.

Odprawa nie trwała długo, jak na realia Phoenix. I całe szczęście, bo młody Kyungil nienawidził, kiedy musiał długo czekać. Szczególnie, że te dwanaście godzin podróży samolotem, tuż przed kolejnymi godzinami jazdy, zapewne starym, żółtym, rozwalającym się busem, wykończyły go do niemalże granic możliwości. Przecież to nie wina trenera, który kazał biegać licealistom po lotnisku pięć okrążeń, aby pobudzić ich krążenie po długim, siedzącym locie, podczas którego młodzi siedzieli w fotelach, nie ruszając się nawet do toalety. 

Ale czy to ich wina, że zaczęli bać się, że jeśli tylko któryś z nich się poruszy, to samolot wpadnie w turbulencje i wszyscy zginą gdzieś nad Wyspami Kurylskimi, lub jeszcze dalej, tonąc w głębinach? W końcu Morze Ochockie nie dodawało im zachęty, o jakiej świadczyła jego nazwa. Wręcz przeciwnie.

- Kyu~~ - zaświergotał SiHyoung, obejmując swojego przyjaciela. Niższy o centymetr, czym szczycił się Song, z racji tego, że Si urodził się te parę miesięcy przed nim, czyniąc wyższego młodszym. - Jak myślisz, długo zajmie nam podróż? Chciałbym już te pianki - jęknął, potrząsając torbą przyjaciela. 

Kolejna rzecz, którą mógł pochwalić się Kyungil. Był młodszy wiekiem, za to starszy umysłem o dobre piętnaście lat, mimo że liczyli zaledwie osiemnaście wiosen. Za to jednak Il uwielbiał swoich przyjaciół, tylko dzięki nim nie siedział sam w bibliotece, opychając się pokrojoną papryką z pudełeczka, bo papierowe opakowanie za bardzo szeleściło bibliotekarce. Swoją drogą mimo zamiłowania do książek, Kyungil nie żywił szczególnie przyjemnych uczuć do kobiety z jego ulubionego miejsca w Seulu. 

Szarowłosy pokręcił swoją tlenioną czupryną w niedowierzaniu. 

- Jak ty słuchasz? Powiedzieli, że coś około pięciu godzin. Kemping jest daleko, nie chciałbyś chyba iść tam z buta - prychnął, śmiejąc się pod nosem, słysząc przeciągły, zawiedziony jęk przyjaciela.

Zaraz do dwójki przyłączyła się pozostała para, która do tej pory biegła ostatnie okrążenie, którego trener nie mógł im odpuścić. "Sanitariusze dotrą jutro na nasz kemping, nie będę was, gnojki, reanimował, moje usta nie będą cierpieć przez waszą głupotę."

- Czekajcie, czy ja dobrze słyszałem, że zostajemy tu na pięć dni? Pięć dni, stary, dlaczego? Dlaczego pięć dni? Jak ja się będę kąpał? Tak są na pewno niedźwiedzie. Niedźwiedzie są duże, nie? I... I straszne i myfyfymi... - najstarszy z czwórki zatkał dłonią usta najniższemu, który zaczął swoje histerie, po czym przytulił go od tyłu, przewracając oczami.

- Daj spokój,  Jae - mruknął DoKyun, sięgając do jego torby po inhalator, czując ciężki oddech na swojej dłoni. - Zaciągnij się mocno - polecił, trzymając urządzenie przy ustach przyjaciela, który wykonał żądanie, w duchu dziękując brunetowi za powstrzymanie go przed zbytnim nakręceniem się na wymysły, które zapewne były mało prawdopodobne. A swojego brata kopnął w piszczel, kiedy ten dźgnął go w bok, poruszając brwiami na widok swojego bliźniaka z najstarszym chłopakiem.

- Nie będzie tak strasznie, chłopaki. Wyobrażacie sobie to spanie pod gołym niebem? Powietrze tu musi być zajebiście czyste, w przeciwieństwie do Seulu. Do tego te laski, Kyu, widziałeś Sunmi i te jej koleżanki? One tu przyjechały, mimo takich warunków - wypiszczał ostatnie słowa, nadal uwieszony na Kyungilu, SiHyoung, potrząsając przyjacielem. 

