11: Demony przeszłości

Ciel nie czuł się najlepiej. Doskwierały mu delikatne zawroty głowy i ogólne osłabienie. Dzięki temu, że spojrzał w podłogę, ujrzał dość dziwny cień, który rozciągał się pod jego nogami. Ewidentnie nie należał on do chłopaka. Wywijał się na wszystkie strony.
- Jasna cholera - zaklął pod nosem, zdając sobie sprawę, na co się pisał, wchodząc do kościoła.
Nie znał się na sprawach demonów, jednak fakt, faktem, był całkowicie pozbawiony opieki Sebastiana, co czyniło go łatwym celem dla innych. Do tego... Gdzieś musiały się ulatniać wszystkie nieczyste siły z egzorcyzmów.  

Gdy Ciel poczuł czarny język cienia na swojej kostce, nerwowo pokiwał głową, mrucząc zdecydowane ''tak''. Swoją potrzebę bycia w pierwszych rzędach uargumentował tym, że chciał więcej widzieć, a na tyłach ustawiły się dość wysokie osoby. Wymówkę wymyślił na poczekaniu, a jego słowa ociekały desperacją. Przecież w życiu nie powiedziałby o sobie, że jest niski. Uwłaczająca sytuacja.  

Będąc odrobinę poddenerwowanym, zaproponował Lizzy to, aby oboje usiedli gdzieś bliżej. Nagle zrobił się strasznie nieśmiały. Zadał to pytanie, choć dobrze wiedział i widział, że przednie ławki były już dawno zajęte. Lizzy wychyliła się odrobinę i pokręciła przecząco głową.
- Niestety, wszystkie miejsca są zajęte. Chociaż... możemy postać, bez siedzenia, jeśli bardzo chcesz iść do przodu - zasugerowała z zamyśloną miną. Elizabeth uśmiechnęła się serdecznie i wstała z miejsca, aby podejść bliżej ołtarza. Schwyciła narzeczonego za rękę i ciągnęła go w miarę delikatnie za sobą, jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób czuła, jakby ktoś się z nią siłował. - Co się-...? Ciel, dalej. Idziemy... - stękała cicho, szarpiąc ukochanego za rękę.

Miała nieodparte uczucie, że ktoś ciągnął go w drugą stronę. Chłopak powoli zaczął panikować, bo przerażenie narastało w nim coraz bardziej. Nigdy nie uważał, że Sebastian jest mu aż tak potrzebny. Czuł się bezbronny, będąc jednocześnie w kościele - miejscu, gdzie pozornie demonów nie powinno być. Gdy zobaczył, że cień ciągnie jego osobę coraz mocniej ku podłodze, odkopnął go. Przypadkowo uderzył się przy tym o jedną z następnych ławek. Blondynka nie przewidziała takiego obrotu spraw, bo kiedy Ciel uwolnił się z demonicznego uścisku, mocno go pociągnęła. Doprowadziło to do tego, że oboje zaliczyli bliskie spotkanie z kościelną posadzką.   

Zielonooka szybko wstała z kolorowych kafli i się otrzepała. Podała młodemu hrabiemu rękę, pytając, czy nic mu nie jest. Całą scenę bacznie obserwowali wierni. Kiedy Lizzy przyjrzała im się, doszła do wniosku, że część z nich ewidentnie się ich bała. Mieli strach w oczach. Drudzy natomiast wytykali Ciela palcami. Dookoła nich rozległy się szepty.
- Mógłbym spytać o to samo... - mruknął niezadowolony, pocierając obolałe kolana, na których nie zdążyły zagoić się jeszcze siniaki z dnia, w którym tu trafili. Chłopak rozejrzał się. Wszyscy zgromadzeni w kościele robili wrażenię bardzo poruszonych. Pożałował swojej decyzji o przyjściu tutaj. - Nie róbmy hałasu. Nic się nie dzieje.
- Dlaczego się opierałeś? Próbowałam tylko przeprowadzić nas bliżej ołtarza - odparła zdziwiona.  

Słysząc ciągłe szepty, blondynka miała ochotę zapaść się pod ziemię. Westchnęła i zaczęła dalej przeciskać się przez tłum ludzi.
- Lizzy, czy odbywały się tutaj kiedykolwiek egzorcyzmy...? - zapytał przestraszony, łapiąc po chwili Elizabeth za rękę, gdy przed oczami zrobiło mu się czarno.
Wszędzie widział demoniczne cienie, wijące się po ścianach, czy też podłodze. Nerwowo rozglądał się dookoła, dostrzegając brak reakcji ze strony innych. Wydawało mu się, że jedynie on zdawał sobie sprawę ze zła, czającego się w tym miejscu.
- C-co? - zająknęła się, gdyż w pierwszej chwili prawie nic nie zrozumiała. Ciel mówił bardzo niewyraźnie. - Nie mam pojęcia. Kiedyś pewnie tak.
Lizzy odwróciła się na moment w stronę ołtarza. Msza się właśnie zaczęła, jednak nie mogła się na niej skupić. Podeszła do narzeczonego i położyła dłoń na jego czole. Zmartwiła się, kiedy wyczuła u niego gorączkę i zobaczyła wypieki na jego policzkach. Kiedy ksiądz zaczął mówić pierwsze słowa modlitwy, Ciel robił się coraz bardziej niespokojny. Czuł straszny ból, co uniemożliwiało mu spokojne siedzenie w miejscu. Nie rozumiał, dlaczego tak się działo. Przecież na żadnym pogrzebie, czy to jego ciotki, czy Sebastiana, nie czuł się tak fatalnie. Chętnie uciekłby z tego okropnego miejsca, jednak nie należał do tchórzy.  

