16


Londyn,

grudzień 2032 rok

Louis Tomlinson


Drodzy fani.

Z przykrością informujemy, że trasa One Direction zostaje wstrzymana do odwołania. Całe przedsięwzięcie nie wydaje się na miejscu bez obecności, świętej pamięci, Liama Payne'a. 

Album upamiętniający najlepsze, ostatnie chwile zespołu pt. "New Direction" ukaże się w sprzedaży 20 czerwca następnego roku. 

z ogromem miłości

Harry, Niall, Louis .


Raz w życiu poznajemy swoją bratnią duszę. Tym zrządzeniem losu, świat dyryguje w różne strony, czasami nieoczywiste, nie mające z początku sensu. W końcu druga połówka powinna przyciągać się do drugiej jak magnes, a są chwile, gdy jest daleko, ugrzęźnięta pomiędzy kamieniami, w gąszczu odkrywania własnej drogi. 

Pewne przysłowie mówi: odpuść i jeśli wróci.... to oznacza, że jest wam pisane, mimo trudności, przeszłości, wszystkiemu. 

Nic jednak nie zmienia faktu, że pierwsze dni po pogrzebie Liama i wyprowadzce Harry'ego są nie do zniesienia. Czuję się ukamienowany, bez motywacji, pogrążony w podwójnej żałobie. Przez większość dnia śpię, na zmianę gram w Fifę, jednak szybko się nudzę, co pogrąża mnie w myślach i smutku, a to... to prowadzi do picia. 

Wchodzę na nasz czat i patrzę czy jest dostępny. Jest. Patrzę przez kilka sekund na zieloną kropkę, po czym zamykam aplikację. 

Nie mam odwagi napisać. Spytać gdzie jest, czy wszystko z nim okay? Nie mam odwagi przyznać, że żałuję podjętej decyzji. Że ona boli bardziej od wszystkiego co czułem przed zerwaniem. 

Zza zasłony wydobywa się promyk słońca. Popędza moje łzy wzdłuż szyi, aż znikają za dekoltem bluzy. 

Tak bardzo bałem się odrzucenia, że sam odrzuciłem.

***

Eleanor. Gdybyście mnie spytali z czym mi się kojarzy, powiedziałbym, że z problemami. Ale nie w ogólnym tego słowa znaczeniu, tylko stricte z moimi problemami.

Bo tak to już bywa, że Eleanor pojawia się w moim życiu zawsze wtedy, gdy mam kryzys. I jest jedną z tych osób, którym odpowiada ta rola. 

"Cześć, rozbójniku." wita mnie, wchodząc do auta. Ma na sobie narzucony kaptur czarnej bluzy i malutką torebkę wielkości trzech paznokci. "Gdzie jedziemy?"

Kiedyś częściej bywałem na jej osiedlu, teraz widzę ile przez kilka miesięcy się zmieniło. Z racji, że chciałem dużo dyskrecji i spokoju, wyruszyłem w drogę sam swoim Range Roverem, ale cóż, wyszedłem trochę z wprawy, dobra? I nie jestem pewien jak się stąd wyjeżdża.

Poza tym. Piłem.

Eleanor wydaje się tego nie zauważać, poprawia szminkę w lusterku, zerkając na mnie kątem oka.

"Pomyślałem, że może, do domu?" mówię z nadzieją, opierając się czołem o kierownicę. "Nie mam ochoty na nic publicznego, chciałbym tylko pogadać."

Eleanor potakuje w zrozumieniu.

"W porządku." zatrzymuje na mnie swój wzrok. Jej wyraz twarzy bardzo szybko ulega zmianie. "Czy ty naprawdę podjechałeś po mnie pijany?"

"Nie piłem dużo."

"W sensie?" rozszerza oczy, obczajając mnie od góry do dołu. "Czemu nie zamówiłeś mi po prostu taksówki? Spójrz na siebie, Louis, ja pierdole."

"Nie wychodziłem z domu od tygodnia, potrzebowałem poczuć powietrze." tłumaczę, wklikując w nawigację swój apartament. "Poza tym, dzięki temu podjedziemy do Starbucksa i po jakieś jedzenie."

"Od tego jest Uber." lamentuje. "Przykro mi widzieć ciebie w tym stanie. Czy dobrze przeczuwam, że znowu nie wyszło z Harry'm?"

