Rozdział 28 "Zmiana planów"
Wszystko stało się zdecydowanie zbyt szybko.
Siedziałam na wielkim łożu w bogato zdobionym pokoju. Bladoróżowa sukienka, którą miałam na sobie była niezwykle dopasowana, praktycznie idealna dla mnie. Wykonano mi idealny makijaż i fryzurę z największą dokładnością.
I wszystko po to abym skończyła martwa.
Oczywiście, to był najgorszy z najgorszych scenariuszy tego wszystkiego, bo miałam nadzieję, że Liam wymyśli na poczekaniu zupełnie nowy plan, w którym uwzględniony będzie mój ratunek.
Gdy oboje usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, podskoczyliśmy w miejscu, choć Dylan, chciał to ukryć, aby nie wyjść na miękkiego. Nie wyszło mu, ale udawałam dla niego, że wcale tego nie widziałam.
- Pójdę zobaczyć kto to. – powiedział cicho.
Czułam, kto to może być, mimo wszystko maniery zawsze stały na pierwszym miejscu. Dylan długo się nie odzywał, po chwili wszedł do salonu z rękoma u góry a za nim weszło dwóch mężczyzn, z czego jeden miał Dylana na muszce. Za nimi z rękoma za sobą wszedł uśmiechnięty Ian, lecz jak zawsze nie był to przyjazny uśmiech.
Dylan delikatnie kręcił głową dając mi znaki w stylu „nie rób niczego głupiego" ale prawda była taka, że na tą chwilę gorzej być nie mogło.
Podniosłam się z kanapy i obróciłam się na wprost do Iana Bohena.
- Mam nadzieję, że nie pomyślałaś, że zapomniałem o tobie Holland. Gotowa?
- Dylanowi nie ma spaść nawet włos z głowy – powiedziałam najbardziej poważnie jak tylko umiałam, na co Ian kiwnął potwierdzająco głową.
Skierowałam się bez słowa do korytarza gdzie ubrałam buty i posłałam ostatnie spojrzenie ku Dylanowi, który wciąż był na muszce. Uśmiechnęłam się blado, aby chociaż trochę go uspokoić. Bohen pokazał mi ruchem ręki abym wyszła pierwsza, co uczyniłam od razu, nie było sensu się mu przeciwstawiać. Z resztą musiał myśleć, że gram z nim w jednym teamie.
- Poszło prościej niż myślałem – zachichotał.
Przymknęłam oczy, aby się nagle nie rozpłakać. Rzeczywistość i powaga sytuacji dotarły do mnie ze zdwojoną siłą.
Wsiedliśmy do czarnego auta, gdzie zawiązano mi oczy czarną opaską mówiąc, że to dla zachowania bezpieczeństwa. Gówno prawda, chcieli żebym nie wiedziała gdzie jestem...
- Prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna moja droga.
Do pokoju weszła ta sama dwójka mężczyzn, która przyszła z Ianem do mojego mieszkania. Wysocy, dobrze zbudowani, ubrani w eleganckie czarne garnitury. Jeden był brunetem o ciemnych oczach, drugi blondynem o jasnych oczach. Zmierzyli moją osobę wzrokiem z góry na dół i kiwnęli do siebie głowami.
- Pan Bohen czeka na panią na dole.
Boże, jaki niski głos. Ciekawe czy biorą jakieś prochy na masę.
- Niech pan Bohen się udławi. Którędy mam schodzić? – powiedziałam oschle.
Brunet przepuścił mnie przodem, dżentelmen.
Zeszliśmy później do wielkiego, pięknego i przestronnego holu. Cholera czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. To wszystko było urządzone z takim przepychem, że naprawdę nie wiedziałam gdzie mam patrzeć. Dosłownie rozglądałam się po pomieszczeniu z otwartą buzią.
Na jednych z kanap widziałam siedzącego Iana, pijącego w najlepsze espresso.
Od razu podeszłam do niego, z nieukrywaną złością, przez tą całą szopkę, jaką tutaj wyprawiał.
