Rozdział 2
Shailene POV
Próbowałam. Nie udało się.
Żołnierze nowego państwa Gileadu złapali mnie zaledwie kilka godzin po tym, jak wypuścił mnie Paul. Jestem na siebie wściekła, bo może gdybym się bardziej postarała, teraz szykowałabym plan odbicia mojej córeczki, a nie siedziała w wozie z uzbrojonymi po zęby żołnierzami.
Co chwilę zatrzymujemy się i do busa wprowadzane są nowe dziewczyny, wszystkie są równie przerażone jak ja. Chociaż one pewnie więcej wiedzą o tym, co tu się działo przez ostatni czas. Ja byłam wtedy w Meksyku, odcięta od wszelkich informacji. Wiem tylko tyle, co powiedział mi Theo.
- Hej, wiesz, co się tu...? - Zaczynam, ale od razu zostaję uderzona przez żołnierza.
- Żadnych rozmów - burczy tylko, a ja rozmasowuję bolące miejsce.
Nie ma tu nawet okien, żebym mogła zorientować się gdzie jesteśmy lub gdzie jedziemy. Jesteśmy w centrum Nowego Jorku? Na obrzeżach? A może w zupełnie innym miejscu?
W końcu się zatrzymujemy. Najpierw wychodzą żołnierze, a później siłą wyciągają nas z busa. Przed nami znajdują się dwa duże budynki, które kiedyś mogły być szkołą. Teraz jest na niej namalowany duży, czerwony krzyż.
Idziemy do środka, popychane przez wojsko. Żadna z nas nie ma odwagi się odezwać, ani nawet rozglądać, więc w ciszy idziemy do środka. Drzwi otwiera nam starsza, grubsza kobieta o brązowych włosach, które gdzieniegdzie przetkane są siwizną. Ma surowy wyraz twarzy, a ubrana jest w długą, brązową suknię, która zakrywa każdy fragment ciała, aż po szyję.
- Witam w Czerwonym Centrum, dziewczęta. Jestem ciotka Lydia - mierzy nas surowym wzrokiem. - Proszę ustawić się w kolejce, a następnie przejdziecie za mną na badania.
- Jakie badania? - Pyta jedna z dziewczyn.
Ciotka Lydia tylko cmoka i kręci głową. Wyciąga coś z kieszeni sukni, po czym podchodzi do dziewczyny i dotyka ją tym. Rozlega się straszny dźwięk i dziewczyna krzyczy z bólu, porażona jakimś specjalnym paralizatorem, o nadzwyczajnej mocy.
- Nie udzieliłam zgody na zadawanie pytań - mówi spokojnie ciotka Lydia. - Jeśli chcemy o coś zapytać, podnosimy rękę.
Serce bije mi coraz szybciej, nie potrafię się uspokoić. Czyżbym trafiła z jednego piekła do drugiego?
Kiedy ciotka Lydia wchodzi do środka z pierwszą dziewczyną, za mną rozlegają się szepty.
- Lepiej, żebym była płodna...
- Słyszałam, że jak się jest bezpłodnym, trafia się do obozów pracy...
- Nikt nie przeżyje tam miesiąca...
Mam ochotę odetchnąć z ulgą. Nie trafię do obozu pracy, bo z pewnością jestem płodna. Kilka dni temu urodziłam dziecko.
Na myśl o Holly, znowu chce mi się płakać.
W końcu nadchodzi moja kolej. Ciotka Lydia prowadzi mnie do środka. Pomieszczenie wygląda jak gabinet ginekologiczny. Zza biurka uśmiecha się do mnie lekarz.
- Witam. Jak się nazywasz?
- Shailene Woodley - odpowiadam, a później myślę, że mogłam skłamać.
- Shailene, zdejmij dolną część ubrań i usiądź na fotelu.
Robię to co mówi, wszystko pod czujnym okiem ciotki Lydii, co jest krępujące. Sama wizyta u obcego lekarza taka jest, a ona jeszcze pogarsza sprawę.
- Urodziłaś niedawno? - Pyta zaskoczony ginekolog. Nie umyka mi fakt, że zerka porozumiewawczo na ciotkę Lydię.
- Kilka dni temu - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Ginekolog odchodzi ode mnie i zaczyna gorączkowo szukać czegoś w komputerze.
- Nie zarejestrowano tego porodu - mówi do ciotki Lydii.
- Gdzie jest dziecko? - Pyta ciotka Lydia, patrząc na mnie teraz jakbym popełniła jakąś zbrodnię.
- Zabrano mi je - zaczynam płakać.
- Kto ci je zabrał?
- Theo Taptiklis i jego żona - odpowiadam, łkając. Ciotka Lydia uderza mnie paralizatorem i tracę przytomność.
CDN.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top