18


Los Angeles,

grudzień 2032 rok

Louis Tomlinson


When somebody told me I would change, I used to hide behind a smile

Jest 3:33, gdy budzę się na kanapie w domu Nialla, zupełnie najebany, zupełnie niezdolny do odróżnienia co jest rzeczywistością, a co wytworem wyobraźni. Znowu to samo. 

Byłem już dwa tygodnie trzeźwy i musiałem oczywiście to zepchnąć z zasięgu widoku. Nie pamiętam co mnie do tego popchnęło, wiem tylko, że nie przyszedłem z takim zamiarem do przyjaciela. 

Jakaś odległa, senna część mnie rejestruje Nialla rozmawiającego z kimś przez telefon? Odwracam się na drugi bok i otwieram lekko oczy, jednak szybko na nowo zaciskam powieki w ochronie przed rażącym światłem. 

'...do Paryża? Dlaczego?

'To przez niego?'

'Przepraszam cię... jesteś pewien?.... święta.'

O 6:54 budzi mnie rozległe stuknięcie. Próbuję wrócić do przerwanego snu, niestety na marne. Męczę się jeszcze z 10 minut zanim wstaję. Idę w stronę kuchni, chociaż to co widzę mógłbym przyrównać do rozmytych klatek filmowych, wywołujących mdłości. Przytrzymuję się ścian, wyspy kuchennej, a potem niczym w wyuczonej choreografii przenoszę swój ciężar na drugą stronę szafek by zmierzyć się ze zlewem. 

Gdy sięgam do górnej półki po szklankę, moją uwagę przyciąga coś innego. Niewinnie odstawiona na palniku patelnia. Odkrywam pokrywkę, a moim oczom ukazują się krewetki w makaronie zalane białym winem. To niemożliwe.

Przecież to sztandarowe, kolacyjne danie Harry'ego. 

Dobra, to jeszcze nic nie znaczy, przecież Amelia mogła z łatwością ugotować to Niallowi. Nie popadaj w paranoję. Jest jeden sposób by to sprawdzić.

Moje zmysły wyostrzają się w natychmiastowym tempie. Otwieram szuflady w poszukiwaniu sztuców, każda z nich wydaje głośny chrzęst, jednak ledwo to rejestruję. Natrafiam na widelec odstawiony na brzegu brudnej filiżanki, później to już kwestia jednego gryza, by potwierdzić moją szaloną hipotezę. 

To jest sztandarowe danie Harry'ego. Harry tu był.

Wrzucam widelec do zlewu i biegnę przez całą willę, przez schody i korytarz. Adrenalina pompuje w moich żyłach, czy ja śnię? Czy to się dzieje naprawdę.... 

Zatrzymuję się przed pokojem gościnnym z białymi drzwiami i z ogromnym lękiem naciskam klamkę. W pokoju zastaję puste łóżko zaścielone w specyficzny sposób oraz zero żywej duszy. Ale na pewno ktoś tu był, ponieważ perfumy unoszące się w powietrzu rozpoznaję od razu. 

Tom Ford Tobbaco Vanille. Ulubiona esencja Harry'ego. 

Czy to jest możliwe, że się z nim minąłem? A Niall nic mi nie powiedział...?

"Kurwa." szepczę. "Niemożliwe."

Czuję jak łzy zbierają się w moich oczach, a serce delikatnie się uspokaja. Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu czegoś co mógł zostawić, jakiegokolwiek znaku. 

Podnoszę poduszkę do twarzy i czuję jego zapach. Czuję go kurwa. Nie odbija mi.

"Louis?" 

Odwracam się w stronę głosu Nialla. Zaspany opiera się o framugę pokoju i swoim spojrzeniem omiata całą przestrzeń.

"Czemu nic mi nie powiedziałeś?" pytam z wyrzutem, załamując się na ostatnim słowie. Przytulam do siebie poduszkę i wbijam smutny wzrok w przyjaciela. "On tu był."

Przytakuje

"Dlaczego?!" podnoszę głos, rzucam zamaszyście poduszką z powrotem na materac. Niall wzdycha. "Odpowiesz mi?"