"Nie, jest znakomicie, po prostu nie mamy kontaktu." odpowiadam sarkastycznie, wyjeżdżając z peryferyjnego zadupia. "Każdego dnia mam ochotę umrzeć odrobinę bardziej, ale hej, przynajmniej teraz nie muszę się zastanawiać czy będzie częściej spędzać czas ze mną czy ze swoim dzieckiem."

Eleanor prycha.

"Co?"

"Jesteś takim hipokrytą. Pamiętasz nasze rozmowy, kiedy sam zaciążyłeś z Brianą? Jaki to Harry jest niewyrozumiały, że to był przypadek, powinien zrozumieć, że to nie jest tak że przestałeś go kochać blah blah blah?" wywraca oczami. "Tyle pierdolenia z twojej  strony, by zachować się teraz identycznie co on. Z tym wyjątkiem, że Harry cię nie zdradził.  A i nie znał dziewczyny od jednej nocy, tylko kilku lat. Drobiazg."

Zaciskam mocno usta. Trudno jest to usprawiedliwić. 

"Chciałbym nie czuć się jak się czuję-"

"To trzeba było nad tym pracować." przerywa mi wyraźnie zirytowana.  "Wybacz, Louis, ale czy naprawdę czujesz, że dałeś swoje 100%? Łatwiej było uciec, prawda? Wyjątkowo wygodna opcja. Pierdolnąć czymś, a później cierpieć za swoją własną, niedojrzałą decyzję."

Warto wspomnieć, że to nie jest pierwsza nasza rozmowa tego typu. I właśnie tę cechę doceniam w Eleanor;  że zawsze potrafi postawić mnie do pionu.

"Masz rację." przyznaję smutno. Zatrzymuję się na światłach. "Nie dałem swoich 100%."

"Otóż to."

"Sabotuję swoje życie."

"Otóż to." powtarza, wyglądając za okno. "Raz kolejny. Ile razy będziemy mieć jeszcze tę rozmowę? Twoje traumy, lęki, będą i czas je zaakceptować, bo inaczej całe życie przemknie ci przez palce, a ty zostaniesz z niczym."

Auć. To nie jest dobry moment na ciosy sierpowe. 

"Zawsze mam ciebie." stwierdzam z nadzieją w głosie. "Prawda?"

Eleanor wzdycha przeciągle i podaje mi kartę Starbucka, gdy wjeżdżamy na parking kawiarni.

"Na to wychodzi." odpowiada.

***


Budzę się w gęstwienie brunatnych włosów, wtulony w o wiele za drobne ciało niż bym chciał. Jest środek nocy. A my- przerabialiśmy ten schemat tysiące razy. 

Czasami próbuję sobie wmówić, że lepiej jest czuć ciepło jakiejkolwiek drugiej osoby niż żadnej. Jednak to kłamstwo. Ciepło Eleanor jest inne od tego, które daje mi Harry. Wywołuje też inne uczucia i pragnienia. 

Rozglądam się, na horyzoncie, a dokładniej komodzie, widzę cztery kubki ze Starbucksa do połowy wypite i dwa pudełka po sushi. Cały widok przyćmiewa kłujący ból głowy, dając mi znak, że zbyt długo nie piłem. 

Wciąż wtulony w Eleanor, zerkam na wyświetlacz telefonu. 2:15. Odblokowuję ekran i szukam wzrokiem ostatniej aktywności Harry'ego na naszym czacie. 

33 minuty temu. 

Musi mieć problem ze snem. Z doświadczenia wiem, że zawsze zasypia o regularnej porze i nigdy tak późno. Ciekawe co go trzyma. Może myśli o mnie?  A może poszedł po prostu siku, debilu

Ale po co miałby być dostępny, idąc siku, to już nie ma sensu, huh? Okay, ale nawet jeśli... czy ta informacja cokolwiek zmieni? Po co się nad tym zastanawiasz?

Bo za nim tęsknię. I chciałbym, żeby tu teraz był, najzwyczajniej, kurwa, w świecie. Bym mógł go przytulić, odgarnąć włosy, dotknąć palcem po nosie i wyszeptać jak bardzo go kocham. 

