13: Pechowy rozdział

Po całym dniu bycia marudnym hrabia zdobył się w końcu na uśmiech. Co prawda, był wymuszony, jednak chciał zrobić chociaż malutką przyjemność narzeczonej. Lizzy odwzajemniła to i weszła do łazienki, a po dość szybkim odświeżeniu się, wyszła z niej. Zielonooka spojrzała na Ciela siedzącego na kanapie. Miała na sobie koszulę nocną, którą razem wybrali. Wytarła włosy białym ręcznikiem, po czym podeszła do chłopaka i usiadła na jego kolanach okrakiem, obejmując przy tym jego szyję.
- Nie pogodzę się z tym, jak odejdziesz - wymruczała mu do ucha, całując go delikatnie w nos.
- L-lizzy! - krzyknął i natychmiastowo wzdrygnął się, gdy tylko poczuł ''uroczy ciężar'', w postaci blondynki. Zawsze był nieprzystępny. - Nie stracisz, spokojnie... - wymamrotał nieśmiało, a na jego policzkach zaczął malować się niechciany przez niego rumieniec.
Zielonooka zaczęła bawić się włosami chłopaka, nadal siedząc mu na kolanach. Chyba jeszcze nigdy nie byli tak blisko siebie. To było... cudowne. Tulenie Ciela stanowiło coś zupełnie innego. Pogładziła go po policzku, patrząc mu głęboko w oczy i uśmiechając się nieśmiało. Zarumieniła się uroczo.
- Obiecujesz?
- Tak... - pokiwał nieznacznie głową.
Jednocześnie zaczął unikać jej wzroku. Czuł się bardzo niezręcznie. Do tego odrobinę bolały go kolana. Nie śmiał się skarżyć, bo mimo wszystko podobało mu się to, że Lizzy się tak o niego troszczyła. Chociaż ona jedyna...  

Mentalnie przewrócił oczami. Zdał sobie sprawę z tego, że prócz blondynki nie ma nikogo. Przykre, prawdziwe i pocieszające jednocześnie. Czemu wprawiała go w takie dziwne stany emocjonalne?
- Wiesz, że ten dzień w moich notatkach miał wyglądać inaczej. Ostatnio popełniam same błędy. Nie rozumiem tego... Czy jestem aż tak bezużyteczny bez pomocy moich służących? - zapytał rozżalony.
To pytanie było w zasadzie do niego samego. Był sobą rozczarowany. Jedyne pocieszenie miał właśnie na swoich kolanach, dlatego nie chciał odtrącać Elizabeth. Delikatnie ją przytulił, przez co blondynka poczuła ciarki na całym ciele. Wreszcie mogła powiedzieć, że mu zależało.
- Nie jesteś bezużyteczny. Masz prawo popełniać błędy. Przecież każdy je popełnia. - zaprzeczyła mu szybko. Kiedy wydało jej się, że wyczuła moment, westchnęła i przybliżyła usta do jego ucha. - Czy... ty mnie kochasz?
- Ja... - zaczął niezdarnie, gdyż blondynka kompletnie zaskoczyła go tym pytaniem. Nie mógł wydusić z siebie nic, czego nie był absolutnie pewien. Nie chciał już więcej kłamać. - Przykro mi, Lizzy. Nie wiem tego - szepnął wystraszony, nie mając kompletnie pojęcia o kochaniu. Zdawał sobie sprawę, że lubił Lizzy bardziej, niż inne młode damy. Jednak czy to była miłość? Nie miał pojęcia. Nie chciał dawać jej nadziei, bo zwyczajnie bał się, że mogłoby się to źle skończyć. - Być może - dodał wycofany, aby jakoś ją pocieszyć.
- Rozumiem - powiedziała smutno i zeszła mu z kolan, kiwając przy tym głową.
Lizzy nie chciała się naprzykrzać, skoro chłopak tego najwyraźniej nie chciał. Uznała, że tak będzie najlepiej, więc usiadła na swoim łóżku i zaczęła rozczesywać jeszcze wilgotne włosy.
- Powiedziałem coś nie tak? - spytał przestraszony. - Zrozum, że tyle czasu cię okłamywałem, że wolę się teraz dobrze namyśleć nad odpowiedzią.  

