Rozdział 2
- Hej! - krzyknął za nim, lecz jego słowa zmieszały się z donośnym gwarem panującym na jarmarku.
Cudem zdołał ujrzeć uciekiniera, który skręcił w wąską uliczkę.
Bangs niewiele myśląc podążył tuż za nim czując narastającą wściekłość.
-Hej! Zatrzymaj s-
Przerwał wpół słowa spostrzegając, że ślepa uliczka jest całkowicie pusta.
Powoli zagłębił się w ciemną alejkę ostrożnie rozglądając się dookoła.
Nie wiedział jakie zamiary może mieć ta dziwna, tajemnicza postać.
Przy ścianach budynków chwiejnie stały stare skrzynie, najprzeróżniejsze rupiecie kurzyły się tutaj wciśnięte niedbale w kąt.
Rzadko kto odwiedzał to miejsce i raczej było wykorzystywane jako graciarnia, bądź zwyczajnie śmietnik.
Odgłos stawianych przez Bangsa kroków na chwilę został zagłuszony cichym szelestem dobiegającym z góry.
Zanim odwrócił się w stronę dźwięku, coś z całej siły powaliło go i mocno przygwoździło go do ziemi.
Bangs ujrzał jasny błysk metalu tuż przy swojej twarzy.
- Czemu mnie śledzisz!? - usłyszał krótkie warknięcie skierowane w jego stronę.
Tajemniczego uciekiniera okrywał czarny, wypłowiały materiał niedbale zszyty w kilku miejscach.
W pasie kilkakrotnie owijał go długi sznur, którego końce zwisały swobodnie, a chude ręce ozdabiały aż po łokcie ciasno zawiązane bandaże.
Drżące dłonie kurczowo ściskały nieduży kastet, którym celował prosto w swojego prześladowcę.
Jedynie oczy dobrze widać było zza kaptura.
Oczy, które na pewno nie należały do człowieka.
Ciemne oczodoły osadzone w bladotrupiej czaszce rozświetlał jasnoniebieski blask hologramów ludzkich tęczówek, które wpatrywały się groźnie w chłopca.
Były bardziej podobne do tych, które posiadał Bangs, przynajmniej jedno z nich.
Z lewego "oka" będącego zupełnie pustą dziurą z której powoli ciekło czarne osocze o bliżej niezbadanym pochodzeniu.
Zakapturzona postać otworzyła je szeroko ze zdziwienia.
Po uliczce donośnym echem rozniósł się brzęk metalu.
- T-ty też jesteś... - zaczął.
-...Inny? - dokończył za niego Bangs.
- Też udało ci się uciec? Jest nas więcej? - pytał gorączkowo na chwilę tracąc coś ze swojej wrogości.
- C-co? Nie! Z nikąd nie uciekłem! Jakich nas!? - mamrotał zdezorientowany.
Nie był... Jedyny?
- A więc kim ty jesteś? - powiedział ponownie przemawiając z nieufnością.
- Jestem Bangs i pochodzę stąd, więc nie ma mowy, żebym skądś uciekał. - odpowiedział
- A ty? Jak się właściwie nazywasz?
Skąd jesteś? - dodał.
- ... - chłopak spuścił wzrok milcząc.
Zrozumiał, że nie doczeka się odpowiedzi.
- Ech... Jeśli nie chcesz odpowiadać, nie szkodzi. Chcę tylko, żebyś wiedział, że naprawdę nie mam złych zamiarów wobec ciebie.
- Więc dlaczego mnie śledziłeś?
- Popchnąłeś mnie i rozbiłeś zawartość mojej torby.
- Ou, wybacz. - odparł ze skruchą.
- To pewnie przez ten cholerny ogon... - dodał mamrocząc.
Bangs na chwilę oniemiał ze zdziwienia.
- ... Przez co!? - wyksztusił z siebie z trudem odzyskując mowę.
Za nieznajomym niemrawo zamachał wysunięty spod szat, długi ogon zakończony grotem w kształcie strzałki.
- Nie zawsze robi to co chcę. - wyjaśnił sztywno jego właściciel.
- ...
Jesteś szkieletem i do tego masz ogon!
A już myślałem, że nigdy nie spotkam kogoś równie dziwnego, co ja! Hahah! - powiedział Bangs łapiąc się za czaszkę okrytą bandaną.
Chłopak z kapturem nasuniętym na głowę patrzył się na niego dziwnie, nie widząc najmniejszego powodu do szczęścia.
Z wciąż nieruchomego, lewego oczodołu zleciała kolejna strużka czarnego płynu.
- ...iiii dodatkowo jesteś ranny. - dodał poważniejąc.
- To nie ma znaczenia. - burknął odwracając od niego wzrok i wycierając ciecz o lekko wybrudzone bandaże na wierzchu dłoni.
- Proszę. Daj sobie pomóc.