"Kiedyś znowu to zrobię." szepczę do siebie. 

Zabrzmiało jak obietnica. 

Zamykam ponownie oczy i odcinam się od bólu. 

***

Myślę o nim, śnię, odkopuję detale z naszych rozmów, które znaczą więcej niż wtedy. 

To sprowadza mnie na ścieżkę pisania piosenek, coraz to szczerszych i ujawniających moje słabości. Piję, na przemian śpię, czasami po 24 godziny, budzę się odwodniony, z pełnym pęcherzem. Czasami ledwo dobiegam do łazienki, łkając z bólu na kiblu. 

Straciłem rachubę czasu. Tak jest prościej, nie wiedzieć i totalnie się odciąć. 

Raz wyrzygałem się na swój notatnik, a później połknąłem leki przeciwbólowe i mój żołądek ich nie przyjął, więc znowu wymiotowałem. Od ilu dni nie jem? Trudno powiedzieć. Ostatni batonik jadłem na tyle dawno, że go z siebie nie opróżniłem drogą ustną. 

Nie odsłaniam zasłon, a mój telefon padł z wyczerpania. Nie wiem która jest godzina i nie chcę wiedzieć. Nie chce żeby świat wiedział przez co przechodzę. 

Myślę, że teraz dopiero do mnie dotarło co zrobiłem i jakie kurwa, było to głupie. Odizolowałem się w momencie swojego życia, gdy najbardziej go potrzebuję.

 Co ja ze sobą zrobiłem? Boże, jak mi wstyd

Wstyd, za wszystko. Głównie za siebie samego. Za to kim się stałem. Za to jakim gównem jestem bez niego. 

Tym razem wiem, że muszę powstać sam. 

Bez żadnej pomocy i chociaż będzie to najtrudniejsze zmierzenie się ze zmianą, to potrzebuję udowodnić sobie swoją siłę. 

Skończył się alkohol. I bardzo dobrze, teraz bądź co bądź muszę poczynić następny krok

Żeby wrócić do Harry'ego, nie mogę reprezentować obecnego stanu. Muszę być silniejszy, lepszy. Nie może zauważyć moich przeszłych tendencji. One wywołałby w nim traumę, lęk... dobrze go znam. Więc. Muszę.... muszę małymi krokami zacząć.

Najpierw. Wypiję szklankę wody. 

Idę do kuchni, bardzo powoli, koślawo i wymaga to ode mnie wkładu uwagi. Jednak gdy już jestem przy zlewie i nalewam do szklanki wody, rozumiem, że dałem radę.  Co teraz? 

Muszę coś zjeść.  

Ale na myśl o jedzeniu mi niedobrze. Nie mogę zjeść niczego dużego, tłustego. To musi być cokolwiek, małego i lekkostrawnego. Nie wyjdę teraz do sklepu. Nie ma opcji, to krok numer 500, a ja jestem przy drugim. W takim razie co? 

Przeszukuję szafki. Natrafiam na przeterminowane wafle, które kupiłem dla Eleanor jakiś rok temu. Okay. Niech będą stare wafle na początek. Otwieram opakowanie, praktycznie rozrywam je, bo nie potrafię poradzić sobie z folią. A później odłamuję kawałek i przeżuwam suchy jak wiór pokarm, najgorszy jaki jadłem. Mimo wszystko przełykam go. 

Muszę to zrobić dla siebie, powtarzam sobie,  by sobie pomóc

Jem te wafle z godzinę, usadawiając się na zimnej podłodze w kuchni. Siedzę w kompletnej ciemności, odrywając kawałek za kawałkiem, aż nie suszy mnie w buzi. Wtedy wypijam następną szklankę wody i rozpłakuję się.

To nie jest łatwe. Czuję się jak dziecko. Nieporadne pieprzone dziecko. 

Kończę jeść wafle, przecieram łzy z oczu i z promieniującym bólem głowy udaję się pod prysznic. 

I tak. W następnej minucie włożę swoje 100% w to by się umyć. 

I tak, to 100% będzie inne niż kiedyś, jednak równie istotne.

I tak. Będę już trzy kroki bliżej swojego celu.

***

Pierwszy raz w sklepie wywołuje we mnie nieznany mi dotąd niepokój. 