Żywe zachwycanie się chłopaka przerwał głos ich opiekuna, wołający wszystkich do busa, w którym spędzić mieli najbliższe sześć godzin. Ciężkich, wypełnionych stękaniami, wymiotami i zgniecionymi przez fotele nogami, godzin.

- Nie odpowiedziałeś mi - jęknął znów Hyoung do Kyungila, zabierając Jaeho żelki, które ten próbował odebrać. Si uważał, że skoro urodził się dziewięć minut wcześniej, to miał prawo decydować o dobru jego młodszego braciszka. A według niego, jedyną dobrą rzeczą było zajadanie się zdrowymi papryczkami, które swoją świeżość straciły już w trzeciej godzinie podróży samolotem. Był równie ześwirowany na punkcie zdrowej żywności, co Kyungil. No, może bardziej.

- Cieszy mnie, że pojechały - mruknął od niechcenia Song, nie odrywając wzroku od książki, którą dostał od przewodnika. Czy raczej podkradł mu z torby, kiedy ten nie widział. Nikt nie musiał o tym wiedzieć, a trójka półgłówków, która siedziała tuż obok niego nie wydałaby go za skarby świata. 

- No tak, zapomniałem o twoim wiecznym celibacie, panie "dobra książka jest lepsza od pizdy najlepszej laski w szkole" - żachnął się szatyn, znów bijąc swojego braciszka w tył głowy, na co młodszy wręcz załkał, masując się w bolącym miejscu i wtulił się w Dokyuna, który, nie przerywając podziwiania widoków za oknem - które swoją drogą były otoczone kurzem i prawie nic poza nim nie było widać - położył dłoń na głowie JaeHo i głaskał go, jak młodszy lubił.

- Uh, odwal się ode mnie i zajmij swoim penisem, Hyoung - warknął Kyungil, uderzając wspomnianego chłopaka książką w głowę. - Szczerze to wolałbym jakąś Indiankę - zaśmiał się, widząc minę przyjaciela, który z niedowierzania słowami Songa, aż otworzył usta. - Zamknij je lepiej, słyszałem, że muchy tutaj nie są wcale smaczne - mówiąc to, przymknął jego szczękę, powodując jeszcze dziwniejszy widok twarzy szatyna.

- Okay, dobra, znam cię cztery lata, nie sądziłem, że wreszcie coś takiego powiesz - przyznał, kiwając głową. 

- Dobra, gówniarze! Szykujcie się, zaraz będziemy na miejscu! - rozległ się krzyk ich opiekuna, a wśród dziewiątki młodych osób rozeszły się zadowolone głosy, a nawet krótkie wiwaty.

Po około dwudziestu kolejnych, zawiedzionych minutach, w końcu parszywa dwunastka, składająca się z dziewięciu uczniów, dwóch opiekunów, z czego jeden był kierowcą oraz przewodnika, który również przez trzy dni miał pełnić rolę opiekuna rozwrzeszczanych, prawie dorosłych nastolatków, dotarła na miejsce docelowe, do którego podróż zajęła im osiemnaście długich, męczących, odrętwiałych godzin. 

Tym razem wuefista, sam zmęczony naprawdę długą podróżą, nie kazał umęczonym licealistom biegać wokół kempingu, na całe szczęście, bo wszyscy padliby po pięciu krokach. Jedyne, co nakazał, to zabrać szczupłe bagaże z samochodu, oraz rozłożyć namioty w obrębie dziesięciu metrów od ogniska. 

Wbrew pozorom, płeć brzydka została spławiona przez piękne odpowiedniki rasy, które stwierdziły, że żadna męska ręka nie jest im potrzebna, żeby rozłożyć kawałek materiału.

- Przykro mi, Sisi, że nie uda ci się żadnej z nich wyrwać - powiedział z udawaną troską Kyungil, klepiąc starszego z bliźniaków po ramieniu. Ten wzdychnął jedynie, zabierając się za pomaganie bratu z rozkładaniem namiotu.

Po męczącym, pełnym zaplątywania się o sznurki i potykania o śledzie powbijane w ziemię, rozkładaniu schronień, nastała pora na przyrządzenie jedzenia. Tutaj żeńska część grupy postanowiła zatrzymać swoje feministyczne zapędy.

- Nie chcemy, żebyście się potruli, biedaki. Sępy nie miałyby za dużo pożywienia - powiedziała jedna z nich, uśmiechając się złośliwie w stronę ostatniego z chłopców, który do tej pory trzymał się z dziewczynami. 

