Rozdział 5

Leila POV

Jestem zbyt przerażona, żeby się odezwać. Po tym jak zareagowała Shailene, domyśliłam się, że to ten człowiek zabrał jej dziecko.

Trzeba przyznać, że jest bardzo przystojny. W normalnej sytuacji pewnie mogłabym się w nim podkochiwać. Ale teraz wiem, do czego będę mu służyć. Jemu i Żonie.

Teraz myślę, że zamiast uciekać z domu do Nowego Jorku, mogłam uciec w zupełnie innym kierunku. Może do Europy... tam chyba niczego nie zmienili. Ale wiedziałam, że Shailene i Heather tu uciekły, więc myślałam, że mi pomogą. Wszystkie uciekłyśmy, bo w naszym domu nikt nie chciał zostać dłużej niż to było konieczne. Niemalże z każdym rokiem przychodziło nowe dziecko, więc obowiązek opieki nad nimi spoczywał na nas. Matki nigdy nie było w domu. Miałam tego dosyć i kiedy uzbierałam dosyć pieniędzy na bilet, po prostu uciekłam. Tak jak moje siostry.

- Nie denerwuj się - odzywa się Theo. Uśmiecha się do mnie, a po moich plecach przechodzi dreszcz. - Chciałbym, żebyśmy współpracowali. Nikt przecież nie chce utrudniać sobie życia, prawda? - Patrzy na mnie i oczekuje, że coś odpowiem, ale kiwam tylko głową. Theo cmoka z dezaprobatą. - Możesz mówić, nie mam nic przeciwko. Wiem, na czym polegają nauki ciotki Lydii, ale załóżmy, że w moim domu panują moje zasady. Więc możesz ze mną rozmawiać, to nie jest zabronione.

Ciotka Lydia mówiła nam, żeby pod żadnym pozorem nie spoufalać się z Komendantami, to zabronione. A teraz jeden z nich mówi mi, że mam zachowywać się inaczej. Kogo mam posłuchać? Komu zaufać?

Theo przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a na mojej twarzy pojawia się rumieniec. Zawsze byłam nieśmiała i zupełnie inna niż Shailene i Heather. Mam dopiero szesnaście lat i już mam urodzić dziecko? A potem jak gdyby nigdy nic oddać je obcym ludziom, bo to mój obowiązek?

Nie chcę jeszcze dzieci. A tym bardziej nie chcę rodzić i oddawać je komuś innemu.

Theo dotyka mojego policzka, a ja się wzdrygam.

- Wyglądasz inaczej niż siostry - mówi Theo.

Może to dlatego, że wszystkie mamy innych ojców?

- Podobają mi się twoje piękne włosy - kontynuuje Theo, głaszcząc je. - I twoja twarz, taka młoda i niewinna - jego palec kreśli ścieżkę po mojej twarzy. Dotyka policzków, nosa, aż zjeżdża na usta, gdzie zatrzymuje się dłużej. - Myślę, że się polubimy - kładzie mi rękę na udzie. Mimowolnie ściskam bardziej nogi. Nikt mnie tak jeszcze nie dotykał. Jestem dziewicą. - Też nie możesz się doczekać aż cię zapłodnię? - Pyta, kiedy jego ręka dociera do brzucha.

Choć mam ochotę odpowiedzieć mu zupełnie coś innego, przypominam sobie nauki ciotki Lydii. Nie możemy sprzeciwiać się Komendantom i ich Żonom.

- Tak, panie Taptiklis - odpowiadam cicho.

- Gdy jesteśmy sami, możesz mi mówić Theo - mruczy, uśmiechając się.

Na swój sposób jest miły. Muszę jednak pamiętać o tym, co zrobił Shailene. To on jest odpowiedzialny za Państwo Gileadu. On to wymyślił. Jednak jest w nim coś... co przyciąga.

- Dobrze... Theo - próbuję się uśmiechnąć. Mam nadzieję, że z czasem zacznę czuć się bardziej swobodnie w jego towarzystwie. Myślę, że tego oczekuje.

- Mam już dwie córeczki - mówi jeszcze Theo. - Jak myślisz, może tym razem się uda i będzie chłopiec? Urodzisz mi syna?

Skąd mam wiedzieć?

- Tak. Mam nadzieję, że tak - odpowiadam jednak.

Co innego mogę zrobić w tej sytuacji?

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top