III
Milczący, zimny kosmos, jak nigdy przedtem, wydawał się przepełniony ożywieniem i duszny. Zdawać by się mogło, że cała przestrzeń wyczekiwała nadchodzącego wydarzenia, które zapoczątkuje nowy bieg historii.
Nere w skupieniu analizował wszelkie gesty podwładnych mu półboskich istot, które to od czasu jego pobudki zajmowały się jego pielęgnacją, a także wyglądem.
Ekscytująca wizja dorosłości przy przyjacielu, a za niedługo również partnerze, nie opuszczała go nawet przez chwilę, dlatego też dzisiejszego dnia chciał wyglądać jak przyszły następca tronu i ktoś równie piękny, jak Ivel.
Wyrwany z przemyśleń nad przyszłością, poczuł jak jedna z służących zaczesuje jego gęste włosy, bezowocnie próbując ułożyć niesforne kosmyki w kolorze czekolady.
—Zostaw je —usłyszał zza pleców pewny głos władczyni. Istota posłusznie wykonała rozkaz, po czym bez słowa oddała dogłębny wyraz szacunku stojącej na wprost nich bogini słońca, finalnie oddalając się ze swojego miejsca.
Nere obserwował jak jego rodzicielka stawia spokojne, dostojne kroki, by w końcu przed nim stanąć.
Była ubrana w prostą, białą szatę, mieniącą się drobinkami złota z każdym, wykonanym przez nią ruchem. Mleczna cera nie była skalana żadną skazą, prezentując jej doskonałość. Długie włosy, w tym samym kolorze co jego własne, opadały na szczupłe ramiona, tworząc na krańcach delikatne fale, które to kończyły się poniżej żeber.
Wzbudzała w nim ogromny szacunek samym wyglądem, którym to olśniewała cały kosmos.
—Matko —zwrócił się do kobiety, pochylając głowę w jej kierunku.
—Nie ruszaj się, mój skarbie —odparła, chwytając dłonią jego podbródek, który uniosła w taki sposób, by głowa znajdowała się w jak najbardziej naturalnej pozycji.
—Chciałam spędzić te ostatnie chwilę z tobą, synu —wyjaśniła, materializując tuż przed jego oczami kilka złotych spinek z rodzinnym herbem, którymi zaczęła spinać odstające kosmyki.
—Proszę, noś je z dumą, jak wszystkie symbole swojego dziedzictwa —dodała, skupiając intensywne, troskliwe spojrzenie w kolorze miodu, na twarzy swojego jedynego dziecka.
—Będę —zapewnił żarliwie, z zainteresowaniem czekając na przebieg dalszej rozmowy, która stanowiła dla niego niezwykły moment.
—Nie wiem w którym tysiącleciu zostałeś dorosłym bogiem —rozczulała się, obejmując ciepłym dotykiem jego policzki. Zaczęła głaskać koniuszkami palców skórę syna, w tym samym czasie, nieudolnie nawet jak na boginię, próbując powstrzymać łzy wzruszenia.
—Mamo, nie płacz, nigdzie nie odchodzę —odparł, chwytając za przeguby rąk rodzicielki.
Rzadko mierzył się ze łzami swojej mamy, praktycznie w ogóle nie hańbiła się zwykłymi emocjami, przez co był zaniepokojony i zdziwiony.
—Wiążesz się z potomkiem bogini księżyca, od dzisiaj to już nie jest twój dom. Ziemia jest waszym wspólnym domem, aż do mojej definitywnej śmierci —oznajmiła, przenosząc wzrok na jego szyję. Znajdował się tam podarunek od jego przeznaczenia. Srebrny naszyjnik z księżycowym klejnotem nie pasował do biało złotych szat, na których wyszyte były konstelacje, a także symbole słońca. Dodatek był dla niego swego rodzaju wyróżnieniem, z którym nie rozstawał się ani na chwilę.
—Nie jesteś nieśmiertelna? Ja nie jestem? —spytał, nie chcąc wyobrażać sobie gasnącego życia istoty, która sprawiła, że pojawił się w przestrzeni.
—Nawet wszechświat ma swój kraniec, ale dzisiaj się o to nie zamartwiaj —przyznała, pochylając się nad swoim potomkiem.
