♀ Bokuto Koutarou ║
Poliestrowa powłoka oddzielała dyszących nastolatków od niesfornego wiatru, który uparcie atakował materiałowe ścianki, świszcząc przy tym cicho. Odgłosy natury dobijały się do wnętrza namiotu; spokojne cykady odgrywały koncert wieczoru, oddając wrażenie całej orkiestry; kumkanie żab, które wybrały się na spacer po okolicy, przypominało kłótnię starego małżeństwa; młode turkawki prosiły o nakarmienie przez rodziców; drażniące brzęczenie komarów i much wywoływało ciarki na plecach zakochanych. Nastolatkowie leżeli, przykryci niedokładnie rozpiętym śpiworem, na twardej ziemi, trzymając się za ręce. Ich ciała zdawały się lśnić od potu w świetle pospiesznie rzuconej latarki.
[T.I.] zadrżała pod wpływem mocniejszego podmuchu powietrza, które dostawało się do środka przez otwory wentylacyjne. Skrzywiła się, próbując znaleźć swoją koszulkę, którą, nie myśląc o niczym innym jak o rozgrzanym ciele Bokuto, rzuciła w losowe miejsce pół godziny temu. Kiedy była pewna, że w końcu ją namierzyła, okazało się, iż była to oczywiście górna część garderoby jej chłopaka. Prychnąwszy pod nosem, założyła ją na swoją klatkę piersiową okrytą jedynie stanikiem, po czym odwróciła wzrok w stronę siatkarza, który właśnie siedział i rozciągał ramiona, wpatrując się w jej chaotyczne ruchy.
— Nie jest ci zimno? Nie zmęczyłeś się? — wymruczała, lustrując go wzrokiem. Granatowy, cienki materiał przysłaniał jego biodra, jednak poza tym siedział całkowicie nagi.
— Nie, dlaczego? — spytał, marszcząc czoło. — Czuję się, jakbym był w trakcie solidnej rozgrzewki przed treningiem.
[T.N.], mrugnąwszy kilka razy tępo oczkami z powodu słów swojego chłopaka, podniosła latarkę i zaczęła poszukiwać swojej bielizny. Siatkarz nie zaprzestał wykonywania coraz to cięższych ćwiczeń.
— Na pewno dobrze się czujesz, Boo–chan? — powiedziała, będąc już całkowicie ubrana. W między czasie udało jej się odnaleźć swoją bluzkę, jednak schowała ją do plecaka, wiedząc, że Bokuto najprawdopodobniej i tak nie będzie żądał oddania swojej koszulki w najbliższym czasie.
— Brak treningu siatkówki przez następne trzy dni bardzo mi nie zaszkodzi, ale codziennego rozciągania nie mogę przegapić.
— I musisz to robić akurat teraz? — żachnęła się, odpinając zamek dzielący ich od błoni. — Już prawie czas, powinniśmy wychodzić, jeśli nie chcemy przegapić spadających gwiazd. — Pochwyciła szary pled i wyszła na zewnątrz, nabierając świeżego powietrza do płuc. — Idę rozłożyć koc na polanie, a ty się zbieraj.
— Już, już! — wrzasnął, kiedy kończył wykonywać trzydziestą pompkę.
[T.I.] podparła się dłońmi za plecami i zaczęła obserwować nocne niebo, na którym widniały pojedyncze jasne punkciki. Nigdy nie interesowała się za bardzo astronomią, jednak dała radę rozpoznać kilka podstawowych konstelacji. Na odludziu, na jakim się znajdowali wraz z Koutarou, gwiazdy były niezwykle widoczne. Sprawdziwszy godzinę, westchnęła niezadowolona pod nosem. Nie po to przez tydzień prosiła wujka, aby pożyczył jej namiot oraz zawiózł ich na miejsce, żeby teraz jej chłopak spóźnił się na oglądanie z nią długo wyczekiwanego deszczu meteorytów.
