Rozdział 4. Czołem druhno-komendantko

-Tella do jasnej cholery!Gdzie wy się podziewaliście?!

Orzesz w mordę jeża. To nasza zastępowa. W sumie niezbyt interesowało ją to co robiliśmy przez ostatnie półtora godziny. No może to było trochę nie fer... Ale to nie zmienia faktu gdzie nas miała.

-Poszliśmy na zajęcia, tak jak wszystkie zastępy-starałam się zrobić minę niewiniątka, ale nie jestem pewna czy mi to wyszło. Nie jestem zbyt dobra w udawaniu. 

-A dlaczego ja o tym nie wiedziałam?

Mądra odpowiedź, no już. Mądra odpowiedź...

-Bo nie patrzyłaś na plan.

Sekundy ciszy dłużyły się niemiłosiernie. Jeśli moja odpowiedź nie była wystarczająco dobra (a nie była) zastępowa urwie mi głowę i wrzuci do śmietnika.
No dalej.
Zrób to.

-Hmm.. Dobrze, a dlaczego Nika ma zabandażowaną ręke?-teraz to mnie dopiero zbiła z tropu. Skłamać, czy powiedzieć prawdę.. 

Jeśli powiem prawdę Nika dostanie karniaka, ja ochrzan, a na domiar złego cały zastęp pójdzie na dyżur...
Jeśli skłamie ochrzan dostanę ewentualnie tylko ja.
Rozejrzałam się po twarzach Feniksów. Wszyscy wiedzieli, że to leży w moich rękach. Rozumieli.
Napewno też zrozumieliby gdybym wydała Nikę. Ale czy ja bym mogła to zrozumieć?

Spojrzałam na jej twarz. To jedno spojrzenie wystarczyło. Podjęłam decyzję.

-Ach to. Jak biegliśmy przez las Nika potknęła się o konar drzewa i spadła na kawałek szkła-przeraża mnie to, że w moim głosie nie było ani grama wahania.

Szybkie spojrzenie na twarze zastępu: ulga.
Twarz zastępowej: niewzruszona.
Moja twarz: zapewne przerażona.

-A kto jej to opatrzył?-oczywiście nie odpuści dopóki nie znajdzie jakiegoś haczyka. Argh.

-No.. ja oczywiście. A co?

-A skąd niby miałaś bandaże?-przesłuchanie już dobiegało końca. To akurat potrafię wyczytać z jej min.

Chociaż tyle.

-Zawsze noszę ze sobą apteczkę. Nie powinniśmy już iść? Spóźnimy się na sanitariuszkę.

-A tak, jasne.

Oooo.. widzę , że przejmuje dowodzenie. Nabrała powietrza w płuca. I swoim pięknym altem wydała głośny rozkaz.

-Feniksy baczność!

Koniec mej euforii nadszedł.

-Spocznij!

Zdecydowanie.

-W szeregu, frontem do mnie zbiórka!

Cudownie było słuchać jej głosu. Był taki pewny. Śmiały.
Dla mnie nie osiągalny.
Piękny. A zarazem surowy i niecierpiący sprzeciwu.
Może kiedyś mu dorównam?
Zauważyłam, że feniksy spochmurniały. Już nikt się nie śmiał. Nikt nie żartował.
Znowu byliśmy bandą siedmiu nieszczęść prowadzonych na ścięcie.
To nie jest to, że nie lubimy naszej zastępowej, ale jeśli mielibyśmy wybierać pomiędzy kanapką z serem żółtym i szynką.. Większość wybrałby kanapkę.

Przydałoby się w końcu zdradzić imię naszej zastępowej. Otóż ma na imię  Aleksandra.

Ola.
Olka.
Alka.
Jak kto lubi.

Muszę przestać zatapiać się w myślach, bo przegapiłam całą drogę. Dokładniej mówiąc: Już jesteśmy.

Na trawie pośrodku nasłonecznionej polany było już przygotowane stanowisko.

-Czuwajcie druhenki!-zadudnił głos druhny komendantki. NIGDY nie pomylę tego głosu. 

-Czuwaj!-odkrzyknęłam, a za mną wszystkie Feniksy.

Podeszłyśmy bliżej.

-Nika co Ci się stało w rękę?-kolejna... Ech.

-A to nic. Przewróciłam się na kawałek szkła biegnąc przez las-odparła niewinnie.

Czuje się jak podburzacz. Konspirator. Sprowadzacz na złą drogę. 

-A kto Ci to opatrzył?

Deja vu.

No ja nie mogę.

-Tella.

-Pokaż tę rękę-zażądała.

Nika posłusznie wyciągnęła rękę.
Komendantka zdjęła jej opatrunek i przyjrzała się ranie.
-Głębokie zacięcie-stwierdziła-bardzo dobrze opatrzone.
Szczerze mówiąc byłam z siebie z lekka dumna. Pochwała od głównej dowodzącej budziła respekt.

Niby nic, a dla mnie tak wiele.

-Dobrze. Więc skoro Tella umie opatrywać rany to powinna też znać się co nieco na sanitariuszce.

Przedstaw nam proszę jak zachować się w przypadku gdy zobaczysz jak ktoś upada i prawdopodobnie ma zawał serca. Zośka posłuży Ci za 'manekina'. Ja oceniam. Reszta się przypatruje.

O nie. Tak się to zawsze kończy. O ile umiem wykonać dobrze kilka przydatnych rzeczy to podczas sprawdzania robię najprostrze błędy.. 

-No śmiało-zachęciła mnie.

Zośka już leżała na ziemi. Zrobiłam teatralne obroty głową w lewo i prawo naśladując rozglądanie się.

-Najpierw należy ocenić sytuacje i sprawdzić, czy podczas pomocy nie stanie się krzywda także nam-bardzo uważałam żeby się nie zaciąć lub zająknąć. 

