3. Powrót do przyszłości

***

Yuuri obrócił się plecami do ściany i rozejrzał się po mieszkaniu, wciąż jeszcze nie mogąc wyjść z podziwu nad tym, jak sprawnie i po angielsku (tylko że w stylu amerykańskim) Phichit postanowił zakończyć rozmowę. Wspomnienie świąt w Detroit szybko jednak przyblakło w porównaniu z żywym obrazem petersburskiego apartamentu, tym bardziej że Yuuri znów zaczął zauważać elementy, których wcześniej zauważyć nie był w stanie... lub których zauważyć nawet nie chciał, zbyt mocno skupiony na zimnym, ponurym widoku zza szyby, który miał znacznie trafniej oddawać charakter jego wewnętrznych rozterek. A przecież tuż obok niego istniał kompletnie inny, niesamowity świat! Przytulny pokój tonął w przyjemnym, miękkim półmroku, rozpraszanym przez wielobarwne, migoczące co parę sekund, rozłożone wokół niebieskiej kanapy światełka, które jeszcze dwa dni temu przyozdabiały sam mebel niby ta luźna, nie do końca zamierzona parodia na temat drzewek bożonarodzeniowych. Na krzesłowieszaku dyndały znów dwie czerwono-białe czapki z puchatymi pomponami, dorzucone do zakupów w przypływie świątecznego szaleństwa, kiedy trzy dni temu wracali z pierwszej wizyty w Sportowym Klubie Mistrzów. Na blacie w kuchni stała mała, urocza choinka, pod którą na przekór niedostatków miejsca położyli kilka owiniętych wstążkami mandarynek, udających pełnoprawne prezenty, za to w centralnej części posłania Makkachina wylegiwał się gryzakowy Mikołaj, odwrócony artystycznie butami ku górze. Sam czworonóg postanowił jednak zająć siedzisko kanapy i czekał tam niby włochata wersja Kate Winslet z "Titanica", czekająca na swojego Leonardo DiCaprio, aby ten namalował ją jak jedną z jego francuskich dziewcząt... znaczy - pudli.

- No i jak było tym razem? - zapytał Makkachin, patrząc paciorkowatymi ślepiami na oszołomionego pańcia. - Lepiej?

- Inaczej - odparł wymijająco i zbliżył się do kanapy, przyciągany jej kuszącym kształtem. Jedyne, na co miał teraz ochotę, to usiąść i wreszcie odpocząć po ostatnich wrażeniach. - Ale po Phichicie nie można się było spodziewać niczego normalnego.

- W sumie to dobrze. - Makkachin wypuścił powietrze nosem, po czym położył pysk na przednich łapach, merdając niespiesznie, acz z wyczuwalną radością. - Zawsze to jakiś nowy punkt widzenia do kolekcji.

Ostatni zwrot zdołał uprzytomnić Yuuriemu, z ilu tak konkretnie aktów składała się oryginalna "Opowieść wigilijna" i co oznaczało zaliczenie dwóch spotkań z bożonarodzeniowymi zjawami. No właśnie. Dopiero dwóch.

- Zaraz, zaraz, chwila... Czyli mam rozumieć, że czeka mnie jeszcze wizyta Ducha Przyszłych Świąt? - Yuuri starał się odczytać odpowiedź z psiego pyska, ale było to o tyle karkołomne zadanie, ponieważ nawet gdyby pudel posiadał jakąkolwiek mimikę, to skrywała by ją ciemna, skręcona w drobne loczki sierść. - Nie chcę. Boję się. Przecież w oryginale to był jakiś straszny, ponury, ubrany na czarno...

- Hej, zolotsye. - Kiedy Yuuri zrobił pauzę na zaczerpnięcie tchu przed kolejną porcją niespecjalnie urzekających epitetów, zaraz z jego lewej strony rozległ się czyjś głos. Znajomy, ale tak trochę nie do końca. Niski i dźwięczny, lecz wciąż pełen czułości. - Tęskniłeś?

- ...Viktor?

