Rozdział 21. Przywłaszczenie i diabelski makaron
-Balbina jest już moja - oznajmiła bezprecedensowo Asia trzymając Balbinę na rękach i głaszcząc delikatnie po lśniącym futerku, którym całe popołudnie zajmowali się najlepsi specjaliści (czyt. my). Mam wrażenie, że mimo tak krótkiego upływu czasu Balba, tak to skrót (...), wygląda o niebo lepiej niż rano, nawet pomimo swojego chudziutkiego ciałka i drobnych łapek. Jak na niezorganizowanych i roztargnionych, nie wspominając o jakże zazwyczaj porządnych, harcerzy spisaliśmy się na medal. Nie chcę, żeby zabrzmiało to zbyt obcesowo i jakbym prowadziła kółko wzajemnej adoracji, czy coś więc wykluczmy mnie. Niektórzy powiedzieliby, że no zrobiłam całkiem sporo, ale tak łatwiej będzie mi chwalić resztę. Także Asia, która zaraz po mnie najbardziej upodobała sobie małą stwierdziła, że "To już JEJ pies''. Szczerze cieszę się z takiego rozwiązania, bo pomimo tego, że najprawdopodobniej uratowałyśmy Balbinie życie to nie miałaby się gdzie podziać... Jeśli Asi uda się przekonać rodziców nasz drużyna zyska nowego, czworonożnego członka!
Na start Balbina została porządnie umyta i wyczyszczona. Co prawda mydło było nam tu przewodnim środkiem czystości, ale przy kilku wiadrach wody i wielu paru rąk da się zrobić z tego coś więcej niż użytek. Później (czym głównie zajmowała się Asia) Balba została opatrzona i odkleszczona. Jakby właściwie popatrzeć teraz tak na nią to można by pomyśleć, że to normalny, chociaż trochę zbyt chudy psiak, który niczym szczególnym nie różni się od innych małych psiaków. Musiałyśmy znaleźć ją dość szybko po tym jak się zgubiła... Miałyśmy szczęście.
Aktualnie Asia śpi oparta o pień brzozy trzymając na kolanach równie śpiącą Balbinę. Żadna z nas nie ma serca ich budzić, zresztą dziś możemy trochę odpuścić...
Albo właśnie rozwaliłyśmy Asi cały plan dnia.
***
Aż do obiadu obozowisko zdążyło się diabelnie rozleniwić, przez co Lena i Lil(których nieobecności nikt z nas nie zauważył...)wracające z zakupami na obiad wpadły w lekką furię...lekką?To był atak armii demona. A i jeszcze zdążyło się okazać, że dziś. Tak od samiusieńkiego rana naszemu zastępowi przypadała służba w kuchni.
I tym właśnie sposobem cały obóz wykonał pięćdziesiąt przysiadów + gratisik dla zastępu Feniksów za dopilnowanie swoich obowiązków.
Alka poszła zdenerwowana odebrać makaron od oboźnej i wysłuchując przy okazji długiego kazania o nieodpowiedzialnej zastępowej, nieodpowiedzialnej komendantce i w ogóle nieodpowiedzialnym zachowaniu całej drużyny, która zignorowała ich nieobecność i na śniadanie zjadła po prostu kilka bochenków chleba, pochłaniając dodatkowo pięć słoików dżemu. Skruszone (bynajmniej nie wewnętrznie..) pomaszerowałyśmy za Lilką do kuchni.
Na nasze szczęście kuchmistrzyni nie była na nas zła, a raczej rozbawiła ją całą ta akcja... Wszystkie wątpliwości jednak całkowicie minęły kiedy dowiedziała się o Balbinie, akcji ratunkowej i ogółem zaangażowaniu drużyny w pomoc. W duchu byłam z nas dumna.
***
Moja chwilowa radość szybko zdążyła wyparować kiedy dostałam do obrania i utarcia worek (kilka kilo!) jabłek... Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt siedzenia na tyłku przez dwie następne godziny, klnięcia co chwilę którejś z nas podczas zacinania się nożykiem lub parzenia gorącym paleniskiem tudzież wodą na makaron.
Osobiście uważam, że opisywanie służby obiadowej jest śmiertelnie nudnym zajęciem, co przekładałoby się na zanudzenie wszystkich dookoła, a w efekcie końcowym bardzo prawdopodobnym spaleniem kroniki.
Także uprzedzając pytania: Tak obiad był. Tak wszyscy zjedli. Nie nikt nie umarł.
*ekhem jeszcze ekhem*
Moje palce aktualnie umierają, raz od tego, że po ponad godzinnym obieraniu po prostu palce odpadają, a dwa jestem pocięta tym cholernym, ostrym jak diabli, wstrętnym, namolnym i egoistycznie zakrzywionym nożykiem do obierania jabłek. Nie wiem kto wymyślił, że zakup specjalnego syfu z napisem "SUPER OBIERACZ DO JABŁEK" jakkolwiek pomoże w tejże czynności, ale NIE. NIGDY WIĘCEJ. Po prostu NIE. Następnym razem zrobię bunt, wyjmę finkę (nożyk harcerski, nieważne) i zaatakuję te obrzydliwe jabłka na swój WŁASNY, PRYWATNY, ORYGINALNY i bezbolesny sposób. No. Skończyłam opisywanie służby obiadowej.
(Finką i tak bym się pocięła, ale jestem zbyt zirytowana, żeby o tym wspomnieć)
Zakończenie służby obiadowej oznacza rozpoczęcie służby poobiedniej. Tak więc następne pół godziny nasz zastęp na zmianę szoruje stoły, zamiata podłogę i wypala sobie ręce we wrzącej wodzie, bo nie chce nam się czekać aż ostygnie, żeby porządnie umyć naczynia. Pewni ktoś zaśmiałby się, że HA! Można poczekać, przecież chwilę byście odpoczęły! Nie. TO Tak Nie Działa. Fajnie by było. Ale jest to niestety nie wykonalne gdyż, ponieważ, bo dhna oboźna, Lena, cały czas niewybaczająca nam dzisiejszego (Haniebnego!) zachowania stoi i czuwa, żebyśmy czasem w najmniejszym stopniu się nie nudziły, bo mogłoby nam jeszcze znowu zachcieć się spać, albo co gorsza, no nie wiem na przykład usiąść na chwilę?!
Koniec tego. Przerwa poobiednia trwa jeszcze dziesięć minut. Skończyłyśmy wszystko.
-Dezerterujemy? - pytam ściszonym głosem.
-A czemu nie... - odpowiada mi Alka równie konspiracyjnym co zmęczonym tonem - To lu tylnym wyjściem.
Lena nie zauważyła. A jeśli będziemy mieć przez to kłopoty to... dopiero po tym jak za dziesięć minut wrócimy na gwizdek. Idę spać. Dobra... Dobrydzień, bo słońce ciągle wali nam po oczach...
Przeciągam się i układam razem z zastępem na mchu w lesie. I tak poopierane o drzewa przesypiamy dziesięć cudownych minut naszego życia.
***
Przepraszam was, że mówię dopiero o tym teraz, ale rozdziały przez całe wakacje będą co DWA, mam nadzieję, że nie trzy, tygodnie. Dlaczego tak? Jadę na obóz harcerski, drugi obóz, gdzieś tam jeszcze... No sami mam nadzieję rozumiecie.
Skargi, uwagi, zażalenia proszę kierować w komentarzach, jak zwykle czekam na opinię co do rozdziału i możliwe poprawki.
Przepraszam jeszcze raz, już będę grzecznie informować o wszystkim co nastąpi.
Dziękuję, że czytacie,
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top