Rozdział 29. Krwiożercze maliny i Puchate bestialstwo

(Nigdy nie wspomniałam, że powtórzenia, ewentualne błędy językowe, wyrażenie tj. Cofać się do tyłu etcetera, są używane tutaj celowo i mam pełną świadomość, że w szkole wywalili by mnie za to od razu... Pewnie powinnam to napisać na początku, a nie na końcu książki...)

***

Jak myślicie, z jakimi emocjami harcerze podchodzą do pracy i obowiązków? (Oczywiście obowiązków, które przypadają im na obozie, bo właśnie tu się cały czas znajdujemy.)

Są zniechęceni, marudni i nie chce im się żyć?

Może.

może?

Pamiętam ten moment, jeden z moich najpierwszych biwaków. Alka, wtedy jeszcze nie jako moja zastępowa miała ze mną pełnić służbę. Jej pierwszą radą dla mnie było: Jeśli widzisz, że ktoś idzie udawaj, że coś robisz i poczekaj aż komuś przypadnie najcięższe zadanie, potem wybierz sobie coś łatwego i rób to bardzo długo.

Treść właściwa za 3... 2...

(Ranking (wciąż!?!) to 5:3 dla Asi :/)

1...

Rozdział start.

***

-Zastęppp słuuuużboooowyyyyy, zbiórka!

I to by było na tyle z chwili przerwy, którą udało nam się uzyskać w ramach odpoczynku i ogarnięcia się po chrzcie. Możliwe, że liczyliście na pasjonujące wydarzenia takie jak wyczesywanie błota z włosów albo bitwa pianą, czy też przytulanie kadry, która została czysta...

(nie można było zostawić ich czystych, kiedy my taplalismy się w błocie, oj nie. Aleks sobie zasłużył...)

Mogę punkt do ra...-

No dobra.

Kiedyś jeszcze wyrównam ten ranking.

I to by było moje pierwsze poważne stwierdzenie.

Przy okazji pewnie też ostatnie...

Jak rażone piorunem pobiegłyśmy wszystkie w stronę wiaty kuchennej.

Od progu nasza cudowna kuchmistrzyni powitała nas miłym uśmiechem i kazała iść za sobą.

Wszyscy bardzo dobrze wiedzieliśmy co to za uśmiech. Tylko jeden uśmiech miał prawo wyglądać w ten sposób. Tylko jedno zadanie wiązało się z bolesnością tego właśnie uśmiechu.

Czy już wiecie co to za uśmiech?

Wiecie jakie bolesne wspomnienia ze sobą niesie?

-No to tak... - Lilka odwróciła się do nas przodem i wręczyła każdemu po menażce - To są maliny. A tu na dole - wskazała ręką również na maliny... -...są pokrzywy. Pokrzywy bolą, więc ich nie dotykamy, jakieś pytania?

-Dzwoniłaś już po karetkę?

-Zaiste zabawne Alka, do roboty. Grażka, ty idziesz ze mną, pomożesz mi przy tostach.

(dop.a. To była naprawdę wyczerpująca wymiana zdań. Tak zadaję sobie sprawę z lenistwa moich dialogów.... Czy zamierzam w końcu ogarnąć tyłek i pisać porządne długie, wyczerpujące i niesamowicie ciekawe dialogi bez powtórzeń? Tak, ale tylko zamierzam)

Obie w stanie pełnego zadowolenia odwróciły się na pięcie zostawiając mnie, Alkę i Zośkę na pastwę krwiożerczych malin. Popatrzyłyśmy po sobie lekko zdezorientowane, zastanawiając się w duchu czy aby na pewno wszystkie wrócimy z tego w jednym kawałku. Przecież maliny... No one w końcu, mają kolce...

I więcej kolców...

I kolców na kolcach.

Pewnie tam gdzie kolców nie ma też znajdują się kolce.

...

-No to ten, Tella pójdziesz przodem, nie?