Kiedy tylko stanął z nim oko w oko, Katsuki otworzył szerzej usta i na kilka uderzeń serca zupełnie wstrzymał oddech. To był Viktor, na pewno Viktor, zdecydowanie Viktor, tylko że... tyle że sprawiał wrażenie starszego niż ten, który dwie godziny temu wyszedł na spacer razem z Makkachinem. Znajdujący się przed nim mężczyzna miał nieco krótsze włosy, zaczesaną za lewe ucho grzywkę, kilka łagodnych zmarszczek zlokalizowanych nie tylko w kącikach oczu, ale też wokół ust, oraz wełniany sweter w odcieniu chłodnego beżu do kompletu z lekko znoszonymi dżinsami. Mimo to Yuuri nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, że to wciąż był ten sam przystojny, uśmiechnięty Rosjanin, którego karierę śledził z uwagą już od przeszło dekady. Różnica polegała jedynie na tym, że tutaj wyglądał tak, jakby drugie tyle miał już dawno za sobą.

- Co to za mina? Aż tak strasznie zbrzydłem przez te wszystkie lata? A może to jednak wina tego rosnącego czoła? - zapytał, potwierdzając tym samym przypuszczenia Yuuriego w kwestii tego, dlaczego Viktor wcielił się w rolę Ducha Przyszłych Świąt nie tylko z samej nazwy. - Wiedziałem, że nie powinienem ufać tym słodkim zapewnieniom, że prawdziwy mężczyzna zaczyna się dopiero po czterdziestce...

- Nie, nie, skądże! To wcale nie jest zdziwienie tego typu! Ja tylko... - próbował się obronić, nie wiedząc, jak właściwie powinien się względem narzeczonego zachowywać (wciąż mieć mu za złe jego wcześniejsze zachowanie czy może lepiej zupełnie odpuścić, skoro dla obecnego Viktora ta kuriozalna sprzeczka musiała się wydarzyć nie godziny, ale lata temu?), aż wreszcie Yuuri się poddał i wyznał nieśmiało: - ...wyglądasz wspaniale. Jak zawsze.

- Och, Yuuri. A ty jak zawsze potrafisz uleczyć mój galopujący reumatyzm za pomocą samego tylko uśmiechu - podsumował Rosjanin, dając tym samym do zrozumienia, że nie było mowy o żadnej pomyłce i że faktycznie miał przed sobą jedynego, prawdziwego Viktora z licencją na komplementowanie. - No dobrze, ale wystarczy już tych salonowych czułości. Mam zadanie do wykonania. Czy w takim razie mogę cię porwać do ostatniego tańca? Obiecuję, że nie zajmie to długo.

Jednocześnie rosyjski łyżwiarz usłużnie ugiął prawą rękę, czekając, aby dłoń Yuuriego wsunie się pod ramię, a on sam przylgnie z ufnością do boku Nikiforova. I tak też zrobił - wsunął dłoń, przylgnął do jego boku, okręcił się w płynnym półpiruecie i ruszył razem z Viktorem do przodu, kierując się w stronę wyjścia z mieszkania. Co ciekawsze, im bardziej zbliżali się do drzwi, tym bardziej ich zarys wydawał się niewyraźny, jakby to była jakaś niezwykle odległa góra, aż wreszcie kontur ściany zniknął zupełnie i Yuuri po raz trzeci zatopił się we mgle. Tym razem dla odmiany była ona lekka i praktycznie niewyczuwalna, niczym dym z suchego lodu, wykorzystywany do pokazów na ice shows. Wcale by się zresztą nie zdziwił, gdyby faktycznie dotarli na jakąś halę z lodowiskiem...

Yuuri zerknął w lewo, ciekaw, czy uda mu się odgadnąć po minie Viktora, dokąd właściwie zmierzali, ale zanim zdołał podnieść wzrok do poziomu twarzy, zauważył, że na dłoni towarzyszącego mu mężczyzny połyskiwała złota obrączka. Była nieco inna niż jego własna - ta rosyjska wydawała się odrobinę szersza i mocno zmatowiała, jakby przeszła nie mniej przygód co jej dojrzały właściciel.

