Rozdział 24 ''Wciąż żywi"




                 Godzina 09:00

Obudziłam się dzisiaj z następującą myślą na dzień dzisiejszy – Nie podoba mi się Harry Styles w żadnym aspekcie.
Nie i koniec. Ja z nim tylko pracuje, na tym się rozpoczęło i na tym zakończy.
Każda tumblr girl byłaby ze mnie dumna, promienie słoneczne wpadające przez okno, muskały delikatnie połowę mojej twarzy. Nie rozumiałam tej nowej mody na robienie sobie zdjęć właśnie w takim wydaniu, gdyż czułam się po części jak zebra, ale z drugiej strony po zrobieniu sobie selfie – tak zrobiłam to – wydawało mi się to inspirujące. Być może właśnie w tym tkwi cały sekret.

  Tak, więc po zrobieniu wszystkich podstawowych czynności, jakimi było zrobienie się na kompletną laskę – bez konkretnego powodu oczywiście – zjadłam w kompletnej ciszy śniadanie z jeszcze na wpół śpiącym Stylesem.
- A ty, co jak stróż w boże ciało się wystroiłaś? – spytał przeżuwając resztki kanapki
Wywróciłam na niego oczami tak bardzo jak tylko potrafiłam. Wiedziałam, że go to zdenerwuje a ja naprawdę chciałam dzisiaj to zrobić.
- Jestem umówiona Harry. – skłamałam
- I dlatego na zajęcia nie poszłaś? – wytrzeszczył oczy
Uniosłam do góry brew zdziwiona. No jeszcze tego brakowało, żeby jeszcze teraz udawał moją matkę!
Mimo to zachowałam spokój i jak gdyby nigdy nic wstałam od stołu i skierowałam się do przedpokoju, aby ubrać płaszcz.
- Wychodzę Styles.
- Świetnie Roden!
Udało się. Jest zły.
-Świetnie!

Po wyjściu z mieszkania i oddaleniu się na bezpieczną odległość, szczerzyłam się do siebie jak kompletna idiotka, nie wiem, dlaczego ale denerwowanie Harrego sprawiało mi coraz większą przyjemność.
Jesteś okropna Holland...
Wyrzuty sumienia i poczucie winy jednak do mnie dotarły wiec postanowiłam napisać do pana obrażalskiego krótką wiadomość.

Do Harry:
Żartowałam, idę odwiedzić Dylana w szpitalu. Nie musisz już być zazdrosnym gburem :)

Po chwili dostałam odpowiedź, która wywołała jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy.

Od Harry:
Wcale nie byłem zazdrosny. Nie jestem gburem!
Uważaj na siebie.

Świetnie, teraz ludzie w autobusie, do którego przed chwilą wsiadłam mają mnie za kompletną idiotkę. Trudno.


Godzina 10:30

Po przekroczeniu progu szpitala poczułam ten charakterystyczny zapach, który zawsze powodował u mnie ciarki już od dziecka. Powolnym krokiem szłam w kierunku oddziału, na którym leżał Dylan, mając nadzieję, że już nie śpi.
Gdy wejście na oddział było w zasięgu wzroku, musiałam jak na moje nieszczęście spotkać chłopaka, którego znokautowałam. Zamknęłam na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech. Chciałam zapaść się ze wstydu pod ziemię. Przeklinając swój nędzny żywot, uśmiechnęłam się do niego lekko a on tylko patrzył na mnie podejrzliwie.
Pewnie ma Cię za niezła psychopatkę, najpierw dostaje od ciebie gonga a teraz słodko się uśmiechasz.
Gdy minęliśmy się, sumienie nie pozwoliło mi iść dalej. Nie przemyślając zbytnio swojego zachowania cofnęłam się i dogoniłam nieznajomego chłopaka.

Patrzył na mnie przerażony i skonsternowany. Przez chwilę zabrakło mi słów, zupełnie jakby cała moja wiedza o podstawowych umiejętnościach potrzebnych do życia wyparowała.
- Chciałam cię tylko przeprosić za mój wybuch... - powiedziałam spuszczając głowę na dół, bo dotarło do mnie jak głupia jest ta sytuacja – to była naprawdę wyjątkowa sytuacja.
Chłopak nic nie powiedział przez dłuższą chwilę. Uniosłam, więc z powrotem głowę do góry i zobaczyłam, że delikatnie się uśmiecha.
- Byłem nieźle skołowany, kiedy mi strzeliłaś. Przyjmuję przeprosiny.
Skinęłam głową i skierowałam się znowu na oddział Dylana. Byłam w szoku, że poszło tak łatwo, ale z drugiej strony ten koleś powinien mnie zrozumieć! Kierował mną wtedy strach i złość a on bezczelnie zatorował mi drogę.

