Rozdział 5. Herbatka

Podczas sanitariuszki myślałam o naszej drużynie.
O tym, że jest niezwykła i naprawdę niezastąpiona.
O ludziach, którzy do niej należą i o nią dbają. O druhnie komendantce, na której wszyscy możemy polegać...
Z tym, że obiektem moich rozmyślań była przyszłość.
Przyszłość drużyny.
Czy jak Aśkę kiedyś... zastąpi ktoś inny to drużyna nie straci tej magicznej mocy..
Jeśli odejdzie moja zastępowa to, czy nasz zastęp przejęłaby jakaś obca osoba.. A może ktoś z nas. Może ja? Albo, czy Feniksy mogą stać się porządnym, szanowanym i zdyscyplinowanym zastępem?
Nikt nie mógł mi udzielić odpowiedzi na te pytania. A tak bardzo chciałabym je poznać.

Moje myśli pozostają moimi myślami, a czekające nas za chwilę zielarstwo samo się przecież sobą nie zajmie.
Jako, że największa polana miała najciekawszą florę wszystko miało się odbyć właśnie na niej.
Z tęsknotą spojrzałam na las i cień, który właśnie został w tyle. Poczułam na twarzy powiew gorącego powierza.
Po chwili promienie słoneczne zalały całą moją twarz. Na szyi zaczęły się pojawiać pierwsze kropelki potu. Wysunęłam z kucyka kilkanaście pasem moich brunatnych włosów tak, aby choć trochę zasłaniały mi twarz. Niewiele jednak to dało.
Spojrzałam na Feniksy.
Widok słońca wyraźnie poprawił im nastrój. Uśmiechały się i spokojnie gawędziły. Może to jednak nie zastępowa budziła w nich niepokój. Tylko.. No jasne.. Przecież to ich pierwszy dzień obozu! Jak ja mogłam tego nie zauważyć?

-Myślę, że Wera nie obrazi się jak usiądziemy w cieniu, co?-no proszę, nawet Alce wrócił humor. Nigdy nie widziałam jej takiej.. rozluźnionej? Sama nie wiem.. może zawsze taka była. A ja tego nie zauważałam. Może tylko mnie czasem przytłaczała jej obecność. Teraz już tego nie odczuwam. Wszystko zniknęło wraz z jej promiennym uśmiechem.

-Nie obrażę-zza drzew w kierunku, których zamierzaliśmy wyłonił się nie kto inny jak druhna Weronika. Jak widać nie tylko my jesteśmy łasi na cień.

-Witajcie na lekcji zielarstwa-powitała nas wskazując na skrawek trawy w cieniu sugerując byśmy usiadły- dziś opowiem wam o właściwościach ziół i ich użyciu. Nie będzie tu co prawda maści na ból #cenzura#, ale może nauczycie się czegoś przydatnego- uśmiechnęła się zawadiacko widząc, że zastęp parska śmiechem.

Nigdy nie widziałam osoby tak rozluźnionej jak Werka. Zawsze mówiła z taką swobodą i przekonaniem, że byłabym w stanie uwierzyć, że chmury są z waty cukrowej. Moim zdaniem to bardzo przydatna cecha, której mi niestety brakuje..

-Każda z was wie jak wygląda pokrzywa prawda? -skinęłyśmy głowami- dobrze, więc zapamiętajcie sobie jedno: pokrzywa jest na wszystko. Nieważne co was boli. Dobrze przyrządzona herbata ze świeżej pokrzywy pomaga na każdą dolegliwość. Z tym, że jest jeden haczyk. Bardzo trudno jest przygotować taką herbatę w odpowiednich proporcjach. Jeśli pokrzywy będzie za dużo działa jak lek na przeczyszczenie- znowu łobuzerski uśmiech- a z tego co wiem Aśka zamierza przygotować ją do dzisiejszego obiadu.

O nie. Ja tego świństwa nie piję. Nie ma nawet takiej opcji. Nie to, że nie ufam umiejętnościom Aśki, ale po co kusić los? 

-Tylko nikomu nic nie mówcie. To ma być niespodzianka.

-To w takim razie nie pytam po co wam to- Alka bardzo przebiegle podeszła Werkę. Wiedziała, że teraz powie nam wszystko. Pozostało mi więc tylko słuchać.

-Pff-zafrasowała się Werka-na pewno chcecie wiedzieć.

-Nie chcemy.

Ola ty podstępny lisie.

-I tak wam powiem. To będzie taki mały teścik.. znaczy eksperyment czysto-naukowy. Chcemy sprawdzić jak słuchacie na zajęciach. Herbata z pokrzywy ma bardzo charakterystyczny zapach. Pachnie właściwie najzwyczajniej pokrzywą. Wszyscy dziś mają zielarstwo, więc każdy teoretycznie powinien się domyślić.