Ciel może i przed swoim lokajem zgrywał dorosłego, ale w sprawach miłosnych najchętniej zapadłby się pod ziemię. Uważał, że się do takich rzeczy nie nadaje. Blondynka tylko spuściła wzrok, myśląc o tym, co powiedział chłopak. Jego słowa były tylko słodkimi kłamstewkami? Na samą myśl posmutniała jeszcze bardziej.
- Nie idziesz pod prysznic? - spytała cicho, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
- Idę. Zdecydowanie przyda mi się kąpiel po tym dzisiejszym ''szorowaniu'' podłogi w kościele - mruknął i teatralnie strzepał z siebie kurz. W drodze do łazienki schwycił jeszcze swoją piżamę. - Obiecuję, że następny dzień będzie lepszy. Te ''poprzednie'' też. Chcę tylko wrócić do przeszłości - westchnął i zamknął za sobą drzwi.  

Lizzy przez chwilę patrzyła na wejście do łazienki. W sumie też już chciała wracać. Westchnęła i podeszła do dużego lustra w kącie pokoju. Spojrzała na swoje zmęczone odbicie. Zaczęła naciągać swoją koszulę nocną, nie wiedząc, co zrobić z rękami. W tym samym czasie można było słyszeć szum wody. Po paru minutach drzwi łazienki otworzyły się i buchnęła z nich para. Ciel usiadł na swoim łóżku, wycierając mokrawe włosy, a następnie spojrzał się beznamiętnie na Elizabeth.
- Jesteś zawiedziona tym, co powiedziałem? Kocham cię. Jedynie nie odróżniam, w jaki sposób, a doskonale zdaję sobie sprawę z twoich oczekiwań - spuścił wzrok, bawiąc się jednocześnie ręcznikiem, który miał w rękach. - Wolałbym nigdy nie iść z tobą po te durne cukierki - dodał poddenerwowany.
Chłopak wiedział, że jeśli ich wspomnienia z tej podróży nie znikną, wszystko się pozmienia. Już i tak zresztą ich rzeczywistość została postawiona do góry nogami. W przeciągu paru dni, jego narzeczona dowiedziała się o kontrakcie, a sam poznał swoją datę śmierci. Na dokładkę zmagali się z demonami w... o ironio, kościele!
- Przepraszam. Powinnam zawrócić wtedy, gdy o to prosiłeś, a nie iść dalej, w zaparte... - spojrzała na niego, próbując się lekko uśmiechnąć. Gdy jednak smutek nie pozwalał jej na to, westchnęła. Podeszła do ściany i uderzyła w nią pięścią. - Zachciało mi się klimatu grozy, to teraz mam! - zapłakała żałośnie.
- Lizzy, przestań... Co dobrego przyjdzie z siedzenia i użalania się nad sobą? Stało się i musimy brnąć w to dalej - zaczął Ciel, próbując pocieszyć ją swoim sposobem. Chłopak nie mówił oklepanego ''to nie twoja wina'' i ''nic się nie stało''. Dosyć kłamstw. Muszą się stamtąd wydostać. Stało się. Zostali postawieni przed faktem dokonanym. - Nie przewidziałaś tego. Ja też nie - dodał cicho, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, aby następnie niespodziewanie parsknąć śmiechem. - Oboje zachowujemy się w ostatnim czasie tak, jakbyśmy co najmniej stracili wszystkie zmysły. Jeszcze nigdy nie podejmowałem tak beznadziejnych decyzji,a skoro tak... - ciągnął dalej. Szlachcic podszedł do niej, zabierając jej rękę ze ściany. - Nie oznacza to, że jesteśmy siebie warci? - uśmiechnął się złośliwie i pocałował Lizzy tak, jak powinien gentleman na powitanie, jednak w innym kontekście. W końcu to dla niej deklarował lepszy dzień. I to nie chodziło już nawet o ten jutrzejszy. O każdy dzień. Aż do dnia, w którym odejdzie z tego świata.
- Przepraszam, nie powinnam być taka delikatna. Muszę wziąć się w garść. Po prostu myślałam, że lubisz słodkie, niewinne dziewczyny i w końcu... stałam się taka, nie odróżniając siebie od wykreowanej ''siebie'' - uśmiechnęła się delikatnie, ocierając łzy z policzków. Zarumieniła się lekko i zdobyła się na to, aby pocałować chłopaka w policzek.
- Nie dramatyzuj, Lizzy. Radziłbym ci się przespać. Sen zdecydowanie poprawi nam nastrój. Sam jestem potwornie zmęczony - powiedział ponuro i potarł oko, które aż same się zamykało.
- A-ale... - zaczęła nieśmiało, kiedy zaburczało jej w brzuchu. Natychmiast objęła się rękami. - Jestem troszeczkę głodna. - wymamrotała cicho.
- Wiem, wiem... Plan w jednej chwili runął i nie było obiadu - przytaknął, chcąc już powiedzieć blondynce, że nie jest małą dziewczynką i wytrzymałaby bez jednego posiłku, ale... jakoś nie mógł. - Jak chcesz, użyj telefonu i poproś o jakiś posiłek. Karta dań jest na stole, a pieniądze w sakiewce. Lewa kieszeń mojej marynarki. - odparł obojętnie i ułożył się na swoim łóżku. - Ja niczego nie potrzebuję. Jedynie snu.  