Zapukałam delikatnie w białe drzwi i po chwili otworzyłam je lekko, aby upewnić się, że mój przyjaciel jest sam. Dylan siedział na łóżku i grzebał coś w telefonie. Cały on, przez całe życie online.
- Ledwo doszedłeś do siebie i już musisz ogarnąć wszystkie nowinki internetowe? – powiedziałam podchodząc bliżej chcąc go uściskać.
Chłopak podskoczył lekko ze strachu, zapewne wytrącony z transu.
Uśmiechnął się szeroko, kiedy wyciągnęłam do niego ramiona.
- Jak zawsze śliczna i dociekliwa!
Przytulił mnie mocno do siebie, pomimo tego, że wciąż czuł się mocno obolały.
Przez całą godzinę sprawdzałam, czy chłopakowi nic nie jest, przy czym on ledwo trzymał swoją cierpliwość na wodzy. Kiedy lekarz powiedział, że jego stan się poprawił na tyle, że może wyjść dzisiaj do domu oboje byliśmy wniebowzięci.

Nie chciał mi jednak wszystkiego wyjaśnić, upierał się, że zrobi to w domu, na spokojnie, bo tam żadna ze ścian nie ma uszu. Zabrzmiało to trochę mrocznie ale przystałam na jego prośby nie drążenia tematu aż do powrotu do domu.
Pomogłam spakować mu rzeczy do torby i ruszyliśmy po wypis ze szpitala.
Uparłam się, że pojedziemy taksówą do jego domu, bo na pewno nie ma tyle siły, aby wracać śmierdzącym, pełnym ludzi autobusem. No i pojechaliśmy.

Godzina 13:00

Kiedy wypakowałam wszystkie jego rzeczy i poukładałam je na półkach w sypialni, usiadłam wygodnie obok na łóżku i patrzyłam wyczekująco aż wreszcie zacznie mówić.
- Nie pamiętam dokładnie wszystkiego, ale po imprezie obudziłem się dopiero pod wieczór zupełnie skacowany. Jak na złość nie miałem nic porządnego do picia, więc poszedłem do sklepu. Wracając, zaczepiło mnie dwóch wielkich facetów. Powiedzieli, że nic do mnie nie mają, jestem jedynie małym pionkiem. Nie wiedziałem, kiedy znalazłem się na ziemi a oni okładali mnie. Wspomnieli tylko, że Ian przesyła pozdrowienia i nie mam brać tego do siebie a jedynie pozwolić mu pracować z Tobą.

Między nami nastała cisza, nie wiedziałam, co mam powiedzieć, nim się zorientowałam łzy zdążyły spłynąć po moich policzkach. Wzięłam chłopaka za rękę i zaczęłam za wszystko przepraszać.
- Holland – zaczął powoli – powiedz, że się nie zgodziłaś...
Nie odpowiedziałam a on znał już odpowiedź. Nie musiałam potwierdzać niczego słowami.
- OSZALAŁAŚ! KIEDY NIE BĘDZIESZ MU POTRZEBNA ZABIJE CIĘ!
Poderwaliśmy się oboje na równe nogi zabijając się wzrokiem.
- A niby, co miałam zrobić!? On prawie cię zabił! – krzyknęłam
- Ale oboje jesteśmy żywi! Widzisz współpraca działa!

Musiałam wziąć kilka wdechów, aby się uspokoić. Gdy moje nerwy puściły, obróciłam się z powrotem do niego z taką szybkością, że telefon wypadł z małej kieszonki od mojej sukienki, rozpadając się na części. Mało mnie to obchodziło na tamtą chwilę.
- Dylan, ja wszystko... - nie dane było mi dokończyć gdyż zakrył donią moje usta i zaczął mówić
- Razem coś wymyślimy Holl, nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
Druga ręką z kolei pokazał na mój roztrzaskany telefon. Wszystko było na pierwszy rzut poza jedną małą częścią, której nigdy nie powinno tam być.
Pluskwa.
Właśnie dzięki temu Ian zawsze był od nas o krok na przód.

Dzięki za wyrozumiałość ziomeczki, oto obiecany rozdział :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top