- Nie chcę psuć całej niespodzianki i zdradzać ci, kiedy to się wreszcie wydarzyło - wyznał z rozrzewnieniem Viktor, odpowiadając na niezadane jeszcze pytanie - ale to był najpiękniejszy ślub, jaki kiedykolwiek widziałem.

- A często na takich bywasz? - zapytał zarumieniony Yuuri, domyślając się reszty skrzętnie skrywanego scenariusza.

Viktor zaśmiał się i pokręcił głową.

- Nie, w sumie to niezbyt często - przyznał. - Ale to nie zmienia faktu, że ten był absolutnie najwspanialszy.

Otaczająca ich mgła zaczęła się stopniowo rozrzedzać, aż wreszcie minęli zarys przypominający otwarte drzwi i... no jasne. Yuuri nie pierwszy raz tego wieczoru poczuł się dość mocno zdezorientowany tym, co ostatecznie ujrzał, ale odniósł również takie wrażenie, jakby dodatkowo testowano jego spostrzegawczość. I faktycznie, na pierwszy rzut oka wydawało się, że cofnęli się do dokładnie tego samego miejsca, z którego wystartowali, ale po chwili wzmożonej obserwacji Katsuki zdołał zrozumieć, że patrzył na petersburskie mieszkanie, tyle że wiele, wiele lat później. Gablota nieopodal telewizora wypełniona była nowymi medalami o zupełnie nieznanych kształtach (ciekawe, czy należały głównie do Viktora, czy może zasłużył też na kilka swoich?), kanapa miała zupełnie nowe obicie, choć na szczęście wciąż intensywnie niebieskie, regał nadal pękał w szwach od zgromadzonych tam książek, jednak wiele z nich miało błyszczące grzbiety świadczące o świeżości ich zakupu... i w ogóle trochę się pozmieniało nawet w kwestii świątecznej oprawy, ponieważ w najdalszym rogu salonu stała pełnoprawna choinka zamiast tej małej, symbolicznej, oddelegowanej do kuchni. Na szczęście klimat pozostał niezmienny, szczególnie mocno wyczuwalny w tutejszych zapachach - mieszanki pasty do podłóg, proszku do prania, zwierzęcej sierści i stygnącej herbaty w stojących na stoliku kawowym kubkach.

Wtedy Yuuri zamarł i otworzył nieco szerzej oczy. Zaraz. Chwila. Moment. Ale czemu w ogóle założył, że on też wciąż tutaj mieszkał? Że jakieś medale należały również do niego, a książki kupowali wspólnie? Że wspomniany przez Viktora ślub dotyczył ich obydwu? Przecież wystarczyły zaledwie cztery dni, żeby przestali się dogadywać nawet w tych najprostszych sprawach. Cztery dni, żeby każdy z nich zapragnął-

Prawa dłoń ukochanego mężczyzny ujmująca jego własną dłoń nie dała mu jednak czasu na tak pesymistyczne rozmyślania.

- Zajrzymy? - zaproponował Viktor, wskazując jednocześnie na tył kanapy, lecz nie czekał nawet na odpowiedź Yuuriego, bo od razu podprowadził go prosto do mebla.

Nie wiedzieć czemu odruchowo założył, że Viktor chciał po prostu skorzystać z okazji, żeby usiąść tam na chwilę i obgadać na spokojnie to i owo, ale kiedy tylko wychylili się ponad oparcie, dało się zauważyć, że siedzisko wcale nie było puste. Jakby patrzył na trójwymiarowy film albo na dziwnego rodzaju odbicie w lustrze, Yuuri widział samego siebie - niby starszego, ale jednak jakoś tak dziwnie zamrożonego w czasie, jakby to wydarzyło się zaledwie wczoraj po południu. Śpiący Viktor leżał na plecach i obejmował Yuuriego wokół pasa, drzemiący Katsuki odpoczywał na brzuchu ukochanego, przytulony lewym policzkiem do piersi Rosjanina, a na drugim krańcu kanapy odpoczywał brązowy pudel, który wielkością oraz wyrazem pyska mocno przypominał Makkachina, jednak przeczył temu kolor sierści, nieco ciemniejszy niż w przypadku ich wiernego pupila.

