19
Paryż,
grudzień 2032 rok
Harry Styles
*Did some force take you because I didn't pray? Every single thing to come has turned into ashes. 'Cause it's all over, it's not meant to be.
"Myślisz, że gdybym prowadziła się w lepszy sposób to by do tego nie doszło?"
Camille wyzwala we mnie serię własnych pytań. Przełykam ciężko ślinę i wypatruję przez okno odpowiedzi.
"Nie, Cam." mówię, kładąc dłoń na prześcieradło którym została okryta przez pielęgniarkę. Jej udo wzdryga się na ten bliższy kontakt. Spoglądamy na siebie w żalu. "Nie uważam, żeby cokolwiek miało na to wpływ."
Czyżby? Czyżby, Harry?
Moje myśli nie dają spokoju. Może gdyby nie była w takim stresie, który wywołałem rozstaniem... może gdybym jej nie zostawił zdaną samą na siebie... może gdybym był większym wsparciem.... może...?
"Proszę, nie obwiniaj się za to nieszczęście" mówię, a oczy zachodzą mi łzami. Camille wygląda blado, nie kupuje niczego co mówię. Wie swoje i trzyma się swojej wersji. "Proszę."
"Może to dlatego, bo czuło, że go nie chcesz." odzywa się z wyrzutem. Na jej twarzy maluje się zgorszenie, spycha moją rękę z uda i zaczyna łkać w swoje kruche, rozpostarte dłonie.
Czuję jak mój żołądek zaciska się w supeł. Spuszczam głowę w dosadnym cierpieniu, gdzie łzy przysłaniają wyraźny obraz. Co jeśli ma racje? Nie mogę tego wykluczyć. Nie stanąłem na wysokości zadania, nie zrobiłem tego i o tym wiem.
"Przepraszam, że nie byłem wystarczającym oparciem dla ciebie i dziecka. Zawiodłem." mówię, robiąc przerwy pomiędzy słowami na cichy płacz. "To było strasznie egoistyczne z mojej strony. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale proszę, wiedz, że czuję do siebie ogromną złość i gdybym mógł cofnąć czas... zadbałbym o was lepiej."
Camille patrzy bez wyrazu w punkt za mną. Mam wrażenie, że totalnie się zdysocjowała.
"Czy potrzebujesz czegoś?" pytam, zerkając na kroplówkę. "Mogę coś dla ciebie zrobić?"
"Chcę żebyś stąd wyszedł." odpowiada jałowym głosem. "Nie potrzebuję cię. Żadnej udawanej troski wypełnionej poczuciem winy."
"Nic nie udaję."
Camille przeciera twarz. Poprawia kabelki od kroplówki i znowu odwraca wzrok.
"Potrzebuję zostać sama."
"Dobrze." odpuszczam. "Gdybyś coś chciała to pisz, dzwoń, jestem ciągle pod telefonem."
***
**You drew stars around my scars, but now I'm bleedin
Jest środek zimnej nocy w szpitalu Croix Saint- Simon. Właśnie tutaj w wyłożonej marmurem poczekalni, przygaszonej światełkami wzdłuż ścian, przysypiam na kanapie.
Mam wrażenie, że dawno nie czułem się tak rozdarty. Trochę jak w innej rzeczywistości. To nie jest moje życie. Prawda? Ale, równocześnie, co nim jest?
Myśl, że rozmawiałem z Louisem i ma do mnie przylecieć jest.... zupełnie nierealna i jestem przekonany o absurdzie sytuacji. Nie do końca wierzę, że ta rozmowa telefoniczna była prawdziwa, wiem jedynie, że dzisiaj Louis ma urodziny, a ja doprawdy wysłałem mu wiadomość.
Moje procesy myślowe się wyłączyły i po prostu przyjmują to co jest bez zbędnego analizowania.
Wstaję z siedzenia, poprawiam swój przyduży, dziergany sweter i przytykam do twarzy ręce. Niedaleko pokoju Camille jest dytrybutor z wodą, kieruję się w jego stronę powolnym krokiem. Gdy mijam salę 223 do moich uszu dochodzi płacz mojej niegdyś dziewczyny.
