15


Londyn,

listopad 2032 rok

Harry Styles


Mglistym wzrokiem przesuwam po oknach wieżowca, gdzie światła aut i samolotów złączają się w jedną, niewyraźną mazię. 

Nie panuję nad łzami. Kapią ze mnie jak z kranu, a w uszach dudni mi jeszcze dźwięk maszyny, która wydała ciągły pisk, gdy serce Liama przestało bić na naszych oczach. Siedzę w pustym, sterylnym, szpitalnym pokoju i obserwuję jak pielęgniarka zdejmuje prześcieradło z pustego łóżka, a później wyrzuca wenflony i rurki, do których mój przyjaciel był przypięty jeszcze 5 godzin temu. 

Świat nie był już tym samym miejscem, a jednak wydawał się niezmienny. Za oknem zapada zmrok, wyjmuję telefon, przy czym następna fala łez skapuje na jego ekran. Przecieram go kawałkiem koszuli, a następnie zauważam kilka nieodebranych połączeń od Louisa. 

Oddzwaniam.

"Nareszcie." odzywa się po drugiej stronie telefonu. Jego głos jest zachrypnięty od płaczu. "Chciałem ci dać znać, że jedziemy z państwem Payne do domu. Chcesz się zabrać z nami, czy-"

"Zostanę tu jeszcze." mówię. Pielęgniarka zwraca swoje spojrzenie w moją stronę. "Czuję, że jak stąd wyjdę to rozlecę się na kawałki."

Louis milczy, a w tle słyszę ciche, kobiece łkanie. Prawdopodobnie żony albo mamy Liama.

"Rozumiem cię. Będę musiał kończyć, jesteśmy w kontakcie, tak?"

"Tak." wbijam ponownie wzrok w odlatujący samolot. "Uważaj na siebie."

"Ty też."

Potakuję, chociaż wiem, że tego nie widzi, po czym rozłączam się, by na nowo pogrążyć się w w tak dotkliwym bólu, że niemal czuję jak uderza mnie w klatkę piersiową. 

***

Dokładnie 2 tygodnie temu skończyliśmy nasz album i wyjechaliśmy z Nowego Yorku. Dostaliśmy wiadomość o pogarszającym się stanie zdrowia Liama, więc dosyć oczywistym wyborem ulokowania się był Londyn.

Dodatkowo apartament Louisa był najbliższej szpitala, więc zamieszkaliśmy razem jak za dawnych, starych czasów. Jednak- wbrew pozorom- nie było tak jak dawniej. Obserwowałem z dnia na dzień jak Louis się zmienia. Początkowo wydawało się to niewinne, gdy odwracał się tyłem do mnie w łożku, chociaż zawsze był pierwszy do wtulenia się. Coraz mniejsza chęć na seks. Dłuższe spanie, które przybierało formę ucieczki. A później coraz częstsze, samotne wizyty w domu rodzinnym, sięgające 8 godzin. 

Wyczuwalne w powietrzu zrobiło się, że wraz z wyjściem z zamkniętej bańki w Nowym Yorku, odeszła pewność Louisa co do tego jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Z perspektywy czasu, jestem przekonany, że wszystko zaczęło się od zdjęcia usg, które Camille wysłała jakoś w połowie pierwszego tygodnia od zamieszkania razem. Tej nocy Louis owinął się szczelnie kołdrą i zasnął zanim wyszedłem z łazienki. 

Starałem się udawać, że nie widzę jak przegląda ukradkiem mój telefon, gdy udawałem się do kuchni. Starałem się wypierać myśl, że jego pocałunki nie smakują już tą samą miłością co trzy tygodnie temu. 

Koniec końców musiałem zmierzyć się z prawdą.I miało to miejsce w dzień śmierci Liama.

Podjechałem taksówką pod apartament Louisa o 21. Przekręcając klucz w zamku, spostrzegam, że drzwi nie są zamknięte, co wydaje się niepodobne do szatyna. 