Posłałam im zdegustowany uśmiech.

-Tak, tylko o tym marzę.

No ale ktoś to musi zrobić... I tak wszystkie wiedziałyśmy, że prędzej, czy później ktoś (bardzo zirytowany ktoś) nadzwyczajnej w świecie oleje resztę i wskoczył w te maliny.

Po co więc czekać?

Chyba nie chce mi się dzisiaj o nic sprzeczać, więc cóż... Faktycznie to mogę być ja.

Znajcie łaskę pana.

-Dobra. Ale idziecie potem do Aśki poprosić o czekoladę.

Alka pokazała mi język.

-Dobra, dobra, tylko idź już sobie.

No przecież musiałam wystawiać do niej język. Nie mogłam od tak po prostu go nie pokazać. Nie można marnować okazji. Po prostu nie.

Tak więc bardzo odważna ja odwróciłam się w stronę wyższych ode mnie malin, złapałam uchwyt menażki w zęby i postawiłam pierwszy krok.

Już wtedy wiedziałam, że będzie boleć.

Kto dał malinom kolce.

I kto uważał, że im dalej od skraju krzaka wyrosną tym będzie to lepszy pomysł?!

Stawiam kolejny krok do przodu przydeptując następne dzikie pokrzywy. Teraz jestem łowcą. Łowcą na swoim terytorium. I żadne maliny nie mają prawa mówić mi jak mam polować. I nie mają też prawa..

Kurde ałaaa...

Mają chyba większe prawa niż ja w tym momencie...

Jestem niżej w łańcuchu pokarmowym.

Życie why so brutal?

Widzę pierwsze małe okazy zwisające nisko przy ziemi. Delikatnie puszczam przytrzymywaną stopą gałąź. Schylam się. Wredna gałąź odskakuje. Jak zawsze mam porachunki z matką naturą.

Nie będę robić rankingu, bo tutaj to akurat już przegrałam.

Gałąź, która bije niestety jest wygraną...

Dalej brnę dłonią między kolcami i pokrzywami starając się nie zrobić sobie (większej niż zwykle) krzywdy. Matka natura nadal pozostaje nieugięta. A podobno nie można bić dzieci. Jak widać Ona ma trochę inne zdanie na ten temat.
Zahaczam ręką malinę. Dosłownie muskam ją opuszkiem. Jeszcze kilka milimetrów. Mam pierwszą.
Kolejne kilka milimetrów.
Mam drugą.
Trzecią.
Czwa...

Ja pitole jaki duży pająk.

-Alka help!

-Co się drzesz, o co chodzi? - zapytała znudzonym jak na nią przystało głosem.

-Zabij mnie tu jest pająk. Taki duuuuży pająk. Alka no.

-Ale ty się nie boisz pająków, debilu.

Wsparcie level zastępowa.

-Ale teraz się boję, zrób coś on ma z pięć centymetrów! - krzyknęłam zrozpaczonym głosem - I włazi mi na... ALKA RĘKE, ALKA POMÓŻ MI NO. AAAAAAA...

-Spoko na plecach masz większego.

-Nienawidzę cię.

-Ale nie, nie Tella... - DLACZEGO ZAWAHAŁA SIĘ MÓWIĄC TO, DLACZEGODLACZEGODLACZEGO - Ja byłam poważna teraz.

Dobra. Od dziś ja się boję pająków.

Są małe, chude, mają włochate nóżki i puchaty gruby zadek. I cztery pary oczu, tak poza tym.

Fuuuuja

-ALKA POMÓŻ. Zdejmij ze mnie tego małego śmierdziela.

Zignorowałam maliny i leżącą koło mnie menażkę (tak wyjęłam ją z ust, i nie, nie mówię cały czas z nią)

-... Chociaż w sumie nadal ci nie wierzę Olka.

Dlaczego ona parsknęła śmiechem. Nie rób tak Alka nie.

