12: Grzeszna spowiedź

Ciel był naprawdę przerażony. W pewnej chwili dochodziła do niego myśl, że to już koniec. Na szczęście znak w porę zgasł, a chłopak runął na podłogę. Demon odszedł, wyczuwając obecność wracającego z mszy księdza. Zamek uniemożliwiający Lizzy wyjście, również przestał sprawiać problemy. Zielonooka wyszła szybko z pokoju, po czym upadła na ziemię obok Ciela i przytuliła go mocno, głośno przy tym szlochając. Gdy jego opaska spadła... coś zabolało ją w sercu.   

"Nie masz prawa mnie zabić!"

Słowa szlachcica cały czas odbijały się echem w jej głowie, bo do Elizabeth dochodził fakt, że mógł umrzeć. Jeszcze mocniej się rozpłakała, tuląc do siebie ukochanego. Chłopak ciężko oddychał, pocierając swoją obolałą szyję.
- Mówiłem ci, żebyś uciekała... - powiedział słabo, gwałtownie łapiąc powietrze. Wciąż czuł bolesny uścisk Sebastiana na swojej szyi. Potrzebował chwili, aby dojść do siebie. - Chodźmy stąd. Ostatnio popełniam podstawowe błędy. Wybieram złe miejsca i zły czas - odparł, pokasłując i jednocześnie próbując zbagatelizować całą sprawę.  

Mimo wszystko doskonale wiedział, że Elizabeth mocno się tym przejęła. Widząc jej łzy, docierało do niego, że słyszała całą rozmowę.
- Ciel! Ciel! Cieeel! - łkała żałośnie, w kółko powtarzając jego imię. Mamrotała jeszcze jakieś pojedyncze słowa, jednak przez łzy trudno było zrozumieć, co mówi. - Przecież mogłam cię stracić! Nie powinnam cię wtedy zostawiać! - płakała dalej i długo nie mogła się uspokoić.
Wyobrażała sobie, jak jej narzeczony umiera. Nie wiedziałaby, co by wtedy ze sobą zrobiła. Słysząc zbliżające się kroki, chłopak wstał z podłogi, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Sebastian rzucił nim zdecydowanie za mocno.
- Chodź, zanim ktoś zobaczy - powiedział chłodnym tonem i wyciągnął rękę do Lizzy, aby również podniosła się z posadzki.
Elizabeth jednak nie schwyciła jego dłoni. Spojrzała na niego w przerażeniu, gdyż nadal nie miał założonej przepaski na oko. Mogła podziwiać kontrakt w całej okazałości.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - powiedziała smutno, przypatrując się mu.
- Chodź - powtórzył srogo, cofając od niej rękę.
Zgarnął swoją opaskę z ziemi i nieudolnie próbował zawiązać ją tak, jak była poprzednio i w jednej chwili stał się okropnie oziębły. Bezradność strasznie go irytowała, bo niby co miał jej powiedzieć? Że doskonale wiedział, kto powinien go zabić? A może powinien wspomnieć o tym, że zaprzedał własną duszę? Śmieszne.
- Dlaczego nie powiedziałeś?! - krzyknęła przez łzy, po czym wyminęła chłopaka i wybiegła z kościoła.  

Ciel natychmiast się zreflektował. Zrobiło mu się głupio. Był bardzo szorstki dla blondynki, a ta starała się go wspierać. Zdawał sobie sprawę, że źle zrobił, więc szybko za nią pobiegł. Niestety zgubił ją w połowie drogi, gdyż astma skutecznie uniemożliwiła mu ściganie jej.
- W najgorszym momencie... - dyszał przemęczony. - Gdzie ona jest? Przecież nie może być sama w przyszłości! - warknął wkurzony.
Starał się iść przyspieszonym krokiem, aby nie marnować czasu. Rozglądał się za Elizabeth cały czas. W końcu jednak zrobił sobie przerwę, kiedy przechodził przez pewien park. Usiadł na ławce, łapczywie wdychając powietrze. Musiał się uspokoić. Dochodziła do niego nieznośna myśl, że nie tylko zgubił Lizzy, ale i siebie. Jego narzeczona trzymała mapę, nie on.

