Rozdział 2. Feniksy
Feniksy. Nasz zastęp zajmował honorowe miejsce przy ogromnym wspólnym stole. Nie do końca mi to odpowiadało, jako że wolę samotność, ale tutaj to wielki przywilej. Z tego co się orientuje jestem jedyna ze swojego rocznika. Nie mam, więc raczej z kim rozmawiać. Do kogo zagadać. Już pomijam fakt, że akceptuje wszystkich tu zebranych. I w moim sercu każdy z nich otrzymał swoje prywatne miejsce. Tu chodzi jednak o coś więcej. O kogoś na kogo mogę liczyć, kogoś kogo mogłabym nazwać najgorzej, a on znalazłby odpowiednie słowo aby było jeszcze gorsze i obraźliwsze, a i tak później razem byśmy się z tego śmiali.
I kiedyś znajde.
Póki co muszę zająć się śniadaniem.
W wytłumaczeniu tego co chodzi mi po głowie przytoczę trzynaste i czternaste prawo:
-Harcerz zje wszystko
-Harcerz jest zawsze głodny
To mówi samo za siebie. Tak uważam/
I jest to tak prawdziwe jak to, że woda w morzu jest mokra.
Jeśli nie jesteś harcerzem i myślisz: Lol, nawet jakbym była harcerką to nie zjadłabym więcej niż trzy kromki chleba z dżemem na śniadanie -
Mylisz się. I to bardzo.
Zjadłbyś pięć i błagał o więcej na kolanach.
Wszyscy nagle wstali. Przez chwilę zgłupiałam. Zaraz jednak zreflektowałam się o co chodzi.. Końcowa piosenka. No tak. Cholera jasna, jeśli nie zaśpiewam z resztą będę musiała śpiewać.. SOLO.
Nigdy nie śpiewam solo, to moja prywatna zasada nr 2.
(Kiedyś może dowiecie się więcej, ale póki co ani mru, mru).
Tym razem piosenką końcową zostało ''Bum, Bum''. Uff. To jedyna piosenka, która jest całkiem spoko.
Gwizdek oznajmił nam początek zajęć. Wszyscy rozbiegli się. Zastępowe próbowały ogarnąć swoje zastępy.
Z dezaprobatą spojrzałam na naszą..
Nie powiem gdzie nas miała, ale raczej wszyscy się domyślają. Postanowiłam sama zawołać nasz zastęp.
-Feniksy baczność!-usłyszałam swój głos rozchodzący się echem po polanie.
Ku mojemu zdziwieniu wszystkie feniksiątka zamarły i posłusznie stanęły na baczność. Postanowiłam, więc kontynuować.
-Spocznij -spoczęły-W szeregu frontem do mnie. Zbiórka!- znów zaskoczenie. One naprawdę mnie słuchają.. To cudowne. Cudowna przemiana. Odkąd pamiętam nigdy nie słuchały się zastępowej..
-W lewo zwrot!-mój rozkaz znów odbił się echem od krańców polany.
Ustawiłam się na przodzie szeregu.
-Za mną. W tył na lewo. Marsz!- tym razem nawet nie zerknęłam za siebie. Byłam pewna, że za mną idą. Właściwie to jako pod zastępowa miałam chyba prawo do robienia
takich rzeczy.
Po krótkiej chwili zorientowałam się gdzie odbywa się terenoznawstwo.
O ile mi wiadomo druh Maciek miał je poprowadzić.
Maciek... Maciek? Właściwie to nikt na niego tak nie mówi. Nie jestem nawet pewna czy wiedzą jak ma na imię.(Wiem, że to drużyna damska, ale druh jest tu jako opiekun, tak jakby się kto pytał).
Wracając, na druha wszyscy mówią Baiter.
Właściwie to nie wiem dlaczego. Chyba chodzi o to, że kiedyś zajmował się fałszywymi punktami kontrolnymi na grach terenowych.
