Rozdział 5

-Nie ruszaj się, a może przeżyjesz.

Jestem tak zaskoczona, że nie mogę się ruszyć. Światło odbite od noża razi mnie w oczy. Gdybym szybciej zareagowała, to jego oślepiałby refleks światła.

I co teraz? On mnie zabije? Wydaje się stanowczy, ale w jego oczach widzę strach.

- Teraz ty i wasza ekipa się stąd wyniesiecie, jasne?
Ostrożnie kiwam głową.
Chwilę tak stoję, niezdolna do ruchu. Parę sekund mija, a ja w końcu ostrożnie robię krok do tyłu, uważnie obserwując trybuta. Ponieważ on nie reaguje, wycofuję się z pokoju, utrzymując kontakt wzrokowy. Zamykam drzwi i oddycham z ulgą.
Byłam o włos od śmierci.
Na arenie to zdarza się często, aż w końcu...
Koniec nadchodzi.
Nagle i niespodziewanie.
- Annie? Annie, gdzie jesteś?
Po chwili orientuję się, że ktoś oczekuje na odpowiedź.
- Już idę! - wołam
Szybko przechodzę przez korytarz i wchodzę do kuchni, gdzie znajdują się zawodowcy.
- Gdzie ty byłaś? - pyta Sam
- Sprawdzałam dom. No wiecie, czy organizatorzy nie zainstalowali to płapek czy coś.
- I jak? - odzywa się Mia
- Czysto - odpowiadam, wiedząc, że nie będzie zbyt dobrze, jeśli jednak jest tu jakaś bomba - Ja niczego nie zauważyłam, jednak coś mi tu nie gra.
Sam kiwa głową.
- No to szukamy dalej?
Kiwam głową.
~
- Padam z nóg. Wracajmy do rogu. - mówi Tina
- Okay - odpowiada Mia - robi się już ciemno
Cały dzień przeszukujemy domki jednorodzinne, jednak nie trafiliśmy na nic wartego uwagi.
A co najważniejsze - żadnej wody.
Odwodnienie powoli daje o sobie znać. Widzę, jak wszystkich dotyka zmęczenie. Długo tak nie pożyjemy.
~
Max jako pierwszy podbiega do rogu. Chwilę przerzuca nasze rzeczy, po czym odwraca się do nas.
- Ktoś nam ukradł zapasy - warczy z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Zapada cisza.
Nagle dochodzi do mnie coś oczywistego. Chłopak z dwunastki schował się w domku, z którego ma świetny widok na nas. Widział, że oddalamy się od obozu i kierujemy do domków. Schował się, gdy weszliśmy do "jego" domku, a gdy poszliśmy dalej - wykradł nam zapasy.
Widzę zdenerwowanie reszty, a mi się chce śmiać, że dopiero teraz to zrozumiałam.
- Nie ma jedzenia! - wzdycha Mia
- Nic? - pyta Sam
- Sam zobacz - odpowiada

Mój kolega z dystryktu podchodzi do rogu, a ja idę za nim. Staram się sprawiać wrażenie zaskoczonej i złej, jakbym przed chwilą nie zrozumiała zajścia.

Wspólnie przerzucamy puste pudła. Zostało trochę broni, a także nasze posłania.
- Ktokolwiek to jest, niech się udławi tym żarciem - mruczy Tina

Przypomimam sobie o plecaku, który mam na sobie. Zdejmuję go i otwieram. Kilka noży, odrobinę pokruszonych krakersów i orzechy. Dobrze, że wczoraj o tym pomyślałam. Nie zaśniemy o pustym żołądku.

Niczym na życzenie Tiny rozlega się huk armaty.
Jedenaście.
Mimo to myślę, że chłopak z dwunastego dystryktu jeszcze nie raz nas zaskoczy.

~

Gdy jest już ciemno, słyszymy hymn Kapitolu.
Pojawia się godło, a następnie twarze - dwóch chłopców, z piątki i dziewiątki.
I znikają.
Przekręcam się na bok na moim posłaniu.
Próbuję zasnąć, ale nie mogę, więc analizuję trzynastu pozostałych przy życiu trybutów.
Nasza piątka, chłopak z dwunastki. Oboje z ósemki. Chłopak z trójki.
Więcej osób nie potrafię sobie przypomnieć.
Ktokolwiek to jest, jeszcze dwanaście osób zginie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top