Kiedy Ciel odrobinę lepiej się poczuł, pokręcił się jeszcze chwilę po parku. Nagle w wysokiej trawie dostrzegł różowe wstążki, przypominając sobie, że właśnie takie miała przewiązane na włosach Elizabeth.
- Zgubiła je? - spytał samego siebie, podchodząc bliżej. Zgarnął z ziemi powiewające ozdoby, a gdy już podniósł wzrok, zobaczył leżącą w trawie, kawałek dalej, blondynkę. Spała. - Lizzy!

Chłopak usiadł koło Elizabeth, próbując ją wybudzić. Ciel potrząsnął nią trochę, w nadziei, że otworzy oczy. Znalazł się wtedy pomiędzy dwiema, różnymi emocjami. Był pełen pogardy dla jej słabości i małej wytrzymałości, ale i szczerze jej współczuł. Mógłby śmiało powiedzieć, że to właśnie przez niego prawdopodobnie zemdlała. Cieszył się, że zdołał ją znaleźć. Przytulił ją delikatnie do siebie, gładząc po złotych lokach.
- Przebacz mi...

Lizzy ocknęła się po kilkunastu minutach. Spojrzała niemrawo na Ciela i dłonią musnęła jego policzek, uśmiechając się słabo. Wyglądała na strasznie zmęczoną. Spróbowała wstać, ale się przewróciła. Kto by pomyślał, że płacz i bieg mogą tak bardzo zmęczyć? To wszystko strasznie osłabiło jej organizm. Jedynie przez omdlenie mogła trochę odpocząć.
- Proszę, nie dobijaj mnie swoim stanem - westchnął cicho, pomagając jej wstać. - Uwierz mi, że tylko tak mogłem wrócić i... jedynie w taki sposób będę mógł osiągnąć to, czego chcę oraz co sobie postanowiłem. Robię to dla siebie - powiedział stanowczo, aczkolwiek ze zmartwionym wyrazem twarzy. - Tylko w taki sposób...
Lizzy na początku nie zrozumiała, o czym mówił, ale po jakiejś chwili się zorientowała. Zamyśliła się i doszła do wniosku, że chyba faktycznie nie miał wyboru. Spojrzała na niego smutno.
- Ale... przecież mogłeś mi powiedzieć. Zrozumiałabym - wyjąkała nieśmiało. Źle czuła się z faktem, że Ciel jej nie ufał i miał przed nią tak poważną tajemnicę.
- Nie. Nie zrozumiałabyś - mruknął ponuro. Zaczął także uciekać wzrokiem na boki. Czuł się niekomfortowo. Niczym na spowiedzi. - Od początku wiedziałem, że ślub się prawdopodobnie nie odbędzie. W oko nic mi się nie stało. Jedynie minimalnie gorzej na nie widzę. Przez ten cholerny kontrakt - dodał po chwili namysłu.
Chłopak postanowił grać otwartymi kartami, bo w związku z tym, że Lizzy widziała już znak demona, dalsze kłamstwa nie miałyby najmniejszego sensu. Gdy wyznał całą prawdę o ślubie, blondynka jeszcze bardziej posmutniała. Kochała go i chciała z nim być. Miała marzenia o dzieleniu z nim całego swojego życia. Ciel zrównał je z ziemią, wyjawiając prawdę. Wszystko, czego chciała, wydawało się już nierealne i niemożliwe do spełnienia.
- Zrozumiałabym! A wiesz dlaczego? Bo cię kocham! - krzyknęła zdenerwowana. Blondynka nie była w stanie powiedzieć tego normalnym tonem. Musiała się wykrzyczeć. Razem ze wszystkimi emocjami, jakie w niej były. - Nie ufasz mi? Myślałeś, że jak zareaguję? Że zostawię cię samego i będę się bała do ciebie przychodzić? Nie wierzysz we mnie!
- Nie. Nie bałem się o swoją samotność - westchnął cicho. - Nadal nie rozumiesz. Lepiej, abyś została w błogiej nieświadomości. Odszedłbym, a ty nie trzęsłabyś się nade mną aż do dnia, w którym dostałbym to, czego chciałem. Z demonem się nie wygra - dodał i bezradnie rozłożył ręce.
Deklaracja Lizzy tylko upewniła go w tym, że musi się z tego wszystkiego jak najszybciej wycofać. Dla jej dobra. Oczami wyobraźni widział, jak jego narzeczona chciałaby go bronić. I to przed Sebastianem. Nie miałaby najmniejszych szans. Elizabeth była jedną z nielicznych osób, które mu zostały. Nie życzyłby sobie, aby cierpiała lub też zginęła z jego winy.