Z każdym krokiem byłam coraz bardziej zmieszana. Ten facet miał największy tupet na ziemi. Usiadłam naprzeciwko i poczekałam cierpliwie aby dokończył kawę.
- Jak podoba ci się mój strój Holland? – spytał z uniesioną brwią.
- Jesteś strasznie przewidywalny – prychnęłam, – jeśli jednak muszę już coś powiedzieć... Garnitur dobry, tylko model kiepski.
- Strasznie cięty język moja droga. Nie radzę dzisiaj mnie denerwować.
- Więc jaki masz plan?
Ian uśmiechnął się do mnie z tajemniczym błyskiem w oku i zaczął mówić mi tylko to, co powinnam wiedzieć.
Świetnie.
Sarkazm.
*
Nigdy nie pomyślałabym, że wejdę w swoim życiu na tak dostojne przyjęcie.
Pod ukradzioną tożsamością niejakiej Celeste Doboux weszłam na przyjęcie sama. Nie chcę wiedzieć, co stało się z prawdziwą Celeste. Mam jednak nadzieję, że żyła.
Wszystko odbywało się w najlepszym penthause w hotelu i cholera wnętrze zapierało dech w piersi. Dyskretnie rozglądałam się na boki, aby określić swoje położenie i przypomnieć sobie dokładny plan całego budynku. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam miało kremowe ściany i pozłacane detale. Drogocenne obrazy i piękny, diamentowy żyrandol zapewne kosztowały więcej niż całe moje mieszkanie włącznie ze mną. Jasna, drewniana podłoga była tak dobrze wypastowana, że gdybym się nad nią nachyliła, widziałabym swoje odbicie.
Jednym słowem wow.
Wzięłam łyka drogiego szampana, którego dostałam od kelnera aby dodać sobie odwagi, ponieważ wszędzie roiło się mnóstwo ochroniarzy, którzy na pewno nie baliby się przez przypadek kogoś postrzelić. Kątem oka zobaczyłam Iana, który kręcił się po pomieszczeniu uśmiechając się do ludzi.
Pozer.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam się kierować przez środek sali, do schodów prowadzących na pierwsze piętro.
Niestety wtedy gospodarz całego wydarzenia, zaprosił gości do pierwszego tańca, aby uroczyście otworzyć przyjęcie. Ku mojemu boku znalazł się jakiś mężczyzna bliski pięćdziesiątki a kiedy objął mnie ręką w talii przeszły po mnie nieprzyjemne ciarki.
- Przepraszam pana, nie umiem tańczyć... - próbowałam się jakoś wymigać
- Młoda damo, na pewno umiesz, proszę nie odmawiaj staremu dziadkowi.
Był może i w pewien sposób zabawny, ale ja nie przyszłam się tutaj bawić, musiałam po raz kolejny zrobić dobrą minę do złej gry.
Dałam mu się prowadzić, bo ja kompletnie się na tym nie znałam. Muszę przyznać, że był dobrym tancerzem, jego ruchy były delikatne i płynne.
Byłam wdzięczna, że nie był jednym z tych starych obleśnych mężczyzn, których lepkie ręce krążą po ciałach młodych dziewczyn.
Po kilku chwilach, zostałam przysłowiowo odbita w tańcu przez Harrego.
O mój Boże, są tutaj.
Trudno było mi nie okazywać emocji na taką niespodziankę. Harry wyglądał tak pięknie w tym czarnym dopasowanym garniturze i błękitnej koszuli, którą rozpiął prawie, że do połowy, odsłaniając kawałek jaskółek. Trudno było mi cokolwiek wydusić, co przytrafiało mi się dość często w ostatnim czasie.
- Holland mamy nowy plan, rób wszystko, co każe Ian, mamy cię na oku.
- Boje się Harry – przyznałam szczerze
- Wiem. Idź zaraz do schodów, droga będzie wolna.
Kiedy to powiedział na koniec ucałował mnie szybko w czoło a taniec się skończył a każdy z gości ukłonił się ku sobie.