Blondynka pozwoliła Cielowi zasnąć. Podeszła na palcach do telefonu i przejrzała kartę dań. W związku z późną porą pomyślała o tym, aby zażyczyć sobie coś lekkiego. Wybrała jakieś ładnie wyglądające kanapki ze zdjęcia w menu. Chwyciła za telefon i zadzwoniła do obsługi, prosząc o jedzenie. Nie musiała długo czekać, gdyż szybko dostarczono jej spóźnioną kolację. Elizabeth bała się odrobinę tego, że obsługa mogłaby zbudzić Ciela, jednak ten dalej smacznie spał. Gdy w końcu dostała swój upragniony posiłek, zapłaciła należną kwotę i zaczęła jeść. Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo była głodna, a kiedy na talerzach już nic nie zostało, położyła się do łóżka i zasnęła. Z pełnym brzuchem zdecydowanie lepiej się spało.  

Co innego działo się w przypadku chłopaka, ponieważ całą noc śniły mu się koszmary związane z demonami. W życiu by nie przyznał, że cała sytuacja go przerosła, ale gdy otworzył oczy, poczuł się bardziej zmęczony, niż był przed pójściem spać. Wstawał nowy dzień, a słońce powoli wysuwało się znad linii horyzontu. Było gdzieś przed szóstą.
- Gdybym powiedział Sebastianowi, że wstałem z własnej woli tak wcześnie, jeszcze byłby skłonny stwierdzić, iż mnie podmieniono. - westchnął cicho, aby nie obudzić dziewczyny. - No właśnie, mój lokaj... 