- Wabi się Vicchan. Wzięliśmy go pół roku po tym, jak... sam wiesz. - Viktor położył dłonie na ramionach Yuuriego, chcąc okazać mu swoje wsparcie wobec tej nieuniknionej wiadomości. - Co ciekawsze to ty zaproponowałeś to imię. Powiedziałeś, że tym razem chciałbyś się zachowywać jak na prawdziwego właściciela przystało. Żebyś już nigdy więcej nie żałował, że bałeś się komukolwiek okazywać swoje uczucia.

- I to naprawdę ma szansę tak wyglądać? - szepnął Yuuri, wczepiając się palcami w szczyt oparcia kanapy. - Naprawdę możemy stać się prawdziwą rodziną?

- Oczywiście. Zresztą, nie wyobrażam sobie życia z nikim innym jak tylko z tobą.

- Przecież jestem strasznie trudny w obejściu. Nieznośny. Samolubny. Nie umiem bezwiednie odpowiadać dobrocią na okazaną mi dobroć. Jestem słaby w prawieniu komplementów. Wystarczy głupia drobnostka, żeby zachwiać moim poczuciem wartości lub żebym zrobił komuś krzywdę nieprzemyślanymi słowami - wyrzucił. - Jak w ogóle można kochać kogoś takiego jak ja? No jak?

- Zapewniam cię, że jak najbardziej można i że nigdy mi przez myśl nie przeszło, żeby chcieć zamienić mojego szczerego, ambitnego, twardo stąpającego po ziemi Yuuriego na żadnego innego, posłusznego, widzącego we mnie chodzący ideał człowieka. Dla mnie jesteś największym możliwym szczęściem i przysięgam, że nigdy nie dopuszczę do tego, żebyś choć na chwilę pozostał sam - odparł, jednak kiedy nie usłyszał entuzjastycznej odpowiedzi (ani żadnej odpowiedzi w ogóle), po kilku sekundach upartego milczenia ze strony Japończyka westchnął ciężko i dodał nieco ciszej: - Ale jeśli nie zdołam cię przekonać i nadal z całego serca będziesz pragnął żyć samotnie...

Wtedy też poczuł, że Viktor zabrał ręce z ramion Yuuriego, a kiedy zaczął wycofywać się na dwa kroki do tyłu, Japończyk czym prędzej obrócił się w jego stronę, bojąc się, że jeśli straci go z oczu, to zniknie tak samo jak wcześniej Phichit.

- Chciałbym zaprowadzić cię w jeszcze jedno miejsce - oznajmił Rosjanin, wyciągając ku niemu dłoń. - Pójdziesz ze mną?

Japończyk nie dostał jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie się, ponieważ w salonie znów pojawiła się mgła - tym razem znacznie gęstsza, cięższa, pełzająca tuż przy samej podłodze i pachnąca ziemią oraz zbutwiałymi liśćmi. Yuuri praktycznie odruchowo chwycił rękę Viktora, bojąc się zostać sam na sam z tajemniczymi oparami, na co Rosjanin uśmiechnął się smutno, po czym okręcił się i podążył w głąb białej chmury. Już po kilku pokonanych metrach Katsuki zaczął odczuwać, że otoczenie znacząco się zmieniło. Gładki parkiet stopniowo przekształcił się w nierówną, błotnistą ścieżkę, przygaszony pomarańcz pozostawionego w tyle mieszkania stał się matowym półmrokiem, a skóra trzymanej kurczowo dłoni powoli, powoli robiła się coraz bardziej obwisła i wątła, aż wreszcie pokryła się wyraźną siateczką spękań i przebarwień.