Zielonooka wyrwała go z przemyśleń, przytulając do siebie bez namysłu. Cała złość z niej uszła.
- Nie chcę cię stracić, bo jeśli ty odejdziesz z tego świata, ja również - wyszeptała cicho, uwalniając chłopaka z uścisku. Następnie złapała go za rękę i popatrzyła na chwilę w oczy. Oboje skierowali się na główną ulicę, skąd bez problemu trafiliby do hotelu.
- Zostały mi dwa lata. Nawet mniej, jeśli w tych czasach mnie zabiją. Jestem bezbronny, a kontrakt został podobno wypełniony... - powiedział cicho, wpatrując się w swoje lakierki. Podczas powrotnego spaceru czuł się jak zwierzyna na polowaniu. Co trochę spoglądał za siebie, czując wręcz czyiś niepokojący oddech na plecach. - Lizzy, znajdziesz sobie kogoś innego. Wszystko, co ze mną związane jest niebezpieczne. Edward i twoja matka mieli co do mnie rację. - westchnął żałośnie, wchodząc do środka. Poczuł delikatną ulgę, która była związana z tym, że mogli wypocząć w swoim pokoju.
- Wcale nie mają racji. - zaprzeczyła szybko. - Musisz tylko bardziej na siebie uważać. Nie masz prawa do tak szybkiego zostawienia mnie - burknęła i przytuliła go od tyłu z zaskoczenia, kiedy ten przekręcał klucz w drzwiach. Uwielbiała go tak tulić i nie chciała nawet myśleć o tym, że mogłaby go stracić.
- Nie muszę na siebie uważać. Od chronienia mnie, jest Sebastian - powiedział ponuro, uwalniając się z jej uścisku.  

Chłopak usiadł przy hotelowym stoliku. Zaczął bawić się monetą, którą zakręcił w taki sposób, aby obracała się po blacie. Oczami wyobraźni widział siebie, kiedy wróci do przeszłości. W planach miał wymierzenie Sebastianowi soczystego i bolesnego policzka.
- Tutaj nie mam służby przy sobie. Muszę zadbać o siebie. Mało tego, o ciebie również - dodał, obserwując turlającą się monetę. - Nie martw się, Lizzy. Oszukam nawet samego demona, abyś była szczęśliwa. Wygram niemożliwe starcie... - zadeklarował, opierając łokieć o stolik.
Wyglądał na mocno dobitego. Ciel zaczął się poważnie martwić tym, że sekret kontraktu ujrzał światło dzienne. Blondynka tymczasem usiadła na łóżku i spojrzała na zegar. Było już dość późno, więc pomyślała, że ciepły prysznic dobrze by jej zrobił. Kiedy zabrała z szafy swoją nową piżamę i ręcznik, zaburczało jej w brzuchu, przez co skrzywiła się trochę. Nie chciała już teraz wychodzić na miasto po jedzenie.
- Przepraszam. Przez to całe zamieszanie, nie poszliśmy pooglądać tego, co oferują tutejsze restauracje - westchnął cicho. - Jutrzejszy dzień będzie lepszy. Obiecuję.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top