Wstał z łóżka i delikatnie odsunął jedną zasłonę, aby zobaczyć malowniczy wschód słońca, który był doskonale widoczny z wysoko położonego piętra budynku.
- Kolejny dzień w przyszłości. - dodał, podchodząc do łóżka Elizabeth, poprawiając koc blondynki, z którego odkryła się w trakcie snu.
Chłopak czuł czyjąś obecność. Nieprzyjemne uczucie, które przyprawiało o ciarki. Nie udzielało się to Elizabeth, bo cały czas słodko spała i obudziła się wypoczęta, w okolicach dziesiątej. Dziewczyna usiadła na łóżku i przeciągnęła się, spoglądając na Ciela.
- Długo nie śpisz? - spytała zmartwiona.
W jej mniemaniu wyglądał na niewyspanego. Zauważyła, że wyraźnie coś go męczyło. Nie myśląc za wiele, podeszła do niego i przytuliła, chichocząc przy tym cicho.
- Od piątej jestem na nogach - burknął pod nosem.
Hrabia był zmęczony i na takiego wyglądał. Wystarczyło rzucić na niego okiem, aby się domyślić. Nie chciał być jednak niegrzeczny, więc szybko zapytał o to, czy blondynka się wyspała.
- Spało mi się w miarę dobrze - odparła i wzruszyła ramionami. - Brakowało mi kogoś do przytulenia - dodała, spoglądając na niego znacząco, po czym znów zaczęła chichotać, co wskazywało na to, że była w dobrym nastroju.
- Co taka... radosna? - zapytał odrobinę zaskoczony, odsłaniając całkowicie wszystkie okna, aby wpuścić do pokoju więcej światła. - Miałaś jakiś miły sen? - uśmiechnął się serdecznie, co było w jego przypadku odrobinę dziwne.
Chłopak zazdrościł Lizzy. Choćby tego, że się wyspała. Sam był nie do życia... Sprawiał wrażenie odrobinę nerwowego i często uciekał wzrokiem.
- Miałam cudowny sen! - wykrzyknęła radośnie, mając ochotę na przyjemne spędzenie dnia. Zauważyła jednak, że chłopak nie wyglądał na wesołego, a wręcz przeciwnie. - A jak tobie się spało? - zapytała, udając, że nie widzi, w jakim był stanie.
- Dobrze - odparł spokojnie, jednak po wypowiedzeniu tego słowa skarcił samego siebie w myślach. Obiecał przecież, że już więcej nie będzie kłamał. Wyszło na to, że próbował oszukać nawet swoją własną osobę. Nie wyspał się wcale. Czuł się źle. Miał dość. - Lizzy, czy mógłbym cię prosić o to, abyś została dziś w hotelu? - spytał nieśmiało.  

Ciel postanowił, że powinien samotnie spróbować rozwiązać zagadkę powrotu do domu. Czuł jednak, że wcale nie będzie taki samotny, gdyż ciągle odczuwał czyjąś obecność obok siebie. Wiedział, że każdej sile nieczystej bardziej zależało na nim, więc jego narzeczoną zostawiono by w spokoju. Oczywiście, jeśli nie będzie się mieszać i zachowa dystans pomiędzy nimi. Przez ten czas, kiedy Lizzy spała, intensywnie myślał nad powrotem do domu. Wpadł nawet na pomysł, aby poszukać starych kontaktów i przekonać się, czy osoba, którą miał w tamtej chwili na myśli, jeszcze żyje i mogłaby im pomóc.
- A-ale... - zaczęła i spuściła głowę. - A co, jeśli coś ci się stanie i nic nie będę o tym wiedziała? Nigdy sobie tego nie wybaczę - dodała smutno, po czym westchnęła ciężko. Wiedziała, że to, co zamierza powiedzieć, może spotkać się z głośnym sprzeciwem, ale nie chciała zostać sama w hotelu. - Idę z tobą. Jak by co, mogę pomóc. Chcę też się na coś przydać! Nie chcę być ciężarem, lecz pomocą - powiedziała dumnie, z podniesioną głową.
- Wolałbym nie... Nic mi się nie stanie.  