"Louis, taka była jego decyzja. Nie chciał, żebyś wiedział. Poza tym-"

"Gdzie on teraz jest?"

"Na lotnisku." odpowiada zwięźle, zwracając swoje spojrzenie na okno. "Leci do Paryża."

Ah. Do Camille. Potakuję smutno głową, również zwracając swoje spojrzenie w stronę nieba, jakbym mógł zobaczyć samolot przecinający chmury. 

"Był tu cały czas czy-?" nie umiem dokończyć, bo zbiera mi się na płacz. 

Niall podchodzi do mnie i poklepuje delikatnie po ramieniu.

"Mieszkał ze mną i Amelią od, trudno powiedzieć, na pewno kilku tygodni. Gdy się wczoraj dowiedział, że przyjechałeś załatwił sobie na cały dzień apartament w Soho i wrócił na wieczór po rzeczy. O 5:00 miał lot."

"Zdążył jeszcze zrobić krewetki." mówię, na co Niall marszczy brwi. "Tym się zdradził."

"To świetna wiadomość, czyli mamy co jeść." 

"Świetna." odzywam się bez wyrazu. Czuję, że coś we mnie umarło, zastygło na wieki. 

 Zasłużyłem na to. 

***

"Byłem tydzień pod zamkniętym okiem terapeutów, gdy zdałem sobie sprawę, że krwawiłem na niego moimi nieuleczonymi ranami. To nie był  tylko lęk, że mnie zostawi, ja po prostu, w głębi duszy, nie wierzę, że na niego zasługuję." 

Niall kończy picie piwa i ze zmartwioną miną chwyta mnie za nadgarstek.

"Byłeś w psychiatryku?"

"Nie. Na prywatnym odwyku." mówię, mieszając w swoim kieliszku aperol. Niall obserwuje moje ruchy. Uciekam wzrokiem. "Gdy zerwałem z Harry'm pogorszyło się."

"To co my robimy w Nice Guyu, Louis? Na miłość boską, daj mi ten kieliszek-"

"Nie." odpowiadam stanowczo, wciąż nie patrząc mu w oczy. "Potrzebuję tego. Potrzebuję."

Niall pokazuje poddańczy gest. Opiera się o fotel i kręci z dezaprobatą głową.

"Mam totalną derealizację, czy to co się wydarzyło w czasie kręcenia albumu było w ogóle prawdziwe? Czy może to glitch? Harry mnie znowu chciał. Znowu widział we mnie Louisa sprzed wielu lat. Mogłem mieć wszystko, a w zamian straciłem."

"Nie chcę być niemiły, Lou, ale to brzmi jakbyś celowo chciał ze swojego życia zrobić udrękę. Jeszcze teraz wróciłeś do picia, nie rozumiem cię."

"To wygląda jakbym powoli popełniał samobójstwo, prawda? Też już o tym myślałem."

"Zaskakujesz mnie." dawno nie widziałem go tak oniemiałego. "Czemu tylko tydzień spędziłeś na odwyku?"

"Po tygodniu poczułem, że moim problemem nie jest picie, ale coś głębiej, a alkohol to tylko narzędzie. Dlatego zwiększyłem ilość sesji z moją terapeutką."

"I jak? Pomaga ci?"

"Względnie." wzruszam ramionami. "Więcej rozumiem. Więcej żałuję. Więcej piszę. Jak tak dalej pójdzie za miesiąc wydam nowy album."

"Dobrze, że przynajmniej to daje ci jakieś ukojenie, stary. A masz kontakt z rodziną?" 

Niall zerka na telefon i pisze do kogoś wiadomość. 

"Z Lottie i Doris , ale nie widzieliśmy się z kilka miesięcy, jeśli mam być szczery. Freddie przylatuje w moje urodziny z Henry'm. Wracają na drugi dzień świąt."

"Brzmi dobrze, cieszysz się?" 

"Niezbyt." przyznaję pustym tonem głosu. "Nie czuję się na siłach." 

Kwestia dalszej rozmowy pozostaje prawdziwą tajemnicą. 