"Jestem!" mówię na cały dom, ściągam sztyblety i zawieszam płaszcz na wieszak. Na tym etapie Louis już mnie zazwyczaj wita. Tym razem jednak nie wpasowuje się w ten wzorzec.

Co do cholery?

Niepewnie rozglądam się po salonie i zauważam lekko pochylonego Louisa na kanapie z kieliszkiem w ręce. Przegląda na telewizorze filmiki ze swojego telefonu, gdzie Liam, Zayn i Niall skaczą na siebie w trakcie nagrywania teledysku do Night Changes. Słyszę krótki dialog między Zaynem i Liamem "Będę udawać twoją dziewczynę, huh?", na co Zayn śmieje się i uderza go serwetką. 

Podchodzę bezszelestnie do szatyna, tak by mu nie przeszkodzić w przeżywaniu i całuję go we włosy. Spogląda na mnie czerwonymi oczami i bez słów podaje kieliszek. Dopijam pozostałości alkoholu, po czym ponownie go całuję, tym razem w szyję. 

"Gdybym teraz umarł, umarłbym nieszczęśliwy." pada z ust Louisa, a w mojej klatce piersiowej coś się łamie. Nie jestem pewien czy to serce czy inny organ. 

"Słucham?" szepczę, nie do końca pewny czy mnie uszy nie mylą. Obchodzę kanapę i siadam niedaleko szatyna, z troską chwytając go za dłoń. "Dlaczego?"

Jego twarz dawno nie była tak zapadnięta. Wysuwa dłoń z mojego delikatnego uścisku. 

"Nie mogę znieść myśli, że tam gdzieś jest ona, a w niej rośnie twoje dziecko." mówi, zatrzymując filmik z czasów, gdy byliśmy razem na szczycie wieży Eiffle'a. "I tak, jestem hipokrytą, ale... przez cały czas czuję jej obecność. Teraz gdy Liam umarł-" głos Louisa się załamuje. Przyciska palce do swoich powiek i drży. "Uderzyło mnie jak bardzo życie jest niepewne, niestabilne, jak w każdej chwili może rozlecieć się w pierdolony pył. I cóż to jest za ironia, że jestem nieszczęśliwy z miłością mojego życia. Czy naprawdę, to jest to na co zasługuję?"

Przez chwilę milczę, obserwując jak pochlipuje spod dłoni.

"Nie, Lou. Zasługujesz na znacznie więcej." wyznaję, biorąc głęboki wdech. "Od ponad tygodnia czuję, że coś się skończyło i choćbym bardzo chciał na siłę to posklejać, wiem, że ty tego nie chcesz."

Na te słowa Louis zanosi się mocniejszym szlochem. 

"Co mogę zrobić, co mogłoby-" usilnie staram się coś z siebie wykrzesać, ale szatyn kręci głową. Gdy próbuję go dotknąć odpycha mnie krótkimi ruchami. 

"Musisz się wyprowadzić." szepcze z taką stanowczością, że czuję namacalny chłód wypowiedzianych słów. "Po pogrzebie Liama chciałbym, żeby już cię tu nie było. Przepraszam cię. Nie jestem w stanie teraz tego kontynuować, nie mogę, nie potrafię."

"Skarbie-"

"Przeprasz-szam cię." spogląda mi w oczy. Jest śmiertelnie poważny, trzyma potworny dystans. "Jeśli będzie nam pisane, tak jak myślimy od lat, to kiedyś znowu się zobaczymy."

"Louis." nie wytrzymuję, nie wierzę. Czuję jak w moim gardle tworzy się gula, nie do przełknięcia. Zaciskam ręce w piąstki, nie kontrolując jak łzy zalewają moją twarz. "Nie mogę cię zostawić."