Zaraz po mszy postanowił poszukać jakiegoś egzorcysty. Zakładając, że nie takie cuda widział, może wysłałby ich do domu. Może i przy okazji uwolniłby od kontraktu. Chciał skorzystać z tego, że Sebastiana nie było. Nikt by się nie dowiedział, więc nie omieszkałby sięgnąć po brudne sztuczki. Jakoś dotrwał do końca...
- Hej! Gdzie idziesz? - zapytała zdezorientowana zielonooka, kiedy zobaczyła, że po mszy, jej ukochany skierował się w stronę salek kościelnych. - Czekaj na mnie! - podbiegła do niego, a następnie spytała, dlaczego udają się właśnie tam.
- Chcę poszukać kogoś - powiedział stanowczo, idąc wzdłuż korytarza, na którego końcu tlił się czarny dym. Widząc to, Ciel zagrodził drogę blondynce i sam wykonał krok do tyłu. - Odsuń się...
- Dlaczego? Przecież nic tam nie ma... - zapytała zmieszana, kompletnie nie rozumiejąc postawy chłopaka.

Nie widziała żadnego zagrożenia, chociaż musiała przyznać, że czuła się bardzo dziwnie, odkąd weszli do tego kościoła. Nagle Ciel gwałtownie cofnął się jeszcze kilka kroków do tyłu, sycząc cicho z bólu. Gdy chłopak powędrował ręką do miejsca, z którego odczuwał nieznośne kłucie, zorientował się, że krwawi. Spod jego przepaski zaczęły wypływać strużki ciemnej krwi. Chwiejąc się na własnych nogach, skulił się, przez co czerwony płyn skapywał pojedynczymi kroplami na podłogę. Kiedy podniósł wzrok, zauważył, że jakiś demon zdecydowanie nie chciał, aby znalazł pomoc. I to nie byle jaki, gdyż na końcu korytarza ujrzał swojego lokaja.
- Lizzy, uciekaj z kościoła! Teraz! - krzyknął, wpadając w całkowitą panikę. Byli przecież tyle lat do przodu...
Blondynka nie rozumiała, dlaczego tak się zachowywał i czemu Ciel tak mocno syczał z bólu. Mimo wszystko wolała go posłuchać, bo wyglądał na przerażonego. Pobiegła w kierunku wyjścia, jednak po paru krokach nagle się zatrzymała. Popatrzyła w jego stronę, pytając, co się z nim stanie. W końcu obiecała, że będzie go chronić. Nie chciała zostawiać go samego w takim stanie. Ciel jednak nie zamierzał jej odpowiedzieć. Momentalnie dobiegł do niej i złapał za przedramię. Kiedy zobaczył, że jedne z bocznych drzwi są uchylone, natychmiast wepchnął przez nie Lizzy i zamknął z hukiem. Chciał schronić się w pomieszczeniu razem z nią, jednak Sebastian był o wiele za blisko. Serce podjeżdżało mu do gardła, gdy widział zbliżającego się ku niemu demona.
- Spróbuję kupić ci trochę czasu. Znajdź jakieś boczne wyjście i zabieraj się stąd jak najszyb-... - urwał.  

Kamerdyner nie dał mu dokończyć. Przyszpilił go do ściany za gardło. Lizzy trzymała drżącymi dłońmi klamkę, gotując się do tego, aby pomóc lewitującemu narzeczonemu. Strach jednak całkowicie ją sparaliżował. Nerwy pozwoliły jej jedynie na niespokojne obserwowanie sytuacji przez dziurkę od klucza. Nie dała rady wyjść z kościoła bez niego. Nie darowałaby sobie tego. Gdy zobaczyła całą scenę, do oczu napłynęły jej łzy. W końcu zebrała się na odwagę, aby otworzyć drzwi. Te jednak ani drgnęły. Jakby ktoś zamknął je od środka. Pozostawało pytanie, kto dokładnie mógłby to zrobić. W środku nie było nikogo poza jej ukochanym. Korytarz był pusty.
- Ciel! Co się tam dzieje?! - krzyczała na całe gardło.
Widok duszonego Ciela sprawiał, że pękało jej serce. Pukała w drzwi, szarpała za klamkę, jednak nic nie dawało rezultatu. Od tego całego chaosu zaczęło jej się kręcić w głowie. Cały czas mając widok na sytuację, przykleiła się wręcz do dziurki od klucza. To, co ujrzała, całkowicie zmieniło jej światopogląd. Opaska z oka Ciela sama zaczęła się rozwiązywać. Po jakimś czasie spadła na ziemię i nic już nie osłaniało znaku kontraktu, który w tamtej chwili błyszczał fioletowym światłem.
- Wcale nie chciałem złamać kontraktu! To ty mnie porzuciłeś! To twoja wina, psie!  

Z perspektywy Lizzy, hrabia krzyczał do samego siebie. Wyglądało to jednak tak, jakby z kimś rozmawiał. Po każdym zdaniu robił małą przerwę, aby zaczerpnąć powietrza. Dusił się.
- M-masz mnie przenieść do przeszłości... K-kontrakt nie jest jeszcze wypełniony - ciągnął dalej, ale brakowało mu tchu. - Co!? Jak to wypełnio-auć! Puszczaj! Nie masz prawa mnie zabić! Jeszcze nie!  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top