Rozdział 29 "Gra skończona"


Serce waliło mi jak oszalałe, ciało zlał zimny pot i nie mogłam zapanować nad uczuciem dygotania najmniejszej komórki w ciele. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, miał tylko na twarzy perfidny uśmieszek, przez który to wszystko było jeszcze bardziej przerażające.
Zastanawiałam się też, gdzie jest ta cała ochrona, cały korytarz był pusty do cholery a znajdowały się tutaj najcenniejsze kamienie. No błagam, czy wszystko jest przeciwko mnie czy to sprawa Iana?
Raczej to drugie, oczywiście.
Chcąc nie chcąc odepchnęłam swoją dumę na dalszy tor i zaczęłam kręcić głową na boki szeptem błagając go, aby mnie zostawił.
- Przecież się umawialiśmy... - wyszeptałam patrząc w sam środek otworu, skąd jedna kulka mogła zabić mnie na miejscu
Ian zacmokał jedynie ustami wyraźnie rozbawiony, pokręcił głową i wrócił do swojego 'przerażającego ja'.
- Nie mamy czasu Holland, rusz się albo wysadzę wszystkich w powietrze.

Serce stanęło mi w gardle, moje ciało zrobiło się jakby z waty, lecz mimo to świadomie lub nie, robiłam wszystko, co mi kazał.
W pewnej chwili, gdy byliśmy oboje przy schodach usłyszeliśmy głos jakiegoś mężczyzny. Bieg do nas z przygotowaną bronią w ręku, jednak Ian mimo to nie przejął się tym. Jak gdyby nigdy nic wycelował broń w niewinnego człowieka i wystrzelił. Ciało ochroniarza upadło na ziemię a na białej podłodze pojawiła się rosnąca kałuża krwi.
Zasłonił mi usta dłonią grożąc, że jeśli się odezwę, nie będzie to moje ostatnie widziane zabójstwo. Kazał wytrzeć mi łzy z policzków i oplótł moją rękę wokół swojego ramienia, tak abyśmy wyglądali, jakbyśmy szli pod rękę pod rękę.

Na dole, kątem oka zobaczyłam Harrego stojącego przy jednym ze stolików. Kiedy zobaczył nas idących razem wyraźnie osłupiał. Spuściłam głowę w dół, widząc jak Ian uśmiecha się do niego sztucznie. Po chwili powiedział do ukrytego nadajnika coś, co wywołać miało zaraz u mnie kolejny napad paniki.
- Zdejmijcie resztę tych szczeniaków zanim popsują nam szyki. Dziewczyna jest ze mną, nie żałujcie sobie zabawy.
Zaczęłam zapierać się coraz bardziej nogami, chcąc zwrócić na siebie uwagę gości, jednak on miał więcej siły i w praktyce na nic zdały się moje starania. Nie mogłam krzyczeć, bo wiedziałam, że to tylko pogorszy moją sytuację.

Gdy ledwo przekroczyliśmy próg windy, wybuchło zamieszanie. Krzyki, tłuczone szkło, panika. Spojrzałam na przerażona na Bohena, u którego pojawiła się zmarszczka pomiędzy brwiami a usta zrobił w dzióbek.
- Myślałem, że zorientują się nieco później. Troszkę mnie to bawi.
- Ty psychopato... Zginiesz za to w piekle.
Nawet nie panowałam nad tym, co powiedziałam, cały czas moje ciało się trzęsło ze strachu. Zwłaszcza wtedy, kiedy usłyszałam jakieś strzały.
Ian spojrzał na mnie gniewnie, lecz nic nie powiedział. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałam, kiedy winda się otworzyła chwycił mnie mocno za ramię, przez co wydałam z siebie jęk, ponieważ jego uścisk robił się coraz silniejszy.
Przeszliśmy szybko przez hol główny, gdzie również było zamieszanie, więc tak naprawdę nikt nie zwrócił na nas uwagi.
Nie musiałam nawet hamować swoich łez, które były czarne od mojego makijażu.
Ian wprowadził nas w służbowy korytarz, którym wydostaliśmy się na zewnątrz hotelu, gdzie czekało już na nas wielkie auto.
Niedelikatnie (lekko mówiąc) zostałam wepchnięta do auta, gdzie człowiek z jego bandy zawiązał mi usta oraz zakuł ręce.