"To nie jest kwestia czy możesz, czy chcesz." odpowiada, wstając. Unosi kieliszek, po czym z hukiem kładzie go na stół tym razem bliżej, by nalać do niego więcej alkoholu. "Musisz mnie zostawić. Musisz zająć się swoim życiem." 

"Ile razy będziemy przez to jeszcze przechodzić?" pytam zraniony. "Ile, Louis?!"

Louis upija nadmiar z kieliszka, unikając mojego spojrzenia. Gdy nie otrzymuję odpowiedzi, przeklinam pod nosem. 

"Kiedy jest pogrzeb Liama?" pytam w zamian. "Ile mam jeszcze czasu?"

"W czwartek." mówi zdawkowo i włącza nowy filmik, na którym niefortunnie został uwieczniony uroczy moment z 2013 roku. Na nagraniu szatyn zbliża telefon do mojej twarzy i pyta co bym zjadł na obiad, na co odpowiadam chicken stuffed with mozzarella wrapped in parma ham with a side of homemade mash, a Louis obraca kamerę i mówi 'that's my baby'.

Patrzymy na to z promieniującym skupieniem.  Szatyn sięga dłonią do ust i pociąga nosem. 

"Chcesz to stracić?" pytam płaczliwie, wskazując na telewizor. "To?"

"Nigdy nie chciałem." szepcze, po czym wyłącza telewizor i zaczyna iść w stronę sypialni. "Dobranoc."

***

Tej nocy nie śpię, za to dużo płaczę i kontempluję. Odtwarzam w głowie opcje oraz wszystkie scenariusze, które mi pozostały. 

Mogę przeprowadzić się z powrotem do Paryża, wynająć niedaleko Camille apartament i wspierać ją podczas całej ciąży. Zostać w UK- w końcu tutaj mam dom i rodzinę. Lub. Wypierdolić na drugi koniec planety, żeby być jak najdalej od problemów

Z tego całego natłoku myśli, decyduję się pójść do kuchni zajrzeć do lodówki. Zajadanie stresu i smutku brzmi jak dobry pomysł. Niestety lodówka świeci pustkami, z wyjątkiem ulubionych batoników Louisa wciśniętych pomiędzy dwa Dr. Peppery. 

Nie ukrywam desperacji, gdy łamię się i sięgam po słodycz. Nie cierpię ich, są gumiaste i nie rozumiem jak Louisowi udaje się uchować przy nich zęby. By umilić sobie udrękę przeżuwania wchodzę na instagrama i zauważam, że Camille dodała pięć godzin temu post. Selfie w lustrze z delikatnie, ledwie widocznym, zaokrąglonym brzuszkiem. O mój kurwa boże

Zamieram. 

To jest moje dziecko. A ten brzuszek, z moim dzieckiem.... jest niezwykle podniecający. To przecież chodzące spełnienie mojego fetyszu. 

Przez to jedno zdjęcie, w mojej głowie pojawia się dodatkowy scenariusz, który z ogromnym wstydem zaczynam rozważać. 

***

Gdy następnego dnia się budzę, orientuję się, że zasnąłem przy stole. Papierek po batoniku leży obok telefonu, a kubek, z którego codziennie rano Louis pije herbatę, został postawiony niedaleko mojej ręki. 

Przez jakieś 3,5 sekundy doświadczam błogości i totalnego zapomnienia z poprzedniego dnia. 

Aż sobie przypominam.

"Kurwa." wyduszam, chowając w ramiona swoją twarz. Liam nie żyje. Louis ze mną zerwał.  Nierealnym by było, gdyby wydarzyło się to w tym samym dniu, prawda? Prawda? 

To nie sen, to rzeczywistość.

Mój niedoszły mąż, mój były chłopak, moje wszystko, wchodzi nonszalancko do kuchni i kładzie na blacie dwie bagietki i chleb tostowy. 

"Dzień dobry." mówi, zerkając na mnie kątem oka. 