Na ciepłej, opalonej skórze chłopaka, złożyła czuły pocałunek, po czym ponownie się wyprostowała.
—Stworzyłyśmy ziemię i życie na niej z myślą o wiecznym pokoju, opiekuj się nim i dbaj o waszą planetę —rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie tak jakby znowu miał kilka wieków.
Nere posłał jej szczery, piękny uśmiech, chwytającym boginię za serce.
Był jej całym światem, dlatego też jego szczęście było u niej pierwszorzędne, choć przez cały jego okres dorastania nie okazywała tego.
—Kocham go, myślę, że nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy niż dzisiaj —przyznał, upewniając ją tylko, iż posyła swojego pierworodnego w odpowiednie ręce. Dosłownie promieniał na myśl o wspólnej egzystencji z synem bogini księżyca, co cieszyło ją w równym stopniu co jego.
—Matko, od dawna dręczy mnie jedna myśl —kontynuował, mając nadzieję dostać satysfakcjonującą go i wyczerpującą odpowiedź ze strony mamy.
Ta przybrała poważny wyraz twarzy, oczekując pytania, które dla obu stron niegdysiejszego konfliktu było trudne.
Z kochającej, wręcz zwykłej kobiety ponownie przeobraziła się w wyniosłą i dumną boginię, władającą ciężką ręką światami.
—Co było powodem tej kłótni? —wydusił w końcu, wyczekując zdradzenia tajemnicy zajmującej go od chwili, w której się o niej dowiedział.
———
W centralnej części ziemskiego dnia zapanowała ciemność, zupełnie tak jak w tym fragmencie kosmosu, w którym obecnie się znajdowali.
Księżyc zwarł się w tej samej linii, co słońce, praktycznie całkowicie zasłaniając własna tarczą jego blask.
To, co potocznie zwało się zaćmieniem stało się prawdą, a także pierwszą ceremonią złączenia przeznaczeń zarówno pory nocy, jak i dnia.
Ivel patrzył wprost na swojego ukochanego ciemnym, niebieskim spojrzeniem, skupiając na nim całą swoją uwagę od chwili, w której bóstwo ziemi pokonało próg świątyni.
Stojący przed nim chłopak również wpatrywał się w niego, nie mogąc uwierzyć w autentyczność chwili.
Jego przyjaciel, partner i największa miłość, stał przed nim, emanując srebrzystą poświatą, która to zdradzała jego dumę i potęgę. Zaczesane do tyłu włosy dodawały mu powagi, racząc intensywne zielone spojrzenie niesamowitym widokiem przystojnych, ostrych rysów twarzy.
W czarnej szacie ze srebrnymi haftami wyglądał pięknie, ale to wierzchnie, ciemnogranatowe okrycie, przypominające toń oceanu, sprawiało, że był oniemiały z powodu jego uroku.
Wszyscy zebrani bogowie i bóstwa, wyczekiwali chwili, w której ostatnie promienie słońca kompletnie znikną, obserwując ich obu setkami par oczu.
Nere kompletnie nieprzygotowany do odczuwania zjednoczenia się z księżycem zadrżał, chwytając prawą dłoń bruneta. Złożył na grzbiecie bladej dłoni pocałunek, po czym uwolnił go spod swojego dotyku.
—Od teraz, do końca czasu jestem twoim bóstwem, oddaję się pod twoją opiekę, potomku bogini księżyca, bóstwo oceanów i nieba —powiedział, oddając mu pokłon.
Ivel, mimo iż ćwiczył do ceremonii, w dalszym ciągu był zaskoczony jej przebiegiem. Nigdy nie uczestniczyli w podobnym wydarzeniu, a także ze swoim kompanem nie wymieniali się tytułami i zaszczytami. To, co również odczuł to niesamowite podniecenie, tak jak, Nere nie będąc przygotowanym na zjednoczenie ze słońcem, którego cała intensywność w jednej chwili skumulowała się w jego ciele.
Gdy zielone spojrzenie ponownie znajdywało się na jego wysokości, powtórzył wcześniejsze gesty szatyna, po czym uklęknął przed swoim partnerem, czekając aż ten położy, kontrastującą do jego temperatury, dłoń na jego głowie.