Trzymanie wózka i pchanie go przez alejki w rzeczywistości, która jest niezwykle trzeźwa, brutalna i wyraźna, sprawia, że pozostaję na wdechu. Rozglądam się po ludziach, w obawie, że mnie rozpoznają, jednak nikt na mnie nie zwraca szczególnie uwagi. 

Biorę do koszyka zwykły chleb tostowy, gotowe dania, ser, pięć opakowań oreo. Zabieram z półki kawę, colę. Co jakiś czas poprawiam swój kaptur, który zarzuciłem na głowę. Vansy mnie uwierają, więc idę jeszcze wolniej niż bym chciał i szczerze, chuj im w dupę, że wybrały ten moment, by uprzykrzać mi życie. 

Staram się przypominać sobie o wydechu. Zatrzymuję się w mało zatłoczonej alejce i daję sobie chwilę. Jest okay. Dasz radę

Pcham wózek i widzę regały z alkoholem. Gwałtownie skręcam w dział z makaronami, przeklinając i znowu zatrzymując się w miejscu. 

Nie potrzebujesz tego. Przełam ten schemat. Potrafisz żyć bez tego. Wiesz o tym. Wiesz, Louis.

Pośpieszam w stronę kasy samoobsługowej i nie zastanawiając się ani chwili dłużej kasuję produkty. Daję radę

***

"Louis, co się dzieje?" 

To pytanie zadaje moja terapeutka, z którą nie widziałem się od ponad dwóch lat. 

Ma zmartwiony wyraz twarzy i intensywne spojrzenie. Otula się marynarką z Gucci, co automatycznie sprowadza mnie na tor myślenia o Harry'm. Ta głupia marynarka, jest jak trigger, odpala we mnie wszystko co boli najbardziej. 

Zaciskam szczelnie wargi, powstrzymując się przed płaczem. Janet zauważa to, nie okłamujmy się- w końcu nic nie umyka jej uwadze, jednak nic nie mówi, cierpliwie czekając, aż pęknę.

"Przyszedłem po pomoc." szepczę, na co Janet przysuwa się bliżej skraju fotelu. "Bo nie daję rady sam." 

"W czym nie dajesz rady? Opowiedz mi o tym."

Janet spędza tego dnia 4 godziny z przerwami na wysłuchaniu ostatniego wycinka z mojego życia. Zaznajomiona z poprzednimi rozterkami i problemami, tworzyła grafy w swoich notatkach i potakiwała w rytm moich słów. 

"Nie gadamy ze sobą od 2 tygodni, czy coś."

"I jak się z tym czujesz?" pyta wyraźnie przejęta. 

Jest to chwila, w której moja dusza wydaje ogromny, niesłyszalny, jednak mocno odczuwalny ryk bólu. Nie umiem uchwycić w słowach tego co czuję.

"Czuję... jakby..." kręcę głową, nerwowo mrugając rzęsami. Dotykam przez bluzę serca i biorę niespokojny oddech. "Pustkę? Czuję... totalną rozpacz, Janet. Totalną..." dociera do mnie dopiero w tej chwili, że mówię prosto z serca. "Rozpacz. Ból. Nie mogę tego znieść. Tak bardzo, żałuję."

Terapeutka potakuje, nie odrywając ode mnie spojrzenia, chociaż uciekam nim w różne strony. 

"Masz pomysł z czego się pojawiła potrzeba ochrony siebie poprzez ucieczkę?"

"Bałem się, że mnie zostawi. Bałem się, że jestem w zagrożeniu, że... nigdy nie będzie nam dane."

"Mimo oddania Harry'ego?"

"Tak, ja..." zaczerpnąłem następny trudnych oddech. "Boję się."

"Co mówi twoje wewnętrzne dziecko?"

"Że boi się tej..." przerywam zaciskając oczy palcami. "Boi się..."

Mijają długie minuty zanim dokańczam do zdanie.

"Boi się tego, że nareszcie mogłoby się udać w naszym związku i nie musiałoby się tak bać o to co będzie. Nie zna stabilności. Boi się stabilności. Nie wie jak się... jak się żyje w takim świecie."

Janet uśmiecha się delikatnie i odkłada na stół notatnik. 

"Otóż to, Louis. Otóż to."


***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top