Po wszystkim popędziłam szybko na schody i kierowałam się ostrożnie na górę. Postanowiłam zdjąć szpilki, aby nie robić dodatkowego hałasu.
Kiedy byłam w połowie drogi, ochroniarz zaszedł mi drogę i patrzył na mnie w taki sposób, że miałam ochotę uciekać. Serce dosłownie stanęło mi w gardle, gdyż wyglądał, na co najmniej dwa metry wzrostu.
- Tutaj nie można wchodzić.
- Oh przepraszam, ktoś na dole zajął toaletę a ja bardzo źle się czuję i myślałam, że tutaj jakąś znajdę... - wymyśliłam na poczekaniu.
Gdy ten goryl już miał mnie chwycić pod ramię, nagle upadł jak długi przede mną. Zasłoniłam usta dłońmi, aby nagle nie zacząć krzyczeć. Za nim stal uśmiechnięty Ian
- Ups? – uniósł do góry ręce jakby nie wiedział, co się stało.
- Po raz pierwszy dobrze cie widzieć.
- Kieruj się do końca korytarza, ja schowam gdzieś tego goryla.
Tak jak kazał tak zrobiłam. Liczył się czas, którego mieliśmy cholernie mało.
Pędem puściłam się przez czarno-biały korytarz mając nadzieję, że na nikogo więcej nie wpadnę.
Wielkie drzwi, mógł otworzyć jedynie kod, lub mały program, który miałam na telefonie od Iana. Zdjęłam szybko panel ochronny i podpięłam urządzenie zabezpieczające z moim telefonem. Po chwili alarm zniknął a drzwi ustąpiły dzięki temu mogłam szybko przekroczyć próg. Butem zastawiłam drzwi, gdyż po odłączeniu telefonu system zabezpieczający znowu działał normalnie.
Przed sobą zobaczyłam mały, czarny sejf, w którym musiały być kamienie.
Podbiegłam do niego pędem i wtedy przeraziłam się. Nie dość, że sejf był na hasło-klucz był też na pieprzony odcisk palca, którego nie miałam!
Lub nie musiałam mieć. Zgasiłam światło w całym pomieszczeniu i naniosłam niedbale puder i za pomocą małej latareczki podświetliłam go, aby zobaczyć odciski palców na klawiszach.
2,6,5,4.
Czekałam cierpliwie na Iana, gdyż nie wiedziałam, co mam robić. Bałam się, że w napadzie złości zastrzeli mnie, bo jakby nie patrzeć nie byłam mu do niczego już potrzebna.
Pojawił się kilka chwil później.
- Dobrze Holland. – powiedział zafascynowany sejfem.
Wpisał kod a sejf ustąpił. Wyciągnął z kieszeni zapewne podrobione kryształy i zapalił latarkę, którą miałam trzymać ja. Kiedy on wyciągnął oryginalne diamenty i wkładał je do zamszowego woreczka ja cały czas trzymałam latarkę i pilnowałam czasu, ponieważ sejf mógł być otwarty na określony czas.
- 10 sekund.
- Muszę przyznać, Ashton wykonał kawał dobrej roboty z tymi kamieniami. - powiedział to tak lekko, zupełnie jakby nie wiedział, że to dotknie mnie najbardziej.
Pieprzony drań. Poczułam ukucie w sercu na wzmiankę o nim. Ian zrobił to specjalnie.
Wyszliśmy z pomieszczenia a ja ku przestrodze zrestartowałam system.
- Teraz nie próbuj robić niczego głupiego, jedziesz ze mną. - warknął
Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę, nie kryjąc przerażenia.
- Przecież miało się na tym skończyć.
- Plany się zmieniły. Byłbym głupi gdybym stracił takiego asa w rękawie.
Puścił do mnie oczko, po czym przyłożył broń do mojego czoła.
- Panie przodem.
JUŻ SPRAWDZONY! :)
Dość długi rozdział, piszcie czy chociaż troszkę się spodziewaliście takiego obrotu spraw.
Powoli zbliżamy się do końca Hackera :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top