Rozdział 20 ''Marionetka"

MARIONETKA
1. teatralna lalka poruszana za pomocą nitek lub drutów;
2. człowiek całkowicie podległy wpływowi kogoś innego, pozostający na czyichś usługach
Spełniałam oba warunki.
Może nie miałam przyczepionych sznurków do kończyn, ale byłam tak samo 'zniewolona' jak szmaciana lalka. Musiałam grać według jego zasad, ponieważ wykorzystywał perfidne ruchy przeciwko mnie.
Chciałam z nim walczyć, być oporna jednak ostatnie wydarzenia pokazały, że jest ode mnie silniejszy i nie zawaha się nawet zabić innego NIEWINNEGO człowieka. Cóż nie jednego.
Stojąc w toalecie, widziałam w lustrzanym odbiciu kogoś, kto nawet nie wyglądał jak ja. Kompletnie zniszczona fryzura, rozmazany makijaż, napuchnięta twarz od płaczu. Sukienka, nad którą tak bardzo się starałam straciła swój blask. Bluza Harrego była stanowczo na mnie za duża i w niektórych miejscach rozciągnięta od ciągłego miętoszenia rękawów.
Jednym słowem byłam wrakiem.
Pustym w środku wrakiem człowieka.
Ian całkowicie mnie zniewolił.
Przemyłam twarz zimną wodą pozbywając się resztek makijażu. Westchnąwszy opuściłam toaletę i wolnym krokiem poszłam do Harrego, który właśnie przysypiał siedząc na krześle.
Przysiadłam na krześle obok i patrzyłam w ciszy na ścianę. Nie miałam chęci na nic innego.

Z wielkich, białych drzwi wyłoniła się postać doktora, którego zaczepiłam wcześniej. Straciłam rachubę czasu ile na niego czekaliśmy. W zasadzie było mi wszystko jedno przez ten cały czas lecz, widząc doktora Mark'a musiałam natychmiast się dowiedzieć jak wysoką cenę zapłacić musiał Dylan.
- Mamy już wszystkie wyniki badań... Pan O'brien ma duże wstrząśnienie mózgu, połamanych kilka żeber oraz liczne ślady pobicia. Na razie zostały mu podane leki przeciwbólowe. Teraz musi wypoczywać, tak samo jak państwo, więc proszę wróćcie jutro do pacjenta.
- Czy wiadomo coś więcej? Jak to się stało?
- Nie wiemy nic, jednak to, co spotkało pana O'brien jest niezgodne z prawem, dlatego jeśli uznamy jego stan za zadowalający powiadomimy Policę o całym zdarzeniu, jeśli pacjent wyrazi na to zgodę.
Przytaknęłam na jego odpowiedź, gdyż po części mnie uspokoił.
- Czy jest jeszcze możliwe zagrożenie życia?
- Jedyne, co może go spotkać w najgorszym wypadku, to po obudzeniu może wstąpić zanik pamięci wstecznej, ale jego życiu nic nie zagraża.
Teraz przepraszam, spieszę się. Dobrej nocy pani Roden, proszę dobrze wypocząć.
Odwróciłam się w kierunku Stylesa i zaczęłam budzić śpiącego chłopaka, tłumacząc mu po drodze do auta, to samo, co przekazał mi lekarz.

Godzina 8:30

Po nieprzespanej nocy gdzie pracowałam nad garniturem, rano wyglądałam jeszcze gorzej. Wykonałam starannie makijaż, w którym wszystkie oznaki zmęczenia czy płaczu dokładnie zakamuflowałam.
Mechanicznie wykonywałam wszystkie poranne czynności, czułam się jak robot.
Rano nie zaszczyciłam ani jednym spojrzeniem Harrego, który bacznie przyglądał się moim poczynaniom. Dopiero, kiedy chciałam opuścić mieszkanie bez słowa zatrzymał mnie w przedpokoju dokładnie lustrując moją twarz.
- Holland, zostań dzisiaj w domu... - poprosił cicho - musisz odpocząć.
Chciał prowadzić dalej swój monolog jednak przerwałam mu w pół słowa.
- Wszystko jest okej, widzimy się wieczorem.
Uśmiechnęłam się do niego blado, patrząc nieobecnym wzrokiem w jego zatroskaną twarz.

