Rozdział 28

Shailene POV

- Zrozumiałaś? - Pyta Heather, po tym jak wyjawiła mi plan działania.

- Nie jestem idiotką - odpowiadam, po czym przypominam sobie, że jeszcze jakiś czas temu, nie byłabym tego taka pewna. Uważałam siebie za głupią, gorszą od innych tylko dlatego, że przez sytuację rodzinną nie byłam w stanie ukończyć szkoły. Jednak teraz dochodzę do wniosku, że tak naprawdę życie uczy nas najwięcej. Szkoła może dać ci wykształcenie, ale nie nauczy cię przetrwania w ekstremalnych warunkach.

- Jesteś absolutnie pewna, że możemy ufać Paulowi? - Heather przygryza wargę. Poniekąd ją rozumiem - w naszej sytuacji nikomu nie powinnyśmy wierzyć. W tym świecie wykreowanym przez Theo Taptiklisa, każda kobieta jest nikim. Widziałam ostatnio jak traktuje Melody. Ona zapewne też nie poznaje swego własnego męża, który z dnia na dzień zdjął maskę i zmienił się w potwora.

- Oczywiście - mówię jednak. - Nienawidzi Theo, może nie aż tak jak my, ale sama wiesz, że pomógł nam uciec z Czerwonego Centrum. Poza tym... myślę, że coś do mnie czuje.

- Obyś miała rację. Nie podoba mi się to, że jest niezbędny w naszym planie. Powinnyśmy polegać tylko na sobie, tak by było najbezpieczniej.

- Paul nas nie zdradzi - zapewniam ją. - Wiele razy powtarzał mi, że mnie stąd uwolni, miałam tylko czekać na właściwy moment.

- Nie możemy czekać. Widziałaś co stało się z Leilą. Bierzemy Holly i zwiewamy stąd.

Kiwam głową i zamyślam się. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział jak potoczy się moje życie, nigdy bym mu nie uwierzyła. Bo jak można dokładać jeszcze coś takiego osobie, która i tak przez całe życie miała przejebane? Ile zła można znieść, dopóki człowiek zupełnie się nie załamie? Jednak gdy o tym pomyślę, wolałabym wrócić do Kalifornii, do koszmarnej rodziny. Albo do klubu - jeśli miałabym porównywać tamtą sytuację z tą, stwierdzam, że nie było aż tak źle. Czasami nie starczało mi na jedzenie, mieszkałam w najgorszej dzielnicy Nowego Jorku, ale wbrew pozorom, mogłam robić to, co chciałam. Teraz zależy mi jedynie na córce, chcę żeby miała szczęśliwe dzieciństwo. Może nie byłabym w stanie zapewnić jej luksusu, ale zrobiłabym wszystko, żeby była szczęśliwa. W Państwie Gileadu nigdy taka nie będzie. Musimy uciekać.

- Spróbuj ukraść z kuchni jakieś noże, cokolwiek co pomogłoby nam, gdybyśmy musiały... walczyć - mówi jeszcze Heather, zanim wychodzę z jej pokoju.

Kiwam głową. Zamiast iść do siebie, zmierzam na zewnątrz, gdzie ostrożnie przemykam się do mieszkania Paula. Pukam.

- To ja - mówię na tyle cicho, żeby tylko on mógł mnie usłyszeć.

- Poczekaj chwilę - odpowiada Paul. Po chwili wychodzi i patrzy na mnie zdziwiony. - Co ty tu robisz? Nie powinnaś tak często tu przychodzić. W końcu nas przyłapią, a nie chciałbym skończyć jak twoja siostra i Fede.

- Przepraszam, ale muszę z tobą porozmawiać.

Paul wpuszcza mnie do środka. Wskazuje mi fotel, na którym siadam.

- O czym chcesz rozmawiać? - Pyta, siadając na przeciwko mnie.

- Muszę stąd jak najszybciej uciec.

- Mówiłem ci, że potrzebujemy dobrego planu...

- Wymyśliłyśmy coś z Heather - zaczynam mu przedstawiać nasz plan. Słucha mnie uważnie ze zmarszczonym czołem.

- Myślicie, że to się uda? - Pyta z powątpiewaniem.

- Musi - stwierdzam stanowczo. - Nasze powodzenie zależy od ciebie. Pomożesz nam?

- Oczywiście. Ale nie róbmy niczego pochopnie. Dajmy sobie czas, żeby wszystko dobrze przygotować. Jeśli ma nam się udać to tylko przy dobrze dopracowanym planie.

- Dziękuję - mówię z wdzięcznością.

- Dla ciebie wszystko, Shailene - podchodzi do mnie i kuca przy fotelu. Odgarnia kosmyk włosów, który wymsknął mi się zza ucha i przybliża do mnie swoją twarz. Zaczyna mnie całować, a mi się nawet nie chce protestować, po prostu mu się poddaję. Nie robię tego nawet, kiedy prowadzi mnie do swojego łóżka. Zaczyna mnie rozbierać, po czym sam robi to ze swoimi ubraniami. Kiedy we mnie wchodzi, czuję ból. Cała jestem obolała po tym, co zrobił mi Theo, jednak zagryzam zęby i daję Paulowi to, czego chcę. Boję się, że gdybym zaprotestowała, rozmyśliłby się i nie chciałby nam pomóc. Trudne czasy wymagają poświęceń.

Kiedy po wszystkim leżymy obok siebie, patrzę na Paula. Przejeżdżam dłonią po jego ciele, od dołu do góry. Na szyi napotykam coś dziwnego.

- To blizna? - Pytam.

Paul natychmiast się ode mnie odsuwa.

- Nie chcę o tym rozmawiać. Powinnaś już iść do siebie - odpowiada i zaczyna się ubierać.

Nie wiem, dlaczego to pytanie tak go zdenerwowało, ale robię to, co mówi.

Lepiej nie kusić losu. Nie mogę sobie tak beztrosko leżeć w łóżku innego mężczyzny. Mój Komendant Theo mógłby mnie za to zabić.

CDN. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top