12.

– No dalej! Obudź się, głupiutka gąsko!

Jakaś ciecz chlusnęła Cereline prosto na twarz. Otworzyła gwałtownie oczy, gorączkowo próbując zaczerpnąć powietrza. Chciała krzyknąć, ale uniemożliwiał to wepchnięty w usta knebel. Spróbowała się rozejrzeć.

Od razu rozpoznała miejsce, w którym się znajdowała. Jak miałaby nie rozpoznać komnaty, którą przez tyle godzin pieczołowicie doprowadzała do porządku? Nie rozumiała tylko, dlaczego przywiązano ją do ołtarza.

Leżąc, nie mogła zbyt wiele zobaczyć. Karadimas musiał zdać sobie z tego sprawę, bo usłużnie wszedł w zasięg jej wzroku. Zielone oczy lśniły jakoś dziwnie, a usta wyginały się w uśmiechu, który teraz wydał się dziewczynie jeszcze bardziej drapieżny.

– Zastanawiasz się pewnie, co się dzieje – zaśmiał się czarodziej.

Ostrożnie kiwnęła głową. Związał ją tak mocno, że ledwie mogła się ruszyć.

– Cóż, gąsko, niestety muszę cię zmartwić, ale nie po to rzuciłem na ciebie tak silne zaklęcie zapomnienia, żeby teraz je zdejmować.

Nic z tego nie rozumiała i nawet nie potrafiła tego ukryć. Karadimas westchnął przeciągle, wyraźnie rozczarowany jej głupotą i naiwnością.

– Myślałem, że sama zaczęła przełamywać zaklęcie i dlatego chce od nas uciec. Wybacz, jeśli niepotrzebnie cię ponaglałem.

Cereline nie spodziewała się usłyszeć tego głosu. Nie. To nie możliwe. Może się przesłyszała? Przecież to absolutnie nie miało sensu!

– Kochany Zyrusie, teraz to już i tak bez znaczenia.

Lord Zyrus Anwyn podszedł do marmurowego stołu, dzięki czemu mogła dokładnie przyjrzeć się jego chłodnej, beznamiętnej twarzy. Dlaczego wcześniej nie zauważyła, jak koszmarna i trująca była ta oziębłość?

– Mimo to, mógłbyś jej wytłumaczyć, co się stało, Karadimasie.

Czarodziej przewrócił oczami. Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem przypominał znudzone dziecko, które jak najszybciej chciałoby obejrzeć nową zabawkę. Najlepiej od środka.

– Co tu jest do tłumaczenia? Wybrałeś kolejną ofiarę, a potem ja usunąłem jej pamięć, żeby pomogła przygotować wszystko do odnowienia filakterium, to wszystko – prychnął, zupełnie jakby wyjaśnianie czegokolwiek stanowiło paskudny cios w jego godność. Ewidentnie wyrzucił z siebie ten potok słów tylko po to, by spełnić prośbę Zyrusa, bo Cereline nie zrozumiała z tego ani słowa. Ofiarę? Filakterium? O co w tym wszystkim chodziło? – Czy możemy wreszcie zacząć? Wiesz dobrze, jak męczący jest rytuał. Chciałbym mieć go już za sobą i przejść do czegoś przyjemniejszego.

Powiedziawszy to znacząco oblizał wargi samym koniuszkiem języka, na co Zyrus po raz pierwszy się zarumienił. Poza świadomością niestosowności zachowania mężczyzny, twarz rycerza wyrażała coś jeszcze. Dziwną tęsknotę, uległość i jakby pogardę dla samego siebie. Z każdą chwilą Cereline rozumiała coraz mniej.

– Jak sobie życzysz, panie. – Szczęknął wyciągany z pochwy miecz. W złotych oczach Zyrusa zalśniło śladowe współczucie. – Pamiętasz, pani, jak mówiłem, że mój miecz łaknie krwi i jedyne Karadimas Liedyneth jest w stanie zaspokoić jego głód?

Uniósł broń, celując ostrzem prosto w serce Cereline. Zacisnęła mocno powieki, ale i tak nie potrafiła przygotować się na ból, który wstrząsnął całym jej ciałem. Pełen cierpienia krzyk splótł się ze złośliwym śmiechem czarodzieja i chlupotem krwi ściekającej na dopiero co wyczyszczoną posadzkę.

Podobno gdy człowiek przekracza granicę dzielącą życie i śmierć, ma okazję jeszcze raz zobaczyć wszystkie swoje wspomnienia.

Na Cereline czekała jedynie ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top