- Zrywamy się jak usną? - rzucił ukradkiem Kyungil do swoich przyjaciół, sięgając po jedną z konserw. Widocznie tym będą musieli żywić się przez następne dni. Jego mięśnie już krzyczały z cierpienia, widząc marne kawałki mięsa, mocno ubogie w odżywki. 

- Trochę świeżego powietrza, otwartej przestrzeni, a w naszym Kyusiu budzą się najgłębsze żądze, niesamowite - zakpił, milczący do tej pory, Dokyun, do którego nadal lepił się najmłodszy. 

Pozostała trójka zgodziła się, czując, że takie drobne ucieczki wśród mroku nocy, mogą być niesamowicie fascynujące. Szczególnie po tym, czego dowiedzieli się później.

Siedzący przy ognisku przystojny, jednak owiany aurą starości mężczyzna, odziany w krótkie spodenki khaki, skubał kawałki wyschniętej bułki i trzymał wzrok utkwiony w żarzących się płomieniach wysokiego ogniska, które ogrzewało, mimo ciepłego, nowomeksykańskiego powietrza, grupkę młodzieniaszków. 

- Wiecie, po drugiej stronie rzeki jest jezioro. Słyszeliście o indiańskich legendach? - zapytał, nawet nie podnosząc wzroku na młodzież. Wiedział, że pokiwali głowami, w końcu po to tu przyjechali. - Jakie znacie? - zagaił, pobudzając wyobraźnię licealistów.

- Biały Mustang - powiedziała jedna z dziewczyn.

- Powstanie człowieka - powiedziała inna.

- Władca wilków - dopowiedział najmłodszy z grupki chłopaków. 

Siwek pokiwał głową z uznaniem i, zanim znów zaczął mówić, skubnął kolejny kawałek pieczywa.

- A znacie legendę o Hanuautho? - wszyscy z zaciekawienie pokręcili zgodnie głowami. - Więc, jak wspomniałem, po drugiej stronie rzeki jest jezioro. Oddalone o jakieś dwa kilometry, idzie się tak w drodze prostej, nie trudno jest jednak się zgubić między skałami. Wszystkie wyglądają tak samo, do tego szepty, wodzące między nimi, wprawiają w dezorientację. Nie radzę wam chodzić tam w nocy, jest szczególnie zgubna - upomniał, patrząc ukradkiem na czwórkę przyjaciół, którzy przełknęli ślinę z niepewności. Jednak cała niebezpieczna otoczka jeszcze bardziej nakręcała młodzieńców. 

