Rozdział 17. Tu nie ma chwili spokoju
Po poważnych zabawach i równie poważnej musztrze wróciliśmy na teren głównego obozowiska. Oczywiście nie dlatego, że byliśmy zmęczeni... Nie, nie, nie. Byliśmy głodni. Kanapki niestety nie wykarmią bandy harcerzy na długo. A właściwie to stety. Jedzenie zawsze jest dobre. A my zawsze głodni.
Dźwięk gwizdka rozległ się wytrącając wszystkich z magicznej krainy rozmyślań.
-OBIAD!!!
Ach. Ukochany i utęskniony głos Asi wprawił obozowisko w stan euforii. Chyba będziecie musieli mi wybaczyć, że się powtarzam, ale to nie może wyglądać inaczej jak jeden wielki skok na kuchnię. Nam nie trzeba dwa razy powtarzać. Obiad to obiad... Z tym się nie walczy.
-Hej... HEJ! Spokojnie, bo rozsadzicie kuchnię! - Lilka zaśmiała się cicho, a jednocześnie nienawistnie spojrzała na naniesione przez nas błoto, które zawsze przypada jej w sprzątaniu.
-Wszyscy mają miejsca? No to możemy zacząć już modlitwę, tak? - Asia od dobrych pięciu minut irytowała się patrząc na dezorganizację naszej drużyny. Czyli co zrobić jeśli trzydzieści osób nie wie gdzie ma posadzić tyłek.
-Możemy - odpowiedziałam szybko chcąc ją trochę uspokoić, na co osoby najbliżej mnie natychmiast zamilkły i zaczęły szturchać swoich sąsiadów.
Asia przejechała ręką po twarzy akceptując nasz poziom IQ.
-Pobogosław Panie Boże nas, ten posiłek i tych, którzy go przygotowali. Pozwól dzielić się chlebem i radością przez Chrystusa Pana naszego...
-Amen... - dokończyliśmy zgodnie.
-Co śpiewamy - szepnęła Asia do kogoś koło niej kogo nie mogłam dostrzec - Uhmm... Lex zacznij pierwsze słowa "Smacznego"
***
zwątpiłam, że znajdę tą śpiewkę w internetach, więc chyba tak będzie szybciej:
Smacznego, smacznego życzymy wam! x2
Niechaj wam smakuje żołądki popsuje
Smacznego smacznego życzymy wam.
Niechaj wam to żarło nie przejdzie przez gardło
Smacznego smacznego życzymy wam,
Niam niam OLE!
No to tak z grubsza ;)
***
-Smaczne...
-GO!
Wszyscy jak zwykle podnieceni rzucili się na swoje menażki, żeby jak najszybciej zacząć emanować swoi błagalnym spojrzeniem o jak największą porcję. Ale zapomnieli, że jestem tu jeszcze ja. A ja zawsze odbieram swoją menażkę i kładę ją obok. To takie szatańskie manewry przebiegłych ludzi.
Dumnie podeszłam jako pierwsza do stanowiska z wielkim garnkiem i uśmiechniętej Lilki widzącej już zapewne moje świecące się oczy. Coś pięknie zapachniało, a ja lekko oniemiała zdałam sobie sprawę, że jest to zupa... Nie lubię zup. Kurde, ale to ładnie pachnie... MMmmm.. Chyba faktycznie jestem głodna. Smakowity zapach ziemniaków i makaronu rozniósł się już po całym pomieszczeniu. Kolejka zdążyła już powiększyć się o Aśkę i Megg, które z z lekkim zniecierpliwieniem patrzyły na krzątającą się Lilkę. Z tym, że Asia była głodna, a Megg nie chciało się czekać...
Złapałam w dłonie gorący metal i zaczęłam sunąć powoli ku swojemu miejscu na stole. Nie. Tym razem nie wywróciłam się o żaden z podejrzanych obiektów, które zawsze jakimś cudem stają mi na drodze... Nie wnikajmy.
***
Nie lubię opisywania jedzenia, tak samo jak nie lubię jak ktoś patrzy jak jem, a to z grubsza to samo, więc przejdźmy o krok dalej nie ważne jak dwuznacznie to brzmi.
***
Całą przerwę poobiednią przespałyśmy, a zaraz potem zdołały nas zająć sprawy takie jak: wyrównywanie terenu pod namiotami, które w skutek błota zaczęły się lekko zapadać i odchwaszczanie skrawka polany przed kuchnią gdzie zawsze były takie ogromne kolce, w które wszyscy wpadali. Ja z największą częstotliwością i z największymi obrażeniami... Jak zwykle. Na szczęście akuratnie tymi dziadostwami zajął się ktoś inny. Bardziej odpowiedni na to stanowisko.
Z popołudniowego zamyślenia wyrwała nas (a którzby inny?) Asia obwieszczając nam jak zwykle coś co wszystkich zaskoczy i lekko poruszy.
-Pamiętacie te szałasy, co? - uśmiechnęła się dziarsko - dziś tam śpimy, a teraz macie czas na spakowanie się. Niestety jako, że ja to ja muszę tam spać z wami, więc kto ma miejsce? - myślałam najpierw, że padnę że śmiechu. Ale nie. Asia co prawda trochę się wkopała z tymi szałasami, bo z tego co się orientuję chciała do nas wysłać Alexa.. Ale potem zdałam sobie sprawę, że nikt nie ma miejsca i najpewbiej skończy się to wartami. Wartami w lesie, bez ogniska, pośród ciemności, w lesie, samotnie, w lesie. Ech.. To będzie na pewno niezapomniana noc. Co do tego nie ma jamniejszych wątpliwości.
-... No a skoro macie się spakować, a chciałam też przetestować waszą szybkość to macie teraz dziesięć minut na...
Nie zdążyła jeszcze dobrze wytłumaczyć, czy nie ma tu jakiegoś haka (A zawsze jest) a my byliśmy przy swoich rzeczach.
Gorączkowo wyjęłam mój szary plecaczek z niebieskimi chmurkami, który dumnie dzierżyłam już od pięciu lat. Pierwszym przedmiotem o którym pomyślałam był oczywiście śpiwór. Zrezygnowałam jednak z karmiaty nad której przypięciem spędziłam dobre dwie frustrujace minuty. Należy również zapamiętać, że pomimo tego, że jestem harcerką jestem też (tak odrobinkęee) leniwa. Co przekłada się na wrzucenie całego niezbednika jak leci i zignorowanie problemu dotyczącego niedopinanie się plecaczka.
Jeśli chodzi o ciuchy to zamierzam spać w tym, w czym chodzę + bluza do łapy. So sorry, ale to obóz harcerski i nie, nie zamierzam się dziś przebierać. Znaczy przebiorę się pewnie rano w obozowisku, ale to mniejsza. Będzie fajnie... Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top