Zamurowuje mnie. Ściska w gardle. I chociaż wiem, że potrzebuje teraz każdego poza mną, nie umiem przejść wobec tego obojętnie.
"Cam?" naciskam na klamkę.
Camille stoi przed szeroko otwartym balkonem, wpół naga, gdy szpitalny fartuch zsuwa się z jej ramion. Przytrzymuje się słabo drzwiczek po obu stronach i z rozdzierającym płaczem odwraca się w moją stronę. Wiatr targa jej blond włosy, a na szyi ma ślady krwi.
Podchodzę do niej tak szybko jak się tylko da i ujmuje jej twarz w dłonie, przytrzymując ręką w pasie. Dopiero z bliska zauważam, że jej dłonie są również we krwi.
"Camille...skąd ta krew?...czekaj, muszę- idę po lekarza." mówię spanikowany, w tej samej chwili, gdy jej twarz opada w moich rękach. Szybko się orientuję, że dziewczyna mdleje i opada w moje objęcie.
Wtedy zaczynam wołać personel.
***
"Panie Styles." zwraca się do mnie lekarz Vance około godziny później. Zrywam się z kanapy, z dudniącym sercem.
"Co się wydarzyło?" pytam szeptem, płaczliwie. Lekarz wzdycha smutno, delikatnie ujmując mój łokieć.
"Pani Camille próbowała odebrać sobie życie." nie. Opadam na kanapę pode mną. "Po dokładniejszym zbadaniu zauważyliśmy pocięte nadgarstki i wyrwany wenflon. Umówiliśmy ją z samego rana na konsultację psychiatryczną i z psychologiem. Nie jest w najlepszym stanie. Na ten moment podaliśmy jej leki uspokajające i usypiające, zobaczymy jak się będzie czuć po obudzeniu."
Nie odzywam się. To jest ten stan, w którym człowiek już nie ma kontaktu z uczuciami, jestem po prostu odłączony.
Potakuję na zgodę? Zrozumienie?
"Możemy panu również zagwarantować leki. Czy potrzebuje pan?"
Spoglądam na niego spode łba. Ciężko mi przetrawić jego słowa.
Potakuję.
Dwie minuty później pielęgniarka przychodzi do mnie z pięcioma tabletkami. Podaje wodę i po przełknięciu lekarstw, prowadzi mnie pod ramię do innego pokoju szpitalnego.
***
***So step right out, there is no amount of crying I can do for you, all this time we always walked a very thin line
Po pierwszym mrugnięciu widzę niewyraźną smugę postaci. Trzepoczę drugi raz i trzeci, by moim oczom objawił się Louis.
"Jesteś." szepczę, śledząc wzrokiem dobrze mi znane rysy twarzy. Wygląda na zaskoczonego, przysuwa się bliżej i złącza nasze dłonie.
"Jestem." uśmiecha się. Po jego policzkach spływają łzy, szybko je ściera wolną dłonią, nerwowo się śmiejąc. "Jestem."
"Myślę, że to sen. To wszystko nie może być autentycznie rzeczywiste."
Louis przysuwa nasze dłonie do nosa i całuje moje knykcie. Ogarnia mnie niepohamowana fala ciepła.
"Jestem prawdziwy, czujesz jak cię całuję?" pyta, ponawiając gest pocałunku na moich palcach.
"Czuję." z moich ust ulatuje szczęśliwy dźwięk. Zaciskam go na ustach, by trwał dłużej niż kilka sekund. "Nie mam dla ciebie prezentu."
Louis kręci głową w niedowierzeniu.
"Naprawdę to teraz siedzi w twojej głowie? Spójrz."
Marszczę brwi, kiedy przystawia moją rękę do swojego gołego ciała pod koszulką. A dokładniej: w miejsce serca.
"Ono tak nie biło. Dopiero na twój widok odżyło."