Wiatr uspokoił się, teraz jedynie szumiąc cicho. [T.N.] spazmatycznym ruchem dłoni odgoniła namolną muchę, która ciągle latała nieopodal jej uszu. Małe gryzonie atonicznie piszczały, szmerając trawą, jak gdyby spieszyły się na zajęcie idealnych miejsc podczas seansu gwiazd. Irytujący dreszcz przeszedł nastolatkę po plecach, kiedy pojedyncza mrówka zaczęła wspinać się po jej palcu – nie bała się owadów, jednak ich obecność na jej ciele wprowadzała ją w dyskomfort. Ostrożnie zdmuchnęła ją na ciemne źdźbła trawy.
Wszechobecny spokój został zakłócony przez Bokuto, który, biegnąc w jej kierunku, zaczął krzyczeć:
— Hey! Hey! Hey! — Szczelnie oplótł swoimi długimi rękami [kolor]włosą dziewczynę na wysokości klatki piersiowej, kiwając się na boki. — Widzisz! Nie spóźniłem się!
— Widzę, widzę! — zachichotała cicho pod nosem, wiedząc, że wszyscy mieszkańcy łąki pochowali się przerażeni energią siatkarza.
Chłopak zaczął składać mokre i szybkie cmoknięcia na jej policzkach, próbując zwrócić na siebie uwagę, jednak ona ciągle zapatrzona była w ciemne sklepienie. Dopiero kiedy zgarnął ją do kolejnego długiego uścisku, dostrzegła, że Koutarou przypałętał się tu bez żadnego okrycia poza krótkimi spodenkami.
— Nie boisz się, że się przeziębisz? — wymamrotała, kładąc głowę na jego kolanach. Złote spojrzenie ukochanego harmonizowało z delikatnie migoczącymi ciałami niebieskimi.
— Przecież nie jest tak zimno! — bąknął, pochwyciwszy dłoń [T.I.]. — No zobacz, no! — Energicznie ją pociągnął i przyłożył do swojego umięśnionego torsu, zjeżdżając nią coraz niżej, aż do podbrzusza.
— Ale wiesz, że to, że twój brzuch jest ciepły, nie ma wpływu na to czy się przeziębisz, czy nie, prawda? — zapytała, przewracając oczami i próbując się nie roześmiać na cały głos.
— Ależ oczywiście, że ma! — oburzył się, odrzucając zamaszyście głowę do tyłu. — Bakterie i zarazki boją się do mnie podejść przez to, jaki gorący jestem!
Bokuto chciał skierować twarz w stronę ukochanej, jednak mocne popchnięcie w podbródek, uniemożliwiło mu to.
— Gwiazdy! Patrz! — pisnęła, a jej źrenice rozszerzyły się.
Szparkie, wąskie smugi kreśliły przez krótką chwilę firmament, tylko po to, aby zniknąć ułamek sekundy później i narodzić się na nowo w innym miejscu. Ich blask rozświetlał podekscytowane twarze kochanków. Niebo wyglądało, jakby artysta uznał, że zacznie po nim malować, jednak zgubił wszystkie swoje pędzle oprócz tego najmniejszego. Biała, srebrna i złotawa farba wyrażała wszelkie jego pragnienia i niespełnione marzenia. Malarz otwierał się coraz bardziej, ponieważ częstotliwość spadających meteorytów wzrastała z każdą kolejną mijaną minutą.
— Kiedy kolejna spadnie — zaczął Bokuto — pomyśl życzenie. Ale nie mów mi go.
— Dlaczego? — zapytała [T.N.], wplatając palce w czuprynę nastolatka.
— Bo wtedy się nie spełni — powiedział lekko przerażonym głosem, jakby jego prośbą do gwiazd było utrzymanie ich przy życiu albo pokój na świecie.
— Spełni–nie spełni — przedrzeźniła go, kłapiąc przy tym ręką.
