Rozdział 30

Shailene POV

Jedziemy bardzo długo i o dziwo, nie zatrzymuje nas żadna straż. Widzą nas, ale widocznie Paul ma takie wpływy, że nie kwapią się, aby nas sprawdzić. Nasze szczęście skończy się, gdy Theo zorientuje się, że uciekliśmy. Na samą myśl serce mi wali ze strachu.

Nie mogę przestać myśleć o swojej siostrze, którą musiałam zostawić w tym piekle. Obiecałam, że uciekniemy, że uciekniemy razem, a tymczasem ona została. Nie mam pojęcia, dlaczego Paul nie mógł jej zabrać. Czuję ogromne poczucie winy, które niszczy mnie od środka.

Holly śpi spokojnie w moich ramionach. Zazdroszczę jej tego, że jest taka beztroska, nie musi się niczym martwić. Nareszcie jest w ramionach prawdziwej mamy. Nie potrafię jednak cieszyć się swoim szczęściem, bo nie przestają mnie nachodzić złe myśli. Nie uda się, złapią nas. Jak mogłoby być inaczej?

***

Po jakimś czasie docieramy do miasta z dużą ilością patrolu. Paul jednak wydaje się całkiem spokojny, więc chyba nie mam powodu do niepokoju.

Zatrzymujemy się przed wysokim budynkiem. Patrzę zdziwiona na mężczyznę, ale on zdaje się nie zauważać mojego przerażenia.

- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - Pytam.

- Wysiadaj. I postaraj się nie obudzić Nicole - odpowiada Paul, po czym sam wysiada z auta.

Wita się ze strażnikami, a mnie sparaliżowało ze strachu. Nie jestem w stanie zmusić się, żeby się poruszyć.

- Nie rób problemów - warczy Paul, kiedy otwiera drzwi do auta.

Na trzęsących się nogach wysiadam, a on popycha mnie w stronę budynku. Kierujemy się do windy, Paul wciska guzik z odpowiednią cyfrą i jedziemy w górę. Wciąż nie jestem w stanie się odezwać. W co on pogrywa?

- Gdzie jesteśmy? - W końcu odzyskuję głos.

Paul nie reaguje i otwiera przede mną drzwi do dużego gabinetu, w którym jedną ze ścian stanowią okna. Przy których stoi...

- Theo - mówię słabym głosem.

- Witamy w Waszyngtonie, Shailene - uśmiecha się szeroko.

- Co to ma znaczyć?!

Paul staje obok Theo, po czym sięga do szyi i zaczyna... odklejać swoją skórę? Mam odruch wymiotny, ale okazuje się, że to po prostu maska. Bardzo dobra maska, której nie jest w stanie się zauważyć.

Przed sobą mam dwie te same postacie. Theo i Paul to bracia bliźniacy. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Jakaś kobieta, Marta, bierze ode mnie Holly. Nie protestuję, bo nie czuję się na tyle pewnie, żeby mieć ją w tej chwili na rękach.

Zaczyna mnie boleć głowa od natłoku myśli. Próbuję poskładać wszystkie elementy układanki, bo wydaje mi się, że mam je wszystkie, ale niektóre do siebie nie pasują.

- Jakbyś się zastanawiała, to ja jestem Theo - mówi ten, który mnie tu przywiózł.

- A ja Paul. Przyleciałem tu wcześniej, żeby na ciebie zaczekać.

- Pewnie zastanawiasz się, o co nam chodzi.

- Oszukaliście mnie - warczę.

- Kotku - zaczyna Paul. - Wielokrotnie ci mówiłem, że jestem kłamcą. Myślałaś, że to Theo, ale to byłem ja. Często się wymienialiśmy. Ojcem Holly jestem ja, nie twój były szef z klubu.

- Jestem bezpłodny, Amberly też jest córką Paula, którą wspaniałomyślnie mi sprezentował. Nie jestem fanem dzieci, ale moja żona bardzo nalegała. Może inaczej, wolałbym syna.

