2.
Dni mijają zadziwiająco szybko, gdy ma się ręce pełne roboty. Cereline odkryła to, być może na nowo, pracując dla świątyni w Marouf. Początkowo zarządca przydzielał jej jedynie proste zadania, nie wymagające większych zdolności i nie zwracał na nią większej uwagi. Gdy jednak odkryła w sobie talent do gotowania, stał się jej bardziej przychylny i kilka razy, osobiście lub przez pośredników, dawał dziewczynie do zrozumienia, iż może na stałe zostać w świątyni.
Dowiedziała się, że znaleziono ją nieprzytomną na skrzyżowaniu głównych szlaków handlowych. Trudno więc określić skąd lub dokąd się wybierała. Nie miała przy sobie nic, co mogłoby pomóc w jej identyfikacji, nawet przy określeniu z jakich okolic pochodzi. Jej ubrania były proste i niezniszczone, nie miała też żadnej biżuterii. Jedyne, co udało się stwierdzić, to fakt, że musiała przejść coś strasznego, gdyż nie tylko jej umysł nosił ślady dewastacji.
Wiedziała, że nie powinna zostawać w świątyni. Co zabawne, dotarło to do niej dokładnie w momencie, gdy odkryła swoje kulinarne zdolności. Chociaż umysł wciąż miała zasnuty mgłą, ciało zdawało się pamiętać, gdzie było jej miejsce. Liczyła więc na to, że gotując zdoła niewidzialną barierę oddzielającą ją od wspomnień.
Myśl, że gdzieś niedaleko rodzina, mąż, dzieci mogą tęsknić za jej kuchnią dodawała Cereline zapału.
Choć z każdym dniem czuła się w świątyni coraz pewniej, trzymała wszystkich na dystans. Nie chciała narażać ani siebie, ani innych na ból rozstania, które przecież było nieuniknione. Musiała odzyskać wspomnienia i w końcu wrócić do domu.
W świątyni nie było nikogo, kto potrafiłby przepędzić mgłę z jej umysłu. Uzdrowiciele doskonale radzili sobie z leczeniem ran i uśmierzaniem bólu, ale inne dziedziny magii znajdowały się poza ich zasięgiem. Wniosek nasuwał się sam – Cereline musiała znaleźć maga, który zechciałby jej pomóc, przyjmując w zamian to, co dziewczyna miała do zaoferowania.
Nucąc pod nosem wesołą melodię, którą usłyszała ostatnio na targu, zaczęła rozczesywać włosy. Długie i jasne, były jej największym skarbem. Ludzie uważali Cereline za ładną, co podnosiło ją nieco na duchu. Po omacku zbierała swój dobytek do niewielkiej torby podróżnej. Było jeszcze bardzo wcześnie, na długo przed wschodem słońca, nie odważyła się jednak na zapalenie świecy. Nie chciała nikogo budzić. Wolała odejść bez zbędnego rozgłosu. Miała wrażenie, że gdyby ktoś w tej sytuacji nalegał, by została, to jedynie z wyuczonej grzeczności. Fałszywa uprzejmość to ostatnia rzecz, jakiej chciała zasmakować tego dnia.
Nie miała wielu rzeczy. Tylko ubranie na zmianę, rzemyk do związywania włosów i kilka monet. Upewniwszy się, że zostawia pokój w stanie, który nie zdradzał iż wcześniej ktokolwiek w nim mieszkał, narzuciła na ramiona podróżny płaszcz z kapturem i wyszła.
Nie spoglądała za siebie. Wiedziała, że jeszcze kiedyś zatęskni za jasnymi, chłodnymi murami świątyni, pełnymi śmiechu korytarzami i ludźmi, chwalącymi jej potrawy, ale na razie nie chciała się tym przejmować. Patrząc tylko na drogę przed sobą, zostawiła wszystko, co broniło dostępu do utraconych wspomnień.
Marouf rozkwitło w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Brukowane uliczki, małe domki ze skał wapniowych i marmurowe pałacyki w bladoróżowym świetle wyglądały niczym pąki wiśni. Ach, jakże chciałaby być jednym z mieszkańców tego cudownego miasta, codziennie cieszyć się takim widokiem, karmić duszę spokojnym rytmem życia!
Musiała jednak zadowolić się rolą obserwatora. Z nadzieją chłonęła obrazy, dźwięki i zapachy budzącego się dnia, licząc na to, że coś sobie przypomni. Wiele rzeczy zdawało się pukać nieśmiało do zamkniętych drzwi pamięci, trącało nienapięte struny jej umysłu, próbując odegrać niegdyś doskonale znaną melodię. Cereline, zachwycona tym doznaniem, schodziła z drogi mijanym ludziom, bojąc się, że jakikolwiek niewłaściwy krok może zerwać nić łączącą dziewczynę z przeszłością.
Nie zapomniała oczywiście, co skłoniło ją do opuszczenia świątyni. Gdy tylko otrząsnęła się z zachwytu, zaczęła szukać jakiejkolwiek informacji o czarodzieju, który byłby gotów jej pomóc. Ludzie reagowali na pytania dziewczyny w przeróżny sposób; wzruszali ramionami i wracali do swoich zajęć, zbywali ją machnięciem ręki, śmiali się prosto w twarz. Inni w końcu marszczyli czoła i szeptali nieśmiało:
- Jest taki jeden... Ale lepiej o nim zapomnij.
Dość już miała zapominania. Jedyne, czego chciała, to pamiętać. Szukała więc i pytała, dopóki nie poznała imienia maga i nie dowiedziała się, gdzie można go znaleźć.
Nazywał się Karadimas Liedyneth. Mówiono o nim jedynie szeptem, zupełnie jakby miał w zwyczaju karać każdego, kto wyrażał się na jego temat niepochlebnie. Większość ludzi zgodnie twierdziła, iż to dobry czarodziej, ale zły człowiek. Cereline nie rozumiała, jak można było tak kategorycznie rozdzielać te dwie kwestie, ale z jakiegoś powodu miała pewność, że tak jest w rzeczywistości. Samo imię brzmiało dziwnie znajomo. Wątpiła jednak, by kiedykolwiek wcześniej spotkała się z magiem. Zapewne po prostu słyszała gdzieś o nim, to wszystko.
Do szukania u niego pomocy skłonił ją fakt, iż podobno nigdy nie żądał od klientów zapłaty przekraczającej ich możliwości. W zupełności wystarczyła mu satysfakcja z dokonania czegoś, co znajdowało się poza zasięgiem innych oraz, niestety, gnębienie ludzi w potrzebie.
W takim razie Cereline doskonale nadawała się na jego klientkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top