- Jezioro ma swoją ponad dwu tysiącletnią historię, której strzegą się najodważniejsi śmiałkowie. Otóż zanim biały człowiek wstąpił na nasze tereny, moi przodkowie powierzali swoje życia i dusze Duchom Zmarłych, którzy trzymali ich w swojej opiece, karząc za to, co złe i wynagradzając za dobre. Jezioro, które teraz nosi nazwę Freano, kiedyś nazywane było Hanuautho, ku czci zaklętego w nim ducha, jak i przestrodze wszystkich, którzy postanowili się do niego zbliżyć. Każdy, kto zna legendę o pięknym młodzieńcu, strzeże się chodzenia nad zbiornik, omijając go najbardziej, jak się da. Hanuautho był synem wodza, który dumnie nosił imię Soomakh. Tak samo dumna jego żona, Ujanoh, bardzo wierna, piękna i pomocna, po niedługim czasie, kiedy przychylność Wielkiego Ducha spadła na małżeństwo, urodził im się chłopiec o niesamowitej urodzie. Same gwiazdy bladły tuż przy jego urodzie, gdy tylko wybiegał nad jezioro, bawiąc się jego tonią. Każdy kamyk i roślina kłaniały mu się, podążając wraz z wiatrem po równinach i plemionach, roznosząc wieść o jego urodzie. Piętnaście Wielkich Słońc było niewystarczające dla Hanuautho, którego tuż po ocaleniu pięknej Hanuoh przemianowano na YiJeong. Chłopiec jednak nie był skłonny do poślubienia dziewczyny, sądząc, że zasługuje na kogoś bardziej obiecującego. Okropnie rozgniewało to nie tylko jego ojca, ale również rodzicieli Hanuoh. Starzy wodzowie zebrali się na wielkim placu narad, wokół totemu Wielkiego Ducha, a słońce odbijało się od ich posrebrzanych przez czas głów. Gdy tylko Yi stanął przed ich obliczem, ci przeklęli go na rogi i krew bizona, na ogień, na potężnego szarego niedźwiedzia i jego szpony i nakazali poślubić mu tę, która jako pierwsza wpadnie w jego ramiona, gdy tylko wynurzy się zza skał, nucąc swoją pieść ku pustyni. Młodzieniec jedynie zaśmiał się im w twarze, zaraz ogłaszając, że tylko Duch Lasów jest godzien, aby pojąć go w małżeństwie. Żadna bowiem kobieta nie będzie w stanie dorównać jego pięknu, ubliżając jego urodzie. Wtedy też nie tylko wodzowie się rozgniewali. Zerwała się potężna wichura, która podnieciła ogromne ognisko, wciągając płomienie między skały - gdy słowa wyrwały się z ust mężczyzny, płomień buchnął w górę, strasząc przy tym licealistów i obu wychowawców. - Wielki sęp pojawił się nad nimi, krążąc niebezpiecznie, zaraz znajdując się tuż nad YiJongiem, porywając go w swoje ostre i mocne szpony. Poniósł młodzieńca na skraj jeziora, a za nimi podążyli mieszkańcy, drżąc ze strachu o własne życia jak i o życie młodzieńca. Sęp przeklął chłopca, ostrzegając wszystkich o czynach, jakich dopuści się w przyszłości, zaklęty w wodzie pyszałek. Od tamtej pory ziemie te są opustoszałe i tylko nieliczni mają na tyle odwagi, żeby stanąć, choćby w dzień, nad przeklętymi wodami jeziora Hanuautho. Wieści o porywającym wirze i szczątkach leżących u brzegu zbiornika rozeszły się aż na skraj Alaski, ostrzegając o klątwie. Nie radzę się tam zbliżać. YiJong porywa w swoją toń i nie pozwala do siebie wystarczająco dotrzeć. Jedynie ktoś, kogo on sam zaakceptuje, będzie w stanie przeżyć. Może nawet ku jego przychylności, młodzieniec zostanie uwolniony ze swojej klątwy. 

Kiedy zapadła cisza, oczy wszystkich skierowane były tylko na jednego człowieka, którego postura znikała powoli w namiocie, czy raczej, jak sam wolał mówić, tipi. Jedyne, co udało się jeszcze usłyszeć, to "miłych snów" i powiadomienie o pieszej wycieczce wcześnie rano. Później wszyscy jedynie poszli spać, wykończeni nie tylko podróżą, ale i opowiadaniem, które miało śnić się im jeszcze tej nocy.

~*~

Kyungil, jak na niego przystało, nie mógł zasnąć przez długi czas. Nie tylko on kręcił się i przewracał na bok, ponieważ po półtorej godzinie spojrzenia jego i SiHyounga spotkały się w ciemności, błyszcząc jednak. Starszy Kim obejrzał się powoli na swojego braciszka, upewniając się, że ten śpi, po czym wraz z Songiem zgodnie kiwnęli głowami, po cichu wyczołgując się z namiotu, aby nie zbudzić młodszego. Chcieli zabrać ze sobą Dokyuna, ten jednak był w namiocie wraz z Taeminem, piątym chłopakiem, który do tej pory trzymał się drugiej części grupy. Nie chcieli, żeby Lee obudził się przez ich głupotę. 

Upewniając się, że wszyscy śpią i nikt ich nie zauważy, wzięli latarki, gdyż telefony zostały w ich domach w razie wypadku i jedyny środek komunikacji z rodzinami, to telefon wychowawców, którego bateria wytrzymywała tydzień w odpoczynku. 

Na bosaka, w krótkich spodenkach i koszulkach z krótkim rękawem, szli oświetlaną przez dość jasne światło ich latarek ścieżką, prowadzącą tuż nad brzeg rzeki. Odczuwany przez nich strach jedynie podjudzał ich pragnienie, aby doświadczyć tego, o czym mówił przewodnik. Jego wzrok mówił wiele, opowiadał samą głębią, jak niebezpieczne jest to, co właśnie robią.

Ale to tylko legendy, prawda?

Chłopcy nie odzywali się, dopóki nie dotarli do rzeki. Była ona oddalona o niecały kilometr od ich obozowiska, zatem zostało im nieco ponad kilometr. Pięć minut i będą na miejscu.