Chłopak cicho wyraził swoje zdanie, ale specjalnie tak, aby blondynka je usłyszała i w porę się zreflektowała. Nie chciał zaprowadzać młodą damę do każdego zakładu pogrzebowego w Londynie, aby szukać Undertakera. Zresztą, nie miał pewności, czy on jeszcze żyje. Jeśli nawet, jakby wytłumaczył ten fakt przed blondynką? Jedyne, co mu pozostało, to zapewnienie jej, że nic mu się nie stanie.
- Po tym, co wczoraj zobaczyłam, nie sądzę - powiedziała poważnym tonem, przez co od razu wydała się doroślejsza. - Ciel, chciałam ten dzień spędzić we dwoje. Jakoś na spokojnie, bez chodzenia po jakiś zaułkach - westchnęła i popatrzyła na niego błagalnie. Chciała od niego tylko jednego dnia, w którym mogliby nie myśleć o tym, co byłoby jutro.
- W takim razie... Jakie masz plany, skoro moje chcesz kreślić? - uniósł jedną brew w zastanowieniu, oczekując na odpowiedź.
Przybrał przy tym bardzo oskarżycielski ton. Uznał, że jedynie on chciał zrobić coś pożytecznego, a mianowicie znaleźć drogę do domu. Gdy jednak spojrzał na minę swojej narzeczonej, postanowił pójść na jakieś małe ustępstwa, gdy tylko usłyszałby od niej, co by chciała robić. Za wszelką cenę musieli się po prostu w którejś chwili rozdzielić.
- Myślałam o tym, abyśmy poszli razem do kawiarni. Ogólnie chciałabym spędzić ten dzień bez pośpiechu i bez przejmowania się wszystkim. Zawsze możemy pomyśleć nad powrotem jutro - wytłumaczyła spokojnie, mając nadzieję, że chłopak zgodzi się na jej plan. Uznała, że i jemu, i jej przydałby się dzień bez zmartwień. - Zgadzasz się? - zapytała niepewnie, łapiąc go za ręce i przybliżając go do siebie, by mogła bliżej przyjrzeć się jego oczom, w których uwielbiała się oglądać. Żałowała, że jedno z nich zostało oszpecone znakiem diabła.
- Kawiarnia? Oh, Lizzy, to takie bezuży-... Dobra, dobra. Tylko się już tak na mnie nie patrz - burknął zawstydzony, gdyż nie mógł pojąć, czemu blondynka ciągle się na niego patrzy. - Ale jutro myślimy już poważnie o powrocie i to na poważnie. Bardzo poważnie - dodał z poważnym wyrazem twarzy.  

Ciel nieustannie chciał udawać dorosłego. Przez kontrakt, zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zdąży skończyć nawet osiemnastu lat. Według tego, co napisano na nagrobku, zostały mu dwa lata życia. Nie zdąży być dorosłym...
- Oh, odetchnij! Zróbmy sobie dzisiaj Dzień Leniuszka! - pisnęła radośnie. - Ubiorę się i zejdziemy na śniadanie, dobrze? - zaproponowała z uśmiechem i wzięła swoje ubrania, po czym weszła do łazienki. Po kilku minutach wyszła. Włosy związała w luźnego warkoczyka z boku. W rękach trzymała swój sweterek. - Ciel... jak uprać tę plamę? - zapytała zmartwiona, pokazując dużą, zieloną plamę na rękawie, która była niejako pamiątką po wczorajszych wydarzeniach w parku.
- O prace domowe pytasz mnie? Niedorzeczność, Lizzy. Przecież w rezydencji wszystko robią za mnie - odparł i skrzyżował ręce, zadzierając przy tym nosa. Sądził, że skoro blondynka jest dziewczyną, to powinna coś wiedzieć na temat prania. Miał się obrazić? - Eh, już daruj sobie ten sweter. Weź ten ze starych czasów - dodał znudzony i zatrzasnął za sobą drzwi łazienki, aby się w spokoju ubrać. Brak mu było wyczucia, bo huk zamka rozniósł się po całym pokoju. Ewidentnie był zmęczony, niewyspany i zły. Hałas przeraził Lizzy tak, że aż podskoczyła. Nie wiedziała, co zrobiła lub też powiedziała nie tak.
- Jak byś nie wiedział, ja też mam służących, więc nie robię prania - odpyskowała niezadowolona, ale po chwili szybko się poprawiła. - Przepraszam... Mimo wszystko nie założę tego starego swetra, bo zwyczajnie nie pasuje - odparła z cichym westchnięciem i usiadła na łóżku z założonymi rękoma na piersi, ogarniając jednocześnie wzrokiem sweter z dawnych czasów, który leżał wówczas na jednym z foteli.  