Nieznacznie zbliżył się w jego stronę, lecz chłopak, wciąż nieufny, tylko się od niego odsunął.
- Jesteś podobny do mnie.
Chcę wiedzieć ...
kim...
czym... jestem...
I dlaczego...
Proszę... tylko ty możesz mi to powiedzieć.
Szkielet spojrzał się na niego. Bangs wysunął rękę w jego stronę. Po chwili wahania chłopak chwycił jego dłoń.
- Groziłem ci bronią... Nie boisz się mnie ? - odparł zdziwiony doszukując się podstępu.
- Wolę zaryzykować. W końcu jeśli mi coś zrobisz zostaniesz sam i najprawdopodobniej zginiesz na gangrenę albo inne choróbsko z zakażonych ran.
Nieznajomy zamilkł na chwilę, lecz po chwili wymamrotał:
- Szkielety nie chorują na "gangrenę"...
To ludzka choroba. - wymamrotał w odpowiedzi, przywiązując kastet do wolno zwisających końcówek sznurka.
- Skąd wiesz? Może po prostu żaden z nich nie miał do tej pory jak zachorować, bo nie odmawiał pomocy od takich jak ja ?
Tym razem nieznajomy nie odezwał się już więcej.
Pozwolił by razem wstali i ruszyli w stronę domu Bangsa. Nie obyło się bez krzywych spojrzeń ludzi z miasta, gapiących się na nich natarczywie.
Chłopak naciągnął bardziej kaptur na swoją głowę próbując unikać ich wzroku.
- Nie przejmuj się nimi. - powiedział pocieszająco. - Nic ci nie zrobią.
Bangs nigdy nie widział swojej matki bardziej zdziwionej niż w chwili, gdy zamiast zakupów przyniósł rannego gościa z ulicy.
- Miałeś tylko kupić jajka na ciasto.
- Cóż, ciasta dzisiaj nie będzie. - odparł dziarsko.
Kobieta jednak nie protestowała i pozwoliła im wejść do środka.
Nowy przybysz rozglądał się nerwowo dookoła bacznie badając wnętrze każdego mijanego pokoju.
Matka chłopca opatrzyła dokładnie jego zniszczony oczodół.
Nie obyło się bez niemałego oporu ze strony rannego.
Bangs musiał pomagać kobiecie przytrzymując wyrywającego się chłopaka. W końcu zmęczony ciągłą walką nieco się uspokoił i po dobroci pozwolił sobie założyć opatrunek.
- Bangs. On jest bardzo wyczerpany, potrzebuje przede wszystkim dużo odpoczynku. Niestety, nie mamy dla niego miejsca do spania... - powiedziała zmartwionym tonem kobieta.
- Może przebywać u mnie w pokoju. Na strychu mamy stary materac po-
- Dobrze. Niech tak będzie. - przerwała mu z lekką paniką w głosie.
Bangs z uśmiechem na twarzy zaprowadził nowego współlokatora na górę po schodach.
- Heh, zapewne nie jesteś duszą towarzystwa, co?
- ... - napotkała go tylko kolejna fala milczenia.
Chłopak zastanawiał się, jak mógłby do niego dotrzeć, coś go widocznie dręczyło, a on nie potrafił mu pomóc...
Zastanawiał się, co takiego spotkało poranionego szkieleta... I jak to się stało, że ma ogon???
Dopóki ten sam mu nie odpowie na te wszystkie pytania, które kłębiły się w głowie Bangsa, nigdy nie będzie mógł całkiem wymazać z niego całego bólu i smutku, które malowały się na jego twarzy.
Nie chciał jednak już dzisiaj dręczyć zmęczonego towarzysza.
Najważniejsza była teraz dla niego cisza i chwila wytchnienia.
- To jest mój pokój. - powiedział oficjalnie otwierając przed nim drzwi.
- Tutaj będziesz mógł przebywać przez najbliższe dni, dopóki czegoś nie wykombinujemy. - jego nowy współlokator bezceremonialnie padł na rozłożony na ziemi materac przykrywając się szczelnie kocem.
Nie mógł jednak przez długi czas zasnąć, wiercił się niespokojnie przewracając z boku na bok.
- Jesteś już bezpieczny, możesz spać spokojnie. - zapewnił go Bangs. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi.
- Będę leżał tuż obok. - odparł układając się wygodnie do spania we własnym łóżku, które stało niedaleko.
- Dobranoc. - powiedział pogodnie.
Po dłuższej chwili usłyszał odpowiedź:
- Perry.
- Co?
- Nazywam się Perry.
Bangs uśmiechnął się. Niedługo potem oboje zasnęli.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Phew! Kolejna część ^^
Pisanie własnej książki jest trudne...
Heh, podziwiam wszystkich wattpadowych pisarzy za wytrwałość ;)
Ja też się tak łatwo nie poddam.
W końcu ponad roczna praca nad uniwersum nie może pójść na marne!
Bajo! Do następnej części!
~Szop
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top