***

*You know there's many different ways that you can kill the one you love, the slowest way is never loving them enough

Urodziny albo się świętuje albo wypiera. Ewentualnie pozostaje się na tyle neutralnym, żeby nie robiły na ciebie zbyt wielkiego wrażenia. Urodziny to wspaniała furtka do zobaczenia komu z bliskiego kręgu na Tobie zależy. To również czas, w którym ma się życzenia. Moim życzeniem (i jednocześnie najśmielszym marzeniem) jest telefon od Harry'ego. Mógłby trwać minutę, dwie, byle usłyszeć jego głos. (byle dostać potwierdzenie, że mu nadal zależy). 

"Tato! Wszystkiego-"

Zanim Freddie zdąży skończyć zdanie przytulam go w progu drzwi i zacieśniam mocno ramiona wokół jego barków. Nie ma pojęcia jak za nim tęskniłem. 

Obok pojawia się Henry z podarunkiem w ręku i nieśmiałym uśmiechem. Wyciągam w jego stronę ramiona i przez ułamek sekundy widzę na jego twarzy szok, aż nie rozpływa się pod wyrazem czułości. 

Godzinę po przybyciu chłopaków zjeżdża się catering ze świątecznym jedzeniem. Nie brakuje ulubionych ciast Freddie'go i bezglutenowych dań dla Henry'ego. Frank Sinatra przygrywa w tle, a na telewizorze zostają puszczone zdjęcia z różnych wyjazdów. Popijamy grzane wino i rozmawiamy o wszystkim co poleci na język.

"A Harry? Spędza święta z rodziną?" pada pytanie od Freddie'go, podcierającego usta serwetką. 

Spuszczam wzrok na talerz i odchrząkuję. Z zawstydzeniem zerkam na wyświetlacz telefonu. 

"Rozstaliśmy się." mówię półszeptem, przesuwając na boki jedzenie widelcem. 

Henry marszczy brwi i skupia na mnie swoje spojrzenie. Freddie kręci w niedowierzaniu głową.

"Jak to? Co... co się stało?" 

Co się stało? Co się stało...? 

"Wystąpiły pewne komplikacje." mówię. "Henry, nalać ci jeszcze-"

"Tato." przerywa mi Freddie, ujmując za nadgarstek. Widzę jak jego oczy wykręcają się we współczuciu. Powstrzymuję łzy. "Tak mi przykro, że cię to spotkało."

"Ja... ja z nim zerwałem." kręcę głową, wymuszając uśmiech. "To długa historia i, nie chcę, nie chcę psuć tej uroczystej atmosfery, w porządku?"

"Jeśli tylko będziesz chciał o tym opowiedzieć, jestem tu." zerka na Henry'ego. "Jesteśmy tu dla ciebie." poprawia się. 

"Dziękuję wam." wstaję od stołu. Pocieram nerwowo dłonie o spodnie i sięgam po telefon. "Wybaczcie, muszę na chwilę do toalety."

Już w drodze do łazienki przesuwam wzrokiem po wszystkich życzeniach od ponad 60 osób w skrzynce odbiorczej. Szukam jednego imienia i jednego nazwiska. 

Tego na które moje serce zareagowałoby delikatnym podskokiem radości. 

Niestety nie ma go na liście. 

Jest tylko w mojej głowie. 

Usadawiam się na sedesie i pojedyncza łza spływa wzdłuż mojego policzka. 

Wiesz, że cię nadal kocham? Cokolwiek nie robisz, z kimkolwiek nie jesteś, jakiekolwiek masz myśli na mój temat. Niezmiennie, niezmiernie i niezastąpienie mocno cię kocham

I wtedy. 

Jak na spełnienie życzenia, jak w filmie i bajce jednocześnie, telefon rozświetla się od wiadomości od Harry'ego. Przestaję oddychać. Sięgam ręką by przytrzymać się ściany za mną i wybucham niepohamowanym płaczem. Serce kurczy się od poskromionego bólu i zginam się wpół, gdy telefon upada na kafelki. 

Boże, boże, boże.  Boże. 

