3.
Karadimas Liedyneth nie należał do ludzi towarzyskich. Więcej nawet: robił wszystko, aby omijano go szerokim łukiem. Każdy, kto miał do niego interes, okazywał wdzięczność za sam fakt, iż pozwolono mu trafić do siedziby czarodzieja. Kryjówek miał tyle, że gdy Cereline usłyszała o czwartej czy piątej, omal się nie załamała. Na szczęście zdołała spotkać kupca, który był w stanie wskazać, gdzie powinna zacząć szukać.
Zdobyte informacje pomogły dziewczynie ostatecznie podjąć decyzję. Od trzech dni była na właściwej drodze i dziwne przeczucie podpowiadało, że u celu rzeczywiście czeka czarodziej.
„Czeka na mnie!".
Zupełnie, jakby wiedział, że go szuka i wysyłał Cereline coś w rodzaju zaproszenia. Przeszły ją ciarki; magia to jednak straszna rzecz.
Zapadający zmrok i ciche odgłosy lasu zdradziecko pobudzały wyobraźnię dziewczyny. Otuchy dodawała jedynie zimna obecność myśliwskiego noża przytroczonego do pasa. Nie miała wprawdzie pewności, czy w razie ataku rozbójników taki nóż przyda się jej na cokolwiek, ale bez niego nigdy nie znalazłaby w sobie odwagi na samotną podróż. Wiedziała, że od upragnionego celu dzieli ją tylko kilka godzin, postanowiła więc, że zatrzyma się dopiero na miejscu. Nawet gdyby miała dotrzeć do twierdzy czarodzieja w środku nocy czy bladym świtem, wolała spać pod jego drzwiami niż obudzić się z myślą, że znów będzie musiała iść.
Zmęczenie mocno dawało się dziewczynie we znaki i dopiero po kilku długich minutach zrozumiała, że to narastające dudnienie, to nie odgłos jej własnych kroków, tylko tętent końskich kopyt. Przestraszona, uskoczyła w przydrożne zarośla i oparła się ramieniem o najbliższe drzewo w nadziei, że jeździec jej nie zauważy.
Niestety, przeliczyła się.
Jadący konno mężczyzna musiał być rycerzem lub pochodzić z zamożnej rodziny, gdyż miał na sobie lekką zbroję wykutą przez elfy i bladoniebieski płaszcz podróżny, a u jego pasa lśnił miecz z rękojeścią ozdobioną wielkim rubinem. Jechał na tyle wolno, że już z daleka wypatrzył Cereline. Zbliżając się do dziewczyny zwolnił jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymał się zupełnie.
- Dobry wieczór, pani – pozdrowił ją nadzwyczaj uprzejmie, choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Dziewczyna z przejęcia zdołała jedynie nisko się ukłonić. Nie potrafiła nawet znaleźć w sobie odwagi, by się wyprostować, dlatego trwała w tej żałosnej półzgiętej pozycji, nasłuchując co zrobi rycerz. Bała się go urazić; pochodził przecież z bogatej rodziny i był uzbrojony.
Usłyszała jak zeskakuje z konia i podchodzi. Chciała odruchowo unieść wzrok, ale na szczęście udało jej się powstrzymać. A co jeśli będzie próbował z nią rozmawiać, a ona nie zdoła mu odpowiedzieć? Co jeśli to nie jest rycerz tylko bandyta w przebraniu, który nie będzie miał żadnych skrupułów żeby ją...
- Moja pani? – zapytał przyciszonym głosem. Delikatnie ujął jej policzek i zmusił, by na niego spojrzała. – Zechcesz mi powiedzieć, dokąd zmierzasz?
W jego oczach było coś hipnotyzującego. Jak to możliwe, że miały tak jasny, niemal złoty kolor? Może w jego żyłach płynęła krew elfów? Nie mógł być zwykłym człowiekiem. Był na to zbyt doskonały, jego rysy twarzy zbyt ostre, a włosy zbyt jasne. Cereline nie mogła się też pozbyć wrażenia, że gdzieś go już wcześniej widziała. Może spotkała go w jakimś mieście, gdy pytała o Karadimasa?
Wpatrywanie się w rycerza zaabsorbowało dziewczynę do tego stopnia, że treść jego pytania zrozumiała dopiero po chwili.
- Szukam czarodzieja, jaśniepanie – wymamrotała, odwracając szybko wzrok. Takie wpatrywanie się mógł uznać za niegrzeczne, a rozgniewania go wolałaby jednak uniknąć.
- Czyżby Karadimasa? – Choć głos mężczyzny wyrażał zdziwienie, po jasnej twarzy nie przemknął nawet jego cień, przez co wydała się Cereline podobna do maski. – W takim razie nasze drogi mają ten sam cel, pani. Czy nie zechciałabyś dotrzymać mi towarzystwa aż do kresu podróży?
Propozycja była tak nieoczekiwana, że dziewczynie zupełnie odebrało mowę. Musiała jednak bezwiednie kiwnąć głową, bo rycerz wprawnym ruchem objął ją i wziął na ręce, by po chwili posadzić ostrożnie w siodle.
- Jaśniepanie...? – zapytała nieśmiało.