- Ja też - dodaje Paul.

- Dlaczego tu jestem? I dlaczego do cholery uparliście się akurat na mnie?

- Bardzo cię polubiłem, czego nie mogę powiedzieć o innych kobietach - odpowiada Paul. - Spodobałaś mi się do tego stopnia, że postanowiłem zmienić twoje życie.

- Wcześniej chciałeś mnie uwolnić.

- A ty wspaniałomyślnie postanowiłaś zostać dla Holly. Byłem pewny, że to zrobisz. Lubię jak w moim życiu coś się dzieje, a z tobą nigdy nie było nudno. Pozwoliłem na to, żebyś trochę pocierpiała, ale ostatecznie dobrze na tym wyjdziesz.

- Co masz na myśli? - Pytam, czując, że gotuję się ze złości.

- Właśnie awansowałaś. Jesteś pierwszą Podręczną, która zostanie Żoną Najważniejszego Komendanta - Paul wskazuje na fotel, na którym leży zielona sukienka, którą noszą Żony.

- Nie...

- Tak. Zostaniesz moją Żoną. Potrzebuję płodnej Żony i nie chce mi się bawić w Podręczne, a potrzebuję syna, którego mi dasz.

- Nie będę żadną Żoną - mówię stanowczo, a oni zaczynają się śmiać.

- Myślisz, że masz wybór? - Pyta Theo.

- W tej chwili jestem najpotężniejszą osobą w Gileadzie - oznajmia Paul. - Nie możesz mi się sprzeciwić. Zrobisz do dla Holly, inaczej będziesz patrzyła na jej powolną i bolesną śmierć.

- To twoje dziecko...

- Nie potrzebuję córki, tylko syna.

- Byłeś taki troskliwy... - głos mi się łamie.

- Jestem urodzonym kłamcą i bardzo dobrym aktorem. Nie słuchałaś uważnie, kiedy się poznaliśmy? Mój brat jest taki sam. Czasami mam wrażenie, że jesteśmy jedną osobą.

A ja mam wrażenie, że śnię. Niech mnie ktoś szybko obudzi, bo długo tego nie wytrzymam...

- Przebierz się - rozkazuje Paul.

- Nie będę twoją Żoną.

- Będziesz - odpowiada i podchodzi bliżej. Zdziera ze mnie siłą czerwony strój Podręcznej, tak, że zostaję w bieliźnie. Chwyta zieloną sukienkę i wciska ją na mnie.

- Idealnie - cmoka z aprobatą. - Rano odbędzie się nasz ślub. Nie próbuj nawet myśleć o ucieczce, bo jesteś w centrum Gileadu. Na każdym kroku spotkasz strażnika.

- Głowa do góry, Shailene - odzywa się Theo. - Pamiętasz jak zaczynałaś? Byłaś kurwą, a teraz będziesz Żoną głowy Państwa Gileadu. To nieprawdopodobny awans, o którym kiedyś mogłaś tylko marzyć.

- Spierdalaj - warczę tylko i pluję na niego, za co natychmiast zostaję ukarana mocnym uderzeniem w twarz.

- To nie przystoi, kochana. Zachowuj się przyzwoicie, albo zrobimy krzywdę Holly - Paul kręci głową. - Pojedziemy teraz do naszego nowego domu. Jeśli będziesz grzeczna, czeka cię dobre życie u mego boku.

- Okaż wdzięczność za naszą łaskę - dodaje Theo. - Powodzenia w nowym życiu.

Mierzę go nienawistnym spojrzeniem, a Paul popycha mnie w stronę wyjścia z gabinetu. Obiecuję sobie, że przy najbliższej okazji poderżnę mu gardło i ucieknę z Holly. Tym razem się nie zawaham.

Odcinając głowę Gileadu, łatwo pozbędę się reszty. Oto moja nowa misja, która utrzyma mnie przy życiu. To nadzieja na lepsze jutro, której nikt mi nie odbierze.

•••

KONIEC

•••

Dziękuję ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top