"Od kiedy zrobiłeś się tak ckliwy, Lou?" przysięgam, że moje policzki palą. Mam ochotę wywrócić oczami z emocji. "Może naprawdę jesteśmy w Matrixie i teraz przeniosłem się do innej rzeczywistości gdzie jesteś obrzydliwie romantyczną wersją siebie."
"Mówili mi, że dali Ci pigułki, pamiętasz jaki kolor wybrałeś?" mówi śmiertelnie poważnie. Wybucham śmiechem.
"Nie zwróciłem uwagi. Chciałem po prostu odczuć w końcu spokój."
"To podchwytliwa odpowiedź." stwierdza, wpatrując się we mnie głęboko. "Czyli nie dowiemy się czy wybrałeś niebieską czy czerwoną."
"Najwyżej wszystko okaże się iluzją."
Przez chwilę milczymy, siłując się delikatnie opuszkami palców.
"Czy jesteś chętny wrócić ze mną do domu?"
Przełykam ciężko ślinę. Mimo dogłębnego wyciszenia, pojawia się ukłucie niepokoju na wspomnienia ostatniej nocy.
"Nie wiem co zrobić." wyznaję. Louis potakuje, odwracając wzrok. "Camille próbowała się zabić. Nie chcę jej zostawiać samej, już i tak czuję się winny za... wszystko."
"Rozumiem. To będzie twoja decyzja."
"Chciałbym na jakiś czas nie podejmować żadnej decyzji." szepczę łamliwym głosem. "Proszę, zrób to za mnie."
"Dla mnie decyzja jest łatwa." mówi, przysuwając ponownie moją rękę pod usta. "Wylatujemy do LA jak tylko poczujesz się na siłach."
"Rodzice Camille mają przyjechać za kilka godzin. Chciałbym poczekać do ich przyjazdu."
"Ma to sens." zgadza się Louis, omiatając mnie łagodnym spojrzeniem. "Jesteś głodny?"
"W sumie to tak, um. Nie jadłem od... dawna."
"Na co masz ochotę?" Louis prostuje się jakby wydano mu komendę. "Proszę o listę życzeń."
***
W tym samym czasie, gdy Louis zadecydował udać się na miasto po jedzenie, do mojego pokoju zagląda Camille. W totalnym oszołomieniu, aż się podnoszę do pozycji siedzącej. Mam ochotę ją przytrzymać i owinąć w kokon, by nie rozpadła się z każdym następnym krokiem.
"Masz chwilę?" pyta niepewnie i z dozą skruszenia. Automatycznie potakuję i wyciągam w jej stronę ręce, na co ona je wdzięcznie chwyta. Siada obok mnie na łóżku i wtula się w mój bok. Obejmuję ją, zaciskając w boleści oczy. Jakaś część mnie nadal ją kocha. Jakaś część mnie chciałaby posklejać jej duszę w całość.
"Kocham cię." mówi zapłakana, obejmując dłonią mój policzek. Spoglądam na nią w kompletnym rozdarciu. Ujmuję delikatnie jej pokaleczony nadgarstek w czułym geście, licząc, że to wystarczy. "Mon doudou." dodaje ciszej.
Całuję ją w czoło, odgarniając nieokiełznane włosy ze skroni.
"Nigdy nie przestaniesz być dla mnie kimś ważnym." wyznaję szczerze. "Mam nadzieję, że o tym wiesz. Miałaś być moją żoną."
Twarz Camille wykrzywia się w czymś bardzo bliskiemu cierpieniu. Styka nasze policzki i delikatnie przesuwa swoimi ustami po moich. Otwieram oczy, ona też, i wiem, że wyczekuje niecierpliwie na mój ruch.
"Cam-"
Nie daje mi dokończyć. Bardzo subtelnie całuje mnie, a ja, z całym poczuciem winy i bólem przeszłości, odwzajemniam pocałunek. Co gorsza, uświadamiam sobie, że brakowało mi tego. Nasze pocałunki stają się żarliwsze i mokre, Camille siada na mnie okrakiem, odrzucając przy tym do tyłu swoje włosy.