Dopiero, gdy dane było jej usiąść, zdała sobie sprawę, jak bardzo się zmęczyła. Będąc tak długo w podróży, zdołała się oswoić z wszechogarniającym uczuciem głębokiego wycieńczenia. Nareszcie miała okazję nie tylko wygodnie usiąść, ale i przestać zamartwiać się wszelkimi możliwymi niebezpieczeństwami czyhającymi po drodze. Chociaż wiedziała, że nie wypada odbierać wierzchowca tak zacnemu rycerzowi, nie znalazła w sobie dość sił, aby sprzeciwić się takiemu obrotowi sytuacji.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Zamiast tego klepnął lekko konia w łopatkę i pociągnął za wodze, zmuszając tym samym zwierzę do ruszenia stępem.
- Jesteś lżejsza ode mnie, pani, a memu rumakowi przyda się nieco odpoczynku. Podobnie jak moim nogom odrobina ruchu.
- To bardzo miłe z twojej strony, jaśniepanie – odparła, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech.
- Nazywam się Zyrus Anwyn, pani, i rad byłbym gdybyś zwracała się do mnie tym imieniem – przedstawił się, dygając lekko. – Czy zechciałabyś zdradzić mi swoje?
- Cereline.
- To bardzo piękne imię. Pasuje do ciebie, pani.
Zapewne niezbyt dobrze świadczyło o niej, że tak łatwo dała się kupić tym skromnym komplementem, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Jej samotność została właśnie przerwana przez młodego przystojnego rycerza, który na dodatek traktował ją nadzwyczaj uprzejmie. Pojawił się nagle, jak książę z bajki, i nic nie wskazywało na to, by miał złe zamiary. Przeciwnie. Troska, jaką ją otoczył, dawała jasno do zrozumienia, że Cereline nie była mu obojętna.
Jedynie ten jego dziwny, niemal nienaturalny spokój wzbudzał obawy dziewczyny. Co takiego wydarzyło się w jego życiu, że postanowił wystrzegać się jakichkolwiek emocji? Nie mogło to być wynikiem szkolenia, które przeszedł, by zostać rycerzem. Kryło się w tym coś głębszego. Może właśnie dlatego zmierzał do czarodzieja?
Problem ten bardzo nurtował Cereline, nie na tyle jednak, by odważyła się przerwać dzielącą ich ciszę. Bądź co bądź, on był rycerzem, a ona tylko prostą dziewczyną bez żadnej przeszłości. Nie potrafiła jednak okiełznać wyobraźni. A gdyby Karadimas wydobył z zakamarków jej pamięci prawdę o tym, że w rzeczywistości była zaginioną księżniczką, a lord Zyrus został wysłany, by ją odnaleźć?
- Czy nie będę zbyt nachalny, jeśli spytam, czemu szukasz pomocy czarodzieja? – zapytał Zyrus, wyrywając tym samym dziewczynę z zamyślenia.
- Och, nie, nie, ależ skąd! – wykrzyknęła, ciesząc się w duchu, że to on zaczął rozmowę. Tylko co miała mu właściwie powiedzieć? Że straciła pamięć? Wolała się do tego nie przyznawać, nawet przed nim. Nie znając własnej przeszłości nie mogła być w pełni panią samej siebie. Nie chciała też wzbudzać u niego litości. – Zgubiłam coś bardzo cennego. Miałam nadzieję, że czarodziejowi uda się to odnaleźć.
- To bardzo źle – westchnął rycerz, a smutek w jego głosie zmroził ją dogłębnie. – W takim razie nasze cele są skrajnie różne, pani.
- Co masz na myśli, Zyrusie? – zapytała z narastającym lękiem.
- Mój miecz łaknie krwi i jedyne Karadimas Liedyneth jest w stanie zaspokoić jego głód.
Cereline aż odebrało mowę. Owszem, słyszała, że Karadimas nie był wzorem wszelkich cnót, ale nie spodziewała się takiego oświadczenia. Lord Zyrus zamierzał go zabić! Cóż takiego uczynił czarodziej, że wywołał gniew rycerza? Nie przygotowała się na taką odpowiedź.
Koniecznie musiała temu zapobiec! Musiała poprosić Zyrusa, by wstrzymał się przynajmniej do czasu, aż Cereline odzyska swoje wspomnienia. Nie po to przecież tak długo szukała pomocy, żeby teraz zacząć zupełnie od nowa.
- Zyrusie... - zaczęła niepewnie. Przeniósł na nią spojrzenie złocistych oczu i skinął głową, zachęcając tym samym do mówienia. – Czy mógłbyś poczekać ze swoją... wizytą u czarodzieja, dopóki nie spełni mojej prośby? Wiem, że nie mam prawa oczekiwać od ciebie...
Uciszył ją, unosząc dłoń. Nieznacznie zmarszczył brwi, rozważając słowa Cereline. Czyżby oczekiwała zbyt wiele? Jeśli sprawa dotyczyła honoru rycerza, jego rodu lub też zemsty za wyrządzone krzywdy, nie mogła liczyć, że jej ustąpi. Była przecież jedynie nieznajomą dziewczyną, przypadkowo spotkaną po drodze.
- Czekałem na tę chwilę od bardzo dawna – oznajmił w końcu Zyrus, na co serce Cereline zastygło w bezruchu. – Mogę więc poczekać jeszcze parę dni. To doprawdy niewielka cena za szczęście tak pięknej kobiety.
Jej wdzięczność nie znała granic. Gdyby nie fakt, że siedziała na koniu, rzuciłaby się mu do stóp i zaczęła całować po rękach. W tej sytuacji musiała jednak ograniczyć się do kilku radosnych okrzyków i pełnych szczęścia łez.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top