Louis

Nie umiałem sklecić krótkiej wiadomości. Chciałem zatrzymać się na "Wszystkiego najlepszego", jednak wyglądało to na niewystarczające i niepełne. Zasługujesz na więcej, chociaż może nie jestem właściwą osobą, by Ci to pisać. Chciałbym Ci życzyć kogoś kto nie zrani cię przez następne 22 lata tak jak my siebie nawzajem. Udanej relacji z Freddie'em. Wszystkiego czego Ci brakuje oraz szczęścia w małej codzienności. 

Twój Harry. 


Brakuje mi tylko Ciebie. Mogę zadzwonić za godzinę?


***

Po powrocie do stołu nic nie było już takie same. Moje oczy przysłaniały permanentne łzy, a uśmiech sprawiał ból. Nie było mnie duszą, siedziałem jedynie ciałem. Na tyle ile potrafiłem automatycznie odpowiadałem, zbierałem talerze i częstowałem ciastkami. Henry śmiał się z Freddie'go wygłupiającego na jednej z moich gitar, a ja starałem się regulować oddech, by nie zwariować. 

O 22 zaprowadziłem chłopaków do gościnnego i sam udałem się do własnego pokoju. 

Roztrzęsionymi rękami trzymam telefon. Upijam duży haust grzanego wina i kładę się, zakrywając ramieniem oczy. Wybieram jego numer, przez co odgłos sygnału wydaje się odbijać od ścian. 

"Louis."

Chwila zduszonego oddechu.

"Harry."

Unoszę się do pozycji siedzącej, jakby w nadziei, że wyświetli mi się jego postać na ścianie. Nie umiem powstrzymać emocji. 

"Wytłumaczysz swoją wiadomość?" pyta zachrypniętym głosem. 

Słyszę jak po drugiej stronie się przemieszcza, i jedyne o czym potrafię myśleć to to, że nie jest jeszcze w łóżku.

"Trudno być bardziej dosadnym, wydaje mi się." odpowiadam przygnębiająco. "Przepraszam cię za wszystko. Przepraszam za to jak cię potraktowałem. Tęsknię za tobą każdego dnia."

Harry milczy, więc kontynuuję z nerwów. 

"Trudno zaakceptować myśl, że 22 lata miałyby nic nie znaczyć." 

"Mi trudno zaakceptować myśl, że potrafiłeś kolejny raz tak po prostu zrezygnować z naszych 22 letnich starań."

Pojawia mi się gula w gardle. Sięgam po paczkę papierosów i odpalam fajkę rozdygotaną dłonią. 

"Miłość nie powinna być tak trudna." dodaje zawiedzionym tonem głosu. "Nie powinienem tak cierpieć, Louis, nie uważasz? Moje serce nie powinno być sztyletowane przez kogoś kto mnie kocha. Nie powinno też krwawić teraz, gdy rozmawiamy, a jednak to się dzieje."

Jego słowa wywołują na moim ciele dreszcz i totalne zmrożenie. 

"Wiem." szepczę, pusto wgapiając wzrok w żarzący się papieros. Nie mrugam. Mam wrażenie, że nic nie czuję. "Żałuję wszystkiego."

Harry wzdycha i pociąga nosem.

"Jestem w Paryżu." słyszę, na co zaciągam się nikotyną. 

"Mhm."

"Camille poroniła."

"Co?" 

Harry pociąga znowu nosem, trochę bardziej energicznie i żałośnie. 

"Nie sądziłem, że mnie to tak zaboli, myślałem, że wypieram, że to prawda.... ale dzisiaj, gdy trafiła do szpitala i poinformowali mnie... umarło coś we mnie." głos Harry'ego załamuje się i pogrąża się w urywanym płaczu.

"H, tak mi przykro." szepczę i z jakiegoś powodu również zaczynam płakać. "To straszne."

"Nie sądziłem, Louis, że to będzie tak boleć."

"Jesteś jeszcze w szpitalu?"

"Tak." potwierdza. "To za dużo na raz. Tyle strat-"

Wstaję na równe nogi, przygaszając peta o kieliszek. Wrzucam niedopałek do środka alkoholu.

"Przylecę. Czy... chcesz mnie?" pytam niepewnie, zaciskając oczy. Harry milczy. "Przepraszam, ja tylko-"

"Chcę." przerywa mi. "Proszę, przyleć."

***


*Taylor Swift, High Infidelity 






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top