Ten pająk był straszny. I dotknął mnie, chciał mi odgryźć palec. Na pewno.

-Dobra, stara, wezmę go do menażki jak mi nie wierzysz. Dei mi ją. - założyłabym się, że uśmiechnęła się teraz bardziej złowieszczo niż zwykle.

Podałam jej tyłem przedmiot (nie spuszczając cały czas z oczu drugiego potwora).

-Poskromiła bestię, chodź zobacz! - Podała mi rękę, żebym mogła wyskoczyć z krzaków równocześnie odkrywając wieczko menażki.

Zamarłam.

-Co to za bydlak?! Co to za cholerstwo?! Ty sobie jaja chyba robisz...

-Nie Tell, sorry - wyszczerzyła do mnie te swoje paskudne równe zęby - Chodź idziemy pokazać Asi.

Co?

-Czekaj, ale po co? Dlaczego nie powiedziałaś, że mówisz serio?! ALKA. ALKA! ALKA? Ale poczekaj na mnie! 

***

-Co tam macie? To coś  do jedzenia? Jak nie to do robo... - miłe powitanie zostało przerwane odwróceniem się Oli, która posadziła sobie swojego nowego pupila na środku koszulki. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że lubi pajączki. Szczególnie te spore PAJĄCZKI.

-Mój zwierzak jest lepszy Ola, wybacz.

Alka popatrzyła na nią spode łba. Ona chyba też liczyła na lepszy efekt...

-Pokaż go Balbinie. - zaproponowałam szybko, wiedząc jak Alka reaguje kiedy ktoś ignoruje jej zacne pomysły. Poza tym pewnie i tak to ja skończyłabym ostatecznie z pająkiem na twarzy...

BO TO ZAWSZE JESTEM JA.

Balbina siedziała sobie w słoneczku, zaraz koło Asi, już od dłuższej chwili z zaciekawieniem przypatrując się pajączkowi. Tym razem to Alka zignorowała Asię i odwróciła się do niej plecami wystawiając do Balby rękę z bestią.

Usłyszałyśmy tylko ŁUBS i stłumiony krzyk Alki, która z przerażeniem stwierdziła, że jej pajączek został właśnie skonsumowany.



Zgadnijcie kto śmiał się najgłośniej.




***

W woli ścisłości. Pająki od teraz są straszne. Pozdrawiam jednego, który w nocy wlazł mi na środek telefonu i śmiertelnie mnie przestraszył.

Pobrudziłeś mi telefon swoim wnętrzem rozbryzganym i rozplaszczonym moim palcem.

W ramach przeprosin jesteś w opowiadaniu.

Rest in peace Bro (*)

***

Tak. Wiem, że spóźniłam się o tydzień, ale szczerze... zapomniałam.

Już widzę jak ktoś mi wierzy.

Wszyscy pewnie tylko kiwają główkami i mówią: znowu się zaczyna.

Dziękuję Wam wszystkim za przeczytanie rozdziału i przepraszam za jego dzisiejszą nieciekawą postać. Został wykonany jak zwykle średnio, a teraz to chyba przeszłam samą siebie...

To będzie jeden z ostatnich rozdziałów tej zabawnej książki...

EJ NO ZAWSZE JEST ZABAWNIE

-Nigdy nie było zabawnie.

Chcielibyście zobaczyć jakąś konkretną akcję w zakończeniu, może czegoś Wam brakowało, a mi coś umknęło?

(NO POZA TALENTEM PISARSKIM OK)

Kiedy dopisek autora jest zabawniejszy niż rozdział...

Zabiję jak ktoś jeszcze raz zacznie shippować, nie róbcie tego kurde mol, po prostu nie. Dobrze, że chociaż na pw... Hehe

ALE NIE TO NIE BYŁO ZABAWNE

-powiedziała najpoważniejsza autorka na świecie

To na razie,

hejka

cześć!

***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top