halloween


Korek wyleciał z hukiem i zatrzymał się na granatowych zasłonach i opadł w fałdy materiału leżące na zimniej podłodze. Zdecydowanie nie będzie już potrzebny, a przynajmniej nie do zatykania butelki. Zdecydowanie już nie.

Chuuya zgarnął butelkę i legł na kanapie. Rozciągnął się na niej i wpatrzył na pustą ścianę przed sobą. To nie był najlepszy dzień. Nawet cały miesiąc był dla niego beznadziejny i niełaskawy. Nie wspominając o roku czy kilku ostatnich latach, które mijały tak szybko, jakby świat miałby się skończyć, gdyby odrobinę zwolniły.

Nie chciał wiedzieć, który to już raz poddawał się i padał plackiem z butelką wina. Przejechał palcami po ciemnym materiale kanapy. To był pomysł Dazaia, który wprowadził do mieszkania wiele kontrastu. Jasne ściany podkreślały ciemne kolory dodatków. Wszystko wyglądało gustownie i wytwornie. Zbyt. Zbyt gustownie. Zbyt wytwornie. Przynajmniej dla Chuuyi i to na samym początku. Teraz pasowało to do niego. A może on do tego wszystkiego? Robił za dekorację. Dodatek do wnętrza. Do biura. Do Mafii. Do Dazaia.

Dlaczego to się kończyło zawsze w ten sposób? Gdziekolwiek nie spojrzał, widział coś, co przypominało mu o nim. Nawet te głupie Halloweenowe ozdoby wpychały go w wir wspomnień.


___


Jak siedzieli razem na mieszkaniu. Po tym jak Dazai naprawdę złamał sobie nogę. Złamał ją w kilku miejscach i Mori ich zbeształ, choć brakowało mu słów, by opisać ich głupotę.

Testowali w jaki sposób Chuuya mógłby podnieść Osamu w powietrze, by też mógł zobaczyć jak to jest siedzieć do góry nogami na suficie i prawie im się udało. Ale jakimś cudem umiejętność Dazaia się aktywowała i obaj zaczęli spadać. Nakahara oczywiście uniknął obrażeń, aktywując ponownie umiejętność na chwilę przed zderzeniem, ale Dazai nie mógł tak zrobić. Obił się o szafkę i wylądował na podłodze.

Minęły długie chwile, w których się nie poruszył. Nie wydał nawet dźwięku. Chuuya tak szybko jak potrafił wylądował na podłodze i przyklęknął przy nim. Oczy miał otwarte i prawie nie mrugał. Gdyby nie szybki, płytki oddech, to Nakahara pomyślałby, że zabił najmłodszego egzekutora Mafii Portowej, którego diabli nie chcieli u siebie. Dazai nawet nie pisnął, gdy się okazało, że nie może stanąć na nodze. Ba. Chciał rzucić jakimś kiepskim kawałem, ale Chuuya go powstrzymał i zaciągnął do pierwszego lekarza jaki mu przyszedł na myśl.

W ten sposób wylądowali u Moriego, który zakładając gips, słuchał ich historii. I gdy skończyła się historia i gips wysechł, zaczęła się tyrada na temat używania tego, co bogowie dali każdemu – rozumu.

A gdy się Moriemu skończyły słowa – odesłał ich na mieszkanie Nakahary, który miał się zająć Dazaiem, by razem mogli odpokutować za własną głupotę. A przynajmniej, żeby przez dwa tygodnie to zrobili, bo Hirotsu był w tym momencie „bardzo zajęty".

Więc spędzali czas w za dużym, jak na dwójkę nastolatków, mieszkaniu. Pierwszy dzień był nerwowy i Chuuya parę razy nakrzyczał na Dazaia. Bez jakiegoś większego powodu. Po prostu był zirytowany tym, że musi się zajmować kimkolwiek. I jakoś wizja tego, że to był Dazai, tylko bardziej go wkurzała. Dzień zamienił się w tydzień, a ten w trzy. Hirotsu uznał, że skoro się nie pozabijali przez ten czas, to mogą już dotrzymać do końca i tylko zaglądał, by podrzucić coś do jedzenia i zerknąć, czy czasem nie zmienili zdania i odkopali jakiś topór wojenny czy coś.