- Jak myślisz... To, o czym mówił pan Ossman... Naprawdę coś tam jest? - zapytał niepewnie Sihyoung, zagłuszany przez szum wody i chlupot ich brodzenia przez nią na drugi brzeg. Szerokość rzeki wynosiła może sześć metrów, jednak jej głębokość pozostawiała wiele do życzenia, choć ku uciesze młodzieńców była wystarczająco głęboka, żeby ochłodzić ich rozgrzane od piachu stopy. W końcu mieli iść jeszcze spory kawałek.

- Nie mam pojęcia, Sisi, ale jeśli miałby rację, to cię obronię - odpowiedział Kyungil, uśmiechając się pocieszająco do Kima, zaraz łapiąc go za dłoń, jakby chcąc upewnić go w tym, że nie jest sam i Song go obroni przed wszystkim.

Dotarli nad brzeg jeziora bezpiecznie, zważając na to, że w takich miejscach, jak to, zawsze czaiło się coś złego, jak na przykład węże, skorpiony czy inne uszczypliwie jadowite stworzonka. Tym razem jednak SiHyoung jedynie nadepnął bosą stopą na wystający, ostry korzeń, który mimo wszystko nie zranił go bardzo, jedynie spowodował wysoki, zaś cichy pisk, wyrwany z jego gardła. 

- Widzisz, jest bezpiecznie - powiedział Kyungil, naruszając spokojną taflę wody, która poruszona przez niego, zatoczyła koła na sam środek. 

Lekkie fale jednak nie zatrzymały się, a zatoczyły koło na samym środku, potem kolejne i kolejne, tworząc mały, z każdym okrążeniem powiększający się wir, ze środka którego poczęła wydobywać się piana, która wraz z unoszeniem się fal, zamieniała się w coraz gęstszy, tłumiący widok nieba dym, który przyciągał całą uwagę chłopców, których przerażenie rosło z każą sekundą, niemal na równi ze wzrostem dymnego stworzenia. Para wodna utworzyła kształt. Piękny kształt, pięknego chłopca. Pięknego chłopca, ze znacznie mniej pięknym wyrazem twarzy.

Wściekłość na jego licu, tak samo jak wzburzone ogniem spojrzenie wżerało się w pamięć Kyungila, rozpalając jego serce żarem, jakiego nigdy jeszcze nie poczuł.

- Kyu, co ty robisz?! - krzyknął drżącym głosem Kim, mimo wszystko stawiając kroki w tył. Bał się. Ha! Był przerażony! Strach wyżerał powoli części jego ciała. Potknął się o korzeń, upadając na tyłek, zostawiając swojego przyjaciela, który szedł wgłąb toni. 

Stopy szarowłosego powoli zanurzały się w głębi, zbliżając się ku porywającemu wirowi oraz pianie. Słyszał szmery i szepty, które nakazywały mu wejść dalej, głębiej. Dać się pochłonąć przez czarującą woń i światłość, jaka wydobywała się ze środka wiru.

Szedł z wypiętą piersią, jakby wokół klatki owinięty miał sznur, który wciągał go na środek obszernego jeziora, które z każą sekundą coraz bardziej pożerane było przez wir. Na nic zdały się nawoływania SiHyounga, który zanosił się przerażony płaczem, chcąc poruszyć się, wyciągnąć przyjaciela z wody, lecz jakaś niewidzialna siła i ucisk w klatce piersiowej przyciskały go do ziemi, nie pozwalając na ratunek.

W końcu szara czupryna całkowicie zniknęła pod wodą, która zaczęła się uspokajać, aż zupełnie straciła na gniewie. Dziwny ścisk poluzował na sile, puszczając wolno SiHyounga, który niemal od razu zerwał się, podbiegając do wody, po drodze łapiąc za latarkę. Wbiegł w taflę, burząc jej nagły spokój, ta zaraz jednak wypchnęła go na brzeg, oplatając pienistymi falami, które na nowo łączyły się w spokojną powierzchnię. 

Nic nie mógł poradzić na to, że jego przyjaciel zniknął.