"Camille-" przerywa mi następnym pocałunkiem, zagłębiając się we mnie stanowczym spojrzeniem.
"Nic nie jest stracone, Harry."
"Owszem, jest." mówię dobitnie, odsuwając ją. Camille pozostaje na mnie w pozycji siedzącej i wygląda na skraju płaczu. "Camille, z całym szacunkiem i miłością do ciebie, to już nie ma przyszłości."
I oczywiście, to właśnie ten moment wybiera Louis by wejść do pokoju. Zatrzymuje się osłupiony w wejściu, z brwiami wysoko uniesionymi i zmarnowanym wyrazem twarzy. Stawia na krześle dwie papierowe torby, po czym zakłada na siebie ramiona.
Camille wyczerpuje przy tym swoje pokłady odwagi, schodzi ze mnie, odchrząkując niezręcznie i wychodzi z pokoju.
Nikt się nie odzywa.
Moje spojrzenie z Louisem się spotyka. Niestety nie umiem odczytać z nich niczego. Może dlatego, że była w nich totalna pustka.
"Przyszła do mnie."
"Mhm." potakuje, otwierając pudełka z jedzeniem na pobliskiej szafce. Wyjmuje sztućce i podaje mi na szpitalnej tacce restauracyjny makaron z kurczakiem i szpinakiem. "Chcesz do tego sałatkę?"
"Nie, dzięki." odpowiadam, nieporadnie przyjmując od niego posiłek.
"Do picia wodę czy napój aloesowy?"
Okay, czyli udajemy, że nic się nie wydarzyło, myślę i mentalnie wzruszam ramionami. "Wodę, proszę."
Spożywamy w ciszy, która nie przypominała za nic tej, która momentami panowała zanim wyszedł na miasto. Z każdym kęsem uświadamiam sobie, że jest mi coraz bardziej niedobrze. Poddaję się w połowie, zapijając całość wodą.
"Nie smakowało ci?" dopytuje, przełykając.
"Jest pyszne. Po prostu źle się czuję." mówię. "Wybacz za tamto."
Louis przegryza wargę i długo nie odpowiada, przebierając w pudełku z jedzeniem.
"Nie mam prawa tego oceniać, Harry." deklaruje oschle, chociaż w jego głosie słychać zranienie. "Ciekawi mnie jak daleko by to się posunęło, gdybym wam nie przerwał."
"Nie posunęłoby się." zapewniam. "Bałem się ją odrzucić."
"Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie czerpałeś żadnej przyjemności z tego, że na tobie siedzi i bóg wie co jeszcze?" reflektuje zgryźliwie.
Milczę.
"Nie oszukujmy się. Doszło do czegoś jeszcze?"
"Przepraszam, ale z jakiej racji przeprowadzasz ten wywiad?" pytam zdenerwowany. "Nie jesteśmy razem, Louis! Na miłość boską, zerwałeś ze mną, czego ty oczekujesz, kurwa, oddania po kilku tygodniach niewidzenia?"
"Może chciałeś, żebym to zobaczył, co?" prycha, ignorując całą moją wypowiedź. "Chciałeś, żebym was przyłapał, dlatego na to pozwoliłeś."
"Jesteś śmieszny." mówię oburzony, nie do końca potrafiąc uwierzyć, że mnie o to oskarża. "Weź się zastanów, co mówisz."
Czuję jak łzy pieką moje oczy. Powiedziałem Camille, że nie mamy przyszłości. A co z nim? Czy z nim widzę cokolwiek realnego?
"Co was łączy?" pyta. "Co się teraz dzieje?"
"Łączyło nas dziecko, obecnie jedynie przeszłość." kwituję, przykrywając się po szyję kołdrą. "Nie wiem co to było, nie chciała się do mnie zbliżyć od mojego przyjazdu do Paryża. Trzymaliśmy dystans, aż do dzisiaj. Nawet jej nie dopytałem jak było na konsultacji z psychiatrą, nic, przyszła tu i zaczęła być... bliska."
"Może chcesz iść się dowiedzieć więcej?" pyta Louis, na co obrzucam go wrogim spojrzeniem.
