcze zdążę się wyspać..
Światła zgasły. Na polanie zapadła całkowita ciemność, a mrok pochłonął resztki małego ogniska. Smukłe strzępki dymu zaczęły wzlatywać ku niebu tworząc zabawne kształty.
Spojrzałam na ostatki żarzących się jeszcze czarnych węgielków. Choć ogień nie płonął to wciąż był w nich.. 

Życie harcerza nie jest proste. Właściwie to jest jak te węgielki: gdy ogień huczy są ostoją, podporą i podstawą, bez nich nie obyłoby się choćby nie wiem co. Kiedy ogień zgaśnie one wciąż tam są. Wiernie i wytrwale czekają, żeby po raz kolejny ogrzać zmarznięte dłnie.

Cholera. Po zmroku nadchodzą mnie jakieś głupie ideologie.

Co się dzieje.

To chyba nie jest dobre jak w środku lasu grubo po zmroku wymyśla się historię na temat potrzeby ludzkiego życia... Tak. Zdecydowanie powinnam iść spać.

 A może to nie było takie głupie?

Przeniosłam wzrok na oddalone namioty i cichnące w nich głosy. Bez jakiegokolwiek namysłu ruszyłam w tamtą stronę. Trawa wieczorem była jakoś tak nieprzyjemnie chłodna. Chłostała mnie po nogach gdy biegłam, sprawiając, że co chwilę wzdrygałam się na myśl, że może się tu kryć jakieś cholerstwo, a nie daj Bóg mogłabym się o nie ocierać.
  Rozpięłam ostrożnie poły namiotu. Ciche oddechy snu mojego zastępu wypełniały malutkie pomieszczenie. Najciszej jak potrafiłam rozpięłam swój śpiwór i wsunęłam się do niego zapinając aż pod brodę. No to jutro czeka nas pierwszy dzień... Pierwszy dzień obozu.

Moja nienawiść do gwizdka w tym momencie sięgnęła zenitu. Co za idiota wymyślił pobudkę o szóstej rano? Oczywiście nie obrażając przy tym szanownej oboźnej. Ale dlaczegoooo...
Szczerze ciesząc się, że nikt nie słyszy moich myśli,
(a zapewne usłyszałby tam pare przekleństw, zwłaszcza przy wiązania tego wytworu szatana jakim są sznurówki) wypadłam z namiotu i stanęłam w szeregu wraz z innymi nieszczęśnikami, którzy byli tak samo niewyspani jak ja. Chociaż niby spaliśmy te "siedem godzin". Akurat. Ognisko nigdy nie kończyło się punktualnie.

NIGDY.

  Co do przemówienia nie jestem pewna czy wszystko zrozumiałam, ale w tym momencie były dla mnie ważne tylko dwa słowa:
poranna rozgrzewka.

Najgorsze zestawienie słów na świecie - ever. Cóż, z tego co wywnioskowałam dadzą nam chociaż pięć minut na ubranie się.

Znów rozległ się gwizdek.

Tym razem był to znak do startu. Nagrodą zaś miało być niedostanie kary, która wiązała się z pogardą w oczach innych, więc lepiej było serio się nie spóźniać.
Jeśli o mnie chodzi 'dodatkowe przysiady' są dla
mnie wystarczającą motywacją, by być gotową w ciągu trzech minut. Pobiegłam sprintem na miejsce, w którym powinien ustawić się szereg
Jeszcze tylko chwila... Jeśli ktoś się spóźni dostanie nam się.. Rozejrzałam się.
Chyba są wszyscy. Zaraz..
Gdzie do jasnej cholery jest
Zośka?! 
Odliczanie zaczęło się. 10... 9...
Jest! Mała czarnowłosna dziewczynka wyłoniła się ze swojego namiotu.
8... 7...
Biegnie pośrodku polany.
6.. 5.. 4...
Jeszcze tylko sto metrów...
3...
Dwadzieścia metrów.
2..
Zośka przewraca się tuż przed linią szeregu. Grunt, że zdążyła. Zdławiony śmiech poniósł poniósł się po wszystkich.
Pośpiesznie pomogłam jej wstać i związać nieszczęsne sznurówki, które jak się okazuje były sprawcami tej widowiskowej gleby.

No proszę..
Nie tylko ja ich nie lubię.

Straszliwe, dzikie bestie.

-Baczność! - głośny krzyk rozległ się zza drzew.
Już po chwili wyszła do nas rozpromieniona oboźna, która najwyraźniej widziała całe zajście.
Zapomniałam jeszcze dodać, że Zośka jest najnowszą członkinią naszej, jakże licznej, trzydziestoosobowej drużyny i jest to jej pierwszy obóz.
Wracając do tematu. Oboźna wytłumaczyła nam, tyle co zawsze: Biegiem za mną i nie ociągać się!
Więc szereg maruderów ruszył naprzód. Swoją drogą musiało to bardzo zabawnie wyglądać.. Ponad dwadzieścioro harcerzy niedbale podskakujących za swoim przewodnikiem, który wyraźnie napawa się ich bólem i cierpieniem wydając przy tym niezidentyfikowane odgłosy śmiechu.

  Głośny gwizdek oznajmił śniadanie, co oznaczało, że władza nad nami jest teraz powierzona komuś innemu.
Zgraja brudnych i spoconych dzieci ruszyła w stronę 'kuchni' pod wiatą.
Tylko ja pobiegłam w drugą stronę. Stwierdziłam, oczywiście jak to ja, że po prostu naszą zastepową nie bardzo interesuje to co będziemy dziś robić, więc to ja się tym zajmę. No cóż. Ktoś musiał.
Dotarłszy do planu wywieszonego na drzewie odczytałam nasze zajęcia na dzisiejszy dzień:

8:00-śniadanie
9:00-terenoznawstwo
10:00-sanitariuszka
11:00-zielarstwo
12:00-drugie śniadanie
12:30-Gra terenowa
15:00-obiad
Przerwa po obiednia
18:00-majsterkowanie
19:20-Ognisko

Drogi zastępie Feniksów, czeka nas dziś bardzo ciężki dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top