—Od teraz, do końca wszechświata, służę wyłącznie tobie moje najwyższe bóstwo, Nere potomku bogini słońca —wyrecytował, w dalszym ciągu oddając pokłon ukochanemu.
—Dopełnij przysięgę, najwyższe bóstwo —usłyszał cichy szept, po czym nieznacznie się uśmiechnął. Ivel wyprostował się, czekając aż chłopak w końcu się do niego przybliży.
—Stresuje się —odpowiedział, obserwując na twarzy bruneta cień rozbawienia.
—Zrób to —ponaglił go, w następstwie czego poczuł na wargach słodki smak ust przeznaczenia. Nere wykonał pierwszy ruch, jednak to on przejął inicjatywę, mimo wszystko będąc czułym i zachowawczymi w pocałunku.
W całej świątyni po chwili napięcia i adoracji ich dwójki rozległa się radość i gratulacje. Zebrani goście wstali z zajmowanych miejsc, podziwiając pokój i harmonię we wszechświecie, nie ukrywając prywatnych, na codzień ukrywanych przed wszystkimi, nawet nimi samymi, uczuć.
Nowo przypieczętowani bogowie spojrzeli na zgromadzony tłum, po czym bez pośpiechu skierowali się ku wyjściu, by ponownie przywrócić porządek kosmosu rozdzielając słońce i księżyc na dwa odrębne ciała niebieskie.
———
Oderwani od świętowania zjednoczenia dwóch skrajności zniknęli między pałacowymi murami, obdarowując się chwilą ciszy i wytchnienia od gości.
Wspólnie, tak jak wtedy, gdy byli jeszcze dziećmi, położyli się tuż obok siebie w kompletnej ciszy, napawając się swoim towarzystwem.
—Jesteśmy pełnoprawnymi bogami —oznajmił, nieporadnie próbując pozbyć się fragmentu garderoby, symbolizującego jeden z jego żywiołów.
Gdy ubranie nie dawało za wygraną, zmienił pozycję na siedzącą, po czym zaczął zdejmować okrycie.
—Ivel, kocham cię, jesteś całym moim szczęściem —usłyszał, po czym spojrzał na leżącego tuż obok niego szatyna.
Bóstwo mieniło się jasnym blaskiem od czubka głowy, aż do stóp, jakby potwierdzał tym autentyczność swojego wyznania.
Obdarzył go śnieżnobiałym uśmiechem, prostując ręce.
—Kocham cię najwyższe bóstwo, służę tylko tobie i zaopiekuję się tobą najlepiej jak potrafię—sparafrazował słowa przysięgi, w trakcie zawisając nad szczupłym ciałem chłopaka.
—Długo czekaliśmy, prawda? —odparł, z trudem hamując chichot, gdy Ivel pochylił się nad nim, muskając szyję pojedynczym dotykiem warg.
Do czasu ceremonii mieli przyzwolenie na ograniczony fizyczny kontakt, co sprowadzało się do tulenia ciała tego drugiego. Będąc dziećmi nie sądzili, że istnieje inny wymiar bliskości, którą można dać drugiej istocie, jednak gdy weszli w wiek dojrzewania i zaczynali odkrywać swoje pragnienia i zachowania jakie mają kochankowie, musieli je powstrzymać i maksymalnie minimalizować.
Choć dla ich obu wszystko było nowe i niezbadane, doskonale zdawali sobie sprawę, że pocałunki są w istocie niesamowicie przyjemne i stanowią jedną z fundamentalnych wartości wyznawania miłości.
—Obie matki były dzisiaj nie do zniesienia —odparował w końcu, dając upust swojemu zażenowaniu.
Brunet miał przed oczami obraz dwóch, niegdyś wrogich sobie bogiń, które to zasiadając obok siebie zaczęły wylewnie okazywać matczyne uczucia, które się w nich skumulowały na przestrzeni tysiącleci.
—Pierwszy raz widziałem ciocię w takim stanie —przyznał, zawieszając szczupłe ramiona na szyi bóstwa oceanów.
Jego zdaniem pięknej, czarnowłosej kobiecie, która była również rodzicielką jego ukochanego, nie pasowały łzy, które wąskimi strumieniami ciekły po bladej skórze jej policzków.