"Jesteś zaborczym dupkiem."
Louis bierze głęboki wdech i przeciera swoją twarz, co pociąga za sobą serię nerwowych działań, w tym szukanie paczki fajek oraz zapalniczki. Znam jego ruchy na pamięć.
"Przepraszam." mówi, wstając. "To było nie na miejscu. Poniosło mnie."
"Totalnie bez wyczucia."
"Tak. Idę zapalić, przepraszam."
***
Wychodzimy ze szpitala, obejmując za ręce. Paparazzi najwyraźniej śledzili drogę Louisa z lotniska, ponieważ to właśnie na nich wpadamy przy bramie wjazdowej.
"Kurwa." klnie, zauważając tabuny fotografów. "Nie sądziłem-"
"Nie przejmuj się." posyłam mu uspokajający uśmiech. "Miło czasami zapomnieć, że jest się sławnym."
Czy Camille poroniła?
Wspaniale razem wyglądacie!
Harry, jak to jest jechać na dwa fronty?
Gdzie Camille?
Louis zdradziłeś Harry'ego?
Louis otwiera dla mnie drzwi do auta i delikatnie przytrzymuje rękę na moich plecach wchodząc do środka. Po tym kierowca rusza z piskiem opon, wymijając zawodowo paparazzi.
"Jedziemy jeszcze po Freddie'go i Henry'ego. Nie miałem serca zostawić ich w LA." informuje bardziej mnie niż kierowcę, pisząc wiadomość na telefonie. "Nawet nie wiesz jak się ucieszyli, że spędzą dzień w Paryżu."
"Cóż, pamiętam jak nam dobrze było w Paryżu, gdy byliśmy młodsi."
Louisa wzrok przelatuje prosto na moją twarz. Śmieje się zuchwale, potakując.
"Najlepsze czasy. Najlepsze. Nigdy nie zapomnę rozmowy z zarządem po naszych wywiadach."
"Równie dobrze mogliśmy sobie wypisać na czole, że jesteśmy parą."
"Malinki mówiły same za siebie." komentuje Louis z szerokim uśmiechem. "Obejrzałbym kiedyś nasze wspólne momenty i powspominał wszystko co przeszliśmy. Na pewno roi się od tego online."
"Tak, fani zebrali całą kronikę dla naszych dzieci."
Słowa opuszczają moje usta dosyć nieprzemyślanie. Z jakiegoś dziwnego powodu wstyd mi spojrzeć na Louisa po tym wyznaniu. Szatyn tego nie ułatwia, ponieważ nachyla się by zrównać się ze mną wzrokiem. Chcąc nie chcąc spostrzegam czułość w jego uśmiechu i w zmarszczkach przy oczach.
"Dzieci." mówi cicho z aprobatą. Potakuje w zastanowieniu głową. "Musimy im zgrać na dysk całą historię."
"Przepraszam, że tak z tym wyskoczyłem." mówię, opierając głowę o zagłówek.
"Nie masz za co." odpiera i kładzie dłoń na moim kolanie. "Wiesz, że zawsze chciałem mieć z tobą dzieci, to nie jest tajemnica."
"To nie jest dobry moment na rozmowę o tym."
Louis odkasłuje i zabiera dłoń z nogi. Obracam głowę w stronę szatyna- wygląda na przygaszonego moim komentarzem.
"Wybacz. Po prostu... nawet nie wiem na czym teraz stoimy, a gadamy o dziecku. Dzieciach. Przed chwilą straciłem jedno z Camille, to naprawdę... naprawdę nie moment."
"Wiem." sięga po butelkę wody. "Czy dobrze rozumiem, że odkładamy wszystkie ważne tematy na później?"
"Mamy czas, prawda?" upewniam się.
"Tak, oczywiście. Ile tylko potrzebujesz."
"Dziękuję." mówię z wdzięcznością "Potrzebowałem to usłyszeć."
***
Teksty autorstwa Taylor Swift, *Bigger Than A Whole Sky, **Cardigan, ***Exile
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top