I tak zastało ich Halloween. Dazai w dalszym ciągu musiał chodzić o kulach, więc pomysł o wyjściu na miasto został skreślony. Ostatnią rzeczą jaką Chuuya chciał robić w taki dzień, to dźwigać większego od siebie chłopaka na plecach przez ulice wypełnionymi ludźmi podziwiającymi pomarańczowo-czarne ozdoby w sklepowych witrynach. W ogóle większość form spędzania czasu w Halloween jakoś skreślili, bo coś. Nawet bez większych powodów. „Nie chce". „Nie podoba mi się to". To była odpowiedź na wiele pomysłów.

Jakimś cudem udało im się puścić jakiś horror, który bardziej leciał jako tło. Dazai zaszył nos w książce i próbował ignorować dźwięk, co mu średnio wychodziło i co jakiś czas gwałtownie chował się za książką. Z drugiej strony Chuuya widział lepszej jakości filmy i potwornie się nudził widząc oklepany scenariusz i sceny, o których mógł powiedzieć więcej zanim w ogóle się zdarzyły. Więc dla zabicia czasu bawił się kredkami, które zostawiła Elise-chan, przy niedawnej wizycie Moriego.

Bezwiednie ruszał ręką i kolorował kolejne elementy wielkiej kolorowanki. Westchnął i spojrzał na wyciągniętą obok niego nogę w gipsie. Uśmiechnął się i stuknął w twardą skorupę. Brak reakcji. Wyszczerzył się jeszcze szerzej. Nachylił się nad gipsem i zaczął suwać kredkami po chropowatej powierzchni.

Gdy film się skończył i przez ekran przewijały się napisy końcowe, Dazai wychylił się zza książki i wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk, jakby był zachwycony i niezadowolony na raz.

Chuuya siedział na podłodze i próbował się powstrzymać przed zerknięciem za siebie, by przekonać się jaki wyraz twarzy ma Dazai.

- Aż tak ci się nudziło?

- Powiedzmy – fuknął, podnosząc się, by wyciągnąć płytę z odtwarzacza.

- Dzięki.

- Hm? Za co?

Odwrócił się i dostrzegł błyszczące się wielkie oczy wpatrzone w kolorowe rysunki na gipsie. Nie były skupione na nim, ale czuł się jakby wywiercały gdzieś w jego ciele dziurę.

- Nie ma za co? Za takie rzeczy się nie dziękuje. Przyjaciele często...

Urwał, uświadamiając sobie dwie rzeczy: pierwszą było to, że to było dla niego normalne, bo w Owcach często tak robili, gdy ktoś wpakował się w gips. To było normalne, gdy miało się kogokolwiek, kogo można było nazwać przyjacielem. Drugą – Dazai nie miał przyjaciół. A przynajmniej nikt głośno nie mówił o sobie jako o jego przyjacielu.

- Mogę też ci coś narysować? – mruknął, ignorując drugą część wypowiedzi.

- Jasne, przyniosę kartkę.

I po chwili powstał koślawy rysunek, który wyglądał śmiesznie przy tym, co było na gipsie. Dazai z niechęcią oddawał kartkę Chuuyi. Jednak Nakahara nie powiedział nawet jednego kąśliwego komentarza o tym jak krzywo to było narysowane, czy jak beznadziejna była kompozycja całego „dzieła".


___


- Chuuya?

Chuuya poruszył się i z trudnością uchylił oczy. Światło oślepiło go i musiał je z powrotem zamknąć. Przy kolejnej próbie ciemna figura, która nad nim wisiała nie zniknęła.

- D-dazai? – zawahał się, mrużąc oczy.

- Chuuya, to ja. Tachihara.

Usłyszał głos, który brzmiał jakby miał się załamać. Jednak nic nie czuł. Nic oprócz rozczarowania rzeczywistością. Tym, że się znowu obudził w tym świecie, gdzie nikt go nie chciał

- Chuuya. Musisz o siebie dbać. – Tachihara zaczął mówić do niego łagodnie, pomagając mu się podnieść z podłogi. – On nie wróci...

- Wiem. – Nakahara mruknął, wyrywając rękę. – Wiem.

- Więc dlaczego?

Niebieskie oczy spojrzały na młodego chłopaka, który nie starał się już ukrywać swoich emocji pod maską arogancji i pewności siebie. Spojrzał na zmarszczkę między brwiami i na szklące się bursztynowe oczy. Otworzył usta i je zamknął, przenosząc wzrok na ścianę, na której wisiał oprawiony w ramkę dziecięcy rysunek. Krzywy i z beznadziejną kompozycją.

Chciał coś odpowiedzieć Tachiharze, ale nie mógł wykrztusić z siebie nawet słowa. Więc zacisnął tylko mocniej usta i pokręciwszy głową, ukrył twarz w koszulce pachnącej hiacyntami. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top