Z piskiem opon wyjechaliśmy zza tyłów hotelu.
Nigdzie nie widziałam znajomej furgonetki Liama czy chociażby samochodu Dylana. Kiedy my (o dziwo) jadąc zgodnie z przepisami, spokojnie, bez żadnych podejrzeń przemierzaliśmy miasto, minęło nas kilka furgonetek policyjnych poczułam, że to koniec.
Ian i dwójka pozostałych ludzi, siedzących w aucie zaczęli się śmiać i klaskać.
To już naprawdę koniec?

Gdzie do cholery był Dylan, Liam czy Harry. Co jeśli byli w środku i nie mogli jak wyjść z budynku? Co jeśli któryś z nich został ranny?
Plan, Liama zawiódł, Ian wygrał.
Przez myśli zaczęły przechodzić mi wspomnienia rodziców, Dylana czy chociażby tych wszystkich bezsensownych kłótni, jakie stoczyłam z Harrym pod jednym dachem, starania Liama.
Co jeśli już nigdy żadnego z nich nie zobaczę?

Auto zaczęło coraz bardziej przyspieszać, wjeżdżaliśmy powoli na obrzeża miasta, a z każdym kolejnym kilometrem moja nadzieja na ocalenie zaczęła maleć. Gdy oni omawiali plan, co zrobią, gdy już bezpiecznie opuszczą Anglię, ja zastanawiałam się jak w między czasie popełnię samobójstwo, bo nie miałam zamiaru z nimi współpracować już nigdy.
Dość drastyczne posunięcie.

Z moich przemyśleń wyrwało mnie siarczyste przekleństwo Iana i kierowcy furgonetki. Sekundę później stracił panowanie nad autem a w tle rozbrzmiały syreny policyjne i głos nakazujący nam wyjście z auta.
Momentalnie Ian wyciągał mnie siłą z pojazdu i zaciągał w las, kiedy tamci bezmyślni ludzie postanowili zrobić z siebie dla niego ludzkie tarcze.
- Nie złapią mnie kurwa, nie ma opcji a ty nie zdołasz uciec Holland.
Próbowałam mu się wyrwać, walczyłam ile miałam sił, ale przez szpilki i wystające gałęzie więcej razy zdążyłam się potknąć niż uciec.
Ian miał zamiar uciec helikopterem, który czekał na polanie w oddali.
Wszystko miał zaplanowane.

Być możei nie wiele mogłam już zdziałać, lecz wciąż mogłam grać na czas, mającnadzieję, że gliniarze nas znajdą.
Krzyczałam ile sił miałam w płucach, bo wierzyłam, że mimo knebla w ustachszybciej nas zlokalizują.
Wtem usłyszałam strzały.
- Ian Bohen, nie ruszaj się jesteś aresztowany! To koniec puść dziewczynę ipoddaj się!
Zmrużyłam oczy i zobaczyłam Harrego i Dylana z bronią. Za nimi zbliżali siępolicjanci.
O mój boże jak dobrze, że nic się im niestało.
Nagle akcja zupełnie się obróciła. Bohen wystrzelił przed siebie dając im znak,aby się cofnęli, po czym przystawił broń do mojej skroni, grożąc im, że zarazwystrzeli.
W ich oczach zobaczyłam czyste przerażenie, uścisk, Iana na mojej szyi zrobił sięciaśniejszy, przez co coraz ciężej mi się oddychało.
- Liczę do trzech, radzę się odsunąć, inaczej dostanie kulkę w łeb. –powiedział wściekle.
-1...
Przerażeni cofali się do tyłu z rękoma u góry, lecz wciąż byli wystarczająco bliskonas.
- 2...
Zamknęłam oczy, ponieważ nie chciałam widzieć tego, co za chwilę mogło sięwydarzyć.
-3...
Strzał.

Upadłam na twardy grunt, czując jak coś ciepłego rozlewa się wokół i na mnie.Podłoże było zimne i nieprzyjemne. Igły z drzew i małe gałązki wbijały sięboleśnie w moje ciało a jedynie, co zarejestrowałam oprócz bólu byłonawoływanie mojego imienia.



Przed nami został jeszcze tylko epilog, który raczej pojawi się w przyszły weekend. 

Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top