4: Cmentarny spacer

Po dobrym kwadransie marszu Lizzy zaczęła mieć pewne wątpliwości. Wierzyła chłopakowi, że ten znajdzie sposób na to, aby oboje wrócili do domu, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że Ciel tak naprawdę nie znał miasta. Para mijała pełno nowych miejsc, budynków, pomników... Wiele rzeczy nie zgadzało się z tym, co pamiętali. Bała się, iż szybko mogliby się zgubić.
- Wiesz w ogóle, gdzie jest cmentarz? Po co tam w ogóle idziemy? - zaczęła niepewnie, spoglądając na miejsce, gdzie niegdyś stał zakład krawiecki Niny Hopkins. To przykre, że nie zostało po nim nic. Nawet budynek został wyburzony.
- Lizzy, to Londyn - mruknął Ciel, marszcząc przy tym brwi. - Londyn. - powtórzył zdenerwowany. - Gdybym spytał cię o drogę w naszych czasach, wiedziałabyś pewnie, gdzie mnie pokierować, mam rację? Zdaje się tylko na przeczucie, że jeszcze tam jest. - dodał i pociągnął blondynkę delikatnie za rękaw, dając znak, aby przyspieszyła kroku. - Może to będzie działać tak samo? Podejrzane miejsce, kroki... i pojawi się dziura? Nie wiem. Wymyślam na poczekaniu - skłamał. Chciał po prostu jak najszybciej nawiązać kontakt z Sebastianem, a mógł zrobić to tylko w jakimś odludnym miejscu.
- O nie! Nie chcę znów dziury. Niedobrze mi się w niej zrobiło - zajęczała blondynka. - A jeśli nie będzie tam tego cmentarza? - zadała kolejne pytanie, oglądając po drodze wielkie wieżowce, które nie wiadomo jak ludzie wybudowali.  

Nagle przed oczami dziewczyny zabłysnęło coś. Lizzy spojrzała z zaciekawieniem na srebrny pojazd, który przypominał odrobinę samochód z ich czasów. Był on jednak o wiele potężniejszy i straszniejszy. Pędził prosto w ich stronę. Ciel momentalnie przystanął, a reflektory oślepiły go mocnym światłem. Chłopak przestraszył się i natychmiast cofnął o parę kroków do tyłu, ciągnąc za sobą blondynkę. Wielki samochód terenowy przejechał dosłownie koło nich.
- Nie mam pewności, co to dokładnie było, ale lepiej nie wchodzić temu czemuś w drogę - mruknął, spoglądając na oddalające się, tylne ślepia samochodu. - Nie ma tego więcej? - zapytał zmieszany, rozglądając się na wszystkie strony.
Elizabeth w odpowiedzi na jego pytanie wskazała na cmentarny parking, gdzie stało więcej mechanicznych potworów. Najbardziej niepokoiły ją samochody sportowe o jaskrawych kolorach. Ich reflektory, mimo że nie dawały światła i bez tego wyglądały strasznie. Roztrzęsiona dziewczyna zaproponowała wejście na chodnik, wskazując na wąskie pobocze koło cmentarza.
- Im dłużej tu jestem, tym więcej rzeczy mnie przeraża - westchnęła cicho, idąc za narzeczonym.
- Najgorsze jest to, że jesteśmy tu zdani sami na siebie - skomentował pod nosem Ciel.  

Kiedy przechodził koło parkingu, aby dotrzeć do wielkiej bramy, włosy zjeżyły mu się na głowie. Bez przerwy towarzyszyło mu niepokojące uczucie, że któryś z samochodów za moment ruszyłby w ich kierunku. Na szczęście tak się nie stało. Para otworzyła ostrożnie bramę, która niemożliwie skrzypiała, strasząc przy tym okoliczne kruki. Gdy Elizabeth przekroczyła żelazne wejście cmentarza, uścisnęła mocno rękę chłopaka, a wzrok skierowała na ziemię. Nie chciała się za bardzo rozglądać. Nigdy nie lubiła cmentarzy nocą. Były wtedy jeszcze bardziej przerażające.
- Ani żywej duszy - podsumował zadowolony chłopak, kiedy on i Lizzy znaleźli się za bramą.  