-Wow.

-To podłe.

-Nikczemne.

-Raczej zabawne.

-Straszne.

Feniksy zaczęły przekrzykiwać się próbując udowodnić rację swojej opinii. Moim zdaniem to całkiem zabawne, chociaż trochę szkoda mi tych wszystkich, którzy się nie domyślą..

-No więc co powinnyście zapamiętać z dzisiejszej lekcji?

-Jeśli coś cię boli wypij herbatkę z pokrzywy?

-Tak jest. Na dziś wystarczy. Straciliśmy trochę czasu, gdy wtajemniczałam was w nasz 'projekcik'-znów uśmiechnęła się łobuzersko i pomachała w powietrzu skrzyżowanymi palcami- mam nadzieję, że dobrze wykorzystacie tę wiedzę i nie dacie się nabrać. A teraz mam do was jeszcze jedną prośbę.. Zaraz będzie tu druhna-komendantka, której pomożecie zbierać pokrzywy- wyszczerzyła zęby z nie ukrywanym triumfem- powodzenia.

Na tym kończąc zerwała się z miejsca i pobiegła w stronę głównej wiaty.
Po niecałym kwadransie (podczas, którego Feniksy grały w łapki) przybiegła zdyszana Aśka. Miała że sobą duży kosz i kilkanaście par gumowych rękawiczek.
W pasie miała przypiętą maczetę (co wróżyło tylko i

wyłącznie więcej bólu).

Natomiast wkoło głowy miała zawiązana czerwoną chustkę. Prezentowała się całkiem nieźle. Na mój gust trochę jak jakaś afrykańska zbieraczka konopii.. Co nie zmieniało faktu, że wyglądała po prostu ładnie.

-To jak laski? Gotowe do zabierania pokrzyw?-z tego co widziałam po jej minie była naprawdę uradowana..

Jak to możliwe, że cieszyła się na myśl o tych wszystkich poparzeniach? No tak. Ona miała sprzęt i odpowiedni ubiór.. A my getry i koszulki z krótkim rękawkiem. Bardzo zacnie.

-Chodźcie za mną-zakomenderowała śpiewnie.

Tak, więc ruszyliśmy. Przez blisko kilka minut przedzieraliśmy się przez gęsty las obdzierając sobie łydki o ostre ciernie. Minęliśmy po drodze kilka pokrzyw, ale komendantka nie zwracała na nie najmniejszej uwagi. To znak, że szykuje się coś naprawdę dużego. 

-Jesteśmy!-Aśka wyraźnie z siebie zadowolona usunęła się w bok naszej pseudo ścieżki, tym samym odsłaniając nam ogromne pole pokrzyw.

-To jak kto chętny na rekonesansik?

O nie. Tylko nie ja, błagam. Tylko nie ja. Nie zjem dziś deseru. Proszę..

-No to może.. Grażka?

O. Jak dobrze.

(tak Grażka to kolejna członkini naszego siedmioosobowego zastępu. Przy okazji bliźniaczka Niki)

-Jasne...

Aśka podała Grażce maczetę. 

Młoda nie wahała się ani chwili. Ruszyła tnąc dzikie pokrzywy jedna za drugą.

Muszę przyznać, że szło jej to całkiem nieźle, aż do momentu w, którym potknęła się o kamień i runęła (klnąc przy tym soczyście) w pokrzywy.

-Nic ci nie jest?-zapytał ktoś krztusząc się ze śmiechu.

-Bardzo śmieszne.. Auć. Lepiej pomóż mi wstać.. Ała..-Grażce zdecydowanie nie było do śmiechu.

Po krótkiej chwili wydobyłyśmy naburmuszoną Rażke z pokrzyw. Była chyba trochę zła, że zamiast od razu jej pomóc wszyscy zataczali się że śmiechu..

-Może pozbieramy to co Raż już ścięła?-zaoponowałam starając się tym samym uniknąć wyłonienia drugiej ofiary do ścinania pokrzyw.

-Niech będzie.

Tak, więc zebraliśmy wszystkie pokrzywy co chwilę sycząc gdy, któraś nas poparzyła. Później już nikomu nie było do śmiechu gdy patrzył na swoje ręce całe w pęcherzykach. I gdzie nie gdzie strupach z kolców jeżyn, które oczywiście musiały rosnąć akurat w tamtym miejscu.
Z daleka było już widać wiatę. Na polanach unosił się cudowny zapach naszego obiadu. Napięcie w oczekiwaniu na gwizdek na obiad rosło z każdą sekundą.

I nagle pojawił się.

 Rozpoczął się wyścig do startu po najlepsze.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top