"Dzień dobry." odpowiadam ze zmarszczonymi brwiami. "Jestem teraz w jakimś matrixie, czy-"

Louis opiera się o kuchenkę, przesuwając nerwowo dłońmi po dresowych spodniach. Lokuje na mnie niebieskie oczy i wymusza lekki uśmiech.

"Niestety nie. Chociaż żałuję, że nie byłem subtelniejszy." odchrząkuje, urywając kontakt wzrokowy. "Przyniosłem bagietki, jakbyś miał ochotę na ciepłe śniadanie."

"Jak w naszej wymarzonej przyszłości?" pytam. "Z tym wyjątkiem, że nie jesteśmy razem? I ogólnie jest chujowo?"

Louis zaciska usta i przechodzi z nogi na nogę.

"Po prostu pomyślałem, że będzie ci miło, gdy obudzisz się po jednym z najgorszych dni w twoim życiu i będziesz mógł zjeść dopiero co wyjętą bagietkę z pieca."

"Jak wspaniałomyślnie z twojej strony." odburkuję, wstając i praktycznie od razu tego żałując. 

Nie mam już 16 lat, spanie w tak niewygodnej pozycji jest morderstwem dla moich pleców. Przez dłuższą chwilę stoję, rozmasowując swój bark, aż czuję jak Louis dotyka swoimi mniejszymi rękami mojego kręgosłupa. Przechodzi mnie dreszcz, gdy uciska konkretne miejsca kciukami, a następnie otula mnie od przodu i ciągnie w tył, by nastawić w odpowiedni sposób. 

Oczywiście to pomaga. Ten mały gnój ma doświadczenie i doskonale wie czego potrzebuję.

"Dzięki." odpowiadam poruszony tym gestem. Louis wzrusza ramionami.

"Drobiazg." odchodzi  i urywa sobie znaczną część bagietki. "Rozmawiałem z Niallem i Zaynem." potakuję, skupiając na nim uwagę. "Składamy się na kwiaty i jeśli chcesz... mamy we dwoje przemówić w trakcie uroczystości." pauzuje "Jeśli chcesz."

To naprawdę brzmi jak żart. Spuszczam głowę, a łzy, o których istnieniu jeszcze chwilę temu nie zdawałem sobie pojęcia, ulatują grochami na podłogę. Mam jednak odwagę spojrzeć na jego malutką posturę i przerażony wyraz twarz. 

"Dobrze." co mi więcej pozostało?  "Czyli musimy napisać przemowę."

Louis krząta się po kuchni, ewidentnie czegoś szukając. Po otwarciu jednej z szuflad, wyciąga z niej dwa długopisy i nowy notatnik z Diora. Rozwiera go na pierwszej stronie i urywa kartkę. 

"Jakieś pomysły?" jest w gotowości, siada przy stole, wyczekująco zerkając w moim kierunku. 

Wzdycham. 

"Pisz." instruuję, pocierając czoło."Um. Liam..."

Trudno jest oddać w słowach godne pożegnanie tak wspaniałego i lojalnego człowieka, jakim był. Czy jest to w ogóle możliwe?

Louis czeka z długopisem w powietrzu. Gdy trwa to dłużej niż oczekiwał, unosi znacząco brew

"Może..." szatyn przejmuje inicjatywę, poklikując pisakiem. "Coś typu.... Liam. Byłeś 1/5 naszego małego świata, ale również bratem, który w pierwszej kolejności troszczył się o nas, a potem o siebie."

"Trudno się mówi do Ciebie w czasie przeszłym." dopowiadam, co Louis żwawo zapisuje. "Zwłaszcza, gdy nadal czujemy twoją obecność w sobie. Liam. Zostawiłeś część siebie w naszych sercach, za co nie moglibyśmy być ci bardziej wdzięczni. Nigdy nie przestaniemy jej pielęgnować."

"Kochamy cię." kontynuuje szatyn. "Na zawsze, Twoi..."