Jego plan zakładał szybkie pozbycie się blondynki, dlatego też uśmiechnął się sam do siebie, widząc w oddali parę dużych, rodzinnych grobowców. Niedaleko nich znajdowała się także urokliwa, niewielka kaplica.
- M-musimy tam wchodzić? Jak na dziś mam dość ciemnych, strasznych miejsc bez ani jednej żywej duszy...
Lizzy zawahała się, kiedy spojrzała w głąb ciemnego cmentarza. Nie chciała robić narzeczonemu kłopotów, ale nie widziało jej się wchodzić pomiędzy groby. Już wystarczająco mocno czuła klimat Halloween. Można było nawet stwierdzić, że zbyt mocno.
- Chętnie sam bym tam wszedł, ale głupotą będzie zostawienie cię tutaj. Jeszcze coś ci się stanie. Po prostu chodź ze mną, a obiecuję, że szybko stąd wyjdziemy, jeżeli nic nie znajdziemy. Przejdziemy się tylko - tłumaczył Ciel, mając nadzieję, że w trakcie spaceru dziewczyna ucieknie, a on zostanie sam. - Z resztą... to w końcu ty chciałaś poczuć atmosferę Halloween, więc ją dostaniesz - uśmiechnął się kpiąco chłopak, chociaż później odrobinę się speszył, kiedy poczuł, że Lizzy jeszcze mocniej objęła jego ramię, odcinając mu niejako krążenie.
- Już nie chcę. Niech te przeklęte Halloween się skończy! Chcę znów położyć się do łóżeczka i usłyszeć bajkę na dobranoc od Edwarda! - pisnęła tęskno, myśląc o swoim starszym bracie.  

Lizzy zauważyła, że posuwają się coraz dalej i dalej. Cmentarne uliczki robiły się coraz ciemniejsze. W końcu puściła rękę Ciela i stanęła w miejscu, mówiąc, iż nie pójdzie dalej.
- Czekaj... - uciszył ją młody hrabia, przytykając palec do ust. - Chyba coś usłyszałem za tą kapliczką - dodał po chwili.
Młody hrabia miał wielką nadzieję, że tym gestem nastraszy ją, aby ta uciekła. Mentalnie westchnął, zdając sobie sprawę z tego, iż później będzie zmuszony za nią biec. Na szczęście wszystko przebiegło po jego myśli, gdyż Lizzy od razu pisnęła ze strachu i uciekła z miejsca, skąd chwilę wcześniej deklarowała, że się nie ruszy.
- Sprawdzę, co to było. Zostań tam - mruknął.  

Ciel zobaczył, że Elizabeth ukryła się za jednym, dość dużym nagrobkiem, znajdującym się na końcu cmentarnej alejki. Kiedy upewnił się, iż ta nie będzie go widziała, jak najszybciej udał się za kapliczkę i zdjął opaskę, odsłaniając kontrakt, który zawarł z demonem. Znak był blady i nie dawał najmniejszej wiązki światła, gdzie w normalnych okolicznościach pewnie świeciłby na fioletowo. Hrabia Phantomhive zaczął się poważnie martwić.
- Sebastian, to rozkaz. Masz mnie zabrać do naszych cza-... Ksh! To nie działa! - prychnął, gdy zdał sobie sprawę, że moc kontraktu w przyszłości przestała działać. Szybko wyłonił się zza kaplicy z niezadowolonym wyrazem twarzy. - Nie masz się czego bać. Jakiś kruk skubał sobie czerstwy chleb w krzakach i narobił hałasu - zawołał do Lizzy, wymyślając jakieś bezsensowne uzasadnienie na poczekaniu. W międzyczasie próbował zawiązać opaskę tak, jak była, jednak skończyło się to tak, że zamiast kokardki, wyszedł mu supeł. Jak zawsze...
- Robi się naprawdę późno... Może poprosimy kogoś o przenocowanie i jutro jeszcze pomyślimy? - zasugerowała blondynka, idąc w stronę wyjścia.
- I tak nie mam już żadnych pomysłów - westchnął, idąc za dziewczyną. Chłopak bezradnie rozłożył przy tym ręce.  

Nagle Ciel skamieniał. Dosłownie stanął jak wryty, nie mogąc się ruszyć. W wewnętrznym szoku pokazywał palcem na jeden ze starych nagrobków pod drzewem, niedaleko wejścia, któremu zwyczajnie się wcześniej nie przyjrzał.
- L-liz-... - dukał przestraszony. - Żałuję, że chciałem tu przyjść! - krzyknął, kuląc się.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top