~*~

Na dnie jeziora, biała poświata oślepiała przymrużone oczy tonącego Kyungila, który wyciągał do niej rękę, niemo prosząc o pomoc. Małe bańki powietrza uciekały spomiędzy jego ust, znikając gdzieś nad jego głową, wylatując tuż nad taflę spokojnego jeziora. Spokój wody kontrastował z tym, co działo się obecnie w środku ciała licealisty. Jego wnętrzności wrzały, a serce zdawało się być już tylko spopielonym kawałkiem drewna, trzymającym się na małych, cienkich gałązkach między pokruszonymi żebrami, między którymi płuca żarzyły się okropnym płomieniem, pożerającym jego myśli, uczucia.

I nagle wszystko pojawiło się na nowo. 

Nie był pod wodą, ani nawet w niej. Nie znajdował się nawet na środku pustyni, ani w dole, który miałby znaczyć, że wszystko sobie zmyślił.
Ciepła skóra, tuż pod jego splecionymi nogami i pośladkami, a także materiałowe schronienie nad jego głową, świadczyły o tym, że znajduje się w zupełnie innym, bezpiecznym i suchym miejscu. Jednak nie do końca sam.

Skóra okazała się być bawolą, a schronienie utkane z nieznanego mu materiału, możliwe, że z ludzkiej skóry, a może koziej? Jego ręce splątane razem za słupem, wżynającym mu się boleśnie w plecy, o który uderzył potylicą, zaraz przygryzając sobie język, gdy tylko jęknął z bólu. 

Ciche prychnięcie zmusiło go do podniesienia głowy i zamarcia w bezruchu na parę chwil. Biała skóra, pulchne poliki, urocze, pełne usta i ostro zakończone oczy, obecnie wyjątkowo ciemne, w przeciwieństwie do poprzedniej, jaskrawej bieli. Zdecydowanie Kyungil mógł powiedzieć, że zobaczył najpiękniejszego chłopca na świecie, jak i nie we wszechświecie, we wszystkich możliwych wymiarach.

Nagle poczuł uderzenie. W środku. Jego serce biło. Biło mocno, wybijając rytm, który grał dla piękności przed nim.

- YiJeong? - niepewny szept wyleciał spomiędzy jego ust, którymi nawet nie poruszył. Imię uleciało jak dym, rozpraszając się gdzieś w powietrzu, jednak jego zapach przyciągnął uwagę zjawy, wyglądającej na niesamowicie odprężoną i spokojną. Zupełne przeciwieństwo tego, co widział parę chwil temu. 

Spokojne oczy, wraz ze spokojnym uśmiechem na spokojnie poruszających się ustach, uniosły swoje spojrzenie na młodzieńca, który jak zaczarowany wpatrywał się w cud przed nim. Dopiero teraz dostrzegł, że wygląd całości, w jakiej się znajdował, był wyblakły. Ciemna skóra okazała się być wypłowiałą, posiwiałą płachtą. Nawet brązowy pień stał się jakby z brzozowego drewna. 

- Zasłużyłeś? - Pytanie padło z ust chłopca, mieszając się z chichotem, rozbrzmiewającym w głowie szarowłosego. 

- Oszalałem - odpowiedział jedynie, biorąc drżący wdech. Jego ręce zostały uwolnione, jednak nadal nie mógł się podnieść. Trzymało go mocno, nie pozwalając na głębszy, bardziej wyrazisty, przekonujący o jego stanie świadomości ruch. Trwał w eteryczności, zatracając się w spojrzeniu piękności.

- Zasłużyłeś? - powtórzył chichot, a Kyungil zaszlochał. Mógł poruszyć się do przodu, nachylając się nad swoim zmarnowanym losem. 

- Zasłużyłeś? - kontynuował mantrę, wpatrując się z tym samym, usatysfakcjonowanym, pewnym siebie i pięknym uśmiechem w młodzieńca. Song poczuł, jak po jego poliku spływa łza, która zaraz skapnęła na piach, w połączeniu z nim tworząc perłę. Podniósł się, klękając tuż przed zjawą, która z większą radością pytała dalej.

- Zasłużyłeś? - Kyungil pokłonił się chłopcu, zaciskając palce na szorstkiej sierści, która jak igiełki poczęła wbijać się w jego drżące dłonie. 

- Zasłużyłeś.

~*~

Otworzył powoli zlepione, zmęczone oczy, zaraz przecierając je leniwie dłońmi.