—Twoja za to powitała mnie jak zaginionego syna, czego kompletnie się nie spodziewałem —dodał, przypominając sobie pierwsze gratulacje jakie dostał z okazji połączenia przeznaczeń. Tuż po uroczystości, z dala od gości, bogini słońca zamknęła go w żelaznym uścisku, po czym wyniosłym tonem zakomunikowała mu, iż cieszy się ich wspólnym szczęściem.
Obaj przez dłuższą chwilę analizowali niecodzienne zachowania kobiet, po czym Ivel położył się całą długością na ciele swojego partnera. Oparł się łokciami o miejsce tuż przy głowie bóstwa, zatapiając zimne, szczupłe palce w gęstych włosach.
—Cieszę się, że w końcu mogły ze sobą porozmawiać.
Nere obserwował mimikę bruneta, który to wydawał się być zamyślony. Nie chcąc psuć chwili pytaniami o jego samopoczucie przeniósł swoje ręce z szyi, na plecy chłopaka, błądząc palcami od jego talii, do zarysów mięśni, wyczuwalnych pod ciemnym materiałem szat.
—Zanim to się stało wywołały wojnę światów —skwitował w odpowiedzi, unosząc kąciki ust, tak by ukształtowały się w krzywy uśmiech.
—Wiem —odparł w zastanowieniu, finalnie decydując się podjąć temat, który od dawna go zajmował. —Ivel?
Oczy w kolorze pochmurnego nieba ponownie zerknęły w intensywną zieleń, która oczarowywała go za każdym razem.
—Tak, moje bóstwo?
—Znam już powód twojego cierpienia —wypalił, czując jak ciało ukochanego sztywnieje. —Chcę z tobą je dzielić, błagam o to byś dłużej nie liczył jedynie na siebie w tym wszystkim —potok słów jaki wypowiedział na jednym tchu mógł się wydawać bełkotem, jednak Ivel poradził sobie świetnie z interpretacją jego zamiarów.
—Nere, nie mogę —westchnął, w opiekuńczym geście przeczesując brązowe włosy. —Nie będę dzielił się czymś, o czym nie masz pojęcia, poza tym sam nie czuję się na to gotowy —syknął, niezadowolony z faktu, iż chłopak wraca do trudnego tematu jego narodzin, ale i wczesnego dzieciństwa.
Nere nie chciał wymuszać na nim wyznań, jednak poczuł się zraniony jego słowami.
—Mam nadzieję, że któregoś dnia zrozumiesz, że jestem tu dla ciebie —oznajmił, nawet nie czując mimowolnej, samotnej łzy, która spłynęła po jego skórze.
—Rozumiałem to od chwili naszego poznania —zapewnił, wyswabadzając dłoń z gęstej czupryny, by wytrzeć mokry ślad z delikatnego policzka.
—Proszę, daj mi się sobą nacieszyć i nie angażuj do naszej relacji przeszłości —wyjaśnił, oczekując zrozumienia.
Skoro Nere i tak znał już całą historię nie musiał mu niczego więcej dodawać i wprost mówić o towarzyszących mu podświadomie negatywnych emocjach.
—Czeka nas wspaniała przyszłość —stwierdził, łącząc ich usta w żarliwym pocałunku, który przerodził się w leniwy i niezwykle intensywny wyraz całej jego miłości do chłopaka.
Po dłużących się w umysłach ich obu minutach, w końcu dał moment wytchnienia bóstwu ziemi, przyglądając się twarzy najlepszego przyjaciela.
Nere był równocześnie zawstydzony i pobudzony do dalszych czułości, co objawiało się ciemnymi rumieńcami na jego policzkach.
—Ivel, powinniśmy wrócić do gości —jęknął, chcąc przezwyciężyć uczucie pragnienia, racjonalną wymówką.
Ivel nie zamierzał opuścić zajmowanego miejsca i nadal leżał na bóstwie, posyłając mu usatysfakcjonowany uśmieszek.
—Nie, jesteśmy przyszłymi bogami stworzenia —oznajmił dumnie, chwytając podbródek szatyna w taki sposób, by jego kciuk wytarł wilgotną od czułości, dolną wargę chłopaka.
—Zrozumieją, to nasz pierwszy dzień wieczności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top