-Bo?

-Bo dobry ratownik to żywy ratownik!-wykrzyknęłam w ułamku sekundy zapominając o powadze. Tego hasła (które zawsze musiało być wykrzyczane) nauczyła mnie sama druhna drużynowa (czyt. Także Komendantka Obozu).

Wszyscy zaśmiali się zgodnie. 

-Kolejnym punktem jest zniwelowanie potencjalnego zagrożenia.
Aww jestem bardzo dumna z tych trzech słów, które według mnie zabrzmiały całkiem sensownie

i porządnie.

-Następnie oceniamy przytomność ee... osoby poszkodowanej.

Szłak jasny by to trafił miało być bez zająknienia.

Podeszłam zdecydowanym krokiem w stronę Zosi i głośno powiedziałam:

-Czy wszystko w porządku?

Powtórzyłam.
Nie reaguje. To oznacza, że muszę nią lekko potrząsnąć.
Delikatnie.

Tak więc podeszłam. Uklękłam na dwa kolana (to standardowy klęk, w razie jakby poszkodowany nagle się ocknął i spróbował mnie rąbnąć). I powtórzyłam pytanie lekko potrząsając barkami Zośki.

-Nadal nie reaguje, więc muszę sprawdzić czy oddycha. W tym celu muszę pozbyć się wszystkiego co może blokować drogi oddechowe. Czyli naszyjniki, kołnierzyki, chusty harcerskie itp.

Jak powiedziałam tak też zrobiłam.

-Teraz najważniejsza część. Sprawdzanie oddechu. Zaliczają się do tego trzy cechy: musimy widzieć słyszeć i czuć.

Położyłam dwa palce trochę pod brodą Zośki i odchyliłam jej głowę do tyłu.

Swoją głowę przystawiłam tak by swoje ucho mieć tuż nad jej nosem.

-Przez dziesięć sekund zostaje w tej pozycji i obserwuje. Żeby skorzystać z trzech cech muszę: widzieć opadającą i unoszącą się klatkę piersiową, słyszeć świszczenie oddechu i czuć jego ciepło na policzku.

-Dobrze. Powiedzmy, że Zośka nie oddycha co teraz robisz?

Ooo to zawsze jest podchwytliwe pytanie.

Zamaszystym ruchem dłoni wskazałam na Alkę i podniesionym głosem rozkazałam:

-Alka dzwoń po karetkę powiedz, że poszkodowana to dziecko jest nie przytomna i nie oddycha.

Wyraźnie zaskoczyłam moją zastępową. Jest. Niestety nie usłyszymy jej inscenizacji dzwonienia po karetkę, bo to mój test osobisty.. Niech to.

-Teraz jeśli potrafię powinnam przejść do RKO

(Resuscytacji Krążeniowo-Oddechowej) w uproszczeniu reanimacji.

-Czy mam wykonać pokazówkę?-pytam pośpiesznie.

-Nie nie trzeba teraz Ola się tym zajmie, a ty pójdziesz że mną na chwilę. Pogadać.

-Ok..

Nie miałam pojęcia o co chodzi. Ciemne oczy komendantki nic nie zdradzały. Jedynie błyskały złotem w promieniach słońca.
Właściwie to powinnam przybliżyć wam postać druhny komendantki-drużynowej.
Otóż więc. Druhna komendantka ma na imię Asia.
*Pewna osoba przewidziała już dla mnie śmierć z powodu użycia tego imienia, ale poprostu nie wyobrażam sobie nikogo innego na tym stanowisku*

Może bardziej Aśka. Ciemne długie włosy. Kwadratowe okulary. Brązowe oczy błyskające złotem w słońcu.
ZAWASZE uśmiechnięta.
Często nosi dżinsy
i koszule khaki.
Potrafi sprawnie grać na gitarze i nerwach. Lubi znęcać się nad harcerzami w postaci 'nadużywania' władzy. Oczywiście w najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu. (Kiedyś wam to wytłumaczę) Najukochańsza drużynowa na świecie.

Poszłam więc za nią aż na skraj lasu.

-Tell co stało się Nice? Znam się trochę na ranach i to nie jest rana od szkła.

O kurde. Niezła jest. Wow.

Mój szacunek do komendantki w tym momencie podwoił się.

Jako, że ufam Aśce całkowicie, uznałam, że mogę jej powiedzieć.

-Tylko to zostaje między nami ok?

-Ok.

-No to podczas dzisiejszych podchodów Nika wlazła na drzewo i z niego spadła, a z tego co wiem żeby nie upaść złapała za ostry konar gałęzi.

-Och.. A co wtedy robiła wasza zastępowa? Podobno nie było jej z wami?

-No nie było. Właściwie to nie mamy pojęcia co wtedy robiła. W jak duże wpadłam kłopoty?

-Coo? Nie wpadłaś w kłopoty. To zostaje między nami, pamiętasz? Cieszę się, że nic jej się nie stało. Mogła się nieźle uszkodzić...

-Ja też.

-A właściwie to po co ona właziła na to drzewo

Zbiła mnie z tropu tym pytaniem.

-Och.. Eee.. Druh Baiter wywiesił tam wstążkę do pochodów...

-Cały on.. 

-Ale zaraz to oznacza, że on..

Tak.

-.. też wylazł na to drzewo? Dokładnie.-uzupełniła.

-Dziękuje-powiedziałam

-Ale za co? Przecież nic nie zrobiłam.

-Za to, że jesteś i, że mogę na ciebie liczyć.

W tym momencie bardzo mocno przytuliłam druhnę komendantkę,
a ona odwzajemniła mój uścisk.

***
Aśka jeśli jakimś cudem to przeczytasz... nie bij mocno.
***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top