- No wstawać lenie! Zaraz jedziemy! - powtórzył się krzyk, który zbudził płowowłosego, zaraz zrywając materiał ze schronienia trójki chłopaków. Namiot zapadł się, a chłopcy próbowali przez kilka minut wyplątać się z drobnego więzienia. Uporządkowanie kempingu zajęło im kilkanaście minut. 

Ostatni dzień. Wracali do domu. Niespokojny wzrok Kyungila przeniósł się na jego przyjaciół, ale tylko jeden zdawał się być przygaszony. Nie zabierał nawet bratu paczki żelków i innych niezdrowych orzeszków, jedynie wpatrywał się w piach, który trącał ogołoconą z klapka stopą. 

- Miałeś dziwny sen? - zapytał Song, siadając na ziemi tuż obok SiHyounga. szatyn pokiwał głową, wzdychając i opierając brodę o plecione ręce.

- Bałem się tam o ciebie. Ty... tonąłeś, Kyu. Nie mogłem cię złapać i... Boże - westchnął, chowając twarz między swoim ciałem a rękoma opartymi na kolanach. Ciepła dłoń Kyungila wylądowała na jego plecach, głaszcząc je delikatnie.

- Jestem tutaj, nie tonąłem, a to był tylko sen, jasne? Wystraszyłeś się opowieści i tyle. Nic mi nie jest, bardziej martwię się o ciebie. Uśmiechnij się i zabierz JaeHo te orzeszki, będzie mu niedobrze - polecił, pchając przyjaciela nieco, jednak nie za silnie. Szatyn natychmiast poderwał się i podszedł do brata, z którym po chwili znów zaczął się przekomarzać. 

Było tak, jak wcześniej.

~*~

Delikatne palce gładziły zroszone potem czoło, rozcierając go po reszcie twarzy płowowłosego. Chłodny oddech owiewał jego poliki, nie zaszczycając sobą jednak spragnionych warg. 

- Zasłużyłem? - wyszeptał, nie odrywając spojrzenia od jaśniejących oczu, w których jeszcze chwilę temu skakały iskierki ciepła i zadowolenia. Ciepły pocałunek, kontrastujący z chłodem skóry został złożony na jego, niepołączonych na długo, ustach. Zaraz odsunął się, zostawiając po sobie rozpalone spojrzenie i łaknące dotyku wargi.

- Zasłużyłeś - odpowiedział, przesuwając oziębionym kciukiem po jego policzku.

Chłód jego ciała zdawał się znikać.

Zdążył wzbudzić w nim żądze, jakich nikt nie był w stanie obudzić.

- Jesteś już mój, Wielki Duchu - szepnął, na nowo dostając to, czego chciał od samego początku. 

~*~

Niebezpieczny sen męczył Kyungila jeszcze długo po tym. Również jego przyjaciel coraz częściej obawiał się o Songa, wypytując o każdą możliwą rzecz, o jaką mógł się martwić. 

Skończone liceum i rozpoczęte studia skutecznie odciągały myśli od pamiętnej nocy, której paradoksalnie nie pamiętali. Miewali te same sny, o których starszy z nich nagle zdawał się zapominać, kiedy tylko miewał je młodszy. 

W końcu Kim nie pamiętał już o niczym, jednak dla Kyungila stało się to już codziennością. Te same, gorące wargi, tak bardzo odbiegające temperaturą od reszty lodowatego, pięknego i pociągającego ciała. Co noc nawiedzały go w snach, aby rano ponownie zniknąć, zostawiając po sobie jedynie niespełnione złudzenie. 

Westchnął cicho, starając się nie zwrócić na siebie uwagi wykładowcy i wyprostował się, poprawiając swoją pozycję. Ledwo zaczęła się lekcja, a on miał ochotę wyjść i zaprzepaścić godziny nauki dla durnego alkoholu, który nie dawał żadnego efektu. I tak męczyły go nieistniejące wspomnienia, których za wszelką cenę chciałby się wyzbyć, a teraz, jedyne, co zrobiły, to wymierzyły mu siarczysty policzek z tak dużą siłą, z jaką młody, przystojny, różowowłosy młodzieniec trzasnął drzwiami od sali, głośno przepraszając za spóźnienie i mocno uderzył zeszytami o blat ławki, tuż obok przerażonego Kyungila.

- Hej, jestem YiJeong i jesteś na mnie skazany do końca roku.

*******************************************

Chyba poradziłam sobie z tym shipem?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top