"Bracia." kończę. 

Nastaje spokój, dogłębnie bolesny i intymny spokój. Daleki od akceptacji, ale bliższy jej niż wczoraj.

Posyłam smutny uśmiech Louisowi, na co on go odwzajemnia i bardzo subtelnie odkłada pisak na stół.

"Mogę cię przytulić?" 

Louis przymyka na długo oczy, nie odpowiadając mi od razu. Po chwili, która wydaje się trwać kilka dobrych minut lub godzin, wstaje i sięgając na palcach przyciąga mnie do uścisku,. Nie potrafię się nacieszyć jego obecnością. 

On jest zbyt cenny. 

Obejmuję go całym swoim ciałem i utulam jego głowę jeszcze bliżej swojej. Ten moment trwa zdecydowanie za krótko. Z drugiej strony  znaczy o wiele więcej niż potrafiłyby przekazać słowa.

***

Trzy walizki, rzucony luzem sweter na torbę i bidon wody.  Tak prezentuje się mój dobytek pod drzwiami apartamentu Louisa dwie godziny przed pogrzebem Liama. 

Nasza stylistka przywiozła garnitury i idealnie dopasowała je do naszych sylwetek, robiąc ostatnie poprawki. Nie komentuje faktu, że oboje od rana śmierdzimy alkoholem (który sukcesywnie pijemy), jedynie opryskuje nas bardzo intensywną perfumom, zabijającą zapach rozsypanego człowieka.

Louis jest ubrany w elegancki garnitur od Burberry, czarną koszulę z delikatnie beżowymi wstawkami i uciskające spodnie. Jego zaczesane włosy w malutki rulonik przypominają mi bardzo, bardzo dawne, dobre czasy.  

Gdy Louis widzi mnie pierwszy raz,  oszołomiony zaprzestaje kroku. Oblizuje usta i popija whiskey.

"Widzę, że wybraliśmy podobną strategię przetrwania dnia?" mówi cichym głosem, wskazując na kieliszek.

Unoszę swój trunek, mieszając nim w powietrzu. 

"Nie mam siły udawać silnego." szepczę. Podciągam skarpetki do moich idealnie błyszczących, różowych butów i odchrząkuję. "Chcę, żebyś wiedział, że wyglądasz jak cynamonek z tymi włosami i jest to najsmaczniejsza wersja Louisa z 2013 roku."

Louis wybucha pustym śmiechem, drapiąc się po zaroście. 

"Ty natomiast, mój drogi przyjacielu." upija następny łyk. "Wyglądasz jak obecna wersja Harry'ego, w której można się zakochać w mgnieniu oka."

"Um?" rozsiadam się na fotelu, chłonąc jego nonszalanckie zachowanie. "Gdybyś nie był najebany już bym siedział na walizkach w holu, bo nie umiałbyś wytrzymać mojego widoku."

Te słowa wyraźnie obruszają szatyna. Cała jego twarz przyćmiewa cień skonfundowania. 

"Czy możemy w ten ostatni dzień udawać parę?" co? "Nie chcę w ten dzień.... wiesz."

"Nie wiem." mówię i się śmieję, bez żadnego humoru. Nie wiem czy to alkohol robi swoje, ale czuję narastający wkurw. Wbijam w niego swoje spojrzenie, przed którym ucieka. "Po co? Po co chcesz przeciągać moje cierpienie?"

Przysiada na oparciu kanapy, przełykając ciężko ślinę. Kręci głową.

"Zapomnijmy o temacie." mamrocze szybko. "Nie chcę. Masz rację, po prostu, pomyślałem, że przydałoby się wsparcie w ten trudny dzień."

"Trzeba było o tym myśleć zanim kurwa zerwałeś." odpowiadam oschle, nie odrywając od niego wzroku. Dopijam ostatni łyk ze szklanki, po czym wychodzę z salonu na dobre. Nic tu po mnie.

***




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top