W tym samym czasie Ciel wychylił się zza drzwi łazienki. Jednocześnie ubierał marynarkę. Na nową koszulę oraz spodnie narzucił to, co już miał ze sobą z przeszłości, mieszając przez to swój stary styl oraz nową modę.
- W tym wieku, o ile mi wiadomo, kobiety mają wiele praw, ale nie sądziłem, że będziesz chciała podążać z duchem czasu oraz mody aż tak bardzo, aby ciągle się rzucać i pyskować - syknął, marszcząc brwi. Nie dość, że był od rana w złym humorze, to jeszcze jego narzeczona również działała mu na nerwy. Dzień świetnie się zaczął. Był aż za bardzo drażliwy. - Chodź już na to śniadanie. Mamy niecałe pół godziny, aby na nie zdążyć. Później kawiarnia - wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Wczesne wstawanie źle na niego działało.
- Ja się rzucam i pyskuję?! - zdziwiła się, po czym spojrzała na niego i dumnie uniosła głowę. - Gdybyś się tak ponuro nie zachowywał, to bym też z innym nastawieniem do wszystkiego podchodziła - westchnęła.
- Jestem, jaki jestem. Przywyknij albo nie - wzruszył ramionami i otworzył drzwi od pokoju. Wyszedł na korytarz. - Idziesz na to śniadanie czy będziesz mi kazania prawić? - prychnął. ''Kazania''. Ach, był aż nazbyt ironiczny...
- Jak tak bardzo ci się śpieszy, to idź! - wrzasnęła i odwróciła się do niego plecami. Stwierdziła, że jeśli będzie odzywał się do niej w taki sposób, nie zdecyduje się na kontynuowanie tej rozmowy. Uznała, że albo on się uspokoi, albo nici z tego cudownego dnia. Chociaż wątpiła, czy mu tak bardzo na tym dniu zależało, jak jej. Chyba nawet zapomniał...
- W porządku. Idę - odparł znudzony i zszedł na śniadanie.
Cielowi kompletnie nie zależało na odwiedzeniu kawiarni. Po prostu pogrywał sobie z Lizzy. Wiedział, że gdy ta się na niego obrazi, da mu spokój i będzie mógł prowadzić swoje śledztwo. Najlepiej, aby została w pokoju. Wtedy byłby najbardziej zadowolony.  

Siedział przy herbacie w wielkiej, hotelowej jadalni i rozmyślał. Czy aby na pewno dobrze zrobił, odzywając się w ten sposób do damy? Wmawiał sobie, że to dla jej dobra. Gdy chłopak wyszedł, Elizabeth zdjęła maskę swojej dumy i zaczęła szlochać. Nie znosiła, gdy tak się ktoś wobec niej zachowywał. Czuła wtedy, jakby to była jej wina. Wmawiała sobie usilnie, że to strata Ciela, że nie chciał spędzić z nią miłego dnia. Położyła się na łóżku i przytuliła najbliższą poduszkę.
- Czyżbym osiągnął swój cel? - zapytał się sam siebie i spojrzał na wielki, biały zegar w hotelowej stołówce. Śniadanie powoli dobiegało końca, a blondynka nie przychodziła. - Cóż, na to wygląda, więc... komu w drogę, temu czas - skwitował spokojnie i wstał od stołu, nie czekając na to, aż obrażona Elizabeth dojdzie do siebie. Zajął się poszukiwaniami. Na własną rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top