Rozdział 27

Theo POV

Mam już dosyć tych głupich kobiet. Każda ma o coś pretensje, kosmiczne wymagania, a prawda jest taka, że wszystkie są bezużyteczne. Żałuję, że mam dwie córki - z synami byłoby mniej problemów w przyszłości.

Wyciągam z kieszeni swój telefon i dzwonię do Paula, który jak na złość nie odbiera. Z wściekłością rzucam telefonem o ścianę - ekran kruszy się w drobny mak, ale mam to gdzieś. Stać mnie na miliony takich telefonów.

- MARTA! - Wydzieram się. Już po chwili do mojego gabinetu służąca, z nieco wystraszoną miną.

- Tak, Panie Taptiklis? - Pyta.

- Posprzątaj to, ale najpierw nalej mi czegoś mocniejszego - macham obojętnie w kierunku barku. Kobieta pospiesznie wykonuje moje polecenia. Wypijam duszkiem whisky. - Jeszcze.

Bawi mnie to, że ta kobieta uwija się jak mrówka, żeby zrobić to co jej każę. Gdybym jej rozkazał, zlizałaby gówno z podłogi. Wstaję i podchodzę do kobiety, która na kolanach zbiera resztki mojego telefonu. Daję jej mocnego klapsa w tyłek. Marta zamiera na chwilę, po czym wraca do sprzątania. Odstawiam szklankę i szybkim ruchem rozrywam szarą suknię kobiety i ściągam z niej majtki.

- Panie Taptiklis, nie... - kobieta stara się zaprotestować, ale zatykam jej usta dłonią, po czym wchodzę w nią od tyłu. Z rozbawieniem stwierdzam, że była dziewicą. Nie trwa to długo - po chwili wlewam się w Martę, po czym wychodzę z niej i przesuwam się przed nią, pakując do jej ust swojego penisa.

- Wyliż go - mówię, rozbawiony nieudolnością kobiety w robieniu loda.

>>>

Później postanawiam pójść do Paula osobiście. Wtaczam się po schodach, po czym wchodzę bez pukania do środka.

- Jezu, ale mnie wystraszyłeś - mówi, a ja parskam śmiechem i zamykam drzwi.

- Myślałeś, że to Shailene?

Paul kończy ściągać maskę i teraz czuję się jakbym patrzył w lustro. Mój brat bliźniak. Całe życie w ukryciu, bo tylko tak możemy na tym ugrać jak najwięcej. Jestem urodzonym kłamcą, ale on też. Nie wiem czy na świecie istnieje ktoś bardziej zakłamany od nas. Ludzie są w stanie uwierzyć w wiele rzeczy - w tym biedna, naiwna Shailene, która uwierzyła we wszystkie bajki Paula. Podoba mi się ta gra w kotka i myszkę - kiedy będzie myślała, że bezpiecznie ucieka, ja znowu ją złapię.

Miałem pecha, że zapadłem na bezpłodność. Nie jest to jeszcze udowodnione naukowo, ale jestem przekonany, że to wina kobiet, z którymi sypiałem. Żeby mieć dzieci, musiałem prosić o przysługę brata.

- Zrób Shailene syna - mówię bez ogródek.

- Myślisz, że jestem w stanie ci to zagwarantować? - Paul unosi brwi. To zabawne, widzieć u niego identyczne miny, które sam robię.

- Postaraj się. Mam dosyć tych głupich bab - przewracam oczami. Zaczynam szukać po szafkach whisky i w końcu je znajduję. Nie fatyguję się po szklankę, piję prosto z butelki.

- Jak na razie zrobiłem dla ciebie dwie córki. Co jak będzie kolejna?

- Sprzedamy ją, w końcu tyle rodzin chce mieć dziecko - odpowiadam obojętnie.

- We wszystkim widzisz okazję do zarobienia szmalu - Paul uśmiecha się szyderczo. - Poza tym, Shailene chyba nie będzie chętna do seksu ze mną.

- No to pójdziesz bez maski jako ja i zrobisz jej dzieciaka, czy będzie chciała, czy nie.

- Dalej ją bzykasz?

- Kiedy tylko najdzie mnie ochota. Tak jak dzisiaj. I rozdziewiczyłem Martę - wybucham śmiechem, a brat mi wtóruje.

- Ją też zapłodnić?

- Wszystkie je zapłodnij, bylebym miał syna. Kolejną córkę sprzedam albo utopię jak szczeniaka - wzdycham.

Czasami moje życie jest ciężkie.

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top