Duże ślepia chłopaka wlepiły się momentalnie w spokojną twarz nastolatki. [T.I.] znała to spojrzenie. Jej chłopak był krok od swojego emo–trybu. Jego włosy osunęły się nieznacznie na dwa boki, przypominając oklapnięte uszy smutnego psa, którego właściciel przed chwilą wyszedł z domu; gęste brwi jakby opadły; usta wygięte były w subtelną podkówkę; małe, błyszczące kropelki mieniły się w kącikach jego oczu; źrenice zwęziły się; a złote tęczówki drgały niespokojnie.
— To my wypowiadamy te intencje, więc są nasze; tak samo jak ten dzień; więc to my ustalamy zasady. — Położyła swoją dłoń i przejechała nią pokrzepiająco po jego policzku. — Niech nasze życzenia będą realne i możliwe do spełnienia, a wtedy na pewno się ucieleśnią. — Zrobiła krótką przerwę, podczas której ucałowała jego czoło. — Pomyśl o tym w ten sposób: gwiazdy tak naprawdę niczego nam nie zapewnią. To my jesteśmy kowalami własnego losu, dlatego od nas zależy czy damy radę spełnić nasze cele. A gwiazdy mogą nam jedynie pomóc, popchnąć nas naprzód. Dlatego, Koutarou, obiecajmy sobie, że nasze życzenia będą możliwe do spełnienia przez naszą dwójkę, a wtedy na pewno nam się uda.
Kąciki ust siatkarza uniosły się nieznacznie, co nie umknęło uwadze czujnym oczom [T.N.]. Jej słowa potrafiły wręcz natychmiastowo zatrzymać huśtawkę nastrojów Bokuto. Delikatny śmiech opuścił jego wargi, kiedy z całej siły zaczął ściskać ciało nastolatki.
— Hej! Spokojnie! — wybełkotała niewyraźnie przez zgnieciony policzek. — Patrz lepiej na niebo, bo przegapimy nasze życzenia!
Kilka kolejnych minut spędzili, słuchając jedynie wzajemnych oddechów oraz cykania cykad. Nocne, kobaltowe niebo pozbawione było całkowicie chmur. Maleńkie gwiazdy mieniły się na nim, niczym drobinki brokatu na własnoręcznie zrobionej kartce, którą [T.I.] dostała na ostatnie urodziny od Koutarou. Kiedy w końcu jasna kreska podzieliła jedną z konstelacji na pół, nastolatka zacisnęła mocno oczy, próbując skupić się na tym, czego chce sobie życzyć. Nie mogło to być nic banalnego, jak schudnięcie do końca wakacji albo pragnienie, aby ta chwila "trwała wiecznie". Siatkarz zdawał się wiedzieć od razu, czego potrzebuje, jednak w (o dziwo) spokoju czekał na swoją ukochaną.
— Mam — powiedziała pewnie po dłuższej chwili, na co Bokuto uśmiechnął się szeroko.
— Mów pierwsza! — odezwał się głośno.
— Moim życzeniem było, abyśmy pojechali na koncert [ulubiony zespół]. Podobno mają grać w Tokio pod koniec roku, więc chciałabym obejrzeć go razem z tobą. — Pochwyciła jego dłoń i pocałowała jej wierzchnią część. — A ty? Czego sobie życzyłeś?
— Poprosiłem gwiazdy o kolejną rundę. Teraz. — wypowiedział, dumnie wypinając pierś.
[T.N.] skrzywiła twarz, nie potrafiąc pojąć głupoty swojego chłopaka. Czy on to wszystko ukartował, aby uprawiać ze mną znowu seks?, spytała samej siebie w myślach, kręcąc głową na boki w niedowierzaniu. Po tej całej mojej mowie o tym, że powinniśmy się wspierać we wszystkim i że spełnienie naszych marzeń zależy jedynie od nas samych, on wyjeżdża z czymś takim...
— Masz szczęście — rzekła, podnosząc się do siadu, a następnie siadając na biodrach Koutarou. Położyła dłonie na jego ramionach, po czym popchnęła go lekko na koc. — Gwiazdy cię chyba wysłuchały, bo ja też czuję niedosyt po pierwszej rundzie i chętnie bym ją powtórzyła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top