W szkole dosłownie unikałam wszystkich znajomych. Zwłaszcza Asha. Jego najbardziej nie chciałam tutaj spotkać, bo wiedziałam, że będzie się doszukiwał drugiego dna w każdej mojej wypowiedzi. Oczy są zwierciadłem duszy, mogłam oszukać wszystkich moimi wypowiedziami czy makijażem, ale nie tego, jak patrzyło mi dziś z oczu.
Zaniosłam zdjęcia z pokazu, które drukowałam w nocy i zaniosłam je panu Lancaster. Był zadowolony z moich zdjęć, oraz z tego, że postanowiłam się podzielić tym wydarzeniem z moją grupą.
- Jak idą prace z garniturem mój prymusie? - zagaił śmiesznie jednak ja nie odwzajemniałam jego entuzjazmu
- Mam połowę roboty za sobą. - Powiedziałam sucho - na dniach przyniosę wszystko i oceni pan moją pracę.
Zdziwił się na moją wypowiedź jednak przytaknął głową. Nie pożegnałam się z nim, gdy wychodziłam z klasy. Pierwszy raz odkąd chodzę tutaj na studia.

Jeśli Ian chciał ze mnie zrobić człowieka, jakim teraz powoli się staję to udało mu się. Czułam się pusta w środku i na zewnątrz, była to cena, dzięki której bliskie mi osoby będą bezpiecznie a ja zrobię wszystko aby tak pozostało.

Godzina 16:30

Z pachnącymi kwiatami w ręku przekroczyłam próg sali, w której leżał mój przyjaciel. Był podłączony, do różnych aparatur pokazujących parametry życiowe a jedynym dźwiękiem, jaki był w sterylnym pomieszczeniu był jego spokojny oddech.
Położywszy kwiaty na stoliku obok, usiadłam na krzesełku obok nieprzytomnego chłopaka.
Wyglądał strasznie, jego twarz, ręce a w zasadzie każdy, większy odkryty kawałek skóry był poobijany lub podrapany. Bałam się go dotknąć w obawie, że zrobię mu jeszcze większą krzywdę.
Nakryłam swoją ciepłą dłonią, jego zimną, przygryzając wargę. Chciałam znowu płakać, ale nie miałam już, czym.
- Wybacz mi - zaczęłam szeptać - to wszystko moja wina. Obiecuje Dylan, że wszystko naprawię.
Miałam nadzieję, że dzięki temu, że nie jest przytomny nie odczuwa bólu. Nawet przez sen. Prosiłam jedynie Boga o to, żeby nie cierpiał, żeby to wszystko, było dla niego jak sen a cały ból prześpi. Widząc jak jego bezwładne, poobijane ciało leży na białym łóżku, mogłam przysiąc, że po części czułam jego ból.
Głaskałam delikatnie wierzch jego dłoni chcąc jakoś dodać otuchy. Nie
wiedziałam jedynie czy sobie czy jemu.
Usłyszałam dźwięk nowej wiadomości w torebce, który napędził mi niezłego stracha. Ku przestrodze spojrzałam na Dylana, w obawie, że dźwięk urządzenia go obudził, co było jednak nie możliwe.

Od nieznany:
Godzina 17:00, Candid Cafe. Lepiej żebyś się pojawiła Holland.

Jeśli chciałam zdążyć musiałam się już zbierać. Pogłaskałam jeszcze przyjaciela po dłoni i złożyłam delikatny pocałunek na jego czole mówiąc, że przyjdę do niego jutro.





Przepraszam, nie dość, że krótki rozdział to jeszcze absolutnie do niczego. :(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top