(Dla nie wiedzących bait w angielskim oznacza przynęta, baiter to gra słów od tego słowa. Sami już sobie przetłumaczcie na polski, bo naprawdę nie wiem jak)
Z daleka ujrzałam druha przynoszącego dla nas ławki. Nasz zastęp miał osiem osób, a ławki były naprawdę ciężkie... Bez właściwie żadnego zastanowienia wydałam rozkaz:
-Biegiem, pomóc druhowi Baiterowi w przenoszeniu ławek, marsz!- chyba muszę się przyzwyczaić do mojego głośnego głosu, bo nie mogę przecież za każdym krzywić się gdy go słyszę.. To tak głupie.
-Rozejść się!-dodałam już biegnąc. Właściwie to cały zastęp już biegł. To takie cudowne... Wiem, że się powtarzam, ale nie mogę znaleźć lepszego słowa na to co się tutaj wyprawia. Ktoś mnie słucha! Mnie!
Druh chyba nas usłyszał, bo zaczął się powoli obracać.
-Tylko mi się ładnie przywitać-rzuciłam przez ramię tym razem już moim normalnym głosem.
-Trzy, czte-ry!-właściwie było to bardziej dla mnie, ale to nie ma znaczenia. Prawda?
-CZUWAJ!-gromkie głosy moich feniksiątek potoczyły się echem, tym razem nie tylko po polanie, ale po całym lesie. Nie wiem czemu, ale byłam ogromnie z nich dumna. Niby nic wielkiego krzyknąć czuwaj, a daje to tyle radości.
Na nasz widok na twrzy druha zagościł uśmiech. Co najważniejsze był szczery, bo dosięgnął oczu. Jakoś tak zawsze patrzę czy ktoś szczerze się uśmiecha, nie oceniam. Tylko patrze.
Zerknęłam w tył. Ups,
feniksiątka nie nadążają.
Zwolniłam. Ujrzałam wdzięczność w ich oczach. Też niby zwykły gest, a nasza zastępowa nigdy tego nie robi.. Jakoś tak wychodzi..
Zatrzymałam się jak przystało, kilka metrów od druha Marcina i spokojnym krokiem podeszłam do niego. Skinął mi głową. Znaczyło to, że pogadamy za chwilę jak odmelduje zastęp.
Zrobiłam zgrabny w tył zwrot. Właściwe w 'szeregu frontem do mnie zbiórka' było tylko formalnością. Moje dzieci były już pięknie ustawione. Szczerze nie widziałam jeszcze naszego zastępu tak zgranego.
Z moich spostrzeżeń wynikało, że feniksiki nie lubią naszej zastępowej. Nie żebym ja za nią przepadła, ale do cierpliwych to ona nie należy, zresztą już dawno chciała odejść z drużyny tylko podkochuje się w jednym z druhów.. Dłuższa historia.
Trzeba będzie pogadać.
Zaraz. Nie mogę teraz myśleć. Cholera miałam nas odmeldować!
-Zastęp baczność! - tym razem mój głos brzmiał jakoś niezdarnie - Spocznij! - ueee nie lubię swojego głosu- Kolejno, odlicz!- chociaż dwa słowa były porządne.
-Jeden
-Dwa
-Trzy
Zaraz co?! Aua. Jeden. Muszę wyjaśnić... Zaraz komu? Ach, Zośka. No wyjaśnię jej. Jak zobaczyłam, że to ona moja chwilowa frustracja od razu
minęła. Mam słabość do tego dziecka. Niedobrze.
Reszta meldowania minęła bez zarzutów.
Z wielką gracją (jak na mnie) wykonałam kilka zwrotów. Uniosłam dwa palce ku czołu i zameldowałam.
Jako, iż było to moje pierwsze meldowanie na tym obozie pękałam z dumy.
Poprosiłam feniksiątka o przeniesienie ławek w cień, a one bardzo chętnie sie tym zajęły. Mieliśmy więc chwilę czasu, żeby się przywitać.
Baiter wyciągnął do mnie lewą dłoń odciągając zgrabnie mały palec. Uczyniłam to samo. Ścisnął mi rękę, uśmiechnął się i pół-krzykiem powitał mnie:
-Czuwaj druhno Tello!
-Czuwaj!-odparłam, rumieniąc się na dźwięk swojego imienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top