Kiedy tylko wyłonili się z mgły, Yuuri najpierw poczuł chłód na policzkach oraz usłyszał ostre skrzypienie śniegu pod obutymi w cienkie kapcie stopami, a następnie zaczął badać wzrokiem najbliższe otoczenie. Sceneria wydawała się dość podobna do tego, co widział przez okno z salonu, a z czego zrezygnował, nie chcąc iść z Viktorem na wieczorny spacer. Pozbawione oprawy księżycowego światła niebo było ciemne, ale wciąż pełne gwiazd, gdzieniegdzie dało się dostrzec zarys pozbawionych liści drzew, natomiast ziemię przykrywała gęsta kołdra białego, dopiero co spadłego puchu. Dopiero po dłuższej chwili Yuuri zaczął rozpoznawać znajdujące się dookoła nich kształty: niewielkie kopce, regularne prostopadłościany... drobne, chwiejące się na wietrze płomyki...

...krzyże...

Moment, w którym to wszystko zrozumiał, był również momentem, kiedy trzymająca się za ręce para przystanęła, kończąc dotychczasową wędrówkę. Okazało się bowiem, że kilka kroków od nich znajdowała się skulona postać, klęcząca przed wąskim nagrobkiem. Stały na nim tylko dwa znicze: jeden mniejszy, do reszty już wypalony, oraz nieco większy - ten, który zziębnięta osoba właśnie starała się zapalić drżącymi palcami.

- Czytałem kiedyś, że średnia długość życia w Japonii sięga aż osiemdziesięciu jeden lat, za to w Rosji... no cóż, podobno u nas to tylko sześćdziesiąt pięć, jednak tej statystyki nie miałem okazji sprawdzić. Może gdybym nie umarł tuż przed trzydziestką, zdążyłbym cię przeprosić i jeszcze raz powalczyć o twoją miłość - zdradził Viktor, ale zrobił głosem tak cichym i chrapliwym, że słychać w nim było nie tylko nieubłaganie postępującą starość, ale też ogromne, niemożliwe do powstrzymania wzruszenie. - Ale skoro po tylu latach tylko ty jeden wciąż do mnie przychodzisz, to chyba nie myślisz o mnie jeszcze tak całkiem źle.

- Nie... nie... Viktor...

- Przepraszam, Yuuri. Tak bardzo, bardzo przepraszam. Za to, że pozwoliłem ci odejść oraz za to, że musiałem pójść przodem, zostawiając cię samego na całe pięćdziesiąt lat. - Wątła, koścista dłoń podstarzałego Viktora wysunęła się z uścisku, ale z jakiegoś powodu Yuuri nie umiał go zatrzymać. Patrzył więc, jak mężczyzna powoli zbliżył się do przygarbionej sylwetki klęczącego u grobu Japończyka, a potem zmęczony Duch Przyszłych Świąt nachylił się i ostrożnie otoczył ramionami jedyną osobę, którą cenił znacznie bardziej niż własne życie. Wątły płomień zapałki, który do tej pory nie był w stanie zapalić znicza, wreszcie dotarł do celu i rozjaśnił piętrzący się wokół nich mrok. - Sam już nie wiem, o co powinienem prosić. Czy żebyś żył jak najdłużej w jak najlepszym zdrowiu, czy jednak żebyś jak najszybciej dołączył do mnie...? Jednego jestem jednak całkowicie pewien. Tęsknię za tobą, zolotsye.

- Viktor. - Yuuri kręcił tylko głową, nie chcąc do siebie dopuścić ani przytłaczającej świadomości, co się właściwie stało, ani też łez czających się tuż pod powiekami. - Vitya.

- Ale jeśli moje uczucia są dla ciebie tylko ciężarem... - przyznał Viktor coraz bardziej słabnącym głosem - jeśli to tylko ja się w to angażuję... jeśli nie zdołałem sprostać twoim oczekiwaniom... to może faktycznie lepiej by było... gdybyśmy...

Yuuri pragnął temu wszystkiemu zaprzeczyć, pragnął podbiec do przodu, wyciągnąć rękę i złapać za kraniec rozmywającego się swetra, ale kiedy tylko drgnął, mężczyzna otworzył oczy, uniósł głowę, przy okazji odklejając policzek od szyby, i zaczerpnął gwałtownie tchu, robiąc to po raz pierwszy od... od... próbował sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądało oddychanie, kiedy widział się z Phichitem, Mari albo Makkachinem, ale kompletnie nie umiał sobie tego przypomnieć. Czyli to wszystko było tylko...?

- Hej, zolotsye - usłyszał tuż obok siebie i dopiero wtedy Yuuri poczuł, że zasłona, która odgradzała go od reszty salonu, właśnie została odsunięta na bok przez autora tej wesołej wypowiedzi. - Tęskniłeś?

Jednocześnie zobaczył twarz Viktora - jego młodą, nieskalaną nadprogramowymi zmarszczkami twarz z intensywnie błękitnymi oczami, grzywką trochę za długą, żeby jej noszenie było tak zupełnie bezpieczne oraz ustami w kształcie serca, które na widok wystraszonej miny Japończyka ściągnęły się nieco z zaniepokojeniem. Yuuri, targany spazmami nieistniejącego płaczu, przez chwilę mrugał intensywnie, nie do końca rozumiejąc, co się wokół niego działo, ale kiedy wreszcie zdołał dojść do jedynej sensownie brzmiącej konkluzji, że sen się skończył, a tuż przed nim stał jego Viktor, ten prawdziwy i mający tylko dwadzieścia osiem lat...

Yuuri obrócił się, zarzucił ręce za szyję ukochanego i przytulił się do niego całą górną połową ciała, a gdyby nie to, że zdrętwiałe nogi wciąż znajdowały się na parapecie, to z chęcią przyskoczyłby zupełnie cały.

- Viktor - szepnął z olbrzymią ulgą, ciesząc się samym faktem, że mógł powiedzieć to imię na głos i że mogło ono dotrzeć do właściwego adresata. - Vitya. Vitya...

- O. To chyba oznacza odpowiedź twierdzącą - skomentował na wpół żartobliwie Viktor, ale zaraz dopytał nieco troskliwej: - Wszystko w porządku?

Nie odpowiedział od razu, ale kiedy tak trwał wczepiony w tors narzeczonego, czując na głowie uspokajające głaskanie rosyjskiej dłoni, reszta bodźców zaczęła do niego docierać ze zdwojoną siłą: plumkająca gdzieś w tle gitarowa wersja "Winter Wonderland", zapach mandarynek i przesiąkniętego mrozem płaszcza Viktora, błysk rozłożonych wokół kanapy światełek... Czyli to nie był tylko zwykły sen. Raczej rzeczywistość zmieszana z jego ukrytymi na dnie serca lękami i wspomnieniami, do których nie chciał wracać, bo sądził, że jeśli raz się nimi zmęczył, to nie miał prawa marzyć o kolejnych takich chwilach.

- Ta... znaczy... nie... nie wiem... - Yuuri jeszcze mocniej przywarł do piersi ukochanego mężczyzny. - Przepraszam, Viktor. Tak strasznie, strasznie cię przepraszam. Zachowałem się jak kompletny idiota.

- W porządku, rozumiem. Nie masz się czym przejmować. Przeprosiny przyjęte - uznał łagodnie Rosjanin, przez cały ten czas cierpliwie przeczesując japońską czuprynę - ale przyznam, że ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia.

W następnej sekundzie Yuuri poczuł, że zaczął tracić oparcie w Viktorze i już chciał gwałtownie zamachać rękami, próbując znów się go złapać, ale okazało się, że to sam Nikiforov ujął Katsukiego za ramiona i odsunął go od siebie, żeby móc spojrzeć ukochanemu w oczy.

- Wybacz. Głupio zrobiłem, że tak dziś na ciebie naciskałem. Jestem absolutnie przeszczęśliwy, że możesz tu wreszcie ze mną być i nie ukrywam, że mam ogromną ochotę robić z tobą setki, jeśli nie tysiące rzeczy... ale najważniejszym powodem mojego męczącego zachowania było chyba to, że nie chciałem spędzać tego czasu zupełnie sam - przeprosił i położył prawą dłoń na policzku Yuuriego. - I w sumie to nie ma nawet szczególnego znaczenia, czy chodziłoby o kolorowe święta, czy o taki zwyczajny, nudny dzień. Życie bez ciebie to już kompletnie nie to samo.

- Nie, to ja... to przeze mnie... bo to tylko dlatego, bo się nie wyspałem i... i zacząłem bez sensu wyładowywać na tobie swoją frustrację zamiast na spokojnie wyjaśnić, że ten chwilowy spadek nastroju to była moja i tylko moja-

- Nie wyspałeś się? - przerwał Viktor, a w jego słowach dało się usłyszeć wyraźne zaskoczenie. - Więc to dlatego było ci zimno? I to z tego powodu nie chciałeś nigdzie wychodzić?

- Nie mówiłem ci tego? - Teraz to Yuuri uniósł brwi i przez dłuższą chwilę analizował zaistniałą sytuację, co było o tyle trudne, ponieważ nie tylko nie potrafił odwrócić wzroku od wpatrujących się w niego błękitnych oczu, ale przez jego mózg nieustannie biegali kurierzy przenoszący z kąta w kąt całkowicie sprzeczne emocje. - Przecież jeszcze zanim wyszedłeś, to tłumaczyłem ci, że wcale... i że... bo... o... och. Ch-chyba faktycznie ci nie mówiłem.

- Ano nie mówiłeś - przyznał Rosjanin. - A to całkowicie zmienia postać rzeczy.

Pół mrugnięcia później Yuuri poczuł (choć jeszcze nie zdołał sobie tego w pełni przyswoić), że Viktor wycofał prawą rękę z jego pleców, a w zamian sprawnie wsunął ją pod kolana i bez słowa uprzedzenia podźwignął narzeczonego do góry, ruszając z nim w stronę sypialni. Nie miał jednak nawet czasu zawołać "no co ty, Viktor!", bo pierwszą połowę krótkiej trasy zajął strach przed niekontrolowanym upadkiem, a drugą - zaskoczenie, że Rosjanin był w stanie dotrzeć do łóżka praktycznie po ciemku (jakkolwiek potrzebował włączonej lampki, żeby móc zabrać japońskiemu łyżwiarzowi okulary i odłożyć je na szafce nocnej).

- O. I gotowe - oznajmił Viktor, zdejmując płaszcz, który zostawił zaraz obok komody, a potem ułożył się wygodnie tuż przy Yuurim i narzucił na nich obu kołdrę. - W takim razie idziemy spać.

- Viktor! Przecież jest dopiero dwudziesta!

- Nic nie szkodzi. Jeśli czujesz, że czegoś ci potrzeba, to po prostu to zrób. Albo nie rób, jeśli wolisz. - Viktor uśmiechnął się i pokiwał lekko głową. - Tłumaczyłem ci to już podczas Wigilii. Od teraz ten dom należy również do ciebie, więc możesz się tutaj czuć całkowicie swobodnie.

- Łatwo ci mówić... Mam wrażenie, jakbym ciągle był w hotelu, w którym muszę zachowywać się zgodnie z oczekiwaniami gospodarza...

- Ach, więc to dlatego? - mruknął Rosjanin, a potem wsparł głowę na ułożonej na poduszce ręce. - A już myślałem, że czymś ci się naraziłem, dlatego wolałem trzymać język za zębami i wyjść, żeby móc to na spokojnie przeanalizować. Nie sądziłem, że odbierzesz to jako atak czy coś.

- Może nie od razu atak... - stwierdził i już chciał się wycofać rakiem ze swoich zwierzeń, ale łagodność Viktora oraz echo słów odwiedzających go Duchów Świąt pozwoliły Yuuriemu w porę się zatrzymać, a nawet zdecydować się na podjęcie nieco innej narracji niż dotychczas. - Czyli że zgadzasz się na to, żebym mógł spać nawet w dzień?

- Jeśli nie będziemy akurat w Klubie, to jak najbardziej.

- Mogę pić tyle herbaty, ile mi się akurat zachce?

- Miły mój, jeszcze jutro pójdę uzupełnić zapasy, żeby niczego ci nie brakowało.

- Mogę wyrwać się spod twojej chorobliwej nadopiekuńczości?

- Ależ oczy... - przyznał na głos, jednak tuż przed sfinalizowaniem strategicznego oznajmienia Viktor zamrugał pospiesznie i ułożył usta w pełen konsternacji okrąg. - ...znaczy... jest aż tak źle?

Yuuri pozwolił sobie na chwilę głębszego zastanowienia, a potem przypomniał sobie o wszystkich tych sytuacjach, kiedy czuł, że potrzebował chwili odpoczynku, ale zamiast o tym powiedzieć, wolał ukrywać zmęczenie za wymuszonym uśmiechem albo kompletnie iść w zaparte. No i czy byłby zadowolony, gdyby analogiczna sytuacja miała miejsce w drugą stronę? Gdyby to Viktor zbywał jego dociekania jakimiś ogólnikami?

- Nie. Tak właściwie to nie. Chyba po prostu nie jestem do tego przyzwyczajony. Ale wiem, że robisz to w dobrej wierze, dlatego... no... - Yuuri początkowo nie wiedział, gdzie miał podziać oczy, ale gdy jego wzrok zawiesił się na drobnym splocie noszonego przez narzeczonego swetra, który był identyczny jak ten, który miał na sobie Vi... który miał na sobie Duch Przyszłych Świąt, Yuuri zacisnął powieki i przytulił się wprost do Viktora. - Dziękuję, Vitya. Dziękuję za wszystko i za to, że mogłem z tobą spędzić tak fantastyczny czas.

- I wzajemnie, złoto moje - odparł Viktor, całując ze śmiechem czubek głowy Yuuriego. - Życzę nam samych tak spokojnych, rodzinnych, wesołych świąt...


***

Przypisy-chan

Hoł-hoł-hoł! Wesołych świąt, kochani moi, i witajcie w nowym fanfiku napisanym na potrzeby uczczenia Bożego Narodzenia (oraz nadchodzących urodzin Viktora)! Wybaczcie, że we wcześniejszych częściach nie pojawiały się żadne przypisy, ale choć publikowałam tę opowieść w rozdziałach, to nie chciałam jej nadawać tak wyraźnie odcinkowej formy. I cieszę się ogromnie, że zaczęłam go udostępniać wcześniej, bo widząc, ile czasu zajęło mi szlifowanie końcówki (robiłam to już w domu rodzinnym, gdzie musiałam wyrywać czas między wieszaniem firanek a pieczeniem ciasta - tru story!), nigdy by mi się nie udało wrzucić 10k tekstu za jednym zamachem. Już nie jestem takim młodym, rześkim autorem, niestety...

Mam jednak przeogromną nadzieję, że historia przypadła Wam do gustu i że wybaczycie mi ten tytuł. Nie mogłam zastosować "Opowieści Viktuurijnej", bo zużyłam go na fanfik sprzed roku (również świąteczny i stanowiący prequel do tej przygody - dlatego zapraszam do lektury/ponownej lektury!). W zamian zabawiłam się tytułem pewnej wydanej na naszym rynku mangi "Głosy z odległej gwiazdy". Tamta historia niewiele ma raczej wspólnego z obecnym tu fanfikiem, ale parafraza wydała mi się nazbyt udana, żeby nie chcieć z niej skorzystać. No i o, powstały sobie "Głosy z odległej Gwiazdki", co w tutejszym znaczeniu działa idealnie. Mamy bowiem odległe (w czasie) święta Bożego Narodzenia w przeszłości i przyszłości, jak również odległe (miejscem) święta w Detroit.

Dziękuję Wam serdecznie za lekturę i za wspomaganie mnie komentarzami. Dodawało mi to otuchy w tym trudnym dla mnie czasie. Liczę, że zbliżające się święta będą dla Was tak cudownie nudne i spokojne, jak to tylko możliwe - bo nuda oznacza również to, że nie stanie się nic niespodziewanego